Jak przez
mgłę, dociera do mnie szum prysznica. Otwieram powoli oczy i przeciągam się. O
nie! Ale jestem obolała! Szum dobiega z łazienki. Adam bierze prysznic, ja też
powinnam… sięgam w dół… cała jestem oblepiona! Wstaję ostrożnie, z
poszanowaniem dla mięśni … mój wzrok pada na wianek, leżący na stole. Wziął go
siłą, jak zapowiedział… czuję przyjemny dreszczyk… dość!
Adam goli się przed lustrem, a ja kończę prysznic.
Wycieram się, zerkając na jego umięśniony brzuch i plecy. Kilka kropelek,
których nie wytarł, połyskuje w świetle żarówki. Staję za nim i ostrożnie
zbieram ustami odrobinki wody z jego pleców… Głośno wciąga powietrze i odchyla
głowę… przesuwam dłonie na jego klatkę i brzuch… patrzę na nasze odbicie. Moja
jasna czupryna wyłania się zza jego ramienia… mam takie szerokie źrenice…
- Chciałabym mieć takie
zdjęcie – szepczę – tylko dla siebie - dodaję natychmiast, gdy czuję, że
mięśnie pod moimi palcami napinają się lekko.
- Może kiedyś – wykręca się,
ale nie mówi „nie”.
Przytrzymuje ręką moje dłonie. Jest jeszcze lepiej!
Przywieram do jego pleców… czuję przyjemne mrowienie brodawek…
- Ola – Adam się spina – nie
mogę tak iść na śniadanie!
Widzę w lustrze jego wzrok skierowany w dół… podążam
za nim… O kurde! Rzeczywiście, tak nie pójdzie! Umykam do pokoju, ścigana
głośnym, radosnym śmiechem…
Ubieram się od razu na wycieczkę, żeby już nie tracić
czasu po śniadaniu. Oczywiście Adam nie chce powiedzieć dokąd jedziemy. Czy
kogoś to jeszcze w ogóle dziwi? Pogoda jest cudna i z naszego okna widać góry!
Facet w recepcji nie kłamał! Pukanie do drzwi sprawia, że aż podskakuję. Artur zagląda do naszego pokoju.
- Możemy? – tuż za nim widzę
DD. Też na sportowo.
Adam pospiesznie naciąga koszulkę z jakiegoś
opinającego ciało materiału, a na to cienki polar. Wygląda obłędnie! Pewnie
kupił to w Niemczech albo w Stanach, bo u nas czegoś takiego nie ma. DD podchodzi
do okna, a Artur do stołu i wyciąga rękę po wianek.
- Zostaw! – ciche warknięcie
sprawia, że cofa dłoń i patrzy na Adama zaskoczony – To moje! – Adam szczerzy
do niego zęby w szerokim uśmiechu.
- Dostałeś wianuszek? – Artur patrzy na mnie
dziwnym wzrokiem, aż się rumienię!
- Dostał, dostał – bąkam
zakłopotana.
- Sam sobie wziąłem – Adam
otacza mnie ramieniem i całuje szybko w usta – idziemy!
Jesteśmy jedynymi gośćmi. Wszyscy dawno już zjedli i poszli
w góry albo do miasta. Roześmiana kelnerka w ludowym stroju krząta się koło
naszego stołu. DD jest chyba dzisiaj w bardzo romantycznym nastroju? Jakaś
zamyślona… Żadnych złośliwostek, żadnych aluzji… jak nie ona. Chyba wolę ją
taką. Gdybyśmy się poznały w innych okolicznościach, to może nawet bym ją
polubiła?
Zjadam dwie kanapki z wędliną i czuję, że chyba zaraz
pęknę. Adam z Arturem zjadają po jajecznicy na boczku i jeszcze smarują kromki
żółtym, pachnącym masłem. Skórka ciemnego razowego chleba przyjemnie chrupie w
ich białych zębach. Przyglądam im się, popijając herbatę z jakimś sokiem…
Wyglądają jak bracia. Niby inni, a jednak tacy podobni do siebie. Tylko gust,
co do dziewczyn mają inny. Zerkam na Darię. No, ale Artur był przecież z moją
Olą… ale nic z tego nie wyszło!
Kończą
wreszcie to jedzenie. Ale mają apetyty! Idziemy umyć zęby i w góry! Idę
pierwsza, a reszta, parę kroków za mną. Schody są strome, a ja nadal odczuwam
nasze poranne szaleństwa. Mam nadzieję, że ta wycieczka nie będzie wspinaczką…
Słyszę na naszym piętrze trzaśnięcie drzwiami. Jakieś chichoty i przytłumione
głosy. Dziewczyna z chłopakiem! Na pewno! Widzę korytarz i… zamieram!
Alicja całuje się namiętnie z tym małolatem! Odrywa
się od niego, na dźwięk naszych kroków. Nasze spojrzenia się krzyżują. Widzę w
jej oczach zdumienie… potem przerażenie… nieme błaganie...
Sama nie wiem, dlaczego, ale odwracam się i schodzę o
jeden schodek niżej. Adam zatrzymuje się przede mną, tarasując przejście
pozostałym. Patrzy zaskoczony… sięgam do jego ust… za rogiem, w korytarzu cicho
zamykają się drzwi…
- Po prostu musiałam –
odrywam się od jego ust i unoszę w górę ramiona.
- Miłe to było – oblizuje
się.
Nic już z tego nie rozumiem! Przecież Alicja miała
wyjść za Pawełka. Powiedziała, że jest w ciąży… Kłamała?
Po co? Skoro jest z tym chłopakiem z Pubu? To nie na moją głowę! Odkładam
szczoteczkę do zębów i idę po polar. To ten milusiński od mamy Adama. Tak go
lubię… A może powinnam powiedzieć Adamowi, co widziałam? Gdybym go poprosiła,
to nie zdradzi niczego Pawełkowi… To po co, w ogóle zawracać mu głowę? Może ona
wcale nie jest z Pawełkiem?
Jedziemy samochodem poza Zakopane. Nadal nie wiem, co
mnie czeka, aż do chwili, gdy mijamy ogromną tablicę: Dolina Kościeliska. Ach
tak? Więc postanowił zabrać mnie na spacer! Radek mówił kiedyś, że to magiczne
miejsce, zwłaszcza wiosną! Wysiadamy z samochodu. Powietrze jest ostrzejsze,
niż w mieście, mimo, że świeci słońce. Teraz rozumiem, dlaczego Adam uparł się,
żebym zabrała kurtkę. Ukradkiem poprawiam dżinsy, które nieprzyjemnie ocierają
mi… no, cipkę! Nazwijmy rzecz po imieniu! Kurde! Gdybym wiedziała, że mam iść
taki szmat, to bym tak nie szalała! Na szczęście idziemy powoli po utwardzonym
trakcie. Adam obejmuje mnie ramieniem. Artur tak samo objął DD. Słońce grzeje
przyjemnie… Zza zakrętu, przesłoniętego drzewami wyłania się bryczka. Dwa kare
konie parskają wesoło. Stukot ich kopyt o ubitą ziemię i kamienie jest taki
przyjemny dla ucha. Klap, klap… uśmiecham się. Kiedy bryczka nas mija, patrzę z
zazdrością na rozpartego w środku brzuchatego mężczyznę w zamszowym kapeluszu.
Obok niego tleniona blondynka w nieokreślonym wieku i dwójka znudzonych dzieci,
żujących gumę. Amerykanie! Jestem prawie pewna. Odwracam głowę, odprowadzając
ich tęsknym spojrzeniem. Pewnie zapłacili majątek…
Nagle Adam się zatrzymuje. Patrzy na bryczkę, potem
na mnie i wreszcie na Artura.
- Gwizdniesz? – pyta.
Artur wkłada dwa palce do ust i rozlega się
przeciągły gwizd. Góral siedzący na koźle, odwraca się w naszą stronę.
- Poczekajcie tu – Adam
podbiega zgrabnie do bryczki. Rozmawia przez chwilę, a potem zawraca do nas.
Jak on ma jeszcze siłę, żeby biegać? I nic go nie
boli? Mam nadzieję, że nie ma zamiaru zafundować nam jeszcze i tego! Tamci
zapłacili pewnie z 10 dolarów, albo i więcej? Chociaż, z drugiej strony, te
dżinsy są takie opięte…
- Zaraz przyjedzie, tylko
odwiezie tamtych do parkingu – rzuca, zadowolony z siebie.
- Podzielimy się – Artur
sięga do wewnętrznej kieszeni kurtki.
- Potem – Adam macha ręką i
przygarnia mnie do siebie – Dzieciaku! Dlaczego się nie skarżysz? – szepcze mi
do ucha.
Unoszę głowę, a on patrzy mi w oczy. Chciałam być
dzielna! Nie chcę, żebyś myślał, że coś mi zrobiłeś… trącam nosem jego
policzek, ale nie mogę się zdobyć na słowa. Policzki mnie pieką.
Nadjeżdża bryczka i pakujemy się do środka. Teraz
jest o wiele przyjemniej. Końskie zady połyskują w słońcu. Góral opowiada nam o
dolinie i o Zakopanem. Mówi taką samą gwarą, jak ci wczoraj, w piwnicy. DD
opiera głowę na ramieniu Artura i przymyka oczy. Robię tak samo, choć szkoda mi
widoków.
- Popatrz – Adam gładzi
delikatnie mój policzek.
Otwieram oczy i nie mogę wprost uwierzyć w to, co
widzę. U podnóża góry rozpościera się łąka pełna krokusów. To jest morze
krokusów! Są ich miliony!
Adam
Stał oparty o bryczkę i obserwował dziewczyny. Daria
po prostu szła wzdłuż łąki, pokrytej różowo-fioletowymi krokusami, natomiast
Ola wydawała się unosić nad ziemią. Wirowała jak wrzeciono wokół tej pierwszej.
Wiatr rozwiewał jej jasne włosy. Co chwila unosiła dłonie w górę i spoglądała w
niebo. Nawet z tej odległości widział jej zaróżowione policzki. Co jakiś czas
podmuchy wiatru przynosiły jej perlisty śmiech. Przywodziła mu na myśl rusałkę,
wiotką i radosną, jakby wiosenne słońce obudziło ją do życia, a ona teraz
tańczyła w podzięce…
Kątem oka dostrzegł, że Artur idzie powoli w jego
stronę. Stanął obok z rękami w kieszeniach, nic nie mówiąc. Jeszcze lepiej,
pomyślał, tak, jakby się bał, że słowa spłoszą jego rusałkę… Co się ze mną
dzieje? Zastanawiał się nad tym od chwili, gdy weszli do doliny. Czuł jakby coś
w nim kipiało, kłębiło się i nie mogło znaleźć ujścia… Jakby był pijany… nie,
nie! To coś zupełnie innego! Niezrozumiałego! Wiedział, jak to jest, kiedy
człowiek się upije! Teraz to było, jak lekki rausz… ale nie lekki! To było,
jakby szampan wypełniający… jego?
Znów spojrzał na Olę. Uklękła i dłonią delikatnie
gładziła kwiaty. Nie! Ona ich nie dotykała, ona jakby sunęła dłonią nad nimi.
Jakby nie mogła się nimi nacieszyć…
Niespodzianka naprawdę mu się udała! Ola była
szczęśliwa, a on był szczęśliwy, patrząc na nią. Jego małą śliczną dziewczynkę,
jego słodką Olę…, gorącą Olę…, pełną pasji i taką… sam nie wiedział jaką… po
prostu: JEGO!
Gdzieś, z najgłębszych zakamarków pamięci, wyłoniła
się nagle melodia… co to jest? Słuchał tego niedawno…
Lennon?
„Woman please let me explain
I never meant to cause you sorrow or pain
So let me tell you again and again and again
I love you, yeah, yeah
Now and forever
I love you…”
I never meant to cause you sorrow or pain
So let me tell you again and again and again
I love you, yeah, yeah
Now and forever
I love you…”
- Co się tak zapatrzyłeś? –
głos Artura dotarł do niego, jakby z oddali.
- Co mówiłeś? – odwrócił
głowę w jego stronę.
- Na co tak patrzysz?
Adam spojrzał jeszcze raz w stronę Oli, która wstała
z kolan i szła teraz powoli w ich kierunku, mówiąc coś do Darii i śmiejąc się radośnie.
- Na moje szczęście –
błysnął zębami w szerokim uśmiechu.
Artur spojrzał spode łba w kierunku zbliżających się
dziewczyn.
- A moje nieszczęście –
burknął.
- No, coś ty…? – Adam
spojrzał na niego zdumiony.
- Żartowałem – rzucił
niedbale Artur i klepnął go w plecy.
Ola minęła Artura z uśmiechem i zarzuciła Adamowi
ręce na szyję. Przytuliła chłodny policzek do jego szyi.
- Dziękuję, że mnie tu
przywiozłeś – wyszeptała.
Biło od niej takie ciepło i radość, i… jeszcze coś,
co sprawiało, że miał ochotę krzyczeć na całe gardło! Nagle zapragnął jej
powiedzieć, jak bardzo mu dobrze, jak bardzo ją…
- Jedziemy dalej? – Daria
stała tuż obok.
- Tak, jedźmy! – Ola pisnęła
radośnie.
Odchyliła
się i słońce padło na jej twarz. Źrenice zwęziły jej się do maleńkich, czarnych
punkcików, a intensywnie niebieskie tęczówki zrobiły się ogromne. Patrzył z
zachwytem w jej oczy, przypominające teraz dwa skrawki nieba. Przysłoniła je
powiekami…
- Ale masz piękne oczy… -
wyszeptał.
- Podobają Ci się? – w jej
głosie pobrzmiewało niedowierzanie.
- Są najpiękniejsze na
świecie!
- Zawioze Was jesce kawałek, a potem se pudziecie nogami – woźnica
wskazał ręką pionową, poszarpaną skałę, wznoszącą się pionowo i jakby
ograniczającą drogę z jednej strony – nogi
macie młode, pochodzicie se, a ja z konikami pocekom na Wos pod skałom.
Kiwnął mu głową. Czuł się tak, jakby mógł nie tylko „pochodzić”,
ale pójść piechotą do Zakopanego, albo nawet do Krakowa!
Dolina
Siedzimy z DD na kurtkach rozpostartych na skalnych
odłamach porośniętych mchem i jakimś zielskiem. Artur z Adamem poszli wzdłuż
potoku szumiącego za naszymi plecami. Patrzę za nimi… znów mam to skojarzenie,
że są podobni…
- On mnie zostawi – Daria
mówi to spokojnie, ale dobitnie.
- Coś Ty? – odwracam się do
niej zaskoczona – Dlaczego tak myślisz?
- Czuję to – wbija we mnie
wzrok. Nie ma w nim wrogości, tylko jakaś… zaduma – On mnie nie kocha –
stwierdza.
- Pasujecie do siebie – chcę
jej powiedzieć coś miłego, chcę ją uspokoić, zapewnić, że się myli!
- Dobrze nam razem, ale nie
ma w tym uczucia – kontynuuje swoją myśl,
nie zwracając uwagi na moje słowa – Teraz, kiedy patrzę na Was, to do mnie
dociera… Próbował mi to powiedzieć, ale nie rozumiałam, o co mu chodzi…
- Daria, to bez sensu – jakoś
nie mieści mi się to w głowie – Dlaczego miałby Cię zostawić? Może się mylisz?
- Może…
Wstaje i przeciąga się leniwie. Patrzę na nią przez
chwilę, a potem na sylwetki chłopaków na drewnianym mostku. Jak to jest? Ludzie
wokół mnie szukają tej drugiej połówki… szukają bezskutecznie, a ja ją
znalazłam tak szybko… tak nagle, że nie mogłam uwierzyć, że to właśnie TO!
Wystawiam twarz do słońca i przymykam oczy. Siedzę tak bez ruchu, aż słyszę
chrzęst kamyków… odwracam głowę…
- Spieczesz się i będziesz
miała piegi – Adam zabawnie marszczy nos.
- Masz rację! – odwracam
szybko twarz – Piotr mnie wygoni!
- Och, to opalaj się
jeszcze! – Adam łapie mnie za ręce i odwraca do słońca.
- Tak Ci to przeszkadza? –
prycham – Naprawdę nie lubisz mojej pracy…
- Naprawdę – mówi poważnie –
ale czasem ona też ma swoje zalety.
Unoszę brwi zdumiona, ale on nie mówi już nic więcej.
Trafić za nim, to prawie jak wygrać w Totolotka! No, ale to coś nowego! Może
nawet zgodzi się na wspólne zdjęcia? Takie tylko dla nas… rozmarzam się…
Niestety, musimy się powoli zbierać, bo nasz woźnica wychyla się zza skały.
Pewnie się niecierpliwi, że tak długo nas nie ma. Zerkam na zegarek. Jest
prawie czwarta! Czas tak szybko minął? Dlaczego na wykładach tak nie leci?
- Umieram z głodu! – Adam
pociera czoło dłonią – kiedyś tu po drodze był taki szałas z serem…
- Przy parkingu – podpowiada
mu Artur – najwyżej wysiądziemy kawałek wcześniej…
- Dasz radę? – Adam szepcze
mi do ucha, kiedy już siedzimy w bryczce – kupimy oscypki, bo zanim znajdziemy
jakieś miejsce do jedzenia…
- Nic mi nie jest –
uśmiecham się. Jest taki troskliwy… - odpoczęłam już i wianuszek też ma się
świetnie – dodaję cicho, tak, żeby tylko on mnie usłyszał.
- Sprawdzę wieczorem… - skubie
delikatnie kąt mojej żuchwy i płatek ucha. Łaskocze, aż czuję przyjemne
dreszczyki na karku.
Nagle łapię przelotne spojrzenie DD. Głupio mi przy
niej, po tym, co mi powiedziała. Opieram Adamowi głowę na ramieniu.
Przejeżdżamy obok tej przecudnej łąki z krokusami. Jest teraz w cieniu góry,
dlatego kwiatki nie przekwitły, mimo, że mamy maj. Stuliły kielichy. Wygląda
to, jak taka myjka do masażu najeżona różowo-fioletowymi wypustkami. W oddali
widać już samochód Adama, zaparkowany obok tablicy na placyku, szumnie nazwanym
parkingiem. Nadchodzi nieprzyjemny moment płacenia za przejażdżkę. Wygląda na
to, że jest on nieprzyjemny tylko dla mnie, więc udaję, że nie widzę zwitku
banknotów, który Adam podaje woźnicy.
Szałas jest zamknięty, więc szybko pakujemy się do
samochodu i wracamy do Zakopanego. Piękna pogoda sprawia, że na Krupówkach są
tłumy. Dobrze, bo to znaczy, że znajdziemy miejsce w jakiejś gospodzie!
Przechodzimy obok straganów zastawionych drewnianymi zabawkami, kierpcami,
skarpetami i najróżniejszym rękodziełem. Muszę kupić coś dla Kuby. Zerkam co
chwila na kolejne mijane stoły.
- Potem tu przyjdziemy –
Adam przyciąga mnie bliżej do siebie, żeby tłum przechodniów nas nie rozdzielił.
Wchodzimy tym razem na górę, do dużej restauracji z
jasnego drewna. Zdaje się, że nazywa się „Jontek”. W progu wita nas przyjemny
zapach pieczonego mięsa. Kurcze, też jestem głodna! Zamawiam udko z grilla i
pieczone ziemniaki, a na deser szarlotkę na gorąco z lodami. Ciekawe, co to za
wynalazek? Adam twierdzi, że jest pyszna, więc biorę. Cały czas kołacze mi po
głowie myśl o Alicji. Mam wrażenie, ze ona tego Pawełka wrabia. Trochę nawet mi
go żal… Może powinnam jednak powiedzieć?
- A co tam słychać u Justyny
i Maćka? – DD jest jakby w lepszym nastroju. Może tylko miała taki gorszy
dzień? – Wieki ich nie widziałam!
- Pewnie już się zaręczyli –
mówi powoli Artur.
- Pewnie już tak… - Adam
zerka na zegarek.
- O rany! – jestem
zaskoczona – skąd wiecie?
- Spotkaliśmy Maćka u
jubilera – Adam przygryza dolną wargę i unosi brew. Uwielbiam, kiedy to robi!
- To będzie ślub! – DD kiwa
głową z uznaniem.
- Chyba dopiero po Nowym
Roku, ale chcą razem zamieszkać… - Adam pociera dłonią policzek – Justyna się
wahała…
- A gdzie zamieszkają? –
dopytuję się.
- Maciek chce wyremontować
poddasze domu swojej babci. Przez wakacje powinien dać radę – Adam patrzy na
mnie jakoś tak dziwnie.
- A ona się zgodzi? Przecież
nie będą jeszcze po ślubie – czyżby tylko moja rodzina była taka konserwatywna?
- W tym sęk - znowu ten dziwny wzrok – Zdaje się, że
jakoś dała się ugadać, jak usłyszała o ślubie. No i ma już swoje lata, a
emeryturę niewielką…
- Ale lubi Justynę? –
upewniam się.
- Na pewno! Inaczej by się
nie zgodziła – jestem zaskoczona, jak dużo Adam wie o swoich znajomych. Nigdy o
nich nie opowiada niepytany.
Dostajemy nasze dania. Jestem już naprawdę głodna, bo
na chleb ze smalcem nie dałam się namówić i zjadłam tylko ogórka, który jeszcze
wzmógł mój apetyt. Dosłownie rzucamy się na jedzenie. Nie wiem, czy dlatego, że
jestem głodna, czy faktycznie tak dobrze tu karmią, ale bardzo mi smakuje.
Przypomina mi się nasza stołówka studencka, w której jadałam na pierwszym roku.
Czasem w niedzielę było danie o nazwie udko z grilla, ale z tym, co mam na
talerzu, niewiele miało wspólnego!
- A Alicja i Pawełek –
dopytuje się dalej DD, kiedy zaspokajamy pierwszy głód – Co u nich?
- No, jak to co? Nie mówiłem
Ci? – Artur szczerzy zęby w uśmiechu – Żenią się!
- Ty mówisz rożne rzeczy –
prycha DD – Adam, to prawda?
- Prawda – wzdycha.
- Więc, z tą ciążą to też
prawda? – mówię powoli.
- Na to wygląda… – Adam
przyznaje to niechętnie. O co chodzi? Czyżby coś wiedział o Alicji i tym
chłopaku?
- No cóż – Artur wydaje się
szczerze ubawiony – zdarzył się cud!
- O czym Wy mówicie? –
przyglądam im się podejrzliwie.
- Pawełek raz już zalał
foremkę, choć podobno strzela pustakami… – w głosie Artura pobrzmiewa coś
nieprzyjemnego, jakaś złośliwość…
- Daj spokój – Adam mówi to
z rozdrażnieniem.
- Jak to? – patrzę na nich
zdumiona. Daria też wydaje się zaskoczona. Choć raz, nie tylko ja jestem
niedoinformowana! Ale to jest… nie! To chyba jakiś żart!
- Pamiętasz narty w
Zwardoniu? – Adam odwraca się do mnie z poważną miną.
Jak mogłabym nie pamiętać? Co za pytanie? Ale on
chyba nie chce powiedzieć, że Pawełek tam kogoś puknął? No, nie wytrzymam!
Kiwam głową na znak, że pamiętam.
- Wtedy się okazało, że
dziewczyna, z którą się przespał parę razy, jest w ciąży. Twierdziła, że z nim,
ale on uważał inaczej… - Adam przełyka ślinę.
- A jak jest naprawdę? –
czuję, że odpowiedź mi się nie spodoba…
- Któż to wie? – Adam zdaje
się, nie chce pogrążyć kolegi, ale nie pochwala tego, co zrobił.
- Ale kasę na skrobankę dał
– Artur jest zdecydowanie mniej delikatny.
- Co takiego? – no, teraz to
już przesadził! Jestem oburzona!
- Dał tej małej pieniądze, a
ona je wzięła, ale dzieciaka urodziła… - Artur też poważnieje – chciała, żeby
Paweł go uznał.
- Adam, to prawda? -
odwracam się do niego, a on kiwa głową.
- Dawno to było? – obliczam
w myślach. Wychodzi mi, że na jesieni…
- Jak go nie uzna, a
dziewczyna jest pewna, to może iść do sądu – Brawo DD! Przyklaskuję jej w
myślach.
- Nie bardzo, bo on ma
zaświadczenie, że jest bezpłodny – Adam mówi to, już nie ukrywając dezaprobaty.
- No, to Alicja się wkopała!
– stwierdza nagle DD – Nie wiedziała, czy co?
- To nie ma znaczenia –
Artur posyła Adamowi przeciągłe spojrzenie – Z Alą taki numer nie przejdzie.
Jej starzy sobie na to nie pozwolą. To nie jakaś tam panna z analityki.
- Dosyć! – Adam reaguje
gwałtownie, tak, że nawet mnie zaskakuje – Powinien się zachować jak facet i
płacić alimenty, skoro jej nie chce! Jak się z kimś idzie do łóżka, to trzeba
myśleć przed! - zaciska na moment zęby – Z tego zawsze mogą być dzieci!
Wszyscy milkną. Jakoś nie mamy ochoty na dalszą
dyskusję. Przypominam sobie tę kuzynkę Adama… A ta biedna dziewczyna, sama z
małym dzieckiem… No, ale Alicja, to już dla mnie kompletna zagadka! Przecież,
skoro oni wiedzą, to ona też wie! Wiedziała, jak byliśmy na imprezie w klubie?
Mogła nie wiedzieć… ale w Pubie? Nie wiem… Za to wiem, że nikomu nic nie
powiem! Niech sobie robi, co chce! Pawełek z rogami, czy bez, jest dla mnie tak
samo oślizły po tym, co zrobił! Ohyda!
Zerkam na
Adama. Siedzi nachmurzony i jakby zły. Z powodu swojego wybuchu? Tylko, że on
ma rację. Przypomina mi się nasz pierwszy raz. Nawet nie zauważyłam, kiedy
założył prezerwatywę. Nawet w takiej chwili pomyślał. A jednak mi zaufał… Od
pierwszego razu… Czy to znaczy, że brał pod uwagę, że… mógłby mieć… ze
mną…? Aż boję się dokończyć, nawet tak
po cichu, tylko w myślach.
Po gorącej
szarlotce, pachnącej cynamonem i podanej z gałką lodów waniliowych, wracają nam
humory. Gadamy o bzdurach, omijając skrzętnie temat Alicji i Pawełka. Jeszcze
tylko zwyczajowa przepychanka przy rachunku. Staje na tym, że Adam płacił za
wczorajszy obiad i bryczkę, więc Artur funduje jedzenie dzisiaj. My z DD
jesteśmy „w gościach”. No, niech i tak będzie. Wzdycham.
Przy
wyjściu okazuje się, że spadł deszcz i wszystko jest mokre. Stragany zniknęły,
wypłoszone wiosenną ulewą. Wieczór jest jednak taki piękny… Cała ulica lśni w
światłach latarni i sklepowych wystaw. Ostrożnie schodzimy po schodach. Adam
idzie przede mną. Patrzę na jego ciemną czuprynę i mam ochotę zanurzyć w niej
palce…
- Przejdźmy się, jest tak
pięknie – wciągam do płuc ciężkie od wilgoci powietrze – nie wracajmy jeszcze
do hotelu…
- Ja nie mam siły – DD kręci
głową z rezygnacją i zerka na Artura, a on kiwa głową i obejmuje ją ramieniem.
Jak to dobrze, cieszę się w myślach. Po raz pierwszy
naprawdę się cieszę, że on ma tę Darię.
Kiedy
zostajemy sami, Adam bierze mnie za ręce.
- To ma być długi
spacer?
- Nie bardzo, ale uwielbiam
taki ciepły wieczór po deszczu…
- To wrócimy do hotelu
okrężną drogą – prowadzi mnie w boczną uliczkę i po chwili jesteśmy z dala od
zgiełku.
Zachwyca mnie atmosfera takich miejsc. Trochę mi to
przypomina Rzym… Oczywiście Włochy są zupełnie inne, ale jednak, kiedy pomyślę
o Zatybrzu, gdzie spacerowaliśmy wieczorami… Tam też prosto z hałaśliwego
deptaka, można było skręcić w cichą boczną uliczkę… Zupełnie jak teraz… Słychać
odgłos naszych kroków i gdzieś daleko za nami cichnący gwar Krupówek. Domy, a
właściwie drewniane wille przeistoczone w kameralne pensjonaty, stoją w
otoczeniu drzew i krzewów. W skąpym świetle żarówek, umieszczonych nad
wejściami, można odczytać ich nazwy, wymalowane na drewnianych szyldach.
Wszystko wokół spowite jest ciepłą mgiełką, pozostałością po niedawnym deszczu.
Powietrze jest przesycone zapachem wilgotnej ziemi, pomieszanej z ciężką wonią jakiegoś
krzewu… Aż kręci mi się w głowie od tej odurzającej mieszanki. Muszę się
wesprzeć na silnym ramieniu…
- Przepraszam – słyszę
ciepły głos pełen skruchy.
- Za co? – spoglądam z ukosa
na ostry, męski profil.
- Nie chciałem Ci tego
opowiadać… nie tutaj… - wzdycha – tak jakoś wyszło…
- Pewnie i tak bym się
dowiedziała – mówię cicho. Takich „sensacji” nie da się długo utrzymać w
tajemnicy – przynajmniej usłyszałam wersję najbardziej zbliżoną do prawdy… - a
przynajmniej tak mi się wydaje – no i w stosunkowo łagodnej formie – dodaję ze
smutkiem.
Adam idzie obok mnie jakiś zamyślony i milczący. No
tak, gdyby DD nie zapytała… gdyby Artur nie odpowiedział… gdyby, gdyby, gdyby!
Gdyby babcia miała wąsy, to by była dziadkiem! Przypomina mi się powiedzonko
mojego taty. Gdyby uważali oboje… no właśnie, oboje! A ona nie mogła pomyśleć o
zabezpieczeniu? Nagle przypominam sobie tamten wieczór, kiedy zapomniałam o
tabletce i robi mi się gorąco. Uwiera mnie to, jak drzazga… nic się nie stało,
zdążyłam rano na czas, ale mogło się stać. Przy takiej intensywności kontaktów.
U nich mogło być podobnie! Tylko, że Adam nie powiedział „chodzili ze sobą”
tylko „przespali się kilka razy”. Nie, ja nie chcę o tym myśleć! Ja mam Adama,
który nigdy, przenigdy by mnie nie zostawił w takiej sytuacji! Jestem tego
pewna! Bardziej bałabym się reakcji mamy, niż jego… Znów zerkam w bok. Adam
jest pogrążony w myślach, ale chyba przyjemnych, bo ma taki delikatny uśmiech
na twarzy. Nie widzę dobrze, ale tak mi się wydaje… takie drganie kącika ust…
Wokół nas nie ma żywej duszy. Skręcamy w lewo i
wydaje mi się, że już te domki w oddali widziałam… Ach tak, na samym końcu
uliczki jest zakręt i zaraz za nim nasz pensjonat. Szliśmy tędy wczoraj, tylko
skręciliśmy wcześniej, przy takim dużym drzewie, chyba lipie. Ależ tu pięknie,
powietrze po prostu przesiąknięte jest zapachem i wilgocią… Prawie słyszę, jak
ciężkie krople spadają gdzie niegdzie z pierwszych wątłych jeszcze listków…
Adam chyba czuje to samo, bo zagradza mi drogę. Unoszę głowę i napotykam parę
ciemnych oczu… jakie są piękne! Tyle razy w nie patrzyłam, ale zawsze witam
jego spojrzenie z zachwytem. Muszę mu to powiedzieć… nawet nie wie, jaką mi
sprawił przyjemność, kiedy powiedział, że mam piękne oczy…
- Kocham Cię – jego szept
dociera do mnie tak niespodziewanie, że zamieram.
Och… powiedział to… powiedział… czuję delikatne,
ciepłe usta na swoich… cofa się i wpatruje się we mnie tak intensywnie…
- Kocham Cię. Zawsze Cię
kochałem… od pierwszej chwili…
Unoszę głowę. Pocałuj mnie… proszę… błagam… nie mów
już nic, tylko mnie pocałuj! Cały świat wiruje… Rozchylam usta i Adam chwyta
je… obejmuje w posiadanie… czuję ciepły język na podniebieniu… sięga śmiało po
doznanie tak intensywne, że aż nierealne… omdlewam z rozkoszy… ogień płynie w
moich żyłach… Adam obejmuje mnie… całą… jakby chciał posiąść moją wolę… moją
duszę…
Porzuca
nagle moje usta! Dyszę ciężko… ciepłe dłonie ujmują moją twarz. Patrzy mi w
oczy… tonę w tej czarnej głębi, w tej otchłani…
- Kocha Cię – powtarza do
moich ust, jakby sam nie mógł się nacieszyć tymi słowami.
Dwie gorące łzy płyną mi po policzkach, ale nie
spadną na ziemię! Adam natychmiast je scałowuje i znów przywiera do moich ust.
Czuję słony smak… moje łzy!
Całujemy się jak szaleńcy, jakby świat wokół nas
przestał istnieć. Nie mam tchu w płucach, serce wali mi jak oszalałe! Kocham
Cię, mój najdroższy, mój jedyny… Pragnę Cię… pragnę Twojego serca… Twojej
duszy… Łapiemy krótkie oddechy między pocałunkami… to takie szalone… takie
intensywne… to już nie pocałunki! To jest jakaś… rządza! Pragnienie…
zaspokojenia.
- Kochaj mnie – szepczę i
nie wiem, dlaczego nie możemy po prostu znaleźć się nagle w naszym pokoju –
kochaj mnie…
Gardłowy pomruk, który słyszę w odpowiedzi, sprawia,
że miękną mi nogi. Nie wiem, jakim sposobem dobiegamy do pensjonatu. Powietrze
pali mnie w płucach… W recepcji nie ma nikogo, więc Adam sięga sam po nasz klucz
i popycha mnie przed sobą po schodach. Na korytarzu odwracam się i znów
przywieram do niego w pocałunku. Tak połączeni docieramy do naszych drzwi i
Adam nie przerywając, stara się je otworzyć… odrywa się ode mnie, by po chwili znów
sięgnąć do moich ust. Prawie wpadamy do pokoju! Drzwi zamykają się z cichym
stuknięciem, a my pozbywamy się ubrań. Dlaczego one nie spłoną od ognia, który
mamy w sobie? Jęczę cicho, kiedy uwalniam się ze stanika i Adam sięga do moich
obrzmiałych piersi. Nasze dżinsy muszą poczekać, bo ta pieszczota mnie
obezwładnia! Gorący oddech poprzedza… o mój Boże! Obejmuje ustami całą brodawkę
z aureolą, ssie ją mocno, a ja płynę! Moja bielizna nasiąka wilgocią…
Szarpię się z jego rozporkiem, podczas, gdy on
dobiera się do mojej drugiej piersi… nie mogę powstrzymać jęku! Te spodnie
opinają się tak ciasno… - pomóż mi! -
dyszę… Spina się i zsuwa spodnie razem ze skarpetkami. Bokserki nie są w stanie
ukryć jego podniecenia!
Moje spodnie również wędrują na podłogę. Zanim padamy
na łóżko, po prostu zdzieramy z siebie bieliznę! Chciwie sięgam do jego ust i
rozkładam szeroko nogi. Jestem Twoja! Kochaj mnie!
- Kochaj mnie… - chrypię i
zagłębiam się w niego językiem. Odpowiada na pocałunek z pasją! Już nie
wytrzymam dłużej! – Kochaj się ze mną! – ponaglam.
Nakierowuję twardy sterczący pal na moje drżące
pożądaniem ciało… unoszę biodra… wejdź we mnie wreszcie… daj rozkosz… daj ulgę…
czuję, że dotyka już wejścia… wstrzymuję oddech…
- Będzie Cię bolało…? - w
jego głosie jest i wahanie, i rządza. Odurzająca mieszanka…
A niech boli! Niech to wszyscy diabli! Kochaj mnie z
całych sił! Chwytam dłońmi jędrne pośladki i przyciągam do siebie! Nie czuję
bólu, tylko rozkoszne rozpieranie… wypełnienie… uśmiecham się szeroko do
ciemnych oczu. Wyraz zaskoczenia przechodzi nagle w zachwyt… Adam sięga do moich ust i już bez zahamowań
oddaje mi siebie… Jestem ogłuszona rozkoszą, która płynie do mnie z tego miejsca...
Czuję to całym ciałem, każdym nerwem… Posuwisty ruch zdaje się nie mieć końca.
Nie wiem już, kiedy napiera, a kiedy się cofa… mam między udami jedno
pulsowanie… rozedrganie… nasze ciała pokrywają się potem… nasze ciche jęki
mieszają się ze sobą… nasze oddechy… rwą się… tylko ciche mlaskanie dobiegające
spomiędzy naszych ciał…
- Patrz na mnie… - nie
rozumiem słów… Adam coś mówi… ma taki gardłowy… głos… - patrz na mnie…
Ma ogromne źrenice… wyginam się… nie powstrzymam już
tego… z największym… trudem… patrzę… on więzi moje spojrzenie… oczy mu się
rozszerzają… rozchyla usta… spinam się…
- Ola, kocham Cię!
- Aaaaach!...
Nigdy! Przenigdy nie myślałam, że dwa słowa mogą mieć
taką moc… Tyle razy się kochaliśmy, a nie czułam czegoś takiego. Jakby wlewał
we mnie swoją miłość. Jakby mnie naznaczał. Może to głupie, ale tak to
poczułam. Jakby te słowa nadały naszemu aktowi innego znaczenia!
Adam leży na mnie, wsparty na łokciach. Ciężko mi,
ale nie chcę, żeby się oddalał ode mnie nawet na centymetr! Wciąż czuję go w
sobie. To takie zniewalające… Kładę znów dłonie na jego napiętych pośladkach i
przyciągam je, zmuszając, by rozluźnił mięśnie i oparł się na moich biodrach.
Już nie jest taki twardy i duży, więc może tak leżeć… Mój kochany! Nawet w
chwili uniesienia troszczy się o mnie…
- Kocham Cię – szepczę mu do
ucha – bardzo…
- Nie myślałem, że to takie
przyjemne…
- Seks? – udaję, że nie wiem,
o czym mówi – no, kto jak kto, ale Ty chyba powinieneś wiedzieć!
- Ola! – unosi głowę i po
chwili jego twarz rozjaśnia cudowny uśmiech – mówienie o miłości – mówi cichym,
ciepłym głosem.
Zwłaszcza, kiedy się wie, że te słowa są prawdziwe,
przelatuje mi przez myśl. Nie mówię tego jednak głośno. Nie chcę psuć nastroju.
- Słuchanie tego jest chyba
przyjemniejsze… - mruczę.
- Już sam nie wiem. Z Tobą
wszystko jest przyjemne…
No, tu bym się akurat nie zgodziła, biorąc pod uwagę
niedawne wydarzenia, ale tego już na pewno nie powiem głośno!
Czuję, że coś miękkiego i ciepłego wysuwa się z mojej
obrzmiałej szparki. Krzywię się lekko. Przez chwilę czuję się taka… pusta. Adam
patrzy na mnie, próbując powstrzymać uśmiech. Wreszcie przekręca się na plecy i
układa mnie na sobie.
- Lubisz go mieć blisko,
co? - trąca nosem mój policzek.
- Lubię – przyznaję
skwapliwie – To takie dopełnienie, po… nie lubię się spieszyć…
- Wiem – śmieje się - musisz mieć czas na dojście do siebie…
- Wiesz co? – muszę to
przerwać, bo znów się rozkręcam – umyjmy się teraz, zanim zachce nam się spać.
- Ty czyścioszku! – tuli
mnie do siebie – Jak dla mnie, to możemy się nie myć! Ty zawsze tak pięknie
pachniesz… - mruczy.
- Właśnie dlatego, że się
myję!
Wzdycha ciężko, ale wstaje i pociąga mnie za sobą.
Pakujemy się oboje pod prysznic. To chyba najszybszy prysznic we dwoje, jaki
udało nam się wykonać. Za to wycieranie idzie nam wolniej.
- Powiedz mi to jeszcze raz
– proszę i przytulam się do mokrego Adama, otulając nas wspólnym ręcznikiem.
- Tak na zawołanie? – droczy
się.
- Tak! Proszę… – zaglądam mu
w oczy - tak lubię, jak to mówisz.
- Nie mogę, bo Ci
spowszednieje… – odwraca mnie i wyciera mi plecy, a potem całuje w ramię –
chodź do łóżka.
- No dobrze – zgadzam się
niechętnie – ale jutro mi powiesz? To nigdy nie powszednieje, Ty głuptasie!
Udaje, że chce mi dać klapsa, więc uciekam z łazienki
ze śmiechem i wskakuję pod kołdrę. Po chwili Adam wsuwa się za mną do łóżka.
Przygarnia mnie do siebie tak, że czuję go za plecami. Przez chwilę układamy
się i dopasowujemy do siebie, aż wreszcie czuję delikatny pocałunek na karku.
- Słodkich snów… Kochanie…
To najmilsze słowa, jakie słyszałam w życiu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz