czwartek, 13 marca 2014

Już dawno powinnam to zrobić!



Jestem w domu
                Przed szkołą zwalniam kroku. Ciekawe czy Robert znowu się spóźni? To cecha, której nienawidzę od samego początku naszego chodzenia. Zignorował wszystkie moje uwagi na ten temat. Zerkam na zegarek: dwie po jedenastej. Zwalniam, czekam jeszcze trzy minuty i widzę jak Robert wychodzi zza rogu ogrodzenia.            Super, znowu spóźniony! Kiedy nie patrzy, rozglądam się za Julią, ale jej nie widzę. Wiem, ze na pewno gdzieś tutaj jest. Ma mnie wspierać mentalnie.
- Cześć – Robert całuje mnie w policzek.
- Cześć - zerkam znacząco na zegarek – musimy gdzieś stąd przejść, bo zaraz będzie przerwa. Zapomniałam, ze dzieci już są w szkole.
                Dopiero teraz zauważam tekturową teczkę na dokumenty, którą ma pod pachą.
- Idziesz do jakiegoś urzędu?
- To dla Ciebie – Robert przygląda mi się uważnie.
- Mam nadzieję, że to nie intercyza – lekka drwina pobrzmiewa w moim głosie.
- Nie – jest zaskoczony – Powinniśmy usiąść w jakimś spokojnym miejscu – dodaje – Nie rozumiem, dlaczego nie możemy się spotkać u mnie? Nikogo nie ma o tej porze. No, ale skoro nie chcesz, to może w tej nowo otwartej pizzerii?
- Może być – godzę się szybko, byle już mieć to za sobą – możesz mi powiedzieć, co to za papiery?
                Idziemy wzdłuż ogrodzenia obsadzonego akacjami. Zawsze kwitną tuż przed wakacjami. Kiedy zaczynają, wszyscy kichamy od latających wokół białych puszków. Nikt jednak nie odważyłby się ich ściąć. To jakby zrobić zamach na wakacje. Teraz stoją smętne, z żółknącymi liśćmi. Wyglądają mizernie przy czerwonych i złotych klonach. No cóż, ich czas przeminął. Będziemy je podziwiać za rok w czerwcu.
                Robert nie odpowiada na moje pytanie. Jest nachmurzony i milczący. Wyczuwa się napięcie, jakie miedzy nami narasta. Z daleka widzę spory szyld nad drzwiami. Zaraz? Czy to czasami nie wujek Roberta stoi za ladą? No nie, miało być na neutralnym gruncie!
- Dzień dobry – kłaniam się z daleka bratu pani Stawiarskiej i siadam najdalej, jak się da, od lady.
- Zjesz pizzę? – Robert rozgląda się po knajpce – mama jest współwłaścicielką – informuje mnie z dumą.
                Mogłam się domyśleć. Wnętrze jest urządzone w złym guście, podobnie jak większość zaprojektowanych przez nią miejsc. Kawałki pociętego na paski lustra poprzyklejanego na ścianach, powodują, że mdli mnie przy każdym poruszeniu głową. Okropny brzoskwiniowy odcień farby przypomina mi mieszkanie Roberta. Brakuje tylko wzorzystego dywanika na podłodze, ale pewnie Sanepid się nie zgodził. Plastikowe tandetne wazoniki na stolikach wypełniono sztucznymi kwiatkami.
- Nie jestem głodna, ale chętnie wypije kawę i wodę z lodem – zerkam za okno, nadal nie widzę nigdzie Julki – Czy możemy wreszcie coś ustalić, zdaje się, że po to się spotkaliśmy?
- Proszę bardzo - Robert otwiera teczkę – wziąłem podanie o przeniesienie na wydział lekarski do Warszawy. Trzeba wypełnić formularz i podbić w dziekanacie w Krakowie…
- Robert, ja się nie przeniosę – mówię spokojnie i dobitnie – Zamierzam zostać w Krakowie. Prawdopodobnie tam również będę szukała pracy.
- Zdajesz sobie sprawę, co to oznacza dla nas? – Robert z głośnym klapnięciem zamyka teczkę – Ja zostaję w Warszawie! Jak taki układ ma funkcjonować? Przez ostatni rok było fatalnie!
- Zgadza się, można śmiało powiedzieć, że ten układ nie funkcjonował. Zastanawiam się tylko, czy odległość była jedynym powodem?
- Co masz na myśli? – Robert pochyla głowę i patrzy groźnie.
- Och, nie patrz tak, nie robi to na mnie wrażenia. Po prostu uważam, że rozmijamy się z oczekiwaniami wobec siebie. Ty chcesz stabilizacji, nawet małżeństwa. Bierzesz pod uwagę dzieci, a dla mnie to nie do przyjęcia. Nie zakopię się w pieluchy w sytuacji, kiedy mogę wreszcie wyrwać się z domu, pojechać gdzieś w świat, poznać nowych ludzi…
- Więc o to chodzi? – Robert aż się unosi z krzesła – Nie tylko siostrunia ogląda się za chłopakami z zachodu, tak? Może już masz kogoś na oku, a może nie tylko na oku?
- Uważaj, żebyś nie powiedział za dużo - teraz ja marszczę brwi – Nie mieszaj w to Julki!
                Robert dyszy jak po biegu, ale siada na krzesło. Podchodzi do nas jego wujek z dwoma kawami i wodą, więc milkniemy na chwilę. Otwiera usta, by coś powiedzieć, ale na widok naszych min, szybko się zmywa. Próbuję kawy – lura. Po włoskim espresso, prawdopodobnie żadna kawa nie będzie mi smakować. Odchylam się w tył  i patrzę na Roberta wyczekująco. Prawie widzę jak myśli kłębią mu się pod czaszką.
- Jeśli się nie przeniesiesz, to z nami koniec! – wyrzuca wreszcie z siebie słowa, na które czekałam.
- Nie przeniosę się – mówię natychmiast, chyba zbyt szybko.
- Zastanów się, pasujemy do siebie – sięga do mojej ręki – Mógłbym pracować u Twojego taty. Przecież nie od razu musimy mieć dzieci.
- Robert - wysuwam dłoń spod jego dłoni – i tak możesz pracować u mojego taty. Nie wyjdę za Ciebie. To naprawdę nie ma sensu. Chcemy od życia czegoś zupełnie innego. Jesteś fajnym facetem, ale kompletnie nie wyobrażam sobie naszego wspólnego życia.
- Ale ja Cię kocham – Robert mówi to jakoś bez przekonania, automatycznie.
- Ale ja Cię nie kocham – mówię to ze smutkiem, nie dlatego, że tak jest, ale dlatego, że myślałam, że jest inaczej…
                Nawet nie mogę powiedzieć, że mi przykro. Kiedy to wreszcie wypowiadam na głos, czuję ulgę. Samo oczekiwanie było sto razy gorsze od tej chwili. Świat się nie zawalił. Ludzie za oknem spieszą do swoich zajęć, Robert nie padł trupem, a ja czuję, jakby ktoś zdjął mi z barków plecak z kamieniami.
- Rzucasz mnie? – Robert patrzy z niedowierzaniem.
- Nie. Rozstajemy się. Każdy idzie w swoją stronę. Raz już to zrobiliśmy, pamiętasz? Teraz zrobimy tak samo, tylko już nie będziemy do siebie wracać. Ja Ci oddam Twoje listy, Ty mi oddasz moje, jeśli ich nie wyrzuciłeś, i tyle – rozkładam ręce.
- Ty dziwko! – syczy –Znalazłem tabletki. Pieprzyłaś się w tych Włoszech, a teraz mnie rzucasz? To ja powinienem Cię rzucić!
- Grzebałeś w mojej torebce? – wymierzam policzek szybciej, niż przychodzi mi na myśl, że nie warto. Wstaję. Robert siedzi, jakby go zamurowało. Zastanawiam się chwilę, czy płacić za paskudną kawę, ale dochodzę do wniosku, że ten ostatni raz może mi zafundować. Wychodzę na zewnątrz, kiwając lekko głową zaskoczonemu właścicielowi. Idę, nie oglądając się za siebie. Kiedy skręcam za róg, jak spod ziemi pojawia się obok mnie Julka.
- No i jak? – pyta niecierpliwie.
- Już dawno powinnam to zrobić! – cedzę przez zęby.  

---
Wszystkich zainteresowanych zapraszam na ciąg dalszy: Czas na miłość. roksana0707.blogspot.com

poniedziałek, 10 marca 2014

teraz ja!



Adam
                Adam przyglądał się przez chwilę widokowi za oknem. Zwykłe szare budynki nie pozwalały odgadnąć, gdzie się znajduje. Dopiero, kiedy uniósł głowę, ukazały mu się zwieńczenia wieżowców połyskujących taflami lustrzanych okien. Pośród nich dumnie pięły się w górę dwie bliźniacze wieże – symbol Nowego Yorku, oczywiście obok Statuy Wolności…
- Coś Ty taki milczący? – ojciec wyrwał go z zamyślenia – Monica tak na Ciebie podziałała?
- Nie… - uśmiechnął się – po prostu jestem zmęczony. Tak naprawdę to podczas studiów odpoczywam, a jak przyjeżdżam tu, to dopiero dostaję w kość!
- Ale Steew jest z Ciebie zadowolony – ojciec z dumą spojrzał na syna, a po chwili dodał - Rozmawiałem o Tobie z mamą… Doszliśmy do porozumienia w kwestii Twoich planów. Jak się sprężysz na uczelni, to zaraz po zakończeniu zajęć, przylecisz do mnie. Pracę możesz pisać tutaj. Skoro nadal nie chcesz mieszkać w Polsce, to trudno… Choć, zimą miałem wrażenie, że jest inaczej…
- Dzięki tato! – tyle czasu czekał na te słowa – Postaram się maksymalnie wykorzystać pierwszy semestr, a drugi może nawet jakoś skrócę… - nic mnie tam nie trzyma, pomyślał. Zabolało…
- Szkoda… naprawdę szkoda… - ojciec westchnął ciężko.
- Właściwie, nigdy mi nie wyjaśniłeś, dlaczego tak Ci zależało, żebym mieszkał i studiował w Polsce… - Adam przyjrzał się zamyślonemu, jakby nieobecnemu Karskiemu seniorowi.
- Miałem nadzieję, że tam wrócę, że oboje z mamą tam wrócimy… Ona nie cierpi Stanów… No i, myślałem, że może założysz rodzinę?
- Tato, ja mam dopiero 23 lata! Teraz mam zakładać rodzinę?
- No, nie… ale miałem nadzieję, że kogoś poznasz… - zamyślił się – Wiesz, czasem tak myślę, że gdyby miedzy nami była mniejsza różnica wieku… Chowałem się prawie bez ojca… To były takie czasy… a potem poznałem Twoją mamę i chciałem nadrobić stracony czas. Nie chciałem, żebyś doświadczył tego, co ja… ale jakoś tak wyszło…
- Jesteś dobrym ojcem! – prawie wykrzyknął Adam. To wyznanie zaskoczyło go całkowicie -  Nigdy nie poczułem się opuszczony! Nigdy!
- To dobrze – ojciec westchnął z ulgą – to zasługa Basi. Jest niesamowita. Strasznie za nią tęsknię. Kocham ją.
                Adam  zaniemówił z wrażenia. Ojciec nigdy się nie zwierzał ze swoich uczuć. Nigdy nie mówił, że  kocha żonę…       

Warszawa
                I znowu siedzę w samolocie. Uwielbiam latać, teraz już wiem, co mnie czeka, więc cieszę się każdą chwilą od momentu wejścia do budynku lotniska. Ten gwar ludzi, krążących z bagażami, komunikaty o przylotach i odlotach, stewardessy i piloci w nienagannych uniformach. Wiem, że to pozory, ale pachnie tu wielkim światem, elegancją. Sadowię się na fotelu koło okna. Julia panikowała przed odlotem, dobrze, że Michael z nią był. Teraz widzę, że on jest dla niej wymarzonym chłopakiem. Taki spokojny, a jednocześnie z taką ilością różnych pomysłów. Nie można się przy nim nudzić. Kiedy wreszcie przestał się przy mnie krępować, okazało się, że zna się na roślinach nie gorzej ode mnie, fotografuje, podróżuje i pomaga prowadzić firmę winiarską rodziców. No i kocha Julię. Kocha ją miłością bezwarunkową, ale nie głupią. Jestem pewna, że po powrocie kupi pierścionek. Zastanawiam się tylko, jak Julię przyjmą jego rodzice, ale Michael wydaje się taki samodzielny. A nasi rodzice? Co oni powiedzą? Julia jest na drugim roku. Jej studia są krótsze niż moje, ale to dopiero drugi rok!
                Ale fajnie byłoby tak latać po całym świecie i zwiedzać. Obserwuję zmieniający się pod nami krajobraz. Znowu Alpy. Czy Adam pojechałby ze mną na narty, gdybym go poprosiła? Pewnie nie. Może jest z Alicją albo z inną dziewczyną. Na pewno kogoś ma. Taki chłopak nie będzie długo sam. A gdyby nie był akurat z nikim? Czy zechciałby w ogóle ze mną rozmawiać po tylu miesiącach?
                Dłubię widelcem w plastikowej miseczce z budyniem. Jeszcze nie zakończyłam sprawy z Robertem, a myślę o Adamie. Co prawda napisałam taki przygotowujący list, ale główna rozmowa jeszcze mnie czeka. Najlepiej byłoby załatwić to od razu. Prosiłam, żeby poczekał na mnie w Skarżysku, żeby nie jechał do Warszawy zanim nie porozmawiamy. Szkoda, że nie poprosiłam go, żeby przyjechał na lotnisko. Za dwie godziny miałabym to z głowy. Stewardesa zabiera mi rozmemłany budyń i każe zapiąć pasy. Lądujemy.
                Mam tak ciężką walizkę, że aż nie chce mi się wierzyć, że nie zapłaciłam za nadbagaż. Gdyby nie Michael, który zabrał część moich rzeczy, to nie wiem jak bym się zabrała. Boże, ten chłopak już się robi niezastąpiony. Idę w całej masie ludzi do wyjścia. To dziwne, ale teraz nasze lotnisko wydaje mi się jakieś mniejsze i skromniejsze niż trzy miesiące temu. Fiumicino jest jednak na zachodzie. Wypatruję rodziców, stoją trochę z boku z Kubą a koło nich… Boże, nie! Z tym przyjazdem na lotnisko to ja żartowałam! Robert stoi z bukietem róż. Mam dziwne uczucie, że ktoś mnie obserwuje. Rozglądam się, ale nie widzę nikogo znajomego. Mogę wrócić do samolotu? Proszę, proszę, proszę! Idę przed siebie i w panice układam w głowie przemowę. Na szczęście Kuba mnie zauważył i już do mnie pędzi.
- Kuba - łapię go na ręce i tulę do siebie – jakiś ty duży!
- Kocham Cię – Kuba mnie dusi i obcałowuje jednocześnie – dobrze, że przyjechałaś.
                Tato uwalnia mnie od Kuby i też mnie całuje, potem mama no i przychodzi kolej na Roberta. Jakoś nie mam sumienia powiedzieć, że to koniec. Biorę kwiaty i całuję go w policzek. Przygarnia mnie do siebie.
- Cześć kiciu, jak było? Stęskniłaś się? – ogląda mnie od stóp do głów – Schudłaś jeszcze?
- Nie wiem, na które pytanie odpowiedzieć najpierw – plotę coś bez sensu – Jestem zmęczona.
                Zmęczenie jest świetną wymówką. Niezależnie od pory dnia i wykonywanej czynności, można być zmęczonym. Przykład? Siedziałam przez cały lot w fotelu, jadłam i rozmyślałam, ale jak tylko powiedziałam, że jestem zmęczona, natychmiast spotkało się to z dużym zrozumieniem.
- Co ty tu przywiozłaś?– tato bierze moją walizkę. 
- Gdzie Julia? – biorę za rękę Kubę, w drugiej trzymam kwiaty – Dzięki, Robert, są piękne.
- Julia jest w domu. Naprawdę schudłaś – mama przygląda mi się krytycznie – ile ważysz?
- Nie wiem, mamo, nie miałyśmy wagi – zerkam na Roberta, mógłby pomóc mojemu tacie z tą walizą.
                Między nim i rodzicami jest jakieś napięcie. Nie podoba mi się to. Jednak kiedy wsiadamy do samochodu, widzę, jak obaj wkładają moją walizkę do bagażnika. Jedziemy.
- Zjemy obiad po drodze – tato patrzy na mnie zatroskany – moje biedne zagłodzone dziecko. Na tych zdjęciach z listów wyglądasz lepiej.
- No dzięki, tato – atmosfera trochę się rozluźnia.
                Przez całą drogę opowiadam o pierwszych sesjach, o Nadii i o Rzymie. Będę strasznie tęskniła za tamtym życiem. Było takie nierealne, takie kolorowe… Może dlatego tak atrakcyjne, że z góry wiadomo było, że tymczasowe. Mijamy Grójec i tato zatrzymuje się przed zajazdem. Zamawiamy szybko kurczaka z warzywami i idziemy z mamą do toalety.
- Ola - mama zatrzymuje mnie przy umywalkach – czy ustalałaś z Robertem kwestię przenosin do Warszawy? Bo z góry Ci mówię, że nie zgadzamy się, abyście zamieszkali razem.
- Jakich przenosin? Znowu?– jestem zaskoczona – Ja się nie przenoszę. W ogóle, jest kilka kwestii, które ulegną zmianie, ale miejsce moich studiów się nie zmieni. Skąd Ci to przyszło do głowy?
- Robert z nami rozmawiał – mama znowu mówi tym tonem, którego nie znoszę – nie jesteśmy zachwyceni. Podobnie, jak pomysłami Julii. Ty znasz tego Michaela? Co ona wymyśliła?
- Mamo, załatwmy jedną sprawę, dobrze? Na temat Julii porozmawiamy w domu - ledwo wróciłam i już się zaczyna
                Wracam do stołu. Tato poszedł do łazienki z Kubą.
- Robert, o co chodzi z tym przenoszeniem? Chyba jasno się wyraziłam? Zostaję w Krakowie - jeszcze chwila i powiem mu, że się rozstajemy – Poza tym, co to za rozmowy za moimi plecami? Jestem dorosła i sama decyduję o takich sprawach.
-  Skarbie, wszystko przemyślałem. Miałaś rację z tym, że nie możemy zamieszkać razem tak po prostu. W końcu mieszkamy wśród ludzi. Nie chcę, żeby źle o Tobie mówili, więc uważam, że powinniśmy się pobrać – rozkłada ręce z uśmiechem, jakby to było oczywiste i jasne – Oczywiście na razie tylko ślub cywilny. Rozmawiałem z moimi rodzicami i oni też uważają, że to dobry pomysł.
- Przepraszam, jeśli można się wtrącić – mama wygląda, jakby miała zaraz dostać zawału – a z czego zamierzacie żyć?
- No, jak to? – Robert chyba nie wyczuł sarkazmu – Przecież dajecie Oli pieniądze na studia, tak samo jak moi rodzice mnie. Poza tym Ola pracuje jako modelka i sporo zarabia. Mam mieszkanie w Warszawie. Czego można więcej chcieć?
- A jak Ola zajdzie w ciążę? – drąży mama – to co?
- To weźmie dziekankę – Robert wzrusza ramionami.
                Ja chyba śnię. Słucham tego, jakby rozmawiali o kimś obcym, zupełnie mi nieznanym. Szkoda, że taty tu nie ma, albo jeszcze lepiej Julki. Dopiero miałaby ubaw, słuchając tych bzdur. Przerwać im? Nie, niech sobie pogadają. Nagle zdaję sobie sprawę, że umilkli i patrzą na mnie wyczekująco. W tej samej chwili kelner przynosi nasze talerze.
- Skończyliście? – pytam, ale nie słyszę odpowiedzi – To świetnie, bo jedzenie stygnie.
                Przysuwam sobie talerz i zaczynam jeść. Niedowierzanie na ich twarzach sprawia, że chce mi się śmiać. Tato wraca i patrzy na nas pytającym wzrokiem.
- Siadaj Kuba - sadzam go koło siebie – jak nie są głodni, to niech nie jedzą.
- Raczysz nam odpowiedzieć? – mama jest bliska wybuchu.
- A jakie było pytanie? – przełykam kawałek kurczaka – Na wszystkie odpowiadam: nie. Nie przenoszę się, nie zamieszkam z Robertem, nie wychodzę za mąż, nie jestem i w najbliższym czasie nie będę w ciąży. Czy mogę już jeść?
                Wszyscy, nie wyłączając Roberta patrzą na mnie zdumieni. Wreszcie tato uśmiecha się lekko pod nosem i siada do stołu.
- Skoro wszystko już wiemy, to jedzmy – sięga po sztućce.
- Ola, musimy to omówić – Robert wciąga głośno powietrze – może nie podejmuj pochopnych decyzji.
- Nie podejmuję na razie żadnych decyzji – kładę nacisk na „żadnych” – Zjedz obiad i wracajmy do domu. Spotkamy się jutro i spokojnie to omówimy, OK.?
                Dalsza podróż przebiega w milczeniu, nie licząc tego, że gramy z Kubą w „skojarzenia”. Robert siedzi obok mnie sztywny i obrażony. Czego on się spodziewał? Wyobrażam sobie, co będzie jutro. Nie, tego nie można sobie wyobrazić.
                Kiedy dojeżdżamy do domu, w oknie widzę Julkę. Rzucamy się na siebie i witamy jak dwie wariatki. Dopiero teraz czuję, że jestem silna. Mam przy sobie Julię. Kiedy patrzę jej w oczy, widzę swoje odbicie. To jakby niepisany układ między nami: Pakt o zjednoczeniu! Każda z nas chce czego innego, ale obie będziemy bronić swoich racji wspólnie.
                Z domu wychodzi babcia i nagle ogarniają mnie jej ciepłe miękkie ramiona. Oczywiście czeka już na nas kolacja i cały dzbanek herbaty. Już nie pamiętam, jak smakuje porządna herbata parzona w imbryku.
- Czy teraz możemy spokojnie porozmawiać? – mama siada naprzeciw mnie – Po co ta cała afera z Robertem. On specjalnie jeździł do Krakowa po jakieś papiery z Twojej uczelni.
- Mam nadzieję, że mu ich nie dali – zerkam na Julię, ale ona puka się w czoło – Jutro mu wytłumaczę, że nie przeniosę się nigdzie i będzie spokój.
- Co takiego? – mama prycha herbatą – Przecież Stawiarska mówiła…
- Stawiarska mówi różne rzeczy, ale to nie znaczy, że tak jest – ucinam – Gdyby Robert czytał to, co do niego piszę, a nie tylko oglądał litery, to by zrozumiał, co zamierzam. Przykro mi tylko, że Was w to wmieszał. Niestety on ma zwyczaj załatwiania swoich spraw rękami rodziców i pewnie uważał, że u nas też mu się uda. Jutro to załatwię.
                Czuję, jak Julia trąca mnie pod stołem nogą.
- Czy mogę wręczyć prezenty zanim Kuba padnie? – zerkam na niego – co wolisz, pociąg czy samolot?
- Samolot, albo pociąg – Kuba robi z buzi podkówkę, nie może się zdecydować
- No, to chyba muszę Ci dać oba – wyciągam z walizki dwa zestawy Lego - mam dla ciebie jeszcze ubrania, ale chyba jutro je przymierzysz, co?
                Julia pomaga mi rozpakować resztę prezentów. Mamie kupiłam szpilki i teraz okaże się, czy pasują. Stałyśmy nad nimi z Julią chyba z pół godziny.
- O rany! - mama robi kilka kroków – są cudne, dzięki.
                Zerkam na Julkę. Podaje mi buty dla taty, które przyjechały w walizce Michaela.
- Cały czas tu były, i nic mi nie powiedziałyście? – tato patrzy na nasze łobuzerskie miny – Co ja mam z Wami zrobić?
                Widać jednak gołym okiem, że prezent mu się podoba. Została mi jeszcze bluzka i jedwabna apaszka dla babci i inne drobiazgi.
- No, to mogę podać drożdżówkę – babcia idzie do kuchni, a my z Julią wyciągamy spomiędzy ubrań butelki wina i kaffeterię, bez której już chyba nie mogłabym żyć. Tylko, gdzie ja kupię dobrą kawę? Tato rozparł się w fotelu i śledzi naszą krzątaninę. To takie niezwykłe, widzieć go wieczorem nie zasypiającego ze zmęczenia.
- To jaki jest ten twój chłopak? – zwraca się wreszcie do Julii – Jak on ma na imię, Michael?
- Można mówić Michał, ale ja wolę Michael – Julia siada obok taty na oparciu – ja jestem nieobiektywna, ale Ola go poznała, więc może Ci powiedzieć, jaki jest.
                Więc powiedziała im, że była w Rzymie z Michaelem. Ciekawe kiedy zamierzała mi powiedzieć? Patrzę na Julię i widzę zakochaną nastolatkę. Niesamowite.
- Wiesz co, tato – mówię po namyśle – wydaje mi się, że on jest bardzo podobny do Ciebie. Teraz, jak tak na Was patrzę, wyraźnie to widzę. Ma bardzo podobny charakter, jest też tak samo cierpliwy i …
- i…? – tato patrzy na mnie zaskoczony
- i nie wiem tylko, jak Ty zniesiesz to, że ktoś kocha Julię bardziej od Ciebie? – czuję, że broda zaczyna mi drżeć.
                Julia ma wielkie, okrągłe oczy, które wpatrują się we mnie z wyrazem bezgranicznego zdumienia. Nie spodziewała się takiej opinii? Dlaczego? Przecież tak właśnie jest. Pewnie podświadomie szukała mężczyzny podobnego do taty, a może nie szukała, może po prostu tak miało być?
                Mama wraca od Kuby i możemy usiąść razem do słynnej babcinej drożdżówki.  „Spokój przed burzą”, nasuwa mi się skojarzenie. Mamy tak łatwo nie przekonamy, ale Michael ma wrodzony wdzięk, więc z przyszłą teściową poradzi sobie sam. Jestem tego pewna.
- Dzięki! – Julia wślizguje się za mną do łazienki - Gdzie się umówiliście?
- Na placyku koło szkoły, to w połowie drogi między nami. Potem zdecydujemy czy iść do kawiarni, czy gdzie indziej – wzruszam ramionami. – Nie pomyślałam, że jest rok szkolny, więc dzieciaki będą na boisku. Z drugiej strony, wolałabym nie spotkać zbyt wielu znajomych.
- Chcesz żebym z Tobą poszła? Tak na wszelki wypadek. – Julia patrzy wyczekująco.
- Wiem, o co Ci chodzi – uśmiecham się – nie wycofam się. Nie kocham go i mam coraz więcej wątpliwości, czy on kocha mnie. Nawet jeśli, to daje temu wyraz w bardzo dziwny sposób. Czuję się trochę jak mebel, którym można zadysponować. Poza tym, ktoś inny zaprząta moje myśli na tyle mocno, że nie wyobrażam sobie związku z Robertem w takiej sytuacji.
- Chyba nie myślisz o Giannim? - odwraca się gwałtownie w moją stronę.
- Nie - macham ręką, ubawiona jej reakcją – on jest niebieskim ptakiem, z którym nie warto się wiązać. Dobrze, że odziedziczy taki duży dom z wysokimi sufitami, to może rogi jego żony tam się zmieszczą.
                Chichoczemy jak nastolatki. Już dawno się tak nie czułam.     


---
Wszystkich zainteresowanych zapraszam na ciąg dalszy: Czas na miłość. roksana0707.blogspot.com

niedziela, 9 marca 2014

jednak zdrada



Wszystko wraca do normy, kiedy Julia z Michaelem jadą do Florencji, a Gianni gdzieś znika. Zdjęcia w trykotach dla młodzieży kończymy bielizną i piżamami. Mamy przy tym niezły ubaw, bo obie niuńki strasznie się krępują zdjęciami razem z Patrikiem i Franco. Choć ten ostatni okazuje się gejem. Jest słodki, kiedy przeprasza mnie za każdym razem, gdy musi mnie objąć albo dotknąć moich piersi. One z kolei zupełnie nie rozumieją sytuacji i prawie cały czas sterczą na baczność. Wszystko wraca do normy, aż do sobotniego ranka, kiedy do drzwi puka posłaniec z bukietem kwiatów. Z bilecika dowiaduję się, że jest dla mnie.
                „Pójdziesz ze mną na kolację?
                                               Gianni”
                Na odwrocie biletu piszę: „tak” i oddaję posłańcowi z 10 000 lirów, których nie chce przyjąć. Po 10 minutach Gianni stoi w drzwiach naszego mieszkania.
- Przyjadę po Ciebie o wpół do ósmej. Zabierz płaskie buty, bo będziemy spacerować po bruku.
                Kiedy wychodzi, odczekuję 10 minut i idę do baru zadzwonić do rodziców.
- Oleńko - tato sprawia wrażenie zaskoczonego, choć dzwonię w każdą sobotę – przyszły do Ciebie jakieś papiery z uczelni. Nie chcieliśmy ich otwierać, ale skoro dzwonisz, to może sprawdzić?
- Jasne! – nie czekam, na żadne papiery – Robert się odzywał? Wysłałam do niego dwa listy, ale nie dostałam na razie niczego.
- Nie, nie odzywał się, ale mama rozmawiała ze Stawiarską i podobno wszystko jest OK  – tato szeleści kopertą – Oooo!?
- Tato?
- Zgodzili się, żebyś odrobiła praktyki wakacyjne w przyszłym roku – prawie widzę, jak tato przebiega wzrokiem tekst – Co u Julii? Dobrze się bawi?
- Sądzę, że tak, biorąc pod uwagę, że nie musi pracować. Miała zadzwonić w czwartek.
- Dzwoniła, ale wiesz jak ja lubię być na bieżąco. Co u niej? Jest z Tobą? – tato jest czasem nadopiekuńczy.
- Zwiedza Rzym – odpowiadam szybko – Co Ty masz taki dobry humor? Dlaczego Ty odbierasz telefon, a nie mama? Nie pracujesz? Zawsze byłeś zajęty w sobotę.
- W zasadzie tak, ale muszę się przygotować do wykładu – duma go rozpiera – Wszystko Ci opowiem, jak wrócisz. Nie tylko Wy się rozwijacie. Ja też potrafię Was czymś zaskoczyć.
- Co u Kuby? Jest tam gdzieś w pobliżu? – tęsknię za nim.
- Poszedł z mamą do fryzjera. Chce wyglądać tak, jak ja i wiesz co? – tato ma taki wesoły głos – powiedział, że będzie dentystą!
- Mam nadzieję, że nie zmieni zdania – śmieję się – bardzo bym chciała, żeby był podobny do Ciebie. Pod każdym względem.
- Kocham Cię! - czuję ciepło bijące z tych słów – Oboje Cię kochamy.  Was obie – dodaje.
                Płacę za telefon i zamawiam crodino. Mój ulubiony napój. Mimmo nuci coś pod nosem. Znam tę melodię, ale nie mogę sobie przypomnieć, gdzie ją słyszałam. Jak to zwykle bywa, przyczepia się do mnie i wychodzi ze mną z baru. Niby nic, a nucę ją aż do wieczora.
- To aluzja? – Gianni wsłuchuje się w nuconą przeze mnie melodię. To chyba coś o miłości…?
- Nie, po prostu się do mnie przyczepiła – wzruszam ramionami – Dziękuję za kwiaty. Co Cię tak natchnęło?
- Mam wyrzuty sumienia - Gianni rusza z piskiem opon – obiecałem Julii, że się Tobą zajmę, ale miałem sporo spraw i jakoś tak wyszło.
- Nie przejmuj się, pracowałam i nie miałam czasu włóczyć się po Rzymie. Dokąd mnie zabierasz? – jedziemy szybko w kierunku centrum.
- Zobaczysz - parkujemy niedaleko Koloseum.
                Zagłębiamy się w hałaśliwy tłum ludzi. Jak inaczej wygląda ta część Rzymu wieczorem. Jaka szkoda, że znowu zapomniałam aparatu. Chyba nie będę nigdy dobrym fotografem. Oni zawsze mają sprzęt przy sobie. Gianni toruje nam drogę. W śnieżnobiałej koszuli i czarnych wąskich spodniach wygląda naprawdę imponująco. Kiedy tłum się przerzedza, bierze mnie za rękę. Dziwne, że ten gest nie wzbudza we mnie żadnych emocji. Kiedy Adam wziął mnie za rękę, czułam, jakby przeniknął mnie prąd. Czy przyjechałby do mnie tutaj, gdybyśmy byli razem?
- Możemy się pospieszyć? – Gianni zerka na zegarek i przyspiesza kroku.
                Idziemy wąską urokliwą uliczką prowadzącą do Fontany di Trevi. Znam to miejsce, ale zawsze widziałam je za dnia. Podobno w nocy jest jeszcze piękniejsze. Właśnie mam powiedzieć Gianniemu, że te opinie są mocno przesadzone, gdy nagle wokół fontanny zapala się feeria świateł. Aaaach! Wokół rozlegają się oklaski. Powierzchnia wody, poruszana przez padające krople, mieni się w blasku podwodnych lamp. Światło jakby tchnęło życie w figury kamiennych koni. Prawie słyszę ich rżenie…
- Podoba Ci się? – głos Gianniego dociera do mnie, jakby gdzieś z daleka.
- Bardzo – szepczę.
                Nie sądziłam, że zwykła fontanna może tak się zmienić pod wpływem światła. OK., niezwykła, ale mimo wszystko w dzień nie robiąca aż takiego wrażenia.
- Chodźmy, stolik czeka – Gianni pociąga mnie za rękę i idziemy w kierunku Piazza Navona.
                Nie wiem, czy to atmosfera tego miejsca wpływa tak na mnie, czy  jest to coś innego, ale czuję dziwne napięcie. Gianni nie zrobił najmniejszej aluzji, właściwie prawie się nie odzywa, a ja czuję, jak powietrze wokół nas gęstnieje. Siadamy naprzeciw siebie.
- Julia nie lubi Twojego chłopaka – Gianni wypowiada pierwsze pełne zdanie, poza złożeniem zamówienia.
- To nic nowego –wzruszam ramionami – powiedziała mi to otwarcie.
- Poprosiła mnie, żebym pomógł Ci podjąć decyzję o rozstaniu. Uważam jednak, że to nie w porządku. Nie powinna wtrącać się aż tak bardzo w Twoje sprawy - Gianni patrzy mi prosto w oczy – Łatwiej Cię skrzywdzić, niż się wydaje. Jesteście bardzo różne.
                Kelner przynosi nam Fiorentinę z grillowanymi warzywami. Patrzę podejrzliwie na kawał wołowiny, jak ja to zjem? Słowa Gianniego przepływają gdzieś obok mnie. Może powinnam mu powiedzieć, że już podjęłam decyzję?
- Dlaczego mi to mówisz? – odkrawam kawałek i wolno wkładam do ust. Wspaniałe! Mocno grillowane, wewnątrz delikatnie różowe.
- Nie chcę, żebyś miała żal do Julii albo do mnie… – jego wołowina jest krwista.
- Nie pochlebiaj sobie – wkładam kolejny kawałek do ust, jestem głodna – nie zrobię nic, czego nie chcę.
- Nie zamknęłaś drzwi…, ale ja nie wszedłem – je łapczywiej, niż pierwszy kawałek.
- Bo Cię nie zaprosiłam wystarczająco wyraźnie – kroję z pasją kolejny kęs.
- Zaprosisz mnie jeszcze? – patrzy zafascynowany, jak wbijam zęby w mięso.
- Nie – rozkoszuję się smakiem delikatnego mięsa, popijanego ciężkim czerwonym winem – ale Twoje zaproszenie było przyjemne.
                Unosi brwi i głośno przełyka kęs, który przed chwilą wziął do ust. Sięga po kieliszek.
- Czy to układ? – upija potężny łyk wina.
- Częściowo – odkrawam spory plasterek i żuję powoli – pozostaje omówienie warunków.
- Warunków? – niedowierzanie maluje się na jego twarzy.
- Jeśli się zgodzisz na moje warunki, nie zamknę dziś drzwi… – nabijam na widelec przedostatni kawałek wołowiny i wbijam wzrok w Gianniego – wiem, że obiecałeś coś Julii…
- Nooo, tak… – wzdycha.
- Czy możemy udawać, że jesteśmy parą? – mówię z namysłem – Bez zobowiązań i bez seksu?
                Zastanawiam się, na ile go znam. Czy był ktoś po Julii? Czy mogę go zapytać?
- Chciałabyś być z chłopakiem bez seksu? – wkłada ostatni kawałek mięsa do ust – Naprawdę?
- Nie, ale jesteś kumplem. Jesteś przystojny, szarmancki, dobrze się przy Tobie czuję… – upijam łyk wina – Mogę poudawać. Ten jeden wieczór… Jeśli mogę Ci zaufać…
- Co mam zrobić, żebyś mi zaufała ? – kiwa głową w stronę kelnera.
- Nic, to nie zależy od Ciebie – kelner dolewa mi wina – To ja zadecyduję, czy Ci ufam.
- W każdej chwili możesz się wycofać – zamawia dla nas dwa espresso – Deser?
- Nie, tylko kawa – nie wycofam się. Zbyt dobrze się bawię.
- Dla mnie tiramisu – odcień oczu Gianniego przechodzi w ciemniejszy, a może tylko mi się wydaje…
                Fakt, że wprawiłam go w zakłopotanie, sprawia mi przyjemność. Nie podnosi na mnie wzroku od chwili, gdy kelner postawił przed nim deser.
- Mogę spróbować? – wystawiam koniuszek języka.
                Zaskoczony podaje mi łyżeczkę, ale ja się nie ruszam tylko lekko rozchylam usta. Cofa się i sam wkłada mi łyżeczkę pełną kremu do ust. Przyjemnie szczypie w język. Mmmm…
- Wiem, co kombinujesz – mówi, mrużąc oczy – ale niech tak będzie. Udajemy parę!
- Czy możemy już iść? – kawa jest gęsta i aksamitna, miesza się z krwią i po chwili dociera do serca, które przyspiesza pobudzone zastrzykiem kofeiny.
                Nie kończy deseru, kładzie plik banknotów na stół, co przywabia do nas kelnera. Dyskretnie odsuwa mi krzesło. Kelner z pewnością ma swoja teorię na temat tego, dlaczego tak szybko wychodzimy. Myśl, że wyobraża sobie teraz, co będziemy robić za chwilę, przyprawia mnie o przyjemny dreszczyk. Łapię jego spojrzenie ufiksowane gdzieś poniżej linii moich pleców, a on natychmiast spuszcza wzrok.
- Chcę Cię pocałować – Gianni przyciąga mnie do siebie, gdy wychodzimy na ulicę.
- Tutaj?
- Tutaj – sięga do moich ust.
                Całujemy się namiętnie, co jednak nie wzbudza większego zainteresowania przechodniów. Więc byłabym gotowa na zdradę?
                Włóczymy się po zaułkach Rzymu przez pół nocy. Kiedy nie mam już siły chodzić, wracamy do samochodu i Gianni wozi mnie obłędnym czerwonym Ferrari. Przechodnie przyglądają nam się zazdrośnie. Przystojny, bogaty Włoch i długonoga blondynka, przemyka mi przez myśl. Jak z taniego romansu…
- Jaki jest ten Michael? – pytam, kiedy zatrzymujemy się na światłach.
- To najporządniejszy facet, jakiego znam – Gianni mruga do mnie z uśmiechem – niepotrzebnie się martwisz o Julię.
- No, nie wiem… Ona mówi o małżeństwie! To wszystko jest takie nagłe…
- Zakochali się. Na co maja czekać?
- A jeśli się mylą? Jak długo się znają? On ledwo mówi po polsku…
- Co nie przeszkodziło mu zmienić większości swoich planów na najbliższe lata…
-Jak to? – jestem zdumiona
- Miał wrócić jesienią do Francji, a tymczasem zostaje w Warszawie. Szuka mieszkania…
- Nie wiedziałam… Julia mi nie mówiła…
- Myślę, że jej nie powiedział, żeby nie miała wyrzutów sumienia. Ojciec chciał żeby Michael zaczął przejmować ich winiarnię, ale będzie musiał poczekać. Michael chce, żeby Julia skończyła studia.
                Coś mi to przypomina. Nie, nie mogę o tym myśleć! To beznadziejne!  
                Droga do domu starej damy prowadzi wśród starych uliczek, urokliwie oświetlonych o tej porze nocy. Jestem śpiąca… Nawet Rzym nocą tego nie zmieni. Wchodzimy po schodach i Gianni prowadzi mnie do pokoju w stylu prowansalskim. Podchodzę do łóżka i odsuwam kołdrę.
- Nie zmienili pościeli – patrzę zaskoczona na stojącego w drzwiach Gianniego.
- Miałem nadzieję, że tu wrócisz… – mówi to cicho, jakoś delikatnie.
                Idę do łazienki i odkręcam wodę. Ciało mam zaróżowione od ciepłej wody i nieco szorstkiego ręcznika. Wychodzę z łazienki i siadam na łóżku. Co powinnam zrobić? Położyć się? Gaszę światło, pozostawiając otwarte okiennice, przez które do wnętrza wpada blade światło księżyca i świateł miasta, które jeszcze długo nie zaśnie.
- Jesteś delikatna, nawet kiedy ośmielasz się prowokować – ciepły szept pieści moje ucho. Gianni stoi oparty o framugę. Przypomina mi to kogoś… – Bella, fragile… - szepcze po włosku.
- Posiedzisz chwilę przy mnie, zanim nie zasnę? – czuje się jakoś nieswojo w tym wielkim domu.           Zamykam oczy i zapadam w nicość… Tak mi się wydaje, kiedy nagle uświadamiam sobie, że Adam siedzi obok mnie na łóżku. Wyciągam do niego ręce… czuję jego zapach, jego ciepło… Adam, mój kochany… Znika… Rozglądam się za nim! Gdzie jesteś? Adam!               
- Kim jest Adam? – Gianni przygląda mi się bacznie. Kąciki ust unoszą mu się w uśmiechu na widok popłochu w moich oczach. Oczach, które przed chwilą widziały… spały?
- Dlaczego pytasz? – staram się ukryć zażenowanie.
- Spróbujesz zgadnąć? – patrzy z lekką drwiną – Wołałaś go, kiedy Cię głaskałem.
- Głaskałeś mnie? Gianni! - jąkam się w popłochu – Nie sądziłam…
- W porządku - kręci głową, patrząc na mnie z politowaniem – Głaskałem Cię po włosach, a Ty mruczałaś jego imię. Nad tym nie da się zapanować.
                Wsuwam się mocniej  pod kołdrę, a Gianni idzie do siebie. Nawet wolę, żeby już poszedł. Zastanawiam się, czy poczuł się dotknięty tym, że wyszeptałam imię Adama. Tym razem zasypiam szybko i głęboko, jakbym nagle zapadła się w czarną dziurę.
                Budzi mnie światło wpadające przez otwarte okno. Zerkam na zegarek porzucony na szafce nocnej: siódma. Wstaję i zamykam żaluzje. Leżę, wpatrując się w sufit. Szkoda, że nie mam tu papieru i czegoś do pisania. Co prawda, rozstania listowne są chyba najgorsze z możliwych, ale też pozwalają bez skrępowania wyrzucić negatywne emocje, wyładować je na bezbronnej kartce. Z drugiej strony, za dwa tygodnie wracam do domu. Patrzę znów na zegarek: wpół do ósmej. A gdybym tak wymknęła się stąd po cichu. Jest niedziela, na ulicach nie będzie żywej duszy. Wyskakuję z łóżka i szybko wkładam ubranie. Szkoda czasu na makijaż. Zresztą i tak nie mam czym go zrobić. Przygładzam palcami włosy. Wymykam się boso. Cały dom jeszcze śpi. Główne drzwi skrzypią, więc skręcam do kuchni i do bocznych, wychodzących prosto na ulicę. Na szczęście są otwarte. Pewnie kucharka już wstała. Siadam na progu i zakładam sandały. Spóźnieni biesiadnicy przemykają się chyłkiem, kryjąc przed słońcem blade policzki i podkrążone oczy. Powietrze jest przyjemnie chłodne. No, to chyba wiem, jak smakuje zdrada. Zastanawiam się, jak się czuję? Tak samo, jak wczoraj. Nic się nie zmieniło. Czego oczekiwałam? Olśnienia? Poczucia winy? Nie ma ani tego, ani tego...
                Wchodzę cicho do mieszkania, ale niepotrzebnie się staram, bo Nadii nie ma. Nastawiam kawę. W lodówce mamy głównie światło, ale wygrzebuję jakiś jogurt. Rozsiadam się z nim na taborecie,  kiedy słyszę zgrzyt klucza w drzwiach.
-Otwarte! – wołam w kierunku drzwi.
                Nadia wchodzi do kuchni, a ja zamieram.
- Jezu, co Ci się stało? – patrzę na jej zapłakaną twarz – Gdzieś Ty była?
- Na kolacji ze śniadaniem – siada ciężko obok mnie – dasz kawy?
                Rozlewam nam kawę do obszernych filiżanek i dolewam ciepłego mleka. Nie wiem, czy to ma sens, ale babcia na wszystkie nasze dziecięce troski, dawała nam ciepłe mleko z kakao albo z miodem.
- Dobre – Nadia chlipie nad filiżanką – moja babcia takie robiła.
- Byłaś z tym kuzynem Angeli? – podaję jej chusteczkę do nosa – To on Cię skrzywdził?
                Kiwa głowa i znowu płacze.
- Jaka ja jestem głupia! – mówi to z taką złością – Myślałam, że mu na mnie zależy, że mnie kocha... Poszłam z nim do łóżka. Nie od razu… – podkreśla, wycierając nos – A wiesz, co on zrobił? - zawiesza głos.
                Sądząc z jej stanu, zrobił coś bardzo złego. Czekam cierpliwie, ale ona milknie i tylko popija małymi łykami kawę.
- Nadia, rany boskie - nie mam słów – powiesz wreszcie, co się stało?
- On ma burdel! – Nadia wyrzuca to z siebie, jak obelgę – Zaproponował mi zamieszkanie w luksusowym domu dla panów.
-Cooo? – unoszę brwi – Angela wie?
- Nie wiem, ale to prawdopodobne – Nadia patrzy na mnie z bólem – Jakie to ma znaczenie? To jej kuzyn, nic mu nie zrobi. Weźmie jego stronę.
                Kurde, ona ma rację. Ten cwaniak doskonale wiedział, komu zaproponować taką pracę. Nadia jest w moim wieku i nie zrobiła wielkiej kariery. Nie ma też bogatego narzeczonego, nie studiuje... Jak straci pracę, wraca do domu, do Mińska.
- Nadia - zaczynam myśleć logicznie – nie zgodziłaś się, tak?
                Kiwa głową.
- Więc Angela nie musi się na razie dowiadywać – podaję jej kolejną chusteczkę – zacznij po cichu szukać innej agencji. Zawsze mówiłaś, że chcesz mieszkać w Paryżu – unoszę dłoń, widząc, że chce mi przerwać – Ja niedługo wyjeżdżam, więc wspomnę Angeli, że słyszałam coś niecoś o jej kuzynie. Będzie myślała, że od Gianniego. Zasugeruję to.
                Nagle mam jej mokry policzek na szyi. Jeszcze chwila i sama zacznę płakać. Gładzę ją po włosach. Przecież coś podobnego mogło się przydarzyć i mnie...