- Jak Ty to robisz? – pytam,
przeciągając się leniwie.
- Co? – Adam stoi obok łóżka
w ręczniku wokół bioder i kończy wycierać włosy. Patrzy na mnie z takim miłym
uśmiechem…
- Już jesteś umyty, a ja
najchętniej przewróciłabym się na drugi bok… - mruczę.
- Wstawaj, kocie – otrzepuje
włosy i milion zimnych kropelek spada prosto na mnie. Z piskiem chowam się pod
kołdrę – Wstawaj! – przykrycie zsuwa się ze mnie gwałtownie – musimy jechać!
Dośpisz w samochodzie.
Jak mus, to mus! Po kilku minutach, ja też jestem
gotowa. Schodzimy na śniadanie. Stół zastawiony jest po prostu niesamowicie!
Chrupiące bułeczki aż proszą, żeby zatopić w nich zęby, a wędliny i sery
gospodyni pozwijała w ruloniki i ułożyła w fantazyjny wzorek na sałacie... Jaka
szkoda, że nie możemy celebrować tego posiłku w spokoju. Z żalem wstaję od
stołu, chociaż nie zjadłam zbyt wiele…
Po raz kolejny Adam informuje mnie, że od tej pory
płaci on i nie ma gadania, więc chwilowo kapituluję i postanawiam za którymś
razem po prostu go uprzedzić. Ruszamy nie zwlekając, żeby jak najdłuższy
odcinek drogi pokonać, zanim zrobi się upał. Początkowo staram się śledzić
drogę i oglądać mijane miasteczka, ale po wyjechaniu na autostradę, monotonna
jazda mnie usypia. Budzę się, kiedy samochód się zatrzymuje. Jesteśmy na stacji
benzynowej, ale ta jest duża i pełno na niej samochodów.
- Dzień dobry, śpiochu! Idę
do łazienki, idziesz ze mną? – Adam przesuwa palcem po moim nosie – ładnie
spałaś – rzuca, kiedy gramolę się z samochodu. Jestem jeszcze trochę
oszołomiona, więc bierze mnie za rękę.
- Jak Wy to mówicie? Trzeba
uzupełnić płyny? – mówi, kiedy wychodzę z łazienki i wskazuje bar.
Siadamy na śliskich plastikowych stołeczkach przy
miniaturowym stoliku na jednej nóżce. Oprócz kawy Adam wziął nam jeszcze po
jogurcie z owocami. Pamiętam je z Włoch! U nas też się pojawiają, ale gdzie im
do tego, co mam w kubeczku… Adam otwiera atlas z planem Berlina i okolic.
Wygląda to trochę śmiesznie. Tak, jakby Berlin składał się z dwóch zlepionych
ze sobą miast. No, ale tak przecież jest… Kolorowa plama Berlina Zachodniego
różni się od pozostałej części miasta nawet na mapie…
- Pokaż ten adres agencji,
muszę znaleźć odpowiedni zjazd – cokolwiek to znaczy, brzmi poważnie, więc szukam
w torebce umowy z adresem.
Okazuje się, że nawet podali numer zjazdu, który
należy wybrać. Adam sprawdza coś jeszcze, a ja przyglądam się przez okno
przejeżdżającym samochodom. Głównie wartburgi i trabanty, ale jest też sporo
zachodnich samochodów. Na pewno, znacznie więcej, niż u nas! Tutaj golf Adama
wygląda tak… normalnie.
- Jedziemy? – Adam zagląda
do mojego kubeczka – chcesz jeszcze jeden?
- Nie, wystarczy! I tak
zaszalałam – śmieję się – Dobrze, ze w trakcie sesji prawie nie jadłam, bo
inaczej w agencji by mnie pogonili… - to jest niestety minus tej pracy! Trzeba
głodować.
Adam robi minę, wyrażająca jego dezaprobatę, dla
takiego podejścia do jedzenia, ale udaję, ze tego nie widzę. Przez najbliższy
tydzień, będzie się musiał z tym pogodzić…
Berlin Wschodni robi na mnie dość przygnębiające
wrażenie, a przynajmniej ta część, przez którą przejeżdżamy. Bloki są szare i
bardzo duże. Co jakiś czas pojawia się rozległy trawnik albo plac z pomnikiem…
Chyba spodziewałam się czegoś innego… Najgorzej wygląda przejście między jedną
częścią miasta i drugą. Właściwie, to przejścia nie ma, ale jeszcze widać
zabudowania przejścia granicznego i słupki, na których był szlaban… Kawałek
dalej, słynny mur berliński.
Wjeżdżamy do części zachodniej i wszystko się zmienia! Tu podoba mi się
zdecydowanie bardziej. Przypomina trochę nowoczesną część Rzymu, ale panuje
większy porządek i jest czysto!
Adam bez najmniejszego trudu odnajduje właściwy
adres.
- Tu niedaleko jest Ku’damm – macha z lekceważeniem ręką –
mają dobry adres – dodaje z uznaniem.
- Co jest tu niedaleko? –
dopytuję się.
- Ku’damm, czyli Kurfürstendamm
– parkujemy samochód przy chodniku obok kiosku z gazetami – taka główna
ulica. Pójdziemy tam później.
Nie wiem, jak on nie połamie
języka na tych nazwach, ale jestem pod wrażeniem! Mam nadzieję, ze w agencji
mówią po angielsku, bo ja po niemiecku się raczej nie nauczę!
Agencja ma bardzo nowoczesny
wystrój, pełno w niej czarno-białych zdjęć modelek i modeli na tle architektury
Berlina. Przedstawiam się starszej kobiecie z siwymi włosami obciętymi na jeża
i kolczykiem w skrzydełku nosa. Ogląda mnie uważnie zza połówek okularów w
intensywnie niebieskich oprawkach.
- Nie ma dziś
Ditera, więc ja wszystko Ci wyjaśnię – mówi płynnym angielskim i wskazuje mi miejsce
w głębi holu. Zerka na Adama.
- To mój
chłopak – wyjaśniam szybko – jeśli to nie przeszkadza, to chciałabym, żeby
został…
- OK. –
Kirsten, jak się przedstawiła, wyciąga rękę w jego kierunku – a Ty nie
chciałbyś dla nas popracować? – taksuje go wzrokiem.
- Dziękuję,
ale nie szukam chwilowo pracy – uśmiecha się uprzejmie – ograniczę się do
popilnowania mojej dziewczyny – unosi jedną brew i… Kirsten już jest
obłaskawiona. Ja go chyba zabiję!
- Dzisiaj
odpoczywasz. Jutro rano przychodzisz tutaj, masz dwa dni zdjęć do katalogu z
całą grupą. Pojedziecie razem… - wylicza – Jeśli chcesz, możesz być na planie –
zwraca się do Adama z uśmiechem, a potem wraca do mnie – w piątek i w sobotę
pracujesz z drugą dziewczyną, jeśli zaakceptuje Cię fotograf. Masz być rano,
bez make-up’u. Ona nie lubi spóźnień! – podkreśla.
Kiwam głową na znak, że
rozumiem. Już mam zamiar zacząć to notować, kiedy Kirsten odchyla się w fotelu
i woła jakiegoś Pola lub Polę… Przybiega dziewczyna z długim kosmykiem
fioletowych włosów wystającym z gąszczu kruczoczarnej czupryny i masą kolczyków
w uszach.
- Daj plan
dla… - zerka w umowę – Aleksndre Jezierski i wodę.
Nie poprawiam jej, i tak się
starała… Zerkam na Adama, ale on siedzi grzecznie, tylko od czasu do czasu
zerka ciekawie na zdjęcia.
- Są moje i
Ditera – mówi nagle Kirsten.
- Nie jestem
znawcą, ale robią wrażenie – Adam kiwa głową z podziwem.
- Taak… –
widać, ze Kirsten jest z nich dumna – Ale wracajmy do planu – kładzie przede
mną kartkę, przyniesioną przez Polę – Zwróciła się do nas amerykańska firma „Naturale’a
cosmetics & pharmaceutics”, dla której już pracowałaś… - szuka czegoś w
swoich papierach.
Och, tak! To z nimi byłam na
Sardynii. Myślałam, że ten kontrakt przepadł. Miałam dla nich pracować, ale
wycofali się nagle trzy tygodnie temu… Szkoda, bo bardzo chciałam znów spotkać
Monikę i poznać ją z Adamem!
- Mają jakieś
problemy u siebie, więc wynajęli nas. Miała być jeszcze dziewczyna z Francji,
ale ma inne zobowiązania, więc znaleźliśmy podobną u nas… Zdjęcia będą we
wtorek, środę i czwartek… wynajęliśmy plan w Zoo. Możesz pojechać bezpośrednio
tam… Później ustalimy godzinę, bo fotograf jest nasz. To wszystko. Masz
pytania?
Ustalam, że umowę podpiszę
następnego dnia, jak będzie Diter. Wypłatę dostanę w gotówce. Adam prosi jeszcze
o polecenie jakiegoś hotelu z dobrym dojazdem, niekoniecznie w samym centrum.
Przechodzi przy tym na niemiecki, żeby Kirsten łatwiej było wytłumaczyć, jakimi
ulicami mamy jechać. Żegnają się, jak dobrzy znajomi…
- Jeszcze
trochę i przenocowałaby nas u siebie – zrzędzę.
- Zazdrośnica!
– mówi z uśmiechem – Przecież wiesz, że Cię kocham…
- Wiem… -
wierz w Boga, ale samochód zamykaj, jak to mówi mój tato – ale trochę zazdrości
nie zaszkodzi.
- Tak, bądź
zazdrosna! – skrzydełka nosa drgają mu lekko, a w końcu parska śmiechem – nie
wyobrażam sobie Ciebie zazdrosnej.
- Ty jesteś! –
mrużę oczy, udając zagniewaną.
- No pewnie –
wzrusza ramionami – niech nikt nie wyciąga łap po to, co moje – obejmuje mnie w
pasie i przyciąga do siebie.
- I po moje
też niech nie wyciąga! – staję na palcach i gryzę go delikatnie w płatek ucha.
- Mała! –
grozi mi – nie prowokuj…
Zostawiamy bagaże w hotelu, a
właściwie hoteliku i idziemy się powłóczyć po mieście. Nie jesteśmy zbytnio oddaleni
od agencji, ani od tej Ku’damm, a jednak uliczka jest dość spokojna. Zostawiamy
samochód i ruszamy piechotą. Zakładam mój ulubiony lniany strój i okulary, żeby
ochronić się przed słońcem. Nie każdy fotograf lubi piegi.
- Szkoda, że
nie poznasz Moniki – mówię, kiedy rozsiadamy się w niewielkiej restauracyjce –
ona Ciebie prawie poznała.
- Tak? – Adam
przygląda mi się uważnie – opowiadałaś jej o mnie… - stwierdza po namyśle.
- Owszem, w
zeszłe wakacje, jak byłam na Sardynii – rozmarzam się – nie masz pojęcia jakie
to cudowne miejsce… Ona je wybrała. Bardzo ją polubiłam, jeśli tak można
powiedzieć… imponowała mi – przyznaję – Ciekawe, co u niej słychać? Miałam
nadzieję, że przyjedzie…
- Możesz
poprosić o jej numer w tej firmie. Przecież w agencji na pewno go mają – Adam
jak zwykle praktycznie podchodzi do sprawy – skoro tyle z Tobą rozmawiała i
teraz znów Cię zaangażowała, to pewnie sprawi jej przyjemność, jak zadzwonisz.
- Bo ja wiem?
– zastanawiam się na głos – Może to wcale nie ona mnie wybrała? Poza tym, nie
bardzo wiem, co miałabym powiedzieć... Cześć Monica, pamiętasz mnie, jestem tą
nieszczęśliwą dziewczyną, której radziłaś, żeby najpierw doszła do porozumienia
ze sobą, a potem dopiero szukała chłopaka…
- Tak Ci
poradziła? – Adam wydaje się zaskoczony.
- Tak.
Powiedziała, że przypominam jej kogoś… - uśmiecham się tajemniczo – wydaje mi
się, że miała na myśli siebie… I wiesz co? To była naprawdę dobra rada! Gdyby
mi powiedziała, że mam zostawić Roberta i iść do Ciebie, to pewnie dalej bym
się zastanawiała…
-???
- Tak, tak… -
kiwam głową – ona mnie doskonale wyczuła… Jakby weszła w moją skórę…
Przerywamy te wywody, bo
przynoszą nam jedzenie. Adam zamówił kiełbaski i kawałeczki jakiegoś mięsa, do
tego ziemniaki i czerwoną kapustę, ja tylko sałatkę warzywną i grillowaną pierś
kurczaka.
- Będziesz tak
głodować przez cały czas? – zagląda do mojego talerza.
- To jeszcze
nie głodowanie – wzdycham – zobaczyłbyś w Rzymie… ale Niemcy jakoś przełknęli
moje wymiary – szczerzę zęby.
Jesteśmy głodni, więc nasze
dania szybko znikają. Adam zamawia jeszcze kawałek tortu czekoladowego, a ja
espresso. Dostaję mały kawałek ciasta, jest pyszne i cudownie pachnie, ale nie
daję się skusić. Kiedy kelner przynosi nam rachunek, Adam podaje mu kolorową
plastikową kartę ze złotymi wytłoczeniami.
- Co to jest?
– przyglądam się z zaciekawieniem, kiedy kelner umieszcza ją w jakimś
urządzeniu, nakrywa cienkim papierem i przesuwa małą dźwignią. Na papierze
odbijają się rzędy cyfr i liter.
- Karta
kredytowa – Adam podaje mi plastik, abym mogła go obejrzeć – używam jej, kiedy
jestem za granicą. Dzięki temu nie muszę wymieniać pieniędzy i nosić gotówki –
podpisuje rachunek i oddaje go kelnerowi.
- Fajne –
oglądam kartonik. Pod cyframi jest jego imię i nazwisko – ja też mogłabym taką
mieć?
- Chyba tak.
Wydaje mi się, że już są w Polsce… – zastanawia się chwilę – zapytam Artura.
Wracamy spacerkiem, okrężną drogą. Przez cały czas nie mogę się
nadziwić, jak niesamowicie kolorowe i czyste jest to miasto. Wszędzie widać
ogromne bogactwo. Sklepy są pełne wszystkiego, co u nas uchodzi za rarytas. Po
ulicach jeżdżą samochody, o których nawet nie śmiałabym marzyć…
- Nie rozumiem
– kręcę głową – dlaczego przyjechałeś studiować do Polski, skoro mieszkałeś w
takim kraju? – zakładam, że w Dusseldorfie jest podobnie…
Adam patrzy na mnie z dziwną
miną, a potem przyciąga do siebie i otacza ramieniem. Idzie chwilę w milczeniu,
patrząc się siebie.
- To długa i
zawiła historia – mówi wreszcie – kiedyś Ci ją opowiem… mam nadzieję – dodaje
zagadkowo – generalnie, nie ja zdecydowałem.
Unoszę głowę zaskoczona.
Myślałam, że on zawsze sam podejmuje decyzje. Brzmi to aż nieprawdopodobnie w
jego ustach.
- Mojemu ojcu
bardzo na tym zależało – ciągnie w zamyśleniu – początkowo się buntowałem, ale
potem się przyzwyczaiłem… No, a od pewnego czasu, to nawet przestałem narzekać
– nachyla się do mnie i delikatnie całuje mnie w usta.
Robi mi się jakoś tak ciepło i
miękko koło serca, kiedy tak mówi…
Mam wielką ochotę jeszcze pospacerować,
ale rozsądek podpowiada mi, że następnego dnia skutki mogą być opłakane.
Powinnam dostać co najmniej dwa, trzy dni odpoczynku przed zdjęciami, ale tak się
nie stało. Wracamy do hotelu! Po drodze kupujemy jeszcze jogurty, banany i
wodę. Na szczęście Adam też jest zmęczony, więc nie mam wyrzutów sumienia, że
kładę się tak wcześnie, zamiast spędzać czas na wspólnej włóczędze. Leżymy
przytuleni i wsłuchujemy się w odgłosy miasta… To jest takie przyjemne, jak
kochanie się… no, prawie…
Adam dzielnie znosi dwa pierwsze
dni mojej pracy. Inna sprawa, że to takie proste zdjęcia do katalogu sprzedaży
wysyłkowej. Jest nas siedmioro, plus dwóch fotografów i ekipa. Po prostu
zmieniamy ubrania, ustawiamy się, albo chodzimy po ulicy. Adam siedzi z gazetą
w pobliskim barze. Zerka na mnie od czasu do czasu. Pozostałe dziewczyny mi
zazdroszczą, ze mam takiego „opiekuna”. Ja znoszę te zdjęcia trochę gorzej.
Wolę, kiedy jesteśmy w studio, albo na ograniczonym planie. Tutaj jest jak na
schodach hiszpańskich. Ciągle ktoś się zatrzymuje i przygląda. Krępuje mnie
to!
Trzeciego dnia przychodzi
kryzys.
Punktualnie o ósmej stawiamy się
w agencji. Tuz po nas przychodzą jeszcze dwie dziewczyny. Jedna ma azjatyckie
rysy i jest mniej-więcej, w moim wieku, druga jest z mamą, chociaż jest
pełnoletnia. Ma niesamowicie bladą skórę i rude włosy. Przypomina Anię z
Zielonego Wzgórza, a przynajmniej mnie się tak kojarzy. Na koniec zjawia się
pani fotograf, wysoka, koścista szatynka z papierosem przyklejonym do ust.
Zwraca się do nas bezosobowo, jak do mebli. Ogląda nas też tak, jakby oglądała
meble. Narzeka na wystające obojczyki czarnowłosej dziewczyny i kościste biodra
rudej. Do mnie się nie czepia, uff.
Kiedy kończy oględziny, pytam nieśmiało, czy Adam może jechać z nami, na
co łaskawie się zgadza.
Jedziemy wszyscy razem
ośmioosobowym busem. Pani fotograf, która nie raczyła się przedstawić, jedzie w
osobowym samochodzie ze swoimi asystentami. Zatrzymujemy się przed jakąś starą
fabryką. Już czeka tam kolejnych dwoje ludzi, którzy zdążyli przygotować plan
zdjęciowy.
Mamy pozować na tle betonowej
ściany i jakichś maszyn. Wszystko jest monochromatyczne i surowe. Dostajemy
dwuczęściowe kostiumy kąpielowe i wyszukaną czarno-białą biżuterię. Prawie nie
mamy makijażu, tylko podkład. Ciała smarują nam olejkiem, a potem spryskują
wodą. Jedna z asystentek mówi, ze powinnyśmy się porozciągać, bo musimy być
„elastyczne”. Robię sobie rozgrzewkę, jak do rumby i tyle!
Adam śledzi to wszystko z
zaciekawieniem. Od czasu do czasu zamienia słowo z mamą rudej. No i zaczyna
się! Pani fotograf, o której zdążyłam się dowiedzieć tyle, że jest sławą na
światową skalę, każe nam się wyginać i naciągać, opierając się o maszyny. Wciąż
nas strofuje i poprawia, używając przy tym słów, które brzmią mi jakoś
obraźliwie, ale ich nie rozumiem. W sumie, to do mnie ma najmniej zastrzeżeń…
Każe mi zakładać nogę na ścianę prawie w szpagacie, to zakładam… każe mi się
odgiąć do tyłu to się odginam…
Po czterech godzinach jestem
naprawdę zmęczona! Pozostałe dziewczyny też mają dość. Na szczęście pani
fotograf skończyła. Nawet nie mówi „do widzenia” tylko po prostu wychodzi.
Resztą zajmują się asystentki.
- Dlaczego ona
Was tak traktuje? – Adam nie może przeżyć, ze kobieta nazywa nas tłumokami i
kołkami – Za kogo ona się uważa?
- Jest sławna
– wzruszam ramionami – może sobie na to pozwolić. Zresztą, ja i tak nie
rozumiałam…
- A ja myślę,
że ona ma elementarne braki w wychowaniu! – nie daje za wygraną – nie ma
znaczenia jak bardzo jest znana, ani ile ma pieniędzy. Burak pozostanie
burakiem, choćby leżał na złotej tacy!
- Adam… -
wzdycham – niestety przebywanie wyłącznie w towarzystwie ludzi kulturalnych i
dobrze wychowanych jest luksusem, na który na razie mnie nie stać.
- A gdyby było
Cię stać? – przygląda mi się badawczo.
- Gdyby,
gdyby… - macham ręką – To tylko dwa dni…
Nie jest przekonany, ale daje mi
spokój. Na wszelki wypadek ustalam, że dwa pozostałe dni zdjęciowe z panią
fotograf, Adam spędzi poza planem. Niech pochodzi po sklepach, albo zostanie w
hotelu, albo nie wiem, co! Godzi się niechętnie…
- Nic mi nie
zrobi – chichoczę, kiedy wieczorem leżymy w łóżku i Adam postanawia sprawdzić
gdzie mam łaskotki – to, co robisz w tej chwili, jest gorsze, niż jej
inwektywy!
- Naprawdę? –
patrzy na mnie oburzony – To zobaczysz teraz!
Nurkuje pod kołdrę, a po chwili
czuję na udzie jego zęby.
- Jezu, Adam!
– chwytam go za włosy – zrobisz mi ślady!
- To Jezu, czy
Adam? – wynurza się tuż nad moim nagim biustem – przynajmniej ta baba wygoni
Cię z planu i oboje będziemy mieli spokój.
- Kochanie –
ujmuję jego twarz w dłonie i przyciągam ją do siebie – wiem, że nie lubisz
tego, co robię, ale nie zawsze jest tak źle. Poza tym, dzięki tej pracy jestem
tutaj i mogę pojechać do Twojej mamy… - sięgam do jego ust – a teraz już się na
mnie nie złość, tylko zrób coś przyjemnego, co nie zostawia widocznych śladów…
Głuchy pomruk oznacza dla mnie
zgodę, więc zsuwam się w dół i zamykam oczy. Ciepły oddech sunie po mojej szyi,
miedzy piersiami, niżej… na chwilę zatrzymuje się nad pępkiem… a potem… Uuuła!
Adam potrafi posługiwać się kilkoma językami, ale jego własny jest zdecydowanie
moim ulubionym…
Tej nocy zasypiamy zmęczeni, ale
delikatny, czuły seks daje nam obojgu błogie uczucie odprężenia. Zasypiam
pierwsza, czując jego palce we włosach. Wydaje mi się, ze Adam jeszcze coś do
mnie mówi na dobranoc, ale nie wiem, co…
Drugi dzień zdjęć z panią
fotograf jest bardzo podobny do pierwszego. Różnice są tylko dwie: Po pierwsze
plan przeniesiono do innej części fabryki, czyli pustej hali pełnej słonecznych
plam, utworzonych przez promienie, wpadające pozbawionymi szyb oknami. Po
drugie ruda jest bliska płaczu za każdym razem, kiedy pani fotograf ją
strofuje. Awantura wisi w powietrzu, bo jej matka najwyraźniej jest
zdeterminowana bardziej od córki.
W przerwie na zmianę kostiumów,
podchodzę do rudej.
- Nie przejmuj
się nią – szepczę – ta baba taka po
prostu jest.
Mama mówi, że
muszę wytrzymać, bo to ważny krok w mojej karierze…- chlipie – A Tobie łatwo
mówić, bo do Ciebie się nie czepia…
- Bo jestem
rozciągnięta – tłumaczę – Nie jestem lepsza od Ciebie – uśmiecham się do niej –
Wiesz co? Ona pewnie kiedyś też była modelką… zobacz, jaka jest wielka i chuda…
na pewno też ją tak traktowali i nawet przez myśl jej nie przejdzie, że można
inaczej. Mnie to nawet jej żal.
- No, coś Ty?
– patrzy na mnie jak na wariatkę.
- Pomyśl sobie
– kiwam głową i uśmiecham się chytrze – chciałabyś żeby ktoś myślał o Tobie to,
co my teraz myślimy o niej?
Mruga przez chwilę zaskoczona, a
po chwili zaczyna chichotać. Chyba trochę się odprężyła? Za to jej mamuśka jest
maksymalnie zestresowana. Strasznie jej zależy, żeby córka miała tę sesje w
port folio. Rany boskie! Co to za ludzie? To już wolałam Patrika z jego luzem!
Kiedy po południu opowiadam to
Adamowi, tylko kręci głową.
- Właśnie
przez to, taka baba Was nie szanuje. Wie doskonale, że dla kilku fotek modelka
zrobi wszystko…
- Nie każda… -
krzywię się – i nie wszystko…
Los jednak lubi sobie zakpić z
naiwnego człowieka.
Trzeciego dnia zdjęć Adam
zostawia mnie przed agencją i upewnia się kiedy ma po mnie przyjechać pod
fabrykę. Tego dnia plan jest dalej w tej samej pustej hali, ale z sufitu zwisają
grube łańcuchy. Na niektórych
zamontowano bloczki, na innych haki… Zerkam w górę. Nie było to takie trudne,
bo nad głowami mamy coś w rodzaju rampy, z której bez trudu można dosięgnąć
sufitu. Tego dnia kostiumy są jedno- i dwuczęściowe, z czegoś elastycznego, z
metalicznym połyskiem. Fajnie to wygląda! Jesteśmy jakby pokryte metaliczną
farbą… Najpierw dwie asystentki ustawiają nas przy łańcuchach całą grupą. Tuz
przed zdjęciami, mamy napiąć mięśnie… staję na palcach i spinam się, aż czuję
bolesne pulsowanie w łydkach. Stop! Zmiana pozycji. Oddycham z ulgą, ale nie na
długo. Mam stanąć na jednej nodze, a drugą oprzeć o hak… kurde! Jestem śliska
od olejku! Zaciskam z całej siły palce prawej stopy, żeby nie stracić
równowagi… Stop! Uff… Adam byłby zachwycony… już on by pewnie wymyślił jakąś
rozrywkę z łańcuchami… ostry głos pani fotograf wyrywa mnie z zamyślenia…
odwracam się do niej i flesz błyska mi prosto w twarz! Jezu... Patrzy na mnie,
jakby dopiero zauważyła, ze istnieję. Przerwa. Mamy się przebrać w dwuczęściowe
kostiumy.
- Nie
wrzeszczała na Ciebie… - mówi Ruda z zazdrością – mnie by już pewnie wyzwała od
kretynek.
- Bo jesteś
kretynką – Sani, dziewczyna o azjatyckich rysach patrzy na Rudą z wyższością –
ona szanuje tylko silnych, taką galaretę jak Ty, ma gdzieś!
Widzę, ze Rudej broda zaczyna
drżeć. Ogarniam ją ramieniem.
- Weź się w
garść – mówię spokojnie – to ostatni dzień. Zdjęcia są dobre, więc osiągnęłaś
swój cel, masz to port folio. Teraz się wyluzuj i pokaż tej babie, na co Cie
stać! A Ty – odwracam się do Sani – nie jesteś na zawodach, nie musisz
podstawiać nogi, żeby wygrać!
Pewnie doszłoby do rękoczynu,
ale zjawia się jedna z asystentek i trzeba wracać na plan… Mam na sobie dość
skąpy kostium, wiązany na sznureczki. Mam usiąść na piętach, tyłem do aparatu i
wyciągnąć w górę ręce, najdalej jak potrafię. OK.! Jedna z asystentek przyciąga
do mnie łańcuch i każe mi się wyciągnąć tak, żebym go dosięgła, napinam mięśnie
pleców…
- Zabierz te
sznurki z jej pleców! – słyszę ostry głos pani fotograf. Na szczęście nie do
mnie… Ok., jestem tyłem, więc mogę zdjąć stanik, i tak niewiele zasłania…
Słyszę kliknięcia migawki.
Zrobiła sporo zdjęć! Czuję, że pozbawione okrycia brodawki zaczynają mrowić
przyjemnie…
- Odwróć się!
– to do mnie. Zakrywam dłońmi piersi i odwracam się.
- Ręce w górę!
- Poproszę o
stanik – zwracam się do asystentki, która trzyma kawałek mojego kostiumu.
- Pokaż te
piersi! Są dobre!
W każdej innej sytuacji, ten komplement sprawiłby mi przyjemność, ale
nie w tej. Nie mam zamiaru się rozbierać. Kręcę głową. Niech mnie nazywa, jak
chce! O dziwo, wcale nie wrzeszczy, tylko podaje aparat asystentce i podchodzi
bliżej. Unoszę głowę i patrzę jej w oczy. Może ona faktycznie szanuje tylko
silnych?
- Możesz mieć
okładkę – po raz pierwszy zwraca się do mnie jak do człowieka – nagość
sprzedaje się lepiej, niż szmaty. Masz coś w sobie…
Uśmiecham się na myśl, że moje
towarzyszki nie zastanawiałyby się nawet przez chwilę… Adam pewnie dostałby
furii… Mama… A co Ty na to? - zapytałaby Monica.
- Sorry – spuszczam wzrok – nie zgadzam się.
- Nie
dostaniesz drugi raz takiej szansy – mówi zadziwiająco spokojnie.
- Nie proszę o
nią – odpowiadam równie spokojnie, ale pewnym głosem.
Każe mi zostać tak, jak stoję i
robi zdjęcia. Do końca pracuje już prawie wyłącznie ze mną. Dziewczyny się do
mnie nie odzywają. Trudno… ale trochę mi przykro. Przecież to nie moja wina.
- Co się
stało? – w samochodzie Adam przygląda mi się uważnie – Co ta baba Ci
powiedziała?
Opowiadam mu całe zajście.
Przyjmuje to spokojnie, choć, kiedy wspominam o staniku, poprawia się nerwowo.
Uspokaja się, kiedy kontynuuję. Milczy przez dłuższą chwilę…
- Jestem z
Ciebie dumny! – mówi poważnym tonem – Naprawdę, zachowałaś się, jak dojrzała
kobieta, która wie, czego chce w życiu!
Odbiera mi mowę! Nigdy mi czegoś
takiego nie powiedział! No, z tym wie, czego chce, to trochę na wyrost, ale i
tak mi przyjemnie… bardzo…
- Dokąd
jedziemy? – muszę zmienić temat, bo cos zaczyna mnie drapać w gardle.
- Na wyspę
muzeów – Adam mruga do mnie wesoło – chyba, że nie chcesz…
- Żartujesz?
Być w Berlinie i nie zobaczyć Nefretete? – natychmiast zapominam o zdjęciach.
- Jeśli
pozwolisz, to zaczniemy od Pergamonu, bo już kupiłem bilety, żeby nie tracić
czasu… - dodaje szybko. No, dobra, nawet nie sięgnęłam do torebki!
Stoję od dziesięciu minut przed
bramą Isztar i nie mogę się ruszyć z miejsca. To jest po prostu… brak mi słów!
Kobaltowy granat glazurowanych cegieł ma taki niesamowicie głęboki odcień. Jak
oni uzyskali coś takiego? I te złote lwy! Adam łagodnie bierze mnie pod rękę i
prowadzi dalej… przechodzimy pod bramą i znajdujemy się w alei obramowanej
murem z identycznej kobaltowej cegły! Boże! To cała ulica przeniesione ze
starożytnego Babilonu!
Po Mezopotamii przychodzi czas
na starożytną Grecję i Rzym. Stoimy u podnóża Wielkiego Ołtarza Zeusa. Wydaje
mi się, że jesteśmy tacy maleńcy… Wtedy, to musiało robić jeszcze większe
wrażenie! Podobnie poczułam się w Bazylice Św. Piotra…
Nie czuję upływu czasu… dopiero
cichy komunikat, płynący z głośników, że zbliża się czas zamknięcia muzeum,
uświadamia mi, ile spędziliśmy tu czasu. Patrzę zaskoczona na Adama, ale on ma
niezłą zabawę.
- Kiedy
oglądasz to wszystko – mówi ze śmiechem – jesteś trochę jak dziecko w sklepie z
zabawkami. Zamiast eksponatów, mógłbym oglądać Ciebie!
Wychodzimy na zalany różowawym blaskiem
dziedziniec muzeum. Burczy mi w brzuchu.
- Dziecko
zgłodniało! – Adam kładzie mi rękę tam, gdzie wyczułby żołądek, gdyby cokolwiek
w nim było – Nareszcie! Już myślałem, że przeszłaś na fotosyntezę. Tutaj
niedaleko jest taka fajna knajpka, można zjeść na zewnątrz!
Idziemy objęci wśród całej masy
młodych ludzi. No tak, przecież jest weekend! Jak nie mam zajęć, to dni zlewają
mi się kompletnie.
Knajpka rzeczywiście jest urocza
i ma stoliki ustawione na wybrukowanym placyku przylegającym do nabrzeża
Sprewy. Widać z niej całą wyspę muzeów. Szkoda, że widok psują nam rusztowania
zasłaniające z jednej strony zabytkowy budynek, jakby zanurzony w wodzie… Adam
wyciąga z plecaka cienki szafirowy sweter.
- Okryj się,
bo nad wodą jest chłodno – mówi do mnie i przywołuje kelnera.
Zamawia coś dla nas. Z tego, co zrozumiałam, to ma być danie dla
dwojga… Niemiecki to zdecydowanie nie moja bajka.
- Wiesz, co? –
przyglądam mu się z sympatią – fajnie się z Toba podróżuje. Znasz język, umiesz
wybrać atrakcje i jedzenie, i dbasz nawet o komfort cieplny… – głaszczę jego
sweter – no i można liczyć jeszcze na dodatkowe atrakcje wieczorem…
- Och, miło
nam, że docenia pani nasze biuro podróży – śmieje się – W tej sytuacji, mamy
przyjemność przekazać pani, że wieczorem idziemy zwiedzać czerwoną dzielnicę –
zniża głos – pozna pani zakazane rejony Berlina… - szczerzy zęby w szerokim
uśmiechu - Musisz się tylko przebrać i trochę podmalować, bo inaczej co chwila
będzie nas kontrolować policja. Wyglądasz na nieletnią – dodaje na widok mojego
zdziwienia.
Mam ochotę go palnąć, ale
właśnie wjeżdża na stół nasze danie. Patelnia pełna skwierczących kawałków
mięsa i półmisek z warzywami i opiekanymi ziemniakami. Pochłaniamy to wszystko
z apetytem. Moje mięśnie dostały dzisiaj w kość! Należy im się wyżerka.
Zamawiam lody na deser. Adam jest zachwycony, kiedy wybieram ostatnie
kawałeczki owoców i rozpuszczonej śmietanki z dna pucharka.
- Będziesz
dobrze smakowała wieczorem – mówi rozmarzonym głosem, a ja oczywiście
natychmiast reaguję rumieńcem.
Wracamy do hotelu, żeby się
przebrać. Adam zmienia tylko koszulę i zakłada dżinsową bluzę, ja wciągam
wąskie dżinsy, zamiast lnianych spodni i zakładam czarną koszulkę, a na wierzch
moją dwustronna marynarkę. Podwijam rękawy. W uszy wpinam duże srebrne koła.
Jeszcze kreska wokół oka i czerwona szminka.
- I jak? –
wychylam się z łazienki.
- Wow!
To mi wystarczy. Jestem gotowa!
Trochę się denerwuję, kiedy wsiadamy do taksówki. Czyżby Adam wolał nie
zostawiać w takiej dzielnicy samochodu? Ale przecież nie zabrałby mnie w
miejsce, gdzie jest niebezpiecznie… przypomina mi się rzymska ulica prostytutek
koło dworca… Rozglądam się z niepokojem, kiedy taksówkarz zwalnia… Wysiadamy.
Niepotrzebnie się denerwowałam.
Szybko orientuję się, ze spora część spacerujących, to turyści, którzy tak jak
my, chcą po prostu pozwiedzać i poczuć atmosferę tego miejsca. Adama co chwilę ktoś zaczepia i zaprasza do wejść niewielkich
lokali. Minie się przyglądają, ale nie zaczepiają, bo Adam cały czas trzyma
mnie mocno za rękę.
- Co tam jest?
– pytam w końcu, kiedy po raz kolejny odmawia.
- Seks na żywo
– mówi z figlarnym uśmiechem – chcesz zobaczyć?
- Chyba nie… -
krzywię się – Nie – czułabym się chyba zażenowana…
Prowadzi mnie dalej, aż stajemy przed dużym
sklepem z wystawą pełną przeróżnych gadżetów. Uśmiecha się do mnie szeroko.
- Sezamie,
otwórz się - mówi wesoło i pociąga mnie
za sobą.
Na początek półka z kasetami
video. Zdjęcia nagich par w przeróżnych pozach maja zachęcać do zakupu. Przełykam ślinę… Dalej są dmuchane
lalki, sztuczne cipki i wibratory… O rany, czego tu nie ma? Zerkam na Adama
ukradkiem.
- Może tu coś
wybierzemy? – ogląda z zainteresowaniem małe srebrne kulki zapakowane po dwie w
małe plastikowe pudełeczka.
Sięga po jedno z pudełeczek i
podaje mi je. Oglądam je ostrożnie, jest dość ciężkie i grzechocze. To dla
mnie? Spoglądam pytająco na Adama.
- Kuleczki
gejszy. Spodoba Ci się – sięga po coś jeszcze, ale nie widzę, co. Wyciągam
szyję – To dla mnie – mówi powoli – pobawię się Twoją drugą dziureczką…
Pokazuje mi coś w rodzaju
grubego tępego ołówka zakończonego kulką. Czuję, że mam miękko między nogami.
Te wszystkie rzeczy są takie… podniecające. Muszę to przyznać. Podchodzimy do
kolejnej półki. Bielizna… Głównie czerwona i czarna. Jak dla mnie zbyt mocna!
Dalej są lateksowe ciuszki i niebotycznie wysokie szpilki na grubej podeszwie.
Omijamy to. Kolejna półka to pejcze, paski, kajdanki, zaciski… To wygląda jak
wyposażenie sali tortur! Patrzę na Adama zaskoczona.
- Tego raczej
nie polubimy – krzywi się – weźmy jeszcze jakieś zabawne gumki i możemy pójść
na drinka.
Płaci za wszystko gotówką i
wychodzimy. Przechodzimy przez całą ulicę nie spiesząc się. Adam pochował
wszystko w kieszeniach kurtki. Rozglądam się na boki. Cały czas lokale ze
striptizem i podobne sklepy. Coraz trudniej mi się skupić, bo nie mogę przestać
myśleć o tych kulkach. Czyżby wkładało się je tam, gdzie myślę? Tylko, po co?
Nie zmieszczą się i one, i Adam… Mam chyba mokre majtki… uff!
Skręcamy w boczną uliczkę i
przechodzimy jakiś pięćdziesiąt metrów, znów skręcamy. Tu jest inaczej. Tylko
pojedyncze sex shopy i knajpki z piwem. W środku sporo młodzieży. Wchodzimy do
jednej z nich i zamawiamy drinki z Martini. Siadamy z nimi przy barze, bo
musimy poczekać na miejsce. Kiedy mamy w szklankach już głównie lód, zwalnia
się mały stolik niedaleko baru. Siadamy i Adam zamawia po jeszcze jednej
szklaneczce.
- Zaraz wracam
– mówi cicho i znika w toalecie.
Barman przywołuje mnie gestem i
wręcza drinki. Siadam i czekam, popijając. Coś długo go nie ma… rozglądam się.
Wreszcie wraca. Wsuwa mi coś do kieszeni marynarki.
- Idź do
łazienki i włóż je tak, jak tampon – szepcze mi do ucha – umyłem je. Instrukcja
jest obrazkowa – dodaje.
Czuję, jak ciśnienie mi
podskakuje, policzki pieką z podniecenia. Staram się spokojnie dojść do drzwi
łazienki… Myję dokładnie ręce i zamykam się w kabinie. Najpierw siusiu. Ostrożnie
otwieram pudełeczko i wyjmuję kulki. Są połączone ze sobą, jedna ma jeszcze
sznureczek z pętelką… pewnie, żeby można było wyciągnąć? Oglądam instrukcję,
wygląda na łatwe… Wsuwam ostrożnie kuleczki, najpierw jedną, potem drugą… są
chłodne… rozpiera lekko… po chwili się przyzwyczajam i przestaję je czuć. I to
ma być fajne? Naciągam majtki i wychodzę. Mam nadzieję, ze nie wypadną. Przy
chodzeniu wydaje mi się, że coś czuję, ale to może być sugestia. Chowam
pudełeczko do kieszeni i myję ręce. Wracam do Adama trochę rozczarowana. Już
mam mu to powiedzieć, kiedy siadam i… Och! Jakby się we mnie wsuwał. Czuję drganie
między nogami i uderzenie gorąca na twarzy!
- Fajnie? –
Adam oblizuje się na mój widok – masz rumieńce…
- Wiedziałeś…
- dyszę lekko.
Mruczy w odpowiedzi. Siedzę
nieruchomo i wszystko się uspokaja. Dopijamy drinki i wychodzimy. Podczas
spaceru nic się nie dzieje, aż do chwili, kiedy zeskakuję z krawężnika… Och!
Znów to uczucie!
- Dobrze! –
Adam nachyla się do moich ust – dzisiaj będzie gorąco…
Macha na taksówkę. Po drodze
czuję każdy wybój, każde hamowanie… w swoim wnętrzu! Mam w złączeniu ud jedną
rozedrganą masę… Policzki mnie pieką… Jestem podniecona! Nie wiem, jak udaje mi
się pokonać schody… oddech mam urywany, zanim dochodzimy do drzwi… Kolana się
pode mną uginają…
- Adam, chcę
Cię… - jęczę.
- Ale Cię
wzięło! – głos ma taki niski, taki seksowny.
Zrzuca z siebie kurtkę, a ja
ściągam marynarkę. Pozbywamy się z pospiechu butów i koszulek. Popycha mnie na
łóżko, a kiedy padam dobiera się do moich spodni… ściąga je i wpatruje się w
moje majtki… Oblizuje się, a ja mam ochotę, odgryźć mu ten język! Cała drżę z
podniecenia, a on się bawi… dyszę ciężko… Adam rozpina powoli spodnie… zsuwa je
w dół… nie spieszy się… gładzi wybrzuszenie bokserek… przymykam oczy i rozsuwam
nogi… po chwili czuję jego udo na łydce… uklęknął między moimi nogami… odpinam
z trudem stanik uwalniając obrzmiałe piersi… jęczę głośno, choć nawet mnie nie
dotknął…
- Jesteś
przywiązana do tych majteczek? – wodzi placem wzdłuż cienkiego sznureczka na
moim biodrze…
- Zabierz je!
– wyrzucam z siebie unoszę biodra – Ach! – kulki w moim wnętrzu znów dają o
sobie znać.
Paseczek pęka w silnych dłoniach
i czuję jak Adam dmucha na moja szparkę. Jęczę znowu!
- Ale tu
gorąco… - ma niski, aksamitny głos.
- Błagam, weź
mnie…
Ciepły palec zgłębia się we mnie delikatnie... Czuję, że kulki się
przemieszczają, rozpychają… wyskakują z cichym mlaśmięciem… najpierw jedna,
potem druga… wstrząsa mną spazm… na ich miejsce wsuwa się coś znacznie
większego… uff! Ale rozkosz… rozchylam szerzej uda… czuję go tak mocno… tak
niesamowicie… jestem cała mokra…
Obejmuję Adama za szyję i
przyciągam do siebie. Sięgam do jego ust… wsuwam język… ależ ja go pragnę!
Dopasowuję się do rytmu jego bioder… wychodzę mu na spotkanie… dyszę do jego
ust… zaciskam palce na jego ramionach…
- Maleńka,
spokojnie… – patrzy mi w oczy – zaraz dojdziesz…
- Już nie
wytrzymam! – przyspieszam rytm… wiję się…
Adam sięga w dół i zaciska dłoń
na moim pośladku. Przyciąga go do siebie… Chce mi się krzyczeć… ale tłumią mnie
pocałunki… jestem u kresu… jestem… już… och…
Padam bez sił… kilka ruchów i
słyszę głuchy jęk Adama… pulsowanie… co za ulga… Leżymy oboje bez tchu.
- Muszę Ci je
schować – Adam przygląda się kuleczkom, kiedy zmywam makijaż – nie możesz ich
mieć, kiedy nie ma mnie w pobliżu…
- Kiedy nie ma
Cię w pobliżu, nie są mi potrzebne – mruczę – jak jesteś, też nie są… - dodaję
- ale czasem możemy się nimi pobawić…
Łapie mnie w pół i niesie do
łóżka, przerzuconą przez ramię. Niewygodnie mi, ale to takie fajne, kiedy
zaznacza swoją dominację.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz