Czwartek miał być ulgowy, a
okazał się koszmarem! Zresztą nie tylko dla mnie! Na fizjologii zapowiedzieli
nam, że sprawdzą obecność na popołudniowym wykładzie, a liczyłam, że pojadę do
Adama zaraz po zajęciach. Zresztą i tak nic by z tego nie wyszło, bo Adam
odszukał mnie i w przerwie zdążył mi powiedzieć, że ma do załatwienia jakieś pilne
sprawy związane ze swoją pracą magisterską. Stanęło na tym, że przyjedzie po
mnie w piątek rano. Jestem trochę zawiedziona, ale trudno!
Jedziemy
już ponad godzinę z prędkością nie przekraczającą 70km/godz. Koszmar!
- Co tak wolno? – przyklejam
nos do szyby.
- Korek – Adam wcale nie
jest zdziwiony – nie tylko my wpadliśmy na pomysł spędzenia weekendu w
Zakopanem. Dziś przynajmniej jedziemy. Wczoraj podobno było gorzej!
- Jeszcze gorzej? – Daria
lepiej rozumie moje zniecierpliwienie.
Przekomarzamy się przez jakiś czas we trójkę. Artur
jest jakiś milczący. Zastanawiam się, jak go rozruszać.
- Co wczoraj załatwiałeś? –
pytam Adama.
- Profesor zgodził się
zostać moim promotorem, więc musiałem wziąć od niego papiery i iść do
Rektoratu… nudy, ale mam to na piśmie i mogę zacząć zbieranie materiałów –
zerka na mnie z lusterka wstecznego.
- A Ty? – zwracam się do
Artura – masz już promotora?
- Mam – odpowiada, a kiedy
orientuje się, że czekam na rozwinięcie tematu, dodaje – tego samego, co Adam.
- Och, to tak można? – pytam
i gryzę się w język, ale za późno.
Przecież profesorów jest mniej, niż studentów, więc
wiadomo, że mają po kilku magistrantów.
- A o czym będzie? – pytam
szybko, żeby odwrócić ich uwagę.
- Jeszcze nie do końca wiem…
- chyba nie ma ochoty o tym rozmawiać – interesuje Cię to?
- Trochę… - przyznaję – my
nie piszemy czegoś takiego, więc to dla mnie nowość. Poza tym, wydaje mi się,
że Wasze studia są ciekawsze. My tylko odtwarzamy, Wy wymyślacie…
Odwraca się i przygląda mi się przez chwilę. Potem
zerka na DD, ale już nic nie mówi.
Wjazd do
Zakopanego jest zatłoczony jeszcze bardziej, niż droga, ale w końcu Adamowi
udaje się przedrzeć.
- Powinni wybudować tu
porządną drogę dojazdową – przyznaje Adam, kiedy w końcu udaje nam się wjechać
do miasta – najlepiej dwupasmową.
- Tylko ciekawe, gdzie się
pomieszczą samochody zjeżdżające z tej dwupasmówki? – pytam z lekkim sarkazmem.
Zajeżdżamy przed duży, nowy pensjonat. Jest
przepiękny! Podmurówka z szarych kamieni i ściany z drewnianych bali.
Balustrady balkonów, to misternie wycięte drewniane zawijasy. Zadzieram głowę,
bo budynek ma wysoki spadzisty dach. Słynny zakopiański styl! Julia piała
zachwyty na jego temat. Teraz ją rozumiem!
- Podoba Ci się? – Adam
przygląda mi się z uśmiechem.
- Bardzo! – nie potrafię
ukryć podniecenia. Musi tu być drogo, ale w tej chwili nie chcę o tym myśleć!
W środku jest jeszcze ładniej. Wszystko jest takie
nowe! I takie… drewniane i rzeźbione! W recepcji, ciemnowłosy mężczyzna w
śnieżnobiałej koszuli, spiętej metalową broszą z koralem, odnajduje nazwisko
Adama na liście gości i z uśmiechem wręcza nam dwa klucze. Mieszkamy na samej
górze!
- Dziś jest trochę mgły, ale
jutro będziecie mieli widok na góry – zachwala – dobrze, że pan zarezerwował te
pokoje, bo dziś już nie mamy nic wolnego!
Jestem pod wrażeniem. O wszystkim pomyślał! Dlaczego
się dziwię? To właśnie jest cały Adam! Wspinam się na palce i całuję go w
policzek.
- Dziękuję – szepczę mu do
ucha.
- Za co? – uśmiecha się do
mnie zaskoczony.
- Za wszystko…
Włóczymy się po Krupówkach przez trzy godziny. Jedliśmy w samochodzie kanapki Babci Kasi, więc zadowalamy się goframi z bitą śmietaną i
dżemem malinowym. Zlizuję śmietanę z gofra, wywołując u Adama lubieżny uśmiech.
- Masz kudłate myśli –
patrzę na niego z wyrzutem, ale czuję, że usta mi drgają od tłumionego
uśmiechu.
- Oczywiście – zbliża się do
mnie, ukazując w uśmiechu zęby – już prawie zapomniałem, ze jestem
drapieżnikiem, a drapieżniki polują na zwierzynę…
- Nie czuję się bezbronną
owieczką – udaję, że mam pazury…
- Czyżby? – w jego głosie
brzmi groźba – zobaczymy wieczorem…
Obietnica działa na mnie jak zwykle! Jak katalizator!
Rumienię się lekko i z trudem przełykam ostatni kęs gofra. Nagle Adam łapie
mnie w pół i unosi w górę.
- I co, owieczko? – pyta,
spoglądając w górę – złapałem Cię i nie puszczę. Chyba, że obiecasz być
baaaardzo potulna…
Opieram się o jego ramiona i patrzę w dół, w ciemne
śmiejące się do mnie oczy. Włosy opadają mi na twarz, przysłaniając widok…
- Chcesz tego? – pytam
przekornie – żebym była potulna?
- Dzisiaj tak – stwierdza –
a jutro… zobaczymy.
Adam opuszcza mnie powoli w dół. Kiedy dotykam
stopami ziemi, zarzucam mu ręce na szyję. Sięga do moich ust. Jest taki ciepły
i słodki.
- Nie wiem, jak Wy, ale ja
jestem głodny, jak wilk – Artur przerywa nasze pieszczoty – Daria też ma ochotę
gdzieś usiąść…
- Ja już swoją „łowieckę”
mam – szczerzy się do mnie Adam – ale macie rację! Te gofry tylko mi podrażniły
żołądek. To co? Do piwnicy? – rzuca do Artura.
- Do piwnicy – stwierdza
tamten.
Kurde! Tutaj też bywali razem? Nawet nie chcę myśleć z kim! Wciąż mam z tym
problem. Niby rozumiem, że Adam wtedy nie był ze mną, że nawet nie wiedział o
moim istnieniu, ale świadomość, że było tyle innych przede mną… Ale na pewno
nie mówił im, że je kocha, podpowiada mi mój rozsądek. A mnie powiedział? Nie!
Schodzimy w dół, do obszernej piwnicy wyłożonej
kamieniem. Na środku obszerny ruszt, a na nim skwierczące kiełbaski i oscypki.
Pachną tak smakowicie, że mnie też zaczyna burczeć w brzuchu. Dwie energiczne
dziewczyny w góralskich strojach, uwijają się pomiędzy ciężkimi drewnianymi
ławami. W kącie zauważam kilku górali w strojach ludowych. Mają w dłoniach
skrzypce… Muzyka na żywo? Korpulentna góralka w kwiecistej spódnicy żywo
gestykuluje i coś im tłumaczy. Jedna z dziewczyn podchodzi do nas i po chwili
usadza nas przy jednym końcu ławy. Przy drugim siadają inne dwie pary, które
weszły tuż po nas. Jest pełno! Gwar miesza się z pokrzykiwaniem kelnerek.
Szpakowaty mężczyzna w białych góralskich spodniach i lnianej koszuli, bogato
wyszywanej przy rękawach, nalewa do ogromnych kufli piwo. Korpulentna góralka
podchodzi do rusztu i nakłada na drewniane ciemne deseczki kiełbaski i oscypki.
Po chwili nowa porcja ląduje na rozgrzanych drutach.
- Bierzemy? – Adam wskazuje
głową ruszt.
- Bierzemy! – odpowiadamy mu
chórem.
Ciemnowłosa dziewczyna z warkoczami podchodzi do
naszego stołu i ustawia przed nami kamionkowy garnek pełen smalcu, obok miska z
kwaszonymi ogórkami i koszyk z chlebem. Drewniana szpatułka wetknięta w garnek
idzie w ruch, a w międzyczasie składamy zamówienie.
Po chwili rozlegają się pierwsze dźwięki muzyki. No,
lista przebojów trójki to nie jest, ale do atmosfery tego miejsca pasuje i po
chwili radosny nastrój nam też się udziela. Daria podśpiewuje, a ja zaczynam
się kiwać w takt muzyki. Słowa są dość frywolne… Mówią o zwodzeniu dziewczyny
na manowce… Nieźle się zaczyna! Dostajemy piwo.
- Za nas – unoszę kufel w
górę
- Za nas! – odpowiadają mi
trzy głosy.
Deska z kiełbaskami i serem wjeżdża na stół.
- Mają tu jeszcze rewelacyjną
drożdżówkę! – Artur z pasją nabija na widelec kiełbaskę.
- Poczekaj, aż to zjemy! –
Daria smaruje oscypka żurawiną – jesteś dobrze poinformowany.
Udaję, że nie słyszałam tej uwagi. DD chyba też
przeszkadza przeszłość Artura. Czuję się trochę oszołomiona tym gwarem. Zerkam
na Adama, ale on wydaje się pełen energii.
- Terozki bedziemy robili zawody! – mówi donośnym głosem jeden z
grajków – Zobocymy, kto jest mocniejsy,
turystki cy nase dziewuchy?
Od stolików odpowiadają im chichoty i pokrzykiwania.
Kelnerki przystają na chwilę i biorą się pod boki. Zdaje się, że to stały
element.
- Potrza nam po dwie dziewuchy albo gaździny od stołu! – woła góral.
- Dalej! – Adam szturcha
mnie lekko w bok.
- Daria, chodź! – łapię ją
za rękę.
- Nie będę robiła z siebie
pośmiewiska! – prycha.
- No chodź – proszę – nikt
Cię tu nie zna! Będzie fajna zabawa!
Daria nie daje się jednak przekonać. Zerkam w
kierunku drugiego końca stołu. Jedna z par to ludzie w wieku moich rodziców,
drudzy są tacy jak my. Napotykam zaciekawiony wzrok dziewczyny.
- Idziemy? – rzucam w jej
kierunku.
Zerka na chłopaka, a gdy ten kiwa głową, wstaje.
Idziemy we dwie do orkiestry. Stoją tam już dwie inne pary. Na koniec podchodzą
do nas kelnerki. To nie fair! One na pewno wiedzą, co będzie! Dostajemy dwa
drewniane skopki i mamy przelewać wodę z jednego do drugiego. Żeby było
trudniej, zawiązują nam oczy.
- Ja jestem Ola, a ty ? –
pytam dziewczynę.
- Beata – rzuca – już to
widziałam – mówi półgłosem. Nie odsuwaj kubka daleko i lekko stuknij, żebym
czuła, wtedy nie rozlejemy…
Poda komenda i zaczynamy przelewać. Towarzyszą nam
śmiechy i krzyki dopingujących. Po kilku minutach mamy przestać. Zdejmujemy
opaski i góral sprawdza, ile zostało nam wody. Najwięcej mają góralki, ale u
nas też nie jest źle! Najsłabsza drużyna odpada. Teraz mamy się chwycić za
ręce, wejść na stołek i wykonać razem trzy obroty. Kto spadnie, odpada. Podaję
Beacie dłonie na krzyż.
- Odchyl się – mówię – i
stopy przy moich.
Z trudem, ale udaje nam się nie spaść! Adam z Arturem
wstają i zaczynają pokrzykiwać. Okazuje się, że zostałyśmy my dwie i kelnerki.
- Teroz trza zatańcyć góralskiego!
Kelnerkom
przychodzi to z łatwością. Najpierw jedna, potem druga tańczy po kilka taktów z
postawnym góralem. Zerkam na Beatę. Minę ma nietęgą.
- Dasz radę! – mrugam do
niej – on Cię poprowadzi.
Faktycznie, chłopak ujmuje ją w pasie i pomaga. Nawet
jakoś to wychodzi. Cała sala nam kibicuje! Wszyscy strasznie chcą, żeby
turystki były górą!
- Obrócisz mnie? – rzucam do
górala, gdy kładzie mi rękę na biodrze, a on otwiera szeroko oczy – No, w
tańcu! – dodaję i robię się czerwona. To chyba może oznaczać coś jeszcze?
Kiwa głową i ruszamy. Coś tam miałam o tańcach
ludowych, ale wieki temu. Chłopak jednak dobrze prowadzi. Po chwili puszczam go
i staję na wprost podrygując w rytm muzyki. Chcąc nie chcąc, robi to samo.
Wykonuję jedyne dwa kroki, jakie pamiętam, ale i tak wywołuje to euforię
publiczności. Góral rozkłada ręce, a ja zaczynam się obracać… Wiruję, a za
każdym obrotem na moment zatrzymuję wzrok na Adamie. To sprytny sposób, żeby
nie zakręciło się w głowie! Jakiś stały punkt, którego można się uczepić…
Muzyka
cichnie, a ja się zatrzymuję. Stoję pewnie na miejscu, choć góral jest gotów
mnie złapać, gdyby mi się jednak zakręciło… Gospodyni w kwiecistej spódnicy
przygląda mi się i kiwa głową z aprobatą. Ogłasza nas zwyciężczyniami, co
wywołuje aplauz!
Łapie nas
za prawe dłonie, ogląda je…
- Chłopoki – woła – to dziewuchy,
a nie gaździny! Takie wianki trza brać! Dobre do tańca i do roboty!
Dostajemy po wianku na głowę i wracamy do stołów,
witane nieopisanym zgiełkiem. Dziękuję Beacie za świetną zabawę i siadam.
- Pokaż – Adam sięga po
wianek.
- Tak od razu? – droczę się
– Daj się nim nacieszyć!
- No dobrze. Ja się nacieszę
w nocy…
Wracamy do naszego pensjonatu późną nocą, tak
zmordowani, że nie mam siły się umyć. Stoję pod prysznicem, starając się za
wszelką cenę nie zamoczyć włosów spiętych gumką na czubku głowy. Adam przygląda
się moim wysiłkom z rosnącym rozbawieniem. Wreszcie pakuje się do kabiny obok
mnie.
- Chodź tutaj – gdera –
umyję Cię, bo zaśniesz na stojąco.
Pozwalam mu się umyć prawie cała. Sięgam dłonią
między uda, kiedy on myje mi plecy.
- Tam nie? – słyszę w jego
głosie zawód.
- Nie… – mam nadzieję, że to
zabrzmi, jak prośba.
Osusza mnie delikatnie ręcznikiem, a ja myję zęby.
Kiedy sięgam po tabletki, przygląda im się z zaciekawieniem.
- Sporo mi namieszałaś tymi
tabletkami – ma taki uśmiech… rozanielony?
Nie mogę się nie roześmiać. Wziął mnie za
doświadczoną… Opieram mu głowę na ramieniu. Odpływam… Nagle moje stopy odrywają
się od podłogi. Adam niesie mnie do łóżka. Skąd on ma tyle siły? Ja po prostu
padam…
- Mmmm… jesteś kochany… -
mruczę sennie.
- Śpij – uśmiecha się do
mnie jakoś dziwnie – wianek wezmę sobie jutro.
- Przecież już Ci go dałam…
Nie wiem,
kiedy Adam położył się koło mnie. Wiem tylko, że rano czuję jego ciepło. Leżę
na jego ramieniu, przytulona policzkiem do piersi, między nogami mam twarde
udo… Nie chcę otwierać oczu. To takie błogie uczucie… Powoli przypominam sobie,
gdzie jestem… Adam sięga ręką do mojego biodra i przyciska je mocniej do
siebie. Mruczę w odpowiedzi. Chciał wczoraj wianka… niech go sobie weźmie…
Przeciąga się z gardłowym pomrukiem.
- No jak? – ma na twarzy
taki piękny, ciepły uśmiech – dziecko się wyspało?
- Taaak – ziewam i
przeciągam się, zakładając ręce za głowę.
Leżę przez chwilę na wznak, wpatrując się w
belkowanie sufitu. Jasne plamki słońca pojawiają się i gasną… tańczą, jak
wesołe motylki…
- To jak będzie z tym
wiankiem – ciepły, niski głos słyszę tuż przy uchu, a potem delikatne
ugryzienie w płatek…
- Ale Cię ten wianek
pobudził! – prężę się – bardzo chcesz go dostać?
- Bardzo… - gładzi palcem
wnętrze mojej dłoni i sunie w dół, wzdłuż ręki, do obojczyka, potem do piersi –
zamknij oczy.
Czuję jak okrąża moją pierś… przyjemne mrowienie
brodawki sprawia, że lekko się wyginam, odrywając łopatki od materaca. Nie
mogłabym mu odmówić… nie?
- A co byś zrobił, gdybym go
nie chciała oddać? – mówię powoli.
Dłoń nie przestaje pieścić moich piersi… wzbiera we
mnie pożądanie… czuję jak sunie po moim brzuchu w dół i kładzie się między
udami… On po prostu obejmuje dłonią całe to miękkie ciałko, jakby zaznaczając,
że należy do niego.
- Nie? – tembr jego głosu
jest taki podniecający…
- Nie - odpowiadam
zaczepnie, nie otwierając oczu. Moja wyobraźnia podsuwa mi obraz jego wzroku…
ciemnego, intensywnego, z wyrazem zaskoczenia…
- A gdybym powiedział, że i
tak go wezmę? – ciepła dłoń zaciska się lekko.
Fala gorąca przelewa się leniwie przez moje ciało.
Jestem gotowa… oddech mi przyspiesza… otwieram oczy i napotykam intensywne
spojrzenie… wesołe ogniki tańczą… po ustach błądzi mu uśmiech… Chce się
pobawić…
- Tak bez mojej zgody? –
mówię i odsuwam się, uwalniając moją szparkę od jego dłoni – Spróbuj!
Nagle chwyta moje nadgarstki i unieruchamia je nad
głową. Ten nagły ruch sprawia, że z mojej piersi wyrywa się krótki stłumiony
krzyk.
- Bądź grzeczna – grozi mi
palcem wolnej ręki – i tak dostanę to, czego chcę!
- Nie tak prędko… – próbuję
mu się wywinąć. Sapię z wysiłku…
Adam patrzy na mnie wygłodniałym wzrokiem, co tylko
dolewa oliwy do ognia! Im mocniej się szarpię, tym bardziej mnie to podnieca…
Mam w brzuchu rój oszalałych motyli…
- Z kim chcesz walczyć? –
lekceważenie w jego głosie pobudza mnie do działania, ale nie mam szans –
odbiorę Ci ten wianuszek – chrypi, bezczelnie skubiąc wargami moją szyję – i poobrywam
kwiatuszki… - sięga do piersi – jeden po drugim…
Zaciska zęby na sterczącej w górę brodawce… obejmuje
ją chciwie w posiadanie… potem sięga do drugiej… mam mokro między nogami…
zaciśnięte uda są śliskie… mój brzuch także… pocę się? Och Adam, pragnę Cię! Bardzo!
- Biorę to, na co mam
ochotę… - sunie dłonią w dół, ale nie
udaje mu się wedrzeć między moje nogi.
To małe zwycięstwo daje mi zastrzyk adrenaliny. Dyszę
z wysiłku i podniecenia… cała drżę…
- Silna dziewczyna! – chwali
mnie - ale i tak się nie obronisz… nie
przede mną… - chrypi – Koniec zabawy!
Twarde kolano bezpardonowo wpycha się między moje
uda… po chwili drugie… walczę z całych sił… prężę się… och tak, zaraz i tak Ci
się oddam… cała… tak bardzo chcę poczuć Cię w sobie…
Silne palce chwytają moje udo tuż pod kolanem i
odciągają w bok! Jestem otwarta… brak mi tchu…
- Nie dasz mi wianka? –
niski seksowny głos ma w sobie jakąś groźbę – zaraz poczujesz, jak Ci go
odbieram…
Napiera na mnie z taką siłą, że przez ułamek sekundy
mam wrażenie, że się nie zmieści! Choć tak go pragnę, przez ten jeden moment
mój opór jest prawdziwy. No ale w końcu, jak gwałtem, to gwałtem… Sunie w głąb…
do końca… do bólu… Jest chyba dłuższy i
twardszy niż zwykle? Co za rozkosz… Jęczę przeciągle. Silne pchnięcia
przełamują mój opór… ostatkiem sił unoszę biodra, a wtedy nagle… szorstkie
podbrzusze Adama sunie po moim wrażliwym guziczku… to jakby ktoś magle
podkręcił mi tempo… Oooo! Robię to jeszcze raz… Oooch!
- Och, Ty! – mój dręczyciel
nieruchomieje – na skróty? – białe zęby błyskają w drapieżnym uśmiechu.
Podciąga gwałtownie oba moje kolana w górę,
otwierając mnie jeszcze szerzej. Dopiero teraz przekonuję się, co potrafi!
Posuwa mnie… właśnie tak… posuwa! To słowo brzmi tak perwersyjnie… znam lepsze…
pieprzy mnie! Już nie mogę! Nie wytrzymam! Zapieram się rękami o wezgłowie…
Narasta we mnie dzika rozkosz… Dobrze mi! Dobrze! Teraz! Głuchy, niski jęk
Adama wibruje mi w uszach, jak najcudowniejsza muzyka… jeszcze jeden… i
jeszcze… Jego też wzięło… Moje mięśnie rytmicznie zaciskają się na
wypełniającym mnie kształcie… oplatam nogami mojego kochanka… On opiera czoło o
moje ramię, dysząc ciężko… Jesteśmy u kresu sił...
Dopiero po dłuższej chwili Adam przekręca się na
plecy i pociąga mnie za sobą. Leżę na nim z policzkiem przyciśniętym do piersi.
Jesteśmy oboje wilgotni od potu. Delikatne palce gładzą mój kark i plecy.
- Nie za mocno? – dociera do
mnie cichy głos.
- Nie… – uśmiecham się do
siebie – ale nie możemy zbyt często tak robić… nie wiem, czy moja… - szukam
odpowiedniego słowa – czy mój wianuszek by to wytrzymał?
- Trochę go nadwyrężyłem… - wsuwa
mi dłoń we włosy. To takie odprężające…
- Tylko trochę – uspokajam
go – było dobrze. Tak inaczej… Nie sądziłam, że tak mi się spodoba…
Czuję, że odpływam… tak mi błogo…
- Nie ciężko Ci? – mruczę.
- Nie… Lubię czuć Cię
blisko… - głębokie westchnienie i Adam zasypia.
Lubi czuć mnie blisko… Na co ja czekam? Na dwa słowa?
On mnie kocha, jak nikt inny! Kocha mnie
całym sercem. Całym sobą. Jestem jego, a on jest mój. Niech ma te swoje
tajemnice! To ma nawet swój urok. Ola ma rację. Nasz związek wchodzi w jakiś
inny wymiar. To już nie zabawa! No, zabawa też… czasami… Przytulam się do
unoszącej się spokojnym oddechem klatki. Jak ja go kocham. Czuję łzy pod
powiekami. Gdyby odszedł, umarłabym… Nigdy nie kochałam Roberta, nie miałam
pojęcia, co to znaczy kochać. On też mnie nie kochał. Nie wiem, czy byłby
zdolny do takiego uczucia… Głębokie westchnienie przerywa moje rozmyślania.
Unoszę głowę… Adam się uśmiecha… przez sen…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz