Tej nocy
długo czekam na sen. Mam niejasne przeczucie, że to co robię, jest złe, mimo,
że mam najszczersze intencje. Wracam myślami do Julii i Michaela. Byłam taka
zszokowana jej zachowaniem w stosunku do Gianniego, a tymczasem jej życie
wydaje mi się teraz takie proste i jasne. Michael jest taki szczery i dobry.
Dlaczego Adam taki nie może być? Bo jest taki, jaki jest i dlatego go kocham?
Bo takiego wybrałam? A może on mnie wybrał? Ale to ja jego kocham! A może
właśnie to, że jest taki tajemniczy, mnie pociąga? Może, gdyby taki nie był,
nie działałby tak na mnie? Nie, on zawsze tak na mnie działał… od samego
początku… od chwili, kiedy mnie dotknął… oczy mi się kleją… Ola oddycha tak
spokojnie…
Budzę się w znacznie lepszym nastroju. Zbieramy się w
pośpiechu na zajęcia. Jutro przyjedzie Adam! Tak za nim tęsknię. Po drodze
przyłącz się do nas Radek. Zerkam na niego ukradkiem, kiedy szepcze coś Olce do
ucha. Zaczerwieniła się lekko… Chyba wiem, o co spytał. Ja też tak reaguję,
kiedy Adam mnie pyta, czy nic mnie nie boli. A może tak poprosić ich, żeby ze
mną poszli? Nie! Odrzucam natychmiast tę myśl. Bogdan mi wtedy niczego nie
pokaże.
Staram się odsunąć od siebie te myśli. Nie jest to
łatwe, ale w końcu się udaje. Najwyższy czas, żeby się nauczyć panowania nad
emocjami, postanawiam w myślach! Lekarz musi być opanowany. Przecież mam być
lekarzem. OK., w przyszłości, ale tak! Biorę się w garść, bo na anatomii nie ma
taryfy ulgowej!
Między zajęciami idziemy na naleśniki. Radek bierze
podwójną porcję, co wywołuje naszą wesołość.
- Sporo wczoraj spalił… -
szepczę do Oli, kiedy Radek idzie po nasze napoje.
Chichoczemy wesoło, kiedy do nas podchodzi.
- Obgadujecie mnie? – patrzy
na nas podejrzliwie.
- Ale pozytywnie – puszczam
do niego „oczko”.
- Zastanawiałam się, jak to
jest, że Ty jesteś taki rześki, a ja jestem wykończona? – Ola dłubie widelcem w
swoim naleśniku, podczas, gdy Radek pochłania swoje w zastraszającym tempie.
- Bo ja wiem? Dla mnie to
przyjemność, a przyjemności nie męczą – posyła jej promienny uśmiech.
- Dla mnie to też
przyjemność – broni się – ale jestem, mimo wszystko wymęczona.
- U nas jest podobnie –
stwierdzam, solidaryzując się z przyjaciółką – Adam sprawia wrażenie
niezmordowanego, chociaż… - zastanawiam się chwilę – raz, po ciężkiej nocy,
przegrał z chłopakami w tenisa wszystkie sety.
- No cóż – Radek zgarnia
resztki naleśnika – ja bym się teraz też nie wybrał na trening… - milknie i
wpatruje się w coś za oknem – a to nie jest czasem Alicja?
Odwracamy się w kierunku, który nam wskazuje.
Rzeczywiście, po drugiej stronie stoi Alicja z jakimś chłopakiem. A niech sobie
stoi. Już mam się zająć moim talerzem, kiedy widzę, że ona przyciąga do siebie
tego chłopaka i zaczynają się całować. Trwa to chwilę, ale pocałunek jest…
konkretny!
- Wow, widziałyście? – Radek
jest pod wrażeniem.
- Ty, a ona czasem nie jest
z Pawełkiem? – Ola przygląda się chłopakowi, który teraz zmierza w naszą
stronę.
- Chyba jest… - przecież
powiedziała mu, że jest w ciąży – nawet planowali wspólną przyszłość… - mówię
bez przekonania.
- To się chyba pokąplikowało
– Ola zbiera nasze talerze – siedźcie, odniosę.
- A Wy coś planujecie? –
Radek zadaje to pytanie, jakby od niechcenia, ale ma w spojrzeniu jakieś
napięcie – jeśli wolno spytać… – dodaje szybko.
- To nie takie proste –
wzdycham – Ola Ci nie mówiła? Trochę trudno nam rozmawiać o przyszłości…
- Sorry – Radek pociera w
zakłopotaniu czoło – nie chciałem Cie wypytywać, tylko tak myślałem…
- Radek! – Ola staje nad nim
z rękami skrzyżowanymi na piersiach – prosiłam…
- Daj spokój – bronię Radka
– przecież może zapytać. Radek jest ostatnią osobą, którą podejrzewałabym o
niezdrową ciekawość!
- Po prostu myślałem o tym,
żebyśmy zamieszkali razem w przyszłym roku – wypala nagle Radek, a mnie opada szczęka
– to znaczy Ola i ja… – dodaje niepewnie, widząc jej minę – No, bo Adam
właściwie kończy w tym roku studia…
Kurde! On ma rację! Nawet rozmawialiśmy u nas w domu
o jego pracy dyplomowej…
- Nie zastanawiałam się nad
tym – przyznaję. Czy to coś zmieni? Nie mówił, że stąd wyjedzie. Tylko, że on nigdy
nic nie mówi! Nie, spokojnie, jest dopiero kwiecień… we wrześniu jest ślub
Julii… to chyba oczywiste, że będziemy tam razem… no i jeszcze ten weekend
majowy…
Nagle dociera do mnie, że Olka „objeżdża” Radka.
Boże, to nie jego wina, że nasz związek jest taki skąplikowany.
- Chodźcie! – ucinam – Chcecie
się spóźnić na wykład?
Biedny Radek, oberwał za nie swoje winy. Żal mi go,
ale na szczęście Ola odpuszcza i z auli wychodzą już razem. Zazdrośnie patrzę,
jak skręcają w stronę „miasteczka”. Zerkam na zegarek i przyspieszam kroku. A
może Bogdan nie przyjdzie? Z jednej strony, wolałabym, żeby tak się stało, ale
wtedy się nie dowiem… Jest prawie piąta! Już widzę szyld. Rozglądam się, ale
Bogdana nigdzie nie widać, jego samochodu też nie. Jest w środku?
- Dzień dobry – mówię
niepewnie do starszego pana.
- A, dzień dobry! – unosi
głowę i wstaje powoli – wszystko gotowe. Proszę przymierzyć.
Biorę od niego moje czarne sandałki, które dostały
„drugie życie” i przechodzę do części
sklepowej. Bogdana nie ma. Odczuwam ulgę, ale też trochę zawód… Nakładam szybko
buty i robię kilka kroków, potem obrót… leżą jak druga skóra.
- Cudownie! – aż podskakuję z
wrażenia. Jednak przyszedł.
- Potrzebujesz nowych butów
na wiosnę? – staram się, aby to zabrzmiało drwiąco, jak u Pawełka.
- Nie, ale mamy umowę… -
zaczyna, ale milknie na widok mojej miny.
Nie potrafię ukryć irytacji. Mamy umowę? My? Parzę na
niego przez szparki oczu. Chyba zrozumiał, że się zagalopował. Sięga do
wewnętrznej kieszeni kurtki i wyjmuje kartkę złożoną na cztery… Czuję, że puls
mi przyspiesza, ale nie ruszam się z miejsca. Bogdan stoi niezdecydowany…
- To chcesz to zobaczyć, czy
nie? – pyta wreszcie.
- Pokarz – odpowiadam ,
niedbale wyciągając rękę, choć serce wali mi, jak młotem.
- A-a-a, zaraz – kręci głową
– załóż te czerwone pantofelki. Albo, nie! Ja Ci je założę – oblizuje się
obleśnie.
- Chyba oszalałeś? – cofam rękę.
Rozkłada kartkę i odwraca ją w moją stronę. To
kserówka czegoś napisanego na starej maszynie do pisania. Na samej górze
nagłówek i pieczątka. SB? Czy ja dobrze widzę? Z którego to jest roku? Wyciągam
głowę, żeby zobaczyć datę. Ale Bogdan cofa rękę.
- Mogę? – sięga po czerwone
pantofelki i wskazuje mi stołek.
Waham się przez chwilę, ale pokusa jest zbyt silna.
Siadam i wyciągam rękę po kartkę. Na ustach Bogdana pojawia się szeroki
uśmiech. Klęka przede mną i podaje mi kartkę, a sam wyciąga z kieszeni
chusteczkę. Powoli zsuwa mi podkolanówki. Nie zwracam uwagi na to, co robi.
„Raport nr… (tu liczby łamane przez litery i na końcu
11/1977)”
Czy to znaczy, że to jest dokument z listopada 1977
roku? Zerkam na Bogdana, ale on jest pochłonięty zakładaniem mi pantofli.
Dokładnie wyciera moja stopę chusteczką… Czytam. Cały dokument jest o tym, że
Karol jakiś tam przekazał masę informacji na temat jakiegoś „inżyniera”. Według
piszącego raport, większość informacji pochodzi z innych źródeł, niż
„inżynier”, ale zostały mu przypisane przez tego Karola. Ciekawe, dlaczego
„inżynier” piszą w cudzysłowie? To
pseudonim? Łaskocze mnie! Zerkam w dół. Bogdan głaszcze grzbiet mojej stopy.
Poprawiam się na krześle, więc przestaje. Odstawia ja na podłogę i sięga po
drugą. Muszę się pospieszyć. Nic z tego nie rozumiem! To jakiś bełkot! Tu nic
nie ma o Henryku Karskim! Kim jest ten Karol? Co on mi dał? Zaraz… to jest
tylko pierwsza strona! A gdzie reszta? Odwracam kartkę. Na odwrocie pieczątka,
potwierdzająca autentyczność dokumentu, wydanego przez Archiwum SB… ??? Skąd on
to ma?
- Co to jest? – patrzę na
Bogdana chłodno – Tu nic nie ma. Gdzie druga strona?
- Chyba nie sadziłaś, że
pokażę Ci całość? – uśmiecha się chytrze.
- Jesteś SB-kiem? –
odstawiam stopy na podłogę.
Nie odpowiada od razu, ale zabiera mi kartkę
zdecydowanym ruchem, zanim przychodzi mi do głowy, żeby ją schować.
- Nie, ale mam przyjaciół –
rzuca.
- To nie jest oryginał –
mówię spokojnie, choć w środku cała się trzęsę – poza tym, nie sądzę, żeby to miało
dla Adama jakąkolwiek wartość.
- Zapytaj… - znów ten chytry
uśmieszek.
Budzi we mnie obrzydzenie tymi gierkami. A ja się
dałam w to wciągnąć! Odpinam klamerki i zaczynam się ubierać.
- Jeszcze nie skończyłem… –
Bogdan śledzi moje ruchy.
- Ale ja, tak! – naciągam
szybko trzewiki i odwijam nogawki spodni.
Zabieram moje sandałki i te ze złocistej satyny, i
idę do starszego pana, omijając klęczącego Bogdana szerokim łukiem. Kiedy
przechodzę, on podnosi do twarzy chusteczkę, która wycierał mi stopy i głośno
wciąga jej zapach. Ma na twarzy taki grymas… zadowolenia? Robi mi się
niedobrze. Płacę za buty i uciekam ze sklepu, jakby mnie ścigała sfora wilków.
Co za ohyda!
Sama nie wiem, jak docieram do akademika. Na domiar
złego Ola informuje mnie, że dzwonił Adam, żeby mi powiedzieć, że około
południa powinien być w Krakowie i że spotkamy się wieczorem. Jaka szkoda, że
nie usłyszałam jego głosu.
---
Piątek dłuży mi się niemiłosiernie! Ola jest cała w
skowronkach. Radkowi też coś chodzi po głowie, bo jest taki rozkojarzony, jak
nie on. Wreszcie nasza asystentka od angielskiego stwierdza, że chyba się
wszyscy zakochaliśmy, bo nic nam nie wchodzi do „pustych głów” i włącza nam
kasetę z tekstem. Mamy to przesłuchać trzy razy i napisać na następne zajęcia
streszczenie. Robię notatki, żeby niczego nie zapomnieć. Oli i Radkowi też się
przydadzą, bo widzę, że coś omawiają szeptem, zamiast słuchać.
Po zajęciach pakuję się na cały weekend. Radek kończy
przepisywać moje notatki z angielskiego. Właściwie, to nie wiem, czy Adam po
mnie przyjedzie, czy ja mam pojechać do niego? Pukanie. Adam stoi w drzwiach!
- Adam! – rzucam mu się na
szyję.
Ciepłe dłonie przytulają mnie mocno. Pachnie tak
cudownie! Czuję spragnione usta na szyi…
- Uwielbiam, kiedy mnie tak
witasz… - szepcze mi do ucha i wtula się w moje włosy.
Dopiero po dłuższej chwili odrywamy się od siebie.
Adam wita się z Olą i Radkiem. Gadamy przez chwilę. Ja powoli dopakowuję resztę
swoich rzeczy. To takie rozkoszne, wiedzieć, że będziemy się kochać, a
jednocześnie odciągać ten moment. Oboje wiemy, że tego chcemy, że już nie
możemy się doczekać… Adam patrzy na mnie wygłodniałym wzrokiem, pod który
topnieję, jak wosk. Ja, niby przypadkiem, ocieram się o jego bok… Czuję ciężar
w dole brzucha, takie przyjemne rozpieranie… Kiedy schodzimy do samochodu, aż
między nami iskrzy… Napięcie narasta…
- Już nie mogę się doczekać…
- szepczę, a on przełyka głośno ślinę.
- Mam coś dla Ciebie… - mówi
niskim, aksamitnym głosem.
- Wiem… - patrzę wymownie na
coraz bardziej opinające się dżinsy Adama.
Odpowiada mi gardłowy pomruk i już nie mogę dłużej
wytrzymać. Kładę dłoń na jego udzie.
- Przestań, bo zatrzymam się
tutaj i wezmę Cię w samochodzie – chrypi.
Wiem, że tego nie zrobi, ale groźba działa na mnie
jak katalizator. Biorę głęboki wdech. Sunę dłońmi po swoich udach, unosząc
powoli spódnicę…
- Ola! – Adam oddycha
ciężko.
Dobrze, że już dojeżdżamy. W korytarzu zostawiamy
torby na podłodze i natychmiast rzucamy się na siebie. To nie pocałunki! My się
pożeramy, wchłaniamy… Nasze języki walczą ze sobą. Brak nam tchu… Szarpię
kurtkę Adama… Przyciska mnie do ściany i czuję jak na mnie napiera … Jęczę na
samą myśl, co za chwilę będzie…, a wtedy on się nagle odsuwa. Patrzy na mnie,
dysząc.
- Mam coś dla Ciebie –
powtarza i schyla się do torby. Wyciąga różową paczuszkę przewiązaną
wstążeczką. Perfumy?
- Z jakiej to okazji? –
jestem zachwycona. Powoli odwijam papier.
- Bez okazji – szepcze - „Tresor”, to znaczy skarb.
Ostrożnie wydobywam buteleczkę i pocieram odrobiną
perfum nadgarstki. Pachnie słodko… Adam przyciąga do twarzy moje dłonie.
- Pasuje do Ciebie… Chyba
Cię zjem…
Mam miękkie nogi.
- Ja też mam coś dla Ciebie.
Coś niematerialnego, ale…
Adam unosi brwi zaciekawiony.
- Widziałam ten dokument
Bogdana – mówię w napięciu.
- Jak?!... – głos zamiera mu
na ustach. Puszcza moje dłonie i robi krok w tył.
- Pokazał mi go – jego
reakcja mnie zaskakuje – pozwolił przeczytać…
- Tak, za nic? – cedzi przez
zaciśnięte zęby.
- Prawie… - jąkam się,
wystraszona – byłam w sklepie i on tam przyszedł… przypadkiem… sam mi to
zaproponował… - kulę się w sobie, widząc, że Adam blednie, zaciska szczeki… -
ja tylko mierzyłam buty…
- Ola! – oczy ma jak węgle,
ale rzucają gromy – jak mogłaś?
- Ja tylko chciałam… - chyba
umrę – nie zrobiłam nic złego…
- Prosiłem Cię! – spina się
w sobie! Widzę to! – co on Ci zrobił?
- Nic… Adam… nic… - zamieram
– tylko zapinał mi buty, kiedy ja czytałam…
Nagle odwraca się i wali z całej siły pięściami w
ścianę. Podskakuję przerażona.
- On jest zdeprawowany i zły
do szpiku kości – Adam mówi to głuchym spokojnym tonem. Wolałabym, żeby
krzyczał – skrzywdzi Cię.
- Ja nie dam się skrzywdzić…
- szepczę – nie pozwoliłabym mu… Adam…
Dotykam ostrożnie jego pleców, ale on się nie
odwraca. Dyszy ciężko, jak po biegu.
- Adam! - prawie płaczę – w
tym dokumencie nic nie ma! To jest o jakimś Karolu i „inżynierze”.
Niepotrzebnie się tym zamartwiasz! Nie sprzedawaj mu Klubu! Adam! – próbuję
wsunąć się między niego i ścianę – Przepraszam. Zlituj się nade mną…
Patrzy na mnie nieprzytomnym wzrokiem.
- Adam, on tylko dotykał
moich stóp, nic więcej! Przysięgam! - łkam.
Nagle, za naszymi plecami rozlega się potężny grzmot.
Nadciąga burza! Adam, jakby się ocknął… otwiera drzwi i wychodzi.
- Adam! – nie mogę się
ruszyć z miejsca – Adam! – wybiegam za nim, ale on już mija furtkę. Idzie przed
siebie, nie zważając na pierwsze krople deszczu – Adam!!! – nawet nie spojrzy w
moją stronę.
Stoję i nie wiem, co robić. Łzy płyną mi po
policzkach. Coś we mnie umiera… To straszne!
- Boże święty! Ola! – pani
Maja ciągnie mnie pod dach, a potem na werandę – dlaczego stoisz na deszczu?
Jesteś cała mokra!
- Adam poszedł… - tylko tyle
udaje mi się wydusić i zaczynam szlochać. Nie mogę się uspokoić.
- Pokłóciliście się –
bardziej stwierdza, niż pyta – Wróci… zobaczysz…
- Boję się, że nie… - łkam
na jej ramieniu.
- Wróci… - gładzi mnie po
włosach – daj mu ochłonąć.
Prowadzi mnie do siebie i sadza przed kominkiem. Moją
mokrą kurtkę rozwiesza na oparciu krzesła. Dostaję herbatę z sokiem malinowym,
ale nie mogę jej spokojnie wypić. Co chwile podchodzę do okna. Wreszcie zbieram
się do wyjścia. Pani Maja patrzy na mnie z troską, ale nic nie mówi. Może i ona
zwątpiła?
W przedpokoju potykam się o nasze torby. Na mojej
leży buteleczka perfum. Padam na kolana i płaczę. Dlaczego to zrobiłam?
Przecież mnie prosił! Mówił, że mam się trzymać z daleka od tego drania… Co
teraz będzie? Myślałam przez chwilę, że mnie uderzy… Nie, nie myślałam! Czułam,
że nigdy, przenigdy by tego nie zrobił! Mój Adam! Mój? Przeprosiłam, a on nawet
nie chciał mnie dotknąć, jakbym nie istniała… A może…? Może on się brzydzi? Po
tym, jak Bogdan mnie dotykał? O Boże! Zakrywam twarz dłońmi. Nie wiem, jak
długo tak klęczę na podłodze, ale powoli zapada zmrok… Burza się chyba oddala…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz