To
chyba sen? Odbiór mojej wizy, obrona pracy dyplomowej Adama,
sesja... Wszystko przetrwałam! Nie, my to przetrwaliśmy, razem.
Siedzę w samolocie i śledzę migające pod nami budynki i wstążki
autostrad. Za chwilę wylądujemy. Trzymam Adama za rękę i chyba
połamię mu palce. Taka jestem podniecona tym, co mnie czeka.
Samolot gładko siada na płycie lotniska i wiezie nas w pobliże
przeszklonego budynku. Wychodzimy niezliczonymi korytarzami
prosto do ogromnej sali pełnej stanowisk z urzędnikami
emigracyjnymi. Adam po raz setny tłumaczy mi, co mam powiedzieć.
-
Nic się nie martw – uśmiecham się – dam sobie radę.
Na
szczęście przyleciałam business-klasą, więc mogę podejść
szybciej. Adam stoi za mną w kolejce. Posyłam mu jeszcze
uspokajający uśmiech i podchodzę do kobiety w wieku mamy.
-
Cel pani pobytu? – rzuca nie podnosząc głowy.
-
Przyjechałam na zaproszenie firmy kosmetycznej „Naturale’a
cosmetics & pharmaceutics” – mówię spokojnie – mam
tu zaproszenie.
-
Paszport proszę - teraz podnosi głowę i przygląda mi się
badawczo – co zamierza pani robić w USA?
-
Jestem modelką, przyjechałam na sesję zdjęciową i wakacje –
mówię to tak, jakbym robiła to stale.
-
Jak długo pani zamierza zostać? – przygląda mi się z
zaciekawieniem.
-
Dwa miesiące – uśmiecham się – potem muszę wrócić na
studia.
-
OK., pobyt na trzy miesiące, witamy w USA – wbija mi pieczęć do
paszportu.
Kiwam
głową kobiecie i uśmiecham się. Poszło lepiej niż myślałam, a
Adam tak się denerwował… Rozglądam się za nim. Stoi już po tej
samej stronie odprawy, co ja.
-
Jak to zrobiłeś? – patrzę zaskoczona – o nic Cię nie pytali?
-
Nie – śmieje się – jadę przecież do siebie.
No
tak, zapomniałam, że on tu jest na trochę innych zasadach niż ja.
Teraz musimy odebrać bagaże i odszukać Monikę, albo raczej dać
się odszukać jej. Adam okazuje się nieoceniony. Widać, że już
tu był. Idę za nim ledwie nadążając, mimo, że na moim wózku
jedzie tylko bagaż podręczny. Gdy tylko mijamy bramki sali odpraw i
wchodzimy do holu, widzę Monikę stojącą z dużą kartką z moim
nazwiskiem. Adam też musiał ją zauważyć, bo skręca w tamtą
stronę.
-
Witam - Monica podaje mi rękę – jak podróż?
-
Dziękuję, dobrze – uśmiecham się, mimo zmęczenia –
chciałabym przedstawić mojego chłopaka: Adam Karski – odsuwam
się trochę w bok – Adam, to Monica Summer.
Monica
wyciąga rękę i uśmiecha się przyjaźnie do Adama. Przez chwilę
patrzy na niego tym badawczym spojrzeniem, które pamiętam z
Sardynii.
-
Nie mamy zbyt wiele czasu – mówi w końcu, puszczając rękę
Adama – ale możemy się napić kawy.
Idziemy
do baru z małymi stolikami i plastikowymi krzesłami. Adam przynosi
nam ogromne plastikowe kubki pełne lurowatej kawy. Patrzę na niego
pytająco.
-
W Stanach nie licz na espresso – śmieje się – mówiłem
Ci, że będziesz musiała polubić lurę.
-
W takim razie, przepraszam na chwilę – patrzę z dezaprobatą na
kubek.
Idę
do toalety. No tak, tu się nie mówi toaleta tylko „pokój
do odświeżania”. Muszę pamiętać. Kiedy wychodzę, widzę, że
Monica i Adam rozgadali się w najlepsze. Chyba wpadł jej w oko, bo
jest cała w uśmiechach. O nie, paniusiu, on należy do mnie!
Podchodzę powoli do stolika, tak, żeby mnie widzieli z daleka.
-
Mam wrażenie, że oddaję Cię w dobre ręce – Adam uśmiecha się
do mnie.
Patrzę
zaskoczona. Jest wyluzowany, a jeszcze 10 minut temu denerwował się
bardziej ode mnie. Tak na niego podziałała Monica? Co mu
powiedziała?
-
Proszę dobrze się zająć moim skarbem – Adam patrzy Monice w
oczy.
-
Proszę się nie obawiać – Monica uśmiecha się czarująco –
będę pilnować tego skarbu!
Musimy
iść, choć nie mam wcale ochoty rozstawać się z Adamem. Muszę
się przytulić, natychmiast! Adam unosi moją brodę i przywiera
ustami do moich ust. Czuję, jak ten pocałunek napełnia mnie jakimś
ciepłem i czułością. Przywieram do Adama całym ciałem. Mam w
nosie, czy to wypada, czy nie.
-
To tylko dwa tygodnie – Adam szepcze mi do ucha – potem przyjadę
i pojedziemy gdzieś razem, OK.?
-
OK – szepczę.
---
Hotel
w Orlando jest nie z tej ziemi. Nawet adres ma odlotowy: Hollywood
Bulwar. Wszystko, począwszy od lobby, pełnego storczyków, a
skończywszy na basenie wśród palm, jest w stylu hawajskim. W
Orlando już czekały na nas dwie pozostałe dziewczyny: Manuela,
przepiękna Portorykanka i Samanta, posągowa mulatka z Alabamy.
Dostałyśmy pokoje obok siebie i trzy dni na odpoczynek. Siedzę w
fotelu z rattanu przy kamiennym stoliku i próbuję opisać to
miejsce rodzicom. Czuję się jak w raju, wokół palmy, bambus
i oleandry. Obok mnie na kamiennej barierce wspiera się monstera
gigantycznych rozmiarów, długie korzenie, niczym liany
zwisają spomiędzy jej ogromnych liści. Popijam sok wyciśnięty z
prawdziwych pomarańczy, zazdrośnie zerkając na kolorowe drinki
pełne owoców, roznoszone przez kelnerów do sąsiednich
stolików. Mamy szlaban na alkohol do zakończenia zdjęć.
Opisuję jeszcze sadzawkę, obsadzoną tropikalnymi roślinami, którą
widać z restauracji i wkładam list do koperty. Wyślę go jutro,
jak pojedziemy oglądać orki do parku wodnego.
-
Mogę? – Monica staje obok mnie z drinkiem w ręce – lubisz
pisać.
-
Lubię – odsuwam krzesło, żeby mogła usiąść – staram się
opisać to miejsce rodzicom.
-
Piękne, prawda? – Monica zerka na dziewczyny wylegujące się koło
basenu – może wynajmę kawałek ogrodu na część zdjęć. Resztę
możemy zrobić w Miami.
-
O kurcze, Miami? - unoszę brwi, ale nagle przypominam sobie, że
Adam ma tu do mnie przyjechać – ale wrócimy tu? – patrzę
na Monicę.
-
Zobaczymy –przygląda mi się – czym się martwisz? W Miami jest
równie pięknie.
-
Mój chłopak ma tu przyjechać – spuszczam oczy – Co ją
to obchodzi? Jest tylko pracodawcą.
-
Poradzi sobie! – macha ręką – zadzwoń i powiedz mu o zmianie
planów.
Nie
muszę dzwonić, bo Adam dzwoni do mnie pierwszy.
-
Jak Ci tam jest, Mała? – głos ma zmęczony i pełen troski.
-
Tu jest jak w raju, tylko Adama nigdzie nie mogę znaleźć, więc to
chyba jednak nie jest Raj.
-
Odpoczywaj, bo jak przyjadę to raczej nie pozwolę Ci spać – głos
robi mu się miękki, jak aksamit – Nie wiem czy w ogóle
pozwolę Ci wstać z łóżka?
-
A jak będę miała ochotę na inne miejsce? – chichoczę – mają
tu fantastyczne kamienne umywalki…
-
Nie drażnij mnie, bo wsiądę w samolot jutro rano! – groźba na
niby, ale działa na mnie jak płachta na byka.
-
Jest też miękki dywan i stołek pokryty skórą…
-
Ola! – głos więźnie mu w gardle – Jesteś niemożliwa! Nie
zasnę przez Ciebie.
-
No dobra, już Cię nie dręczę – staram się zachować powagę –
Za tydzień jedziemy do Miami na dalszą część zdjęć.
-
Do Miami? – jest zdziwiony, ale spokojny – No dobra, mogę
przyjechać po Ciebie do Miami. Wiesz już w jakim hotelu się
zatrzymacie?
-
Jeszcze nie, ale jak się dowiem, to dam Ci znać – ziewam.
-
Widzę, że dopadło Cię zmęczenie po zmianie czasu – znów
ma troskę w głosie – Śpij dobrze.
-
Ty też. Chyba jesteś strasznie zmęczony?
-
Trochę.
Żadne
z nas nie chce rozłączyć się pierwsze, ale ktoś w końcu musi.
-
Dobranoc – mówię cicho i czekam.
-
Dobranoc, Skarbie – nie rozłącza się.
Wreszcie
podejmuję decyzję i odkładam słuchawkę. Leżę wpatrując się w
sufit, po którym tańczą refleksy światła latarni, odbitego
od powierzchni sadzawki za oknem. Coś szeleści w bambusach
okalających sadzawkę. Nie chce mi się wstawać, jestem taka
zmęczona. Gdybym tak mogła przytulic się teraz do ciepłego
ramienia, albo poczuć na karku miarowy oddech…
Ranek
wita mnie słońcem i nastrój od razu mi się poprawia. To
niesamowite, że urodziłam się w kraju, gdzie przez kilka miesięcy
w roku słońce mamy po dwie, trzy godziny dziennie, a czasem wcale
przez kilka dni z rzędu, a ja nie potrafię bez niego funkcjonować.
Jesienią wydaje mi się, że zamieram, wpadam w anabiozę, by potem
zimą obudzić się wraz z nastaniem słonecznych dni. Chce mi się
wtedy kochać, imprezować, jeździć na nartach. Dobrze, że sesje
wypadają zimą i latem, bo jesienią nie zdałabym chyba żadnego
egzaminu.
W
drodze na śniadanie spotykam Monicę. Też lubi wcześnie wstać.
-
I co? Załatwiłaś sprawę z chłopakiem? – ma świetny humor –
Przyjedzie do Miami?
-
Tak, prosił tylko o nazwę hotelu – rozglądam się za ciemnym
pieczywem, ale takie chyba nie występuje.
-
Powiem Ci pojutrze – Monica odgaduje chyba moje myśli, bo wskazuje
na musli – weź to i mleko. Jogurty są słodzone.
---
Dni
wypoczynku mijają szybciej niż myślałam. Dni zdjęciowe jeszcze
przyspieszają upływ czasu, co bardzo mi odpowiada. Coraz bardziej
tęsknię za Adamem i nawet cudowne otoczenie niewiele pomaga.
Zaczynam też odkrywać, że nie wszystko jest takie cudowne, jak
początkowo wyglądało. Zaczęło się od ustawienia planu
zdjęciowego. Monica wynajęła kawał ogrodu na dwa dni. Patrzyłam,
jak obsługa hotelowa w skwarze przestawiała leżaki i odświeżała
wszystko wokół. Solidnie wyglądające kamienne słupki są w
rzeczywistości z jakiegoś tworzywa, kamienne płyty nad brzegiem
wody to betonowa podróbka. Wszystko jest jakby prowizoryczne,
choć na pierwszy rzut oka wygląda bardzo solidnie. Z drugiej
strony, w tym klimacie nie potrzebują się martwić o trwałość.
Kolejna rzecz, która mnie przeraża to ilość jednorazowych
przedmiotów. Oni produkują tony śmieci!
Udział
w zdjęciach powoduje, że przestajemy być anonimowe. Ludzie nas
zagadują z życzliwą ciekawością, ale po dwóch dniach jest
to męczące. Manuela i Samanta zaszywają się w części
przeznaczonej do masaży, a ja idę na siłownię położoną w
dobudowanym do hotelu pawilonie. Nie lubię siłowni, ale lepsze to,
niż leżenie koło basenu. Przez szklaną ścianę widać tropikalną
roślinność. Wydaje się to tak nierealne, kiedy staję na bieżni,
a przed sobą mam gąszcz lian.
-
Przepraszam! – wołam do instruktora w koszulce, która o
mało nie pęknie na jego bicepsach – jak to nastawić?
-
Jesteś modelką - taksuje mnie wzrokiem – proponuję szybki marsz.
Na początek może 20 minut?
-
Może raczej trucht i 40 minut – uśmiecham się. Nie pierwszy raz
ktoś mnie nie docenia - potem składy.
-
OK, – patrzy z powątpiewaniem – jak będzie problem, wołaj.
Po
półgodzinnej przebieżce, jest mi zdecydowanie lepiej. Mam
lekką zadyszkę, ale adrenalina chyba mi się wypaliła. Przestawiam
bieżnię na sprint na ostatnie 10 minut. Nie wiadomo skąd pojawia
się mój instruktor. Chyba się trochę zdziwił moim tempem.
Bieżnia zwalnia sama, a ja schodzę na parkiet. Natychmiast dostaję
kubek z wodą.
-
Na które mięśnie chcesz składy?- instruktor pręży się
przede mną.
-
Chyba poradzę sobie sama – widząc jego minę, natychmiast żałuję
tego, co powiedziałam – choć, po zastanowieniu, może pokażesz
mi coś na pośladki i brzuch.
Ćwiczymy
razem przez 20 minut. Właściwie nie pokazał mi niczego nowego, ale
przyjemniej jest ćwiczyć we dwoje. Umawiam się na następny dzień
i wracam do pokoju. Po kolacji dzwoni do mnie Adam.
-
Co dziś robiłaś?
-
Ćwiczyłam – chwalę się – mają tu siłownię.
-
Byłaś na siłowni? – zdziwienie Adama jest raczej normalne,
biorąc pod uwagę, że jemu nie udało się zaciągnąć mnie do
siłowni przez ostatnie dwa lata – co spowodowało tę zmianę? Czy
ja na pewno rozmawiam z panna Jezierską?
-
Owszem, choć nie wiem czy pan ją rozpozna po przyjeździe. Prawie
nic nie je, za to zaczęła ćwiczyć z instruktorem, który
wyłazi ze skóry, żeby ją czegoś nauczyć o mięśniach.
-
Mam nadzieję, że nie masz na myśli mięśni ud? Muszę sobie
obejrzeć tego instruktora, albo wiesz co, poproszę Monicę żeby
rzuciła na niego okiem.
-
Nie ma potrzeby – czuję się obrażona takimi insynuacjami –
ćwiczymy wyłącznie mięśnie pośladków – dodaję
złośliwie.
-
Chyba muszę szybko przyjechać i porządnie Cię przelecieć –
znów ten niski aksamitny głos.
-
Nie mogę się doczekać – staram się naśladować tembr jego
głosu – Na samą myśl robi mi się gorąco. Nie wiem, jak długo
wytrzymam bez Ciebie.
-
Jak długo wytrzymasz: co? – mówi to w taki sposób,
że odruchowo zaciskam uda.
-
To, że Cię tu nie ma, a ja leżę wieczorem sama w ogromnym łóżku,
albo opieram się o umywalkę i wyobrażam sobie jak by to było,
gdybyś stał za mną…
Niski
pomruk w słuchawce pozwala mi sobie wyobrazić, jakby to było.
-
Wiesz, że jestem gotowy? – mówi to tak, że czuję motyle w
brzuchu.
Od
tygodnia się nie kochamy i zaczyna mi tego brakować. Już wcześniej
to przerabialiśmy, kiedy rozjeżdżaliśmy się na święta, albo na
wakacje, ale teraz dołączył się do tego gorący klimat i
świadomość, że za tydzień się spotkamy. Przełykam głośno
ślinę. Nie ma sensu ukrywać, że go pragnę.
-
Adam – wzdycham – musisz tam być jeszcze tydzień?
-
Muszę maleńka, wiesz, że muszę. Pewnych rzeczy nie możemy
zmienić. Ale Ci to wynagrodzę, przysięgam! – głos ma cichy, ale
emanuje z niego moc.
-
Wiem – szepczę – i możesz być pewien, że odbiorę całą
nagrodę, jaka mi się należy za cierpliwość. Każdy, nawet
najmniejszy fragmencik – mówię to powoli, nasączając
słowa pożądaniem – będziesz musiał naprawdę się postarać…
-
Ola, przestań, bo eksploduję – jęczy.
-
To będziemy cierpieli oboje – wzdycham.
---
-
Nie żal Ci Twojego trenera? – Samanta szczerzy do mnie zęby.
Przechodzimy
przez drewniany, ocieniony lekkim dachem z palmowych liści most,
łączący lobby hotelu z podjazdem dla samochodów. Napotykam
ciekawe spojrzenie ciemnych oczu. Monika jest czujna. Co ona mnie tak
obserwuje? Mam wrażenie, że pozostałe dziewczyny nie są pod taką
baczną kontrolą. Czy to dlatego, że jestem z Europy Wschodniej,
czy z powodu Adama? Ale co mógł jej powiedzieć? Chyba, że
faktycznie wpadł jej w oko. Muszę ją jakoś wybadać.
-
Jakoś nie – krzywię się – niewiele się od niego nauczyłam,
ale był uprzejmy i nie próbował mnie podrywać.
Spojrzenie
ciemnych oczu łagodnieje. Dziwne, bo nagle wydaje mi się, że znam
to spojrzenie. Adam patrzy podobnie. Nie, to niemożliwe,
przywidziało mi się.
Jedziemy
do Miami samochodem wynajętym przez Monikę. To ogromny chevrolet na
sześć miejsc. Monika każe mi usiąść obok siebie, abym dobrze
widziała drogę. To zaskakujące, że ten samochód o mocy
odrzutowca, musi jechać z prędkością 60 mil, czyli około 90
km/h. Co to za frajda, mieć taki samochód i nie móc
poszaleć? Zwłaszcza, że drogi są niesamowite, trzypasmowe w każdą
stronę. Nawet włoskie autostrady tak nie wyglądają, no, może
niektóre niemieckie. Po drodze oglądamy gigantyczne
rozlewiska pełne ptaków, przypominających nasze żurawie.
Monica twierdzi, że są tam także aligatory i węże. Ciekawe, jak
sobie z nimi radzą mieszkający w podmiejskich osiedlach drewnianych
domków? Przecież one przylegają do tych rozlewisk
porośniętych trzciną i krzakami. Dojeżdżamy do miejsca, z
którego widać Atlantyk, a po chwili naszym oczom ukazuje się
zarys wieżowców, wyrastających jakby prosto z plaży.
Dopiero, kiedy podjeżdżamy bliżej, okazuje się, że od brzegu
oddzielone są pasem palm i kwitnących czerwono jak płomienie
drzew. Kolorowe parasole poustawiane w równych rzędach
przypominają mi włoskie plaże. Tylko kolor wody jest inny,
szaro-zielony. Monica bezbłędnie dojeżdża do wysokiego budynku
pokrytego szkłem.
-
Jesteśmy na miejscu – oznajmia nam z uśmiechem.
Gdy
gasi silnik, obsługa hotelu natychmiast otwiera nam drzwi. Jestem
oszołomiona wytwornością tego miejsca. Jest na wskroś nowoczesne
i onieśmiela swoim rozmachem, ale jest świetnie zaprojektowane.
Niczego nie trzeba szukać, wszystko jest widoczne i logiczne.
Szkoda, że Julia nie może tego zobaczyć. Muszę zrobić dużo
zdjęć. Może coś z tego wykombinuje.
-
Dziś i jutro plaża i przyjemności – Monica wskazuje głową
ocean – potem praca, praca, praca. Ogarnijcie się, bo o 19.00
idziemy na kolację na zewnątrz.
Rzeczywiście
zabiera nas na kolację na tarasie sąsiedniego hotelu. Jeszcze
większego i droższego niż nasz. Zastanawiam się, ile lat
musiałabym odkładać, żeby było mnie stać na taki hotel, 100,
czy więcej?
-
Panie pozwolą, że podam szampana? – kelner podchodzi do nas z
tacą kieliszków.
-
Nie zamawiałyśmy szampana – Monica marszczy brwi.
-
To od pana przy stoliku w głębi – odwraca głowę wskazując
stolik oddalony nieco od innych.
Z
daleka widać mężczyznę w jasnym ubraniu, chyba około
czterdziestki. Z boku, dyskretnie rozglądają się dwaj ochroniarze.
-
Proszę podziękować, ale moje podopieczne nie mogą pić do
zakończenia zdjęć, a ja nie lubię pić sama – Monica dziękuje
skinieniem głowy panu przy stoliku, na co ten natychmiast odpowiada
również skinieniem – Poza tym, nie przyjmujemy prezentów
od nieznajomych.
Kiedy
kelner odchodzi, Manuela natychmiast nachyla się do nas.
-
To Sandler, jestem pewna, że to on – konspiracyjnie ścisza głos.
-
Wiem, kto to jest – Monica syczy, ganiąc ją wzrokiem – ale nie
jesteśmy tu dla podrywu. Poza tym powinien się przedstawić.
Zerkam
ukradkiem, ciekawa, jak zareaguje na kelnera. Przez chwilę nic się
nie dzieje, po czym facet wstaje i podchodzi do naszego stolika. W
pewnej odległości za nim podąża potężnie zbudowany mężczyzna
w jasnym garniturze. Dopiero teraz można się zorientować, że gość
jest naprawdę nadziany. Nienagannie ubrany w jasny lniany garnitur i
jasnobrązowe buty z cieniutkiej skóry, na nadgarstku rolex.
Może mieć nawet po czterdziestce, ale ma wysportowaną sylwetkę.
-
Proszę mi wybaczyć – zatrzymuje się przed Moniką – jestem
Greg Sandler. Jestem zachwycony, że mogę panie gościć w moim
hotelu. Mam nadzieję, że kolacja smakowała.
-
Bardzo dziękujemy – Monica rozchmurza się nieco – wszystko było
znakomite.
-
Czy wobec tego, pozwolą panie, że się przysiądę? Zdaje się, że
nie jadły panie jeszcze deseru. – Posyła nam czarujący uśmiech.
Siada
obok Moniki, naprzeciw mnie. Lustruje nas wszystkie. Czuję się
trochę nieswojo, kiedy jego spojrzenie zatrzymuje się na mnie. Jest
drapieżnikiem na łowach, czuję to. Nie wiem, dlaczego, ale budzi
mój niepokój. Wnoszą ogromną szklaną misę pełną
misternie pokrojonych owoców. Kelner w śnieżnobiałym stroju
nakłada nam do oszronionych pucharków owoce. Są pyszne,
przyprawione sokiem z limonki i chyba wanilią.
-
Miałam zamiar wynająć od pana fragment plaży na plan zdjęciowy
do sesji reklamowej naszych kosmetyków – Monica szybko
przechodzi do interesów – ale patrząc na Wasze ceny, nie
sądzę by zarząd firmy się zgodził.
-
Dogadamy się – Sandler obnaża w uśmiechu lśniące białe zęby
– gdyby było widoczne logo hotelu albo gdyby tak ustawić plan,
żeby było wiadomo, gdzie były robione zdjęcia… - zawiesza głos.
-
O logo nie ma mowy – Monica ucina ten temat – ale druga
propozycja jest do przemyślenia.
Wyłączam
się. Wanilia pachnie tak słodko. Jest tu coś jeszcze, tylko co?
Lekko szczypie w język i pachnie tak świeżo. Adam dostał od mamy
wodę kolońską, która miała taką nutę. To chyba imbir.
Uśmiecham się do wspomnień. Nagle czuję na sobie wzrok, podnoszę
głowę i kawałek ananasa więźnie mi w gardle. Sandler patrzy na
mnie wzrokiem, który kojarzy mi się ze spojrzeniem pantery
śledzącej zdobycz. Prostuję się odruchowo i z trudem przełykam
uwięźnięty kęs. Muszę się napić wody. Staram się, żeby ręka
mi nie drżała. Na szczęście są słomki. Nie boję się Ciebie!
Podnoszę wzrok i patrzę mu chwilę w oczy. Są szare i zimne,
niczego nie da się w nich wyczytać. Sięgam po kolejny kawałek
ananasa.
-
Czy to możliwe, że czuję imbir? – pytam, żeby przerwać ciszę.
-
Zdaje się, że tak – Monica marszczy brwi – Powinnyście iść
spać. Jutro plaża i basen. Tylko nie za dużo słońca. Nie chcę
widzieć czerwonych placków na waszych skórach, OK.?
Wracamy
piechotą do naszego hotelu. Monica jest dziwnie milcząca. Nie wiem,
dlaczego? Zdaje się, że zrobiła dobry interes z tym Sandlerem. To
rekin, jak go nazwała Manuela. Nie tak łatwo z nim pertraktować.
Kiedy wchodzę do pokoju, dzwoni mój telefon.
-
Cześć Skarbie – głos Adama brzmi jakoś dziwnie.
-
Piłeś? – no pięknie, a miał pracować.
-
Tylko dwa piwka z ojcem – jest w świetnym humorze – przecież
jest sobota.
-
Zapomniałam – przyznaję skwapliwie - straciłam rachubę czasu.
Czuję się, jak na wakacjach.
-
Jesteś na wakacjach! – Adam najwyraźniej dobrze się bawi.
Opowiadam
mu o Monice i Sandlerze, zatajając oczywiście moje odczucia
względem tego ostatniego. Przecież mogę się mylić co do niego.
Nie mam w tym względzie doświadczenia. Skoro Monica robi z nim
interesy, to nie może być taki zły.
-
Co będziesz robił jutro?
-
Spędzę dzień z ojcem. Dawno nie mieliśmy okazji pogadać. A Ty?
-
Plaża, basen – wyliczam – jak zwykle…
Śmiejemy
się oboje beztrosko. Zabrzmiało jak z jakiegoś brazylijskiego
serialu. Bogata rozpieszczona panna i biedny pracujący chłopak o
złotym sercu. No i oczywiście musi być jakiś czarny charakter.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz