Nie wiem, jak udaje mi się dożyć
do świąt? Może dzięki temu, że mam ten egzamin? Przeklinałam swój pomysł, ale
teraz go błogosławię. Z konieczności musimy z Olką rozmawiać ze sobą. Inaczej
się nie nauczymy. Dystans, który się między nami wytworzył, sprawia, że
zaczynamy współzawodniczyć. Anka przyjęła postawę wyczekującą. Radek chodzi z
nami na zajęcia, ale zachowuje się dziwnie. Niby jest, jak zawsze, reszta grupy
nawet nie zauważyła, że są z Olka pokłóceni, a może nie są? Nie dowiem się, bo
Radek nie chce o tym rozmawiać. Dzień przed egzaminem wraca z nami do akademika
po zajęciach i przepytujemy się aż do wieczora. Anka szykuje nam kolację, więc
idę jej pomóc.
- Zostaniesz? – niechcący słyszę,
jak Ola szepcze do Radka.
- Dzisiaj nie - ma w głosie coś
takiego… seksownego. Nigdy wcześniej nie słyszałam, żeby tak mówił, ale
przecież mógł tak rozmawiać z Olką… Dociera do mnie głębokie westchnienie…
Całują się!
Jestem pewna, choć tego nie widzę. O rany!
---
Termin
zerowy jest ustny. To wada, jeśli się stresujesz, ale zaleta, jeśli chcesz znać
wyniki szybko. Tu nie ma innych ocen, tylko piątka, albo dwója. Olka zdała!
Wpuściliśmy ją, jako pierwszą, bo trzęsła się jak galareta i mieliśmy obawy, że
nam zemdleje. Myślałam, że w miarę upływu lat będzie nam łatwiej zdawać
egzaminy, że się uodpornimy… Tymczasem, do zwykłego strachu dołączył wstyd, że
się nie zdało! To jeszcze gorsze, niż sam strach.
- Dziesięć! – wychodzę na
miękkich nogach – w sumie mamy dziesięć. Radek, czekamy na piętnaście –
popycham go lekko kolanem. Na szczęście.
Siadam
obok Olki. Chciałabym ją przytulić. Poza nami nie ma prawie nikogo. Wszyscy
dostali godziny rektorskie. Jutro wigilia…
- Ola? - słyszę cichy szept, tuż
obok mojego ucha.
- Tak? – pytam równie cicho i
czuję, jak serce mi wali. Jakby chciało się wyrwać.
- Przepraszam - patrzą na mnie
smutne, zmęczone oczy. Pewnie wyglądam podobnie.
- Ja też przepraszam - Obejmuję
ją i czuję, że po policzkach płyną mi łzy. Tak nas zastaje Radek.
- Piętnaście! Musimy to opić! –
ogarnia nas obie ramionami – dziś i tak już nie pojedziemy.
---
Niesamowicie
się czuję w te święta, jakbym była na rauszu. Chce mi się śmiać i płakać
jednocześnie, ale bardziej śmiać! To takie przyjemne podniecenie. Julka się ze
mnie podśmiewa, że zachowuję się, jak nastolatka. Czuję się, jak nastolatka!
Jestem zakochana!
- Kręcisz się po tej kuchni bez
sensu – mama wygania nie do pokoju – porozkładaj lepiej talerze i sztućce. Nie
dość, że przyjeżdżasz w samą wigilię, to jeszcze żadnego z Ciebie pożytku!
Chichoczemy
obie z Julką. Muszę się nią nacieszyć, bo w drugi dzień świąt wylatują do
Paryża i jadą do rodziców Michaela. Przepychamy się przy stole, tak, że za chwilę
mama znów nas „prześwięca”. Dobrze, że Kuba pojechał z tatą do sklepu, bo nie
jesteśmy w tej chwili dobrym przykładem do naśladowania. Uspokajamy się trochę
dopiero na dźwięk telefonu. Biegnę do przedpokoju, bo z wiadomych względów
podjęłam się być „sekretarką” rodziny.
- Dzień dobry, nazywam się… -
słyszę znajomy głos.
- Artur? Co się stało?
- Ola? Cześć! Przepraszam, ze Ci
zawracam głowę… ale mam przed sobą gazetę… - słyszę szelest – jest w niej nasze
zdjęcie i Twój wywiad.
- Tylko mi nie mów, że ten pismak
coś nakombinował– czuję, że puls mi przyspiesza.
-
W sumie, to nie… - jednak coś jest nie tak, jestem pewna, sądząc po
tonie jakim Artur to mówi – tylko wygląda to tak, że niby jesteśmy parą, więc
pomyślałem, że jak będziesz rozmawiać z Adamem, to może go uprzedź.
- Ach to? Nie przejmuj się, już o
tym rozmawialiśmy wcześniej – oddycham z ulgą – on ma luźne podejście do
wypisywanych w gazetach rewelacji. Mówił, że w Stanach są takie gazety, które
zajmują się tylko plotkami i jeszcze podobno nieźle się sprzedają… powiedz mi
lepiej, co jest w wywiadzie.
- Nawet nieźle - jakoś nie jest
zachwycony – wygląda na to, że jesteś zachwycona współpracą z tą Margo. Przeczytasz,
jak przyjedziesz, zostawię Ci jedną. Generalnie jest OK.
- Skąd miałeś numer? – nie przypominam
sobie, żebym mu go dawała.
- Z książki. Miałem nadzieję, że
to Ty - prawie widzę, jak się uśmiecha – Wesołych świąt, jeszcze raz.
- Wesołych świąt!
Są
wesołe! Ledwie zdążam odejść na kilka kroków, gdy znów dzwoni.
- Artur? – podnoszę słuchawkę.
- Nie – zaskoczony głos przebija
się przez jakieś trzaski – Adam…
- Adam! Już się nie mogłam
doczekać!
- Właśnie słyszałem… – mimo
trzasków, wydaje mi się, że słyszę śmiech.
- Przed chwilą zadzwonił, żeby mi
powiedzieć o artykule.
- Ola, słuchaj, bo muszę Ci coś
powiedzieć… ciężko się stąd dodzwonić…– mówi szybko – przekaz życzenia… gdyby
się przerwało… zadzwonię 26-go wieczorem… - głos zanika – moja babcia…
- Adam? Byłam u niej dwa dni temu, wszystko u
niej w porządku… Halo? Halo! – nie wiem czy mam odłożyć słuchawkę czy nie? Czekam.
- Ola? Moja mama jest z nami… Zostajemy
tu… - głos się urywa. Cisza.
Czekam
jeszcze jakiś czas i w końcu odkładam słuchawkę. Może zadzwoni znowu?
- Cholerne telefony! A miało być
tak pięknie – burczę do siebie.
- Co? W Ameryce telefony działają
jak na naszej poczcie? – kpi moja siostra.
- Nie dzwoni z Ameryki, tylko z
Meksyku – odcinam się.
- A co on tam robi? – oczy Julii
robią się okrągłe – przecież miał wracać!
- No właśnie miał mi powiedzieć,
kiedy ma samolot, ale się urwało – przewracam oczami – zadzwoni pojutrze.
- Dziewczyny! Macie pół godziny
na przygotowanie stołu! – mama zaraz wybuchnie, więc zabieramy się do roboty.
- Michael, pomórz nam! - Julia
wywołuje męża z pokoju na górze.
- Jeszcze czego!? – mama zagarnia
Michaela do kuchni – chodź kochany, zobaczysz, czy barszcz dobrze doprawiony.
- To oburzające, jak nasza własna
matka faworyzuje tego żabojada – Julia bierze się pod boki, a ja konam ze
śmiechu. Michael się odwraca i pokazuje nam koniuszek języka. Ale się wyuczył!
W
takiej atmosferze spędzamy dwa cudowne dni. Drugiego dnia świąt Julia z
Michaelem zbierają się do odjazdu. Kuba niechętnie rozstaje się z Michaelem. To
zadziwiające, jak szybko uznał go za swojego nowego brata.
- Ucałuj od nas Adama – Julia
nachyla się do mojego ucha – tylko nie za mocno, bo go uszkodzisz – dodaje
szeptem.
Wymierzam
jej solidnego klapsa, a ona pokazuje mi język. Obie się zaśmiewamy. Zabieram
Kubę na spacer, żeby mu nie było przykro, ale niezbyt długi, bo przecież czekam
na telefon.
Około
jedenastej wieczorem zaczynam się denerwować, ale dochodzę do wniosku, że w
ostateczności zadzwoni z lotniska. Tam chyba telefon działa normalnie?
Budzę
się powoli, pod wpływem hałasów, docierających do mnie z dołu. Delektuję się myślą,
że nie muszę iść na zajęcia.
- Ola, nie śpisz? – tato uchyla
cicho drzwi.
- Nie – przeciągam się – ale nie
chce mi się jeszcze wstawać.
- Co z tym Twoim kochasiem? –
tato rozsiada się na brzegu mojego łóżka – jeszcze nie wrócił?
- Miał mi powiedzieć, kiedy ma
samolot, ale chyba jest jakiś problem z telefonem – przytulam się do ciepłej
dłoni taty – w najgorszym wypadku poczekam w akademiku, ale myślę, że zadzwoni
z lotniska – zastanawiam się chwilę – Wiesz, on poleciał do Tijuana, do
Meksyku, dlatego nie może się dodzwonić. Teraz mi przyszło do głowy, że mówił
coś o swojej babci, tej, którą poznaliście w Krakowie, więc najwyżej zadzwonię do
niej. Może ona coś wie?
- No tak… - tato gładzi
delikatnie moje włosy – może wie?
- Tato? – nie podoba mi się ton,
jakim to powiedział.
- Zastanawiam się po prostu… –
nie kończy, jakby nagle się rozmyślił.
- Tylko nie zaczynaj znowu z tym,
że nie wiadomo czy wróci – nie potrafię ukryć rozdrażnienia – Nawet nie biorę
tego pod uwagę!
- Skoro tak mówisz… – tato
wzdycha, ale na szczęście nie mówi już nic więcej.
- Mogę do Was? – Kuba wygląda zza
framugi uchylonych drzwi – nie ma nikogo w pokoju Julki – dodaje z
niezadowoleniem.
- Chodź! – odchylam kołdrę –
pomiętoszę Cię trochę przed śniadaniem!
Dzięki
Kuba, myślę w duchu, nienawidzę takich rozmów z tatą! Nienawidzę takich rozmów,
w ogóle! Po sporej dawce przepychanek pod kołdrą i walce na jaśki, schodzimy na
śniadanie. Jak zwykle mamy tyle jedzenia w lodówce, że chyba będziemy to jeść
przez miesiąc! Co roku to samo! Tym razem jest nawet gorzej, bo Julka nic nie
zabrała. Mało nas przy tym stole po ich wyjeździe, dobrze, że babcia przyjdzie
na obiad.
- Wiesz, że Robert jest w
separacji? – słowa mamy docierają do mnie, jakby z opóźnieniem. Dopiero po
dłuższej chwili dociera do mnie ich sens.
- Robert? Boże, dlaczego? – jak
to dlaczego, idiotko, to chyba oczywiste? – Nie wiedziałam.
- Dziewczyny w biurze mi
powiedziały – mama kreci głową z dezaprobatą – to było do przewidzenia. Ten
ślub na łapu-capu, potem mieszkanie osobno, bo ciąża i dziecko przeszkadzają w
nauce, a teraz proszę! Nabyli się małżeństwem – prycha – od Wielkanocy do
Bożego Narodzenia!
- No czekaj, separacja to jeszcze
nie rozwód – sama nie wierzę w to, co mówię – przecież mają dziecko!
- A kto to się dzisiaj przejmuje
dziećmi – mama jest wyraźnie skonsternowana – za naszych czasów było inaczej.
Powinna być jakaś kolejność.
- Przede wszystkim ludzie powinni
się dobrze poznać, zanim się zdecydują na ślub – tato spogląda na mamę z
uśmiechem – albo zakochać się od pierwszego wejrzenia, tak jak my! – nachyla
się i całuje ją w usta.
- Piotr, przestań! – jakoś specjalnie
się nie broni.
Ciekawe,
że ich poglądy na sprawy damsko-męskie zmieniają się w zależności od osoby,
której dotyczą. Ciekawe, co by powiedzieli, gdybym ja stwierdziła, że chcę
zamieszkać z Adamem, żeby go lepiej poznać? Może lepiej nie będę pytać?
Po
śniadaniu mama woła mnie do sypialni i wyciąga z szafy sukienkę. Istne cudo!
Krótka, bez ramiączek, z doskonale wyprofilowanym gorsetem. Ciemny granat,
prawie czarny, usiany jest drobniusieńkimi lśniącymi srebrzysto-niebieskimi
gwiazdkami. Cała migocze w świetle.
- Miałam ją na sylwestrze w
zeszłym roku – stwierdza – jak ją zwęzimy, to mogłabyś ją założyć.
- A nie żal Ci jej? – ostrożnie
biorę on niej sukienkę.
- Z tego, co mówi tato wynika, że
mama Adama ubiera się dość szykownie, a i babci nic nie brakuje – stwierdza – moja
córka też może zrobić wrażenie. Chociaż nic ci nie brakuje – dodaje,
odgarniając mi włosy z twarzy.
- Dzięki! – rzucam jej się na
szyję – Jesteś kochana!
Najchętniej
zabrałabym się za szycie od razu, ale po pierwsze nie potrafię tego zrobić sama,
a po drugie, razem z babcią zjawia się wujek Olek z ciocią i dzieciakami. Sukienka
musi poczekać do poniedziałku. Chcąc, nie chcąc, siedzę ze wszystkimi aż do
wieczora. Ciocia jest bardzo zainteresowana moją „karierą”. Ze zdumieniem
słucham, jak mama opowiada jej o moich sukcesach, jeśli tak można je nazwać?
Nie sądziłam, że jest z tego dumna. Wydawało mi się, że nie pochwala takiego
sposobu zarabiania pieniędzy. Widocznie ludzie jednak się zmieniają.
Brak
telefonu od Adama zaczyna mnie naprawdę niepokoić, ale nie mam sumienia dzwonić
do babci Kasi w niedzielę po dziewiątej. Zagadałam się z wujkiem o jakichś
planowanych umowach ze Stanami Zjednoczonymi. Nie wiem dokładnie, o co chodzi,
bo to jakieś prawnicze sprawy, ale chyba chodzi o możliwość ekstradycji
przestępców? Nawet nie wiedziałam, że trzeba podpisywać specjalne umowy w takiej
sprawie. Przestępca, to przestępca!
Daję Adamowi
czas do ósmej w poniedziałek. Jeśli do tej pory nie zadzwoni, to ja zadzwonię
do babci Kasi. W międzyczasie zajmujemy się z babcią sukienką i obiadem, bo
rodzice wracają już do pracy. Od dobranocki sprawdzam zegarek co pięć minut,
jakby to miało coś zmienić. Nie chcę tego robić, ale mój wzrok sam wędruje do
zmieniających się cyferek. Za pięć ósma idę po numer telefonu.
- tuut, tuut… - nikt nie odbiera.
Czekam dłuższą chwilę.
Sprawdzam
numer. Zgadza się. Wybieram jeszcze raz i jeszcze raz to samo. Adam mówił, że
mama jest z nim, więc nie przyleciała do Polski, to z kim spędziła święta
babcia Kasia? Dzwonię do Artura, ale też nie odbiera. Gdzie się wszyscy
podziali? On się pewnie gdzieś włóczy, ale rodzice? Pani Maja? Nie, ona nawet
nie wie, że Adam nie jest w Stanach. Próbuję jeszcze raz, ale nic z tego.
Wtorek
jest dobrym dniem, powtarzam sobie. Dla przyzwoitości odczekuję do dziewiątej.
U babci Kasi cisza! U Artura cisza! To jakiś obłęd! A może Adam swoim zwyczajem
szykuje mi jakąś niespodziankę? To możliwe… Wciągnął ich do tego! Idę
posprzątać po śniadaniu, kiedy rozlega się dzwonek do furtki. Jeśli to Ty,
Adam, to Cię zabiję! Tak mnie wystraszyć! Biegnę do drzwi.
- Listonosz! – Kuba sterczy w oknie
werandy – Ma paczkę!
Biorę
głęboki oddech i schodzę po schodach. Muszę uważać, bo jest ślisko, ale chcę
jak najprędzej dowiedzieć się, co to jest. Dla mnie! Ze Stanów! Ok., tylko
spokojnie, staram się nie upaść z wrażenia. Podpisuję jakiś świstek i wracam do
domu.
Nad:
Adam Karski
Adres:
dokładnie ten sam, na który wysyłam listy.
Zawartość:
sprzęt elektroniczny (po angielsku i po polsku)
Dopisek:
Ostrożnie, nie rzucać! (po angielsku i po polsku)
Cały Adam!
Kuba podskakuje z podniecenia. Mnie też niewiele brakuje. Drżącymi rękami
rozdzieram papier. Pewnie miałam to dostać pod choinkę. Nic mi nie powiedział,
Drań! Jest kochany, naprawdę! Ostrożnie wyjmuję kolorowe pudełko.
-Wow! Walkman na płytę CD! – Kuba
aż siada z wrażenia – widziałem taki w telewizji!
Obok
pudełka jest jeszcze płyta. Obracam ją i czytam tytuł: „The best of Alan Parsons Project” volume 2. Niewiele mi to mówi.
Dlaczego akurat ta płyta? Czytam tytuły piosenek. Znam chyba „Don’t answer me”, jest tam coś o magii? A
więc jednak niespodzianka! Rozpakowuję wszystko i wkładam płytę do srebrnego
walkmana. Sadowimy się z Kubą na kanapie i wkładamy do uszu słuchawki, każdy
jedną. Nastawiam najpierw to, co znam. Rzeczywiście jest o magii, ale nie do
końca rozumiem słowa. Na szczęście wewnątrz pudełka jest kartka z tekstami
piosenek. Teraz mi łatwiej. Wzdłuż tekstu „Days
are numbers” narysował serduszka, a
na wolnym kawałku napisał: nieważne
gdzie jestem, moja miłość jest zawsze przy tobie. Nastawiam tę piosenkę. Jest o
podróżniku, który chyba szuka sensu podróży.
---
Siedząc
w pociągu do Krakowa wciąż słucham tej płyty. Jestem już na sto procent pewna,
że to ma być niespodzianka. Na pewno będzie czekał na dworcu, mój podróżnik!
Nie puszczę go nigdzie przez baaardzo długi czas! Monotonny stukot kół działa
na mnie usypiająco. Podnoszę gwałtownie głowę w chwili, gdy mijamy przedmieścia
Krakowa. Zbieram pospiesznie rzeczy i zakładam płaszcz. Nie mogę się już
doczekać! Staram się dostrzec coś przez oszronione okno, ale na niewiele się to
zdaje. Wysiadam, rozglądając się po peronie. Nie ma aż tylu ludzi, żebym go nie
zauważyła. Nagle widzę uniesioną rękę… Artur? A on tu po co? Idzie w moim
kierunku szybkim krokiem. Ach tak! Więc bawimy się w chowanego? Proszę bardzo, ja też się umiem bawić!
Artur
staje naprzeciw mnie z wyrazem niepewności na twarzy.
- Widzę, że lubisz się bawić –
syczę – ja też! To, gdzie jest Adam?
- Nie wiem – patrzy na mnie,
jakby nie rozumiał, o co mi chodzi. Głupia zabawa!
Podchodzę
bliżej i ujmuję jego twarz w dłonie. Szukam ust. To tylko taki delikatny pocałunek,
ale mam nadzieję, że Adam zrozumie, że przesadził i wyjdzie. Moja mała zemsta!
Artur nie reaguje, pozwalając się całować, ale po chwili czuję jego ciepły, śmiały
język. Ooo! Chcę to przerwać, ale… tak dawno tego nie robiłam! Sunie po moim
podniebieniu… Jest przyjemnie, zbyt przyjemnie! Odsuwam się i biorę dwa
głębokie oddechy.
- No, dobrze – dyszę – wszyscy
się ubawili, ale teraz mi pokaż, gdzie on jest? – rozglądam się na boki.
- Pocałowałaś mnie – Artur stoi,
dotykając ust palcami, jakby chciał sprawdzić, czy są na swoim miejscu.
- Artur, na miłość boską, gdzie
on jest?! – wołam, opierając dłonie o jego klatkę piersiową.
- Nie wiem. Już mówiłem – kręci
głową – myślałem, że przyjdzie po Ciebie. Nie dzwonił?
Muszę
odczekać chwilę, żeby to do mnie dotarło. Adama tu nie ma! Artur nic nie wie!
Ukrywam twarz w dłoniach.
- Chodźmy stąd – Artur sięga po
moją torbę. Dopiero teraz zauważam, że ma na ramieniu podobną – Niedawno
wróciłem z Poznania – mówi, zauważając moje pytające spojrzenie – byliśmy tam
na święta u brata ojca. Rodzice i Młody jeszcze zostali. Pomyślałem, że nie ma
sensu wracać do domu, jak za pół godziny będzie ten ze Skarżyska.
Idziemy
szybkim krokiem na postój taksówek. Po drodze zastanawiam się głośno, dokąd
jechać. Jeśli Adam nie wrócił, to nie ma go w mieszkaniu, ani u babci, ale ona
może coś wiedzieć. W akademiku może być wiadomość dla mnie.
- Najpierw do mnie – decyduje
Artur – zabierzemy samochód i sprawdzimy sekretarkę, potem do akademika, a potem
się zobaczy.
- Nic z tego nie rozumiem –
jestem zdruzgotana – zadzwonił w wigilię, ale bardzo źle go słyszałam. Mówił,
że mama jest u niego, i że tam zostają. Chyba na święta? – zastanawiam się
głośno – Myślałam, że skoro nie przyleciała do Polski, to babcia Kasia spędza
święta z Wami.
- Mówiłem Ci, że byliśmy w
Poznaniu – Artur znów przesuwa palcem po wardze – dobrze całujesz.
- Jezu, przepraszam – spuszczam
wzrok i chyba się czerwienię – myślałam, że się umówiliście, żeby mi zrobić
kawał. Chciałam zrobić Adamowi na złość.
- Szkoda, że tylko z tego powodu
– uśmiecha się z lekką drwiną – ale i tak było fajnie.
Strasznie
mi głupio, ale nie mam czasu dłużej się nad tym zastanawiać, bo dojeżdżamy do
ładnego jednorodzinnego domku i taksówka się zatrzymuje. Staramy się nie tracić
czasu, bo robi się późno.
- Wstaw kawę – rzuca Artur,
wskazując mi ekspres ze szklanym dzbankiem i otwierając szafkę z pojemnikami na
kawę i herbatę – ja odsłucham, co się nagrało.
Sypię
cztery łyżeczki kawy do papierowego filtra i nalewam wodę. Po wciśnięciu
włącznika, ekspres budzi się do życia, cicho sycząc. Docierają do mnie strzępy
życzeń świątecznych, ale żadne nie przypomina głosu Adama. W miarę, jak
odtwarzają się kolejne wiadomości, przybywa cichych przekleństw w wykonaniu
Artura. W końcu rozlega się przeciągły sygnał oznajmiający koniec. Cholera,
nic! Rozlewam kawę do kubków, które znalazłam na suszarce do naczyń i idę do
gabinetu, w którym Artur odsłuchiwał wiadomości. Zastaję go ze słuchawką przy
uchu.
- Babcia Kasia nie odbiera –
pociera dłonią policzek - może jest u jakiejś znajomej?
W
milczeniu pijemy kawę. Nie wiem, o czym myśli Artur, ale ja zaczynam się
naprawdę martwić. Coś się musiało stać!
- Wiesz co? - Artur odstawia kubek do zlewu – dopij i
jedziemy do akademika. Po drodze sprawdzimy na św. Anny. Czasem problemem jest
banalne uszkodzenie linii.
- Może przyleci jutro, bo utknął
gdzieś na lotnisku? – tak bardzo chcę w to wierzyć.
- To możliwe – mówi powoli. Och, jak
dobrze, że się ze mną zgodziłeś, dziękuję Arturowi w duchu.
Dzwonimy
do mieszkania babci Adama, ale drzwi są zamknięte na cztery spusty. Nie ma nawet
kogo zapytać, bo praktycznie nie ma sąsiadów. Tylko dla świętego spokoju pytam
na portierni akademika o wiadomości. Nic. NIC!
- Nie rozumiem – siadam na
tapczanie. Artur stoi oparty o bok szafy.
- Powiedz mi dokładnie, co Ci
powiedział, jak rozmawialiście w wigilię – prosi wreszcie.
Staram
się, naprawdę się staram! Na koniec wyciągam z torby walkmana i okładkę płyty.
Może ja coś przeoczyłam?
- Wiesz co? Zadzwonię do jego
ojca. Biorąc pod uwagę, że tam jest sześć godzin do tyłu, to powinien być w
pracy, a nawet jeśli nie, to ktoś odbierze – patrzy na mnie jakoś tak ciepło, a
potem nagle kuca naprzeciw i przytrzymuje moje dłonie – połóż się, bo dziś i tak
już nic nie wymyślisz. Zadzwonię, niezależnie od tego, czy się czegoś dowiem,
czy nie. OK.?
- OK. – zgadzam się niechętnie. I
tak nie zasnę – może spróbujemy zadzwonić stąd? – pytam cicho.
- Z automatu? Nie mamy tylu
żetonów – patrzy na mnie z politowaniem – musielibyśmy jechać na pocztę. Chyba,
że chcesz jechać do mnie?
- Nie, nie – już i tak
wystarczająco namieszałam. Przecież moja obecność niczego nie zmieni – Zadzwoń.
Będę czekać.
Przy
samych drzwiach Artur odwraca się jeszcze na chwilę, jakby chciał coś
powiedzieć, ale w ostatniej chwili rezygnuje. Puszcza tylko oczko… i już go nie
ma. Nawet nie mam ochoty rozpakowywać torby. Gdyby nie to, że mam tam jedzenie,
to pewnie zostawiłabym to do jutra. Ile czasu potrzeba Arturowi na powrót do
domu i telefon? Jeśli się dodzwoni od razu. Jeśli w ogóle się dodzwoni!
Jeszcze
raz! Był w Meksyku, jak do mnie dzwonił. Powinien wylecieć 28 albo 29. Tak mi
się wydaje. Nie wyleciał, bo byłby tutaj. Odwołali samolot? Przejechałby na
amerykańską stronę i zadzwonił. Może boi się opuszczać lotnisko, żeby nie
stracić kolejnego lotu? Na lotniskach telefony działają! Mógł też poprosić,
żeby któreś z rodziców zadzwoniło w jego imieniu. Mamę przecież znam! Może coś
się stało z jego tatą? Też by wtedy zadzwonił! Dlaczego ona nie przyleciała na
święta i gdzie jest babcia Kasia? Na te pytania nie znam odpowiedzi. Wszystko
to jest strasznie dziwne. Cholera, zapomniałam zadzwonić do domu. Zerkam na
zegarek, prawie jedenasta. Wieszam w szafie połyskująca sukienkę.
- Nie wiadomo, czy mi się
przydasz – mówię do niej ze złością. Nagle cały mój gniew obraca się przeciwko
niej. Mam ochotę rozedrzeć ją na strzępy!
Odroczenie
wyroku na sukienkę następuje równie gwałtownie, jak sam wyrok. Dzwoni telefon.
Jestem na piętrze prawie sama, wiec nie ma co czekać!
- Halo? Artur? – zapiera mi dech
z niepokoju.
- Henryka nie ma w pracy.
Rozmawiałem z sekretarką, ale nic mi nie chciała powiedzieć, albo naprawdę nic
nie wie. Poprosiłem o pilny kontakt do siebie – mówi i daje mi czas na reakcję.
- A Adam? Pytałeś o niego? –
gorączkuję się.
- Nic o nim nie wie – w jego
głosie przebija zniecierpliwienie – Zresztą, dlaczego miałaby wiedzieć?
Przecież nie jest ich pracownikiem.
- Dzięki, że zadzwoniłeś –
ogarnia mnie rezygnacja – Chyba musimy po prostu cierpliwie czekać?
- Wpadnę koło dziesiątej, dobrze?
– sili się na wesoły ton – wyśpij się. Idziemy wieczorem na bal, pamiętasz?
- Nie wiem, czy mam ochotę –
czuję, że oczy mi wilgotnieją.
- Chyba mnie nie wystawisz!? Poza
tym, co będzie, jak Adam wpadnie na salę w ostatniej chwili? – prawie widzę,
jak błyska do mnie w uśmiechu zębami.
- Myślisz, że to możliwe? – łzy,
jak grochy kapią na parkiet obok moich stóp.
- Wszystko jest możliwe –
stwierdza poważnie – I nie płacz, bo będziesz wyglądać, jak królik!
Chlipiąc,
wracam do pokoju. Sukienka zostaje ułaskawiona. Oby Artur miał rację.
---
Gdzieś
usłyszałam, że ranki są lepsze od wieczora w kontekście znajdowania dobrych
rozwiązań. Bzdura! Budzę się w fatalnym nastroju. Śnił mi się Adam, ale nie
mogłam go dogonić. Cały czas mi gdzieś ginął. Prosiłam go i płakałam, a on
tylko patrzył… Wstaję, żeby zaparzyć kawę. Mleko się skończyło, zapomniałam
wczoraj kupić. Masła nie ma. I tak nie mam apetytu. Nie bardzo wiem, co mam ze
sobą zrobić? Kręcę się po pokoju bez celu, wszystko robię, jakby na
wolniejszych obrotach. Powinnam zadzwonić do domu. Schodzę na dół po schodach,
żeby było dłużej. W kieszeni podzwaniają mi żetony do automatu. Może powiem
Arturowi, żeby nie przychodził? Tylko, co ja wtedy ze sobą zrobię?
- Halo? Cześć tato. Dojechałam
szczęśliwie – mówię szybko, bo pewnie przeszkadzam mu w pracy – przepraszam, że
nie zadzwoniłam wczoraj.
- Nie ma sprawy. Dobrze, że w
ogóle dajesz znać – śmieje się – A jak tam Adam, stęskniony?
- Tak – silę się na pogodny ton –
ale ja Ci pewnie przeszkadzam?
- Nigdy mi nie przeszkadzacie. Po
prostu czasem mam dla Was mniej czasu, niż bym chciał – ciepły głos tak
przyjemnie brzmi.
- Kocham Cię, tato.
Odkładam
słuchawkę i stoję niezdecydowana. Skończyły mi się pomysły.
- Ola? – od strony wejścia
dobiega mnie znajomy głos, a zaraz za nim fala zimna. W drzwiach stoi Artur –
Jakieś nowiny? – otrzepuje z kurtki śnieg – Ale sypie!
Kręcę
głową. Jakie ja mogę mieć nowiny?
- Dzwoniłam do domu, bo wczoraj
zupełnie mi wyleciało z głowy – zerkam na czubki płóciennych balerinek.
- Jadłaś coś?
Znowu
kręcę głową.
- Piłam kawę, ale mleko mi się
skończyło – to bez sensu. O czym my w ogóle rozmawiamy?
- Chodź, ogarniesz się i
pójdziemy na naleśniki. Ja też niewiele mam w lodówce, a na mięso nie mogę już
patrzeć – bierze mnie za rękę i prowadzi do windy.
Stoimy
tak naprzeciw siebie, oparci o przeciwległe ściany. Delikatne zgrzyty i
postękiwanie kabiny, kiedy mijamy kolejne piętra sprawia, że cisza jest mniej
nieznośna. Czuję na sobie wzrok Artura, ale nie mam siły, żeby spojrzeć mu w
oczy. Muszę wyglądać okropnie. Rozciągnięty dres, zero makijażu, nawet się nie
uczesałam.
- Nie patrz na mnie – szepczę –
okropnie wyglądam.
- Co? Nie przesadzaj – uśmiecha
się jednym kącikiem – niejedna chciałaby tak wyglądać.
Winda
się zatrzymuje, więc nie odpowiadam. Artur też nic nie mówi, tylko idzie obok
mnie z rękami w kieszeniach. Kiedy wchodzimy do segmentu, rozpina kurtkę. Ma na
sobie gruby miękki sweter. Pewnie jest miły w dotyku.
- Słuchaj – siada na moim tapczanie
i opiera łokcie na udach – czy bierzesz pod uwagę to, że on może nie wrócić?
- Co??? – z wrażenia opada mi
szczęka – Jak to?
- To tylko taka ewentualność –
mówi natychmiast – Po prostu tak się zacząłem zastanawiać…
-Nie! To niemożliwe! Nie, nie,
nie! – wyciągam przed siebie dłonie, jakbym chciała odepchnąć ten niedorzeczny
pomysł – Nawet tak nie myśl!
- Wybacz mi, ale nic innego nie
przychodzi mi do głowy – w jego głosie słyszę… ból? – Myślałem, że go znam… że
nigdy by czegoś takiego nie zrobił, ale to… - urywa.
- Ale co? – on coś wie, ale nie
chce mi powiedzieć. Już wczoraj to czułam – Powiedz mi! – unoszę ręką jego
brodę i patrzę mu prosto w oczy z wysokości moich stu siedemdziesięciu pięciu
centymetrów – Mów!!!
- To przypomina tamtą ucieczkę
jego ojca – kończy – On też zniknął z dnia na dzień, bez słowa! Baśka
odchodziła od zmysłów, póki nie dostała wiadomości od jakiegoś gościa z Niemiec
– mówi szybko – mama mi opowiadała.
- Nie wierzę, że jej nie
powiedział, że wyjeżdża! – Nie wierzę, żeby Adam to zrobił, nie wierzę, żeby mi
nie powiedział!
- Ola, mogę się mylić, ale
pomyśl! On wyjeżdża do Stanów, jedzie do niego mama, babcia znika. Gdzie? Może
jest z nimi? – wpatruje się we mnie intensywnie – sprzedał mi samochód,
upoważnił do sprzedania Klubu, wysłał Ci prezent...
- Przestań! – przerywam mu – nie
będę tego słuchać! – zatykam pięściami uszy. To jest straszne! Straszne, bo
logiczne!
- Ola – wstaje, przygarnia mnie
do piersi i gładzi po włosach. Chciałabym płakać, chciałabym wyrzucić z siebie
cały żal, ale nie mogę. Coś uciska moją klatkę piersiową – Ola – wciąż to
powtarza – Ola.
- Nie mów do mnie – proszę cicho
– nic nie mów.
Wtulam
twarz w miękki, ciepły sweter. Artur kołysze się wraz ze mną w przód i w tył.
Staram się nie myśleć. Jeśli mi się uda, to przestanie boleć.
- Ola, tak nie musi być – słyszę
cichy, niski głos tuż przy uchu – Poczekamy. Może jeszcze wróci?
Nie
wiem, ile upływa czasu. Powoli, bardzo powoli, kiełkuje w moim umyśle nadzieja,
że się mylimy, że to tylko teoria. Mój Adam mnie nie zostawi. Tyle razy mi
powiedział, jak bardzo cierpiał, kiedy ja odeszłam. Nie zrobiłby mi tego!
- Nie Artur – unoszę głowę –
mylisz się. Na pewno się mylisz.
Odsuwam
się od niego i zaczynam szukać dżinsów. Teraz pójdziemy na naleśniki, a
wieczorem na bal. Adam tam przyjedzie, albo wcześniej zadzwoni, albo podejdzie
do mnie ktoś i przekaże wiadomość. Umówiliśmy się, że idziemy na bal. Zawsze
tak jest, że w ostatniej chwili zjawia się książę i ratuje księżniczkę. Zawsze!
Artur
siedzi nieruchomo i wodzi za mną wzrokiem. Zabieram ubranie do łazienki. Kiedy
z niej wychodzę, gotowa do wyjścia, on wciąż siedzi.
- Chciałeś naleśniki – mój głos
brzmi bezbarwnie – idziemy?
---
Gdyby
ktoś mnie zapytał, co robiłam 31 grudnia 1992 roku, to z czystym sumieniem
mogłabym odpowiedzieć, że nie mam pojęcia. Wiem tylko, że o ósmej wieczorem
zjeżdżam windą do holu. Artur czeka na mnie i prowadzi do taksówki. Tam poznaję
Magdę, koleżankę, którą zaprosił na bal. To mi uświadamia, że był przekonany,
że Adam wróci. Daje mi to siłę do wejścia na salę. Natychmiast dopadają do mnie
Justyna i Maciek. Ledwie kończymy rozmowę, gdy zjawia się Ela z Markiem.
Siadamy przy wspólnym stole, Artur między mną i Magdą. Jakoś się trzymam, choć
mój wzrok, co chwila wędruje od pustego krzesła do drzwi.
- Słuchaj, co się właściwie
stało? Dlaczego Adama jeszcze nie ma? – Maciek po kilku kieliszkach traci na
delikatności. Justyna posyła mu jadowite spojrzenie, ale pytanie padło.
- Ma jakieś perturbacje z
samolotem – stwierdzam wymijająco.
- Ale chyba nie spadł! Chociaż to
do Adama podobne, żeby katastrofę nazwać perturbacjami – rechocze.
- Maciek, to nie jest zabawne –
Justyna posyła mi przepraszające spojrzenie.
- Uwaga, za pięć minut północ –
Marek wstaje z miejsca i sięga po szampana.
W
samą porę, bo mam już dość całego tego balu i tych ludzi. Artur podstawia dwa
kieliszki.
- Dziesięć, dziewięć… - wołają
wszyscy chórem – sześć, pięć… - Mam tylko jedno, jedyne życzenie na ten nowy
rok – trzy, dwa, jeden! – strzelają korki szampanów, a ja powtarzam w myślach jedno
imię.
Nie
mogę uwierzyć, że nastał nowy rok, a ja stoję tu sama z kieliszkiem szampana w
dłoni. Patrzę jak wszyscy składają sobie życzenia. Całują też mnie i ja muskam
ich policzki. Jakie to beznadziejne! Upijam mały łyk z kieliszka i odstawiam go
na stół.
- Dokąd idziesz? – Artur dopada
mnie w szatni.
- Jadę do domu. Mam dość –
zakładam kozaki – Nie wytrzymam tu ani chwili.
- Zaczekaj. Pojadę z Tobą – sięga
do kieszeni po numerek wieszaka.
- A Magda? – przecież przyszedł z
dziewczyną.
- Zaraz jej powiem. Wróci z
Justyną i Maćkiem, mieszka obok nich. Tylko poczekaj – wraca na salę.
Musimy
poczekać na taksówkę, ale nie chcę stać w holu. Wychodzimy na zewnątrz. Wielkie
płatki śniegu wirują w powietrzu, połyskując w świetle latarni. Unoszę głowę i
pozwalam im swobodnie osiadać na twarzy. Czuję, jak się roztapiają.
- Nie miej żalu do Maćka, trochę się
podlał – Artur staje naprzeciw mnie – nie było w ostatnich dniach żadnej
katastrofy samolotowej.
- Dzięki – szepczę.
- Dokąd? – pyta, kiedy wsiadamy
do taksówki.
- Do akademika – to dziwne, słyszę
swój własny głos, jakby to mówił ktoś inny.
- Pójdę z Tobą – Artur wysiada
razem ze mną.
- Dobrze.
Zostawiłam
rozścielone łózko. Zawsze tak robię przed imprezą.
- Olu – Artur zatrzymuje mnie w drzwiach
do mojego pokoju – gdyby Adam tu był, nigdy bym Ci tego nie powiedział – robi głęboki
wdech – ale jeśli on nie wróci, to… ja mogę poczekać, ale chcę żebyś wiedziała…
Kładę mu palec na ustach. Nic nie mów. Nie chcę słów. Nie potrzebuję ich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz