Jeśli myślałam, że żyję w
biegu, to się myliłam. Bieg dopiero się zaczął od poniedziałku i to od razu
sprint. Zaliczenie opuszczonego ćwiczenia okazało się trudniejsze niż myślałam,
ale w końcu się udało. W połowie tygodnia zadzwoniła Julia, błagając, żebym
przyjechała dzień wcześniej na święta, bo trzeba posprzątać w domu babci po
malowaniu. Rodzice postanowili oddać im i Michaelowi do dyspozycji domek babci na czas ich wizyty u nas. Babcia
w tym czasie ma zamieszkać u nas. Jakby tego było mało, postanawiam zrobić
Adamowi niespodziankę i przygotować mały występ na urodziny Klubu. Miał być
tylko Slow Fox do „różowej pantery” w wykonaniu moim i Jacka, ale ten głupek
powiedział Markowi, a on tak się zapalił do pomysłu, że postanowił przygotować
występ na jeszcze trzy pary. No i muszę w tajemnicy chodzić na dodatkowe
zajęcia z tańca. Na szczęście Ola wzięła na siebie przygotowanie kostiumu dla
mnie. Zaznaczyłam od razu, że w różowym puchatym kombinezonie nie wystąpię, ale
wiem, że jest on nieosiągalny, więc nie mam się o co martwić.
Nie wracamy z Adamem do sprawy Klubu i Bogdana.
Odwozi mnie na dworzec i wręcza ogromną czekoladę dla Kuby. Na pewno kupił ją w
Pewexie, ale to nieważne. Największe znaczenie ma dla mnie fakt, że pomyślał o
nim. O moim małym bracie. Długo trzyma moje dłonie w swoich, jakby nie chciał
mnie puścić. Widzę niepokój w jego oczach. O co chodzi? O zaręczyny Julii? O
to, że nie powiedział mi, że mnie kocha?
- Adam, muszę już wsiąść do
pociągu – mówię, próbując wydobyć dłonie z jego uścisku – Przecież wiesz, że
muszę jechać.
- Masz plany na weekend
majowy? Pierwszy jest w piątek, więc będą trzy wolne dni. Nie wymyśliłem
żadnego wytłumaczenia dla Twoich rodziców…
- Mam plany – przerywam mu i
wskakuję na schodki pociągu, przynaglana głośnym gwizdem konduktora.
- No tak, oczywiście – jęk
zawodu przebija się przez hałasy na peronie.
- Mam zamiar spędzić go z
moim chłopakiem! – wołam z ruszającego już pociągu i posyłam całusa w stronę
zaskoczonej miny Adama
Nie wiem, czy faktycznie to widziałam, czy też to
sobie wyobraziłam, ale mogłabym przysiąc, że podskoczył z radości. Sadowiąc się
w przedziale, wciąż mam przed oczami wyraz jego oczu. Denerwował się tym, co
odpowiem? Niemożliwe! To tylko trzy dni. Przecież spędzamy ze sobą prawie każdy
weekend. Łącznie z tym, który spędził z całą moją rodziną. Więc o co chodzi?
Przed Bożym Narodzeniem tak się nie zachowywał. W zeszłym roku też nie…
W zeszłym roku!
Co za idiotka ze mnie. On się boi. Mój kochany, głupi
chłopak myśli, że mogłabym od niego odejść. Dlatego w ostatniej chwili wymyślił
ten weekend majowy. Robi mi się jakoś tak ciepło koło serca, kiedy sobie to
uświadamiam. Mam najbardziej niesamowitego faceta, jakiego można sobie
wyobrazić. Kiedy się kochamy, jest mężczyzną w 120%! Myśl o seksie z nim,
przyprawia mnie o rumieniec nawet w tej chwili. Za to, kiedy rozmawiamy o
uczuciach, robi się nieśmiały.
---
Odginam się do tyłu, żeby odciążyć mój biedny
kręgosłup. Wysprzątałyśmy z Julią cały dom babci! Po malowaniu! Dwa dni „obozu
pracy”, ale efekt jest niesamowity. Przyglądam się ścianie w kolorze mchu, na
tle której stoi masywny kredens. Nad nim wiszą stare zdjęcia w kolorze sepii.
- Babciu, a nie wydaje Ci
się to zbyt nowoczesne? – nie mogę uwierzyć, że się na coś takiego zgodziła.
- Może trochę… ale w życiu trzeba
coś zmieniać. Zresztą, to pomysł Twojej mamy, więc, sama rozumiesz…
- Mamy?! To ona Cię namówiła
na wywalenie ściany między jadalnią i salonem?
- Mamy, mamy! – Julia
wchodzi do pokoju, szurając nogami – niezła jest, nie?
Przyglądam
jej się z niedowierzaniem. Jest strasznie zmęczona. Jutro przyjeżdża jej
Michael z rodzicami, a ona wygląda jak nieszczęście! No, ale, że mama coś
takiego wymyśliła?
- Słuchaj, ona jest całkiem
niezłym architektem. Zwłaszcza od wnętrz – Julia jakby odpowiada na moje myśli
– podrzuciłam jej parę gazet… ale generalnie, to jej projekt.
- No, moje panny, koniec
pracy – babcia popycha nas lekko do wyjścia – resztę już zrobię sama.
- Nie ma mowy – protestuję –
idziemy na obiad, a potem jeszcze trochę Ci pomogę, tylko pojadę odebrać obrusy
z pralni. Julia! Ty sobie przynieś tutaj czyste ciuchy i swoje mazidła do
ciała. Musisz odpocząć i trochę wyładnieć do jutra, a u nas mama pewnie
znajdzie Ci coś do roboty.
- Święta prawda! – babcia
kiwa głową – to moja córka, ale tym razem przesadziła! Julia! Kąpiel w mojej
łazience, a potem możesz najwyżej pomalować paznokcie.
Po obiedzie Julia wymyka się do babci, a ja jadę po
te obrusy. Po drodze mam jeszcze kupić trochę owoców i migdały do mazurka. Jak
będą, oczywiście!
Mam właśnie wsiadać do samochodu, kiedy zauważam
listonosza. Podchodzi do naszej skrzynki.
- Mogę od razu zabrać – wołam.
Przygląda mi się chwilę, po czym oddaje mi list. Jest
do mnie! Odwracam go… To od Nadii! Z Paryża! Rany, udało jej się! Jest w
Paryżu! Chowam list i ruszam spod domu, ale nie mogę się doczekać, kiedy go
otworzę! Jak w transie odbieram pranie, parkuję między sklepem spożywczym, a
kwiaciarnią i otwieram list. Napisany po angielsku… mam nadzieję, że dam radę
bez słownika…
„Kochana Olu,
Bardzo, bardzo, bardzo Ci dziękuję! Gdyby nie Ty i ten Twój przyjaciel,
to nie wiem, co bym zrobiła!...”
O czym ona mówi? Co ja takiego zrobiłam?
„Kiedy aresztowali brata Angeli, o mało nie straciłam pracy! Angela była
wściekła! Jej brat próbował mnie oskarżyć, że to mój wymysł…”
A to drań! Aż mnie podrywa z miejsca. Ale co ma do
tego Gianni? Czytam dalej, choć nie jest to łatwe. Nadia używa dziwnego szyku
zdania…
„Gianni rozmawiał z Angelą i mnie obronił! On jest wspaniały i taki
dobry, choć mu się nie podobałam…”
Boże, Nadiu, jak Ty się możesz nie podobać? Po prostu
nie jesteś w jego typie… Czytam dalej zachwyty na temat Gianniego i tego, jak
zaproponował nawet swojego adwokata, jeśli ten dupek nie wycofa oskarżeń… Jezu,
naprawdę się przejął! Muszę koniecznie mu podziękować! Tylko gdzie on teraz
jest? Może Julia będzie wiedziała? Czytam dalej…
„Mieszkam teraz na Montmarte z cudownym chłopakiem. Ma na imię Jean i…”
Nagryzmoliła coś i narysowała cały rząd serduszek! To
chyba ma znaczyć, że go kocha? Dalej jest o nowej agencji i… Patrik też jest w
Paryżu! O rany, ale wiadomości!
„PS. Nie myśl źle o Angeli. Jak się to wszystko wyjaśniło, to ona mi
pomogła z nową agencją”
No! Oddycham z ulgą. Przynajmniej na koniec zachowała
się przyzwoicie! Składam list i ruszam do sklepu. Teraz mogę robić zakupy. Ale,
że Gianni tak się zachował? No, no, no… Kręcę głową i uśmiecham się do swoich
myśli… Kwiaciarnia. Mogłabym kupić tulipany. Ładnie by wyglądały u babci. U nas
też by się coś przydało. Szkoda, że nie pomyślałam wcześniej, mogłam wsadzić do
doniczki cebulki hiacyntów…
- Dzień dobry – w kwiaciarni
jest jakaś dziewczyna z mamą i sprzedawczyni. Wybierają bukiet na ślub.
Staję grzecznie z boku i rozglądam się za tulipanami.
Są! Kolorowe, albo same żółte. Innych wiosennych kwiatów brak! Przypominają mi
się kwiaciarki z rynku. Adam pewnie kupiłby po bukiecie takich i takich… Nagle
czuję, że dziewczyna natarczywie mi się przygląda. Unoszę głowę. Nie znam jej.
Uśmiecham się lekko, na wszelki wypadek… Nie odpowiada uśmiechem. Nie, to nie!
- Tylko, czy się przetrzyma?
Bo przypuszczam, że nie możemy odebrać w poniedziałek rano? – upewnia się mama
dziewczyny.
- Jutro to odbiorę! Z moim
narzeczonym! – dziewczyna mówi to głośniej, niż potrzeba – proszę zapisać na
nazwisko Stawiarski – dodaje i odwraca się w moją stronę.
O kurde! Teraz rozumiem, dlaczego tak się na mnie
gapi, a ja jej nie znam… Ale komiczna sytuacja! Nie mogę powstrzymać śmiechu.
Staram się, ale czuję, że kąciki ust mi drgają. Mina Roberta, jak mu powie, że
mnie spotkała w kwiaciarni… A zresztą, co mnie to obchodzi?
- Moje gratulacje! – mówię
wesoło do zaskoczonej dziewczyny – To ja poproszę te dwa bukiety
tulipanów! Bez przybrania.
Wychodzę z kwiaciarni odprowadzana zdumionymi
spojrzeniami obu kobiet. A co myślały, że zaleję się łzami? Tak naprawdę, to
współczuję tej małolacie. Jest ładna i zgrabna, i wygląda na miłą… Ma najwyżej
19 lat! Co ona w życiu widziała? A może będzie szczęśliwa? Urodzi Robertowi
dziecko… Była taka dumna, jak wygłosiła, że przyjdzie z narzeczonym… Ja też się
tak czułam, jak Adam mnie obejmował przy Alicji… Mój kochany… Nagle dopada mnie
tęsknota. Tak mi go brak! Wiem, że musiał jechać do rodziców, ale jutro
przyjedzie Michael… będzie tulił moją siostrę… Czuję, że coś mnie dławi… Biorę
głęboki wdech… i jeszcze jeden... Chłodne powietrze stawia mnie na nogi. Kocham
go! Nie mogę bez niego żyć! Czy on czuje choć połowę tego, co ja?
---
Wieczorem wpakowuję się do łóżka Julii. Wcześniej
dałam jej do przeczytania list od Nadii i teraz chcę pogadać.
- Ten Gianni jest jednak
niesamowity – mówi sennie - najpierw ja,
potem Ty, teraz Nadia…
- Może to anioł, zesłany aby
pomagał na Ziemi kobietom? – chichoczę.
- No, aniołem to on na pewno
nie jest! – prycha Julia – już raczej diabłem wcielonym! Wiesz, co on ze mną
wyprawiał?
- Nie, ale chętnie
posłucham… - nadstawiam ucha.
- Zapomnij!
- Obiecanki cacanki! –
jestem zawiedziona – Słuchaj, a co on właściwie robi?
- Właściwie… - Julia namyśla
się przez chwilę – właściwie, to nie wiem dokładnie. Skończył jakieś stosunki
międzynarodowe we Włoszech, potem coś robił w Ambasadzie Włoskiej… Jego ojciec
jest dyplomatą.
- A mama?
- Żoną dyplomaty! –
odpowiada ze śmiechem.
- Aleś mi wyjaśniła! A co
robi żona dyplomaty?
- Nooo… spotyka się z innymi
żonami dyplomatów, wydaje przyjęcia, pracuje charytatywnie… bo ja wiem, co
jeszcze? – ziewa – nie męcz mnie. Jestem skonana!
Całuję ją w czoło i idę do siebie. Też jestem ledwie
żywa. Zanim dochodzę do drzwi, Julia już śpi.
---
Rodzice Michaela są fantastyczni! Julia to ma
szczęście, że wejdzie do takiej rodziny. Układam na półmiskach małe kruche
babeczki wypełnione pastą serową i z tuńczyka, układam na wierzchu kawałeczki
pikli i marynowanej papryki… i obserwuję towarzystwo przy stole. Julia co
chwilę do mnie zagląda i donosi na stół kolejne smakołyki.
Mama Michaela, Anita, jest wesołą blondynką o pełnych
kształtach i modnej krótkiej fryzurce. Mówi dużo i chętnie, ale co jakiś czas
milknie i uważnie słucha uwag męża albo pozostałych. Tato ma na imię Serge.
Jest wysoki, jak nasz tato, może nawet trochę wyższy? Ma ciemne, kędzierzawe
włosy zaczesane do tyłu. Michael jest do niego strasznie podobny. Z
usposobienia też! Obaj raczej słuchają, a nie mówią. Widać, że Anna jest ich
rzecznikiem. No i jest jeszcze młodsza siostra Michaela, Ann Marie. Po prostu
żywe srebro! Kuba natychmiast się w niej zakochał, a ona w Kubie! Ustalili, że
teraz będą kuzynami i tak się do siebie zwracają: kuzynie to, kuzynko tamto…
Konamy ze śmiechu!
Wszyscy oni przywitali Julię, jakby już dawno
należała do rodziny. Michael oczywiście najbardziej czule… aż dreszcz mi
przebiega wzdłuż kręgosłupa, jak sobie przypomnę ten pocałunek! Taki delikatny
i taki czuły…, a potem ujął jej twarz w dłonie i patrzył na nią, jakby się nie
widzieli wieki… Ależ on ją kocha!
- Nie martw się, moja droga
– Anita uśmiecha się promiennie do naszej mamy – wiem, że Julia jest bardzo
młoda, ale nasze dzieci są mądrzejsze od nas. Skończy spokojnie studia. Nawet
ślub może jej pomóc. Postaramy się o obywatelstwo i mogłaby studiować we
Francji. Mamy w Marsylii świetny uniwersytet. Albo w Paryżu? Nasza córka tam
studiuje.
- Ja się nie martwię – w
ustach mamy jakoś nie brzmi to przekonująco – tylko oboje są bardzo młodzi…
- Och, ja jestem najlepszym
przykładem tego, że miłość od pierwszego wejrzenia może być szczęśliwa
niezależnie od wieku! – rzuca szybkie spojrzenie mężowi, a on odpowiada jej
uśmiechem - Jak wyjechałam z Serge’m,
miałam 19 lat, żadnego wykształcenia i ani grosza!
Patrzę na nią zaskoczona. Zresztą, nie tylko ja.
Niezły z niej numer!
- Tak, tak… - kiwa głową –
pojechałam do NRD na OHP, na zbiór winogron. No i zobaczył mnie w tych
winogronach… - chichocze – po dwóch tygodniach mi się oświadczył, a ja
powiedziałam: tak. – wzdycha – Ale wiecie, jakie to były czasy. Jak wyjeżdżałam
do domu, to płakałam z rozpaczy. Wiedziałam, że to niemożliwe, żebyśmy byli
razem…
Ale ze mnie beksa! Czuję, że mam wilgotne oczy. Julia
też ociera ukradkiem łzę.
- A tu po niecałym miesiącu
list, potem drugi… Pisał, że nie może o mnie zapomnieć. Odpisałam, że go
kocham… i za miesiąc był w moim domu.
- I co dalej? – nie
wytrzymuję napięcia – a rodzice?
- Nie chcieli się zgodzić.
Ja z robotniczej rodziny, a on Francuz! Nawet nie wiedzieli dobrze, gdzie
Marsylia, a co dopiero Rodez! Ale ja i tak pojechałam!
- Bez zgody rodziców? – mama
patrzy na nią z niedowierzaniem – A rodzina Serga jak Cię przyjęła?
- Byli zszokowani. Pojechał
do przyjaciół, a wrócił z narzeczoną – chichocze – coś mi to przypomina…
- Une telle tradition familiale – mówi z usmiechem Serge, patrząc na Michaela – taka
rodzinna tradycja.
- A skoro mowa o tradycji… - Michael wstaje –
jutro jest ważne święto, więc jeśli nie macie nic przeciwko temu, to chciałbym
dzisiaj załatwić pewną sprawę… - zerka niepewnie na Julię, ale ona z uśmiechem
kiwa głową – z Julią już rozmawiałem, ale chciałbym państwa poprosić o jej rękę
– patrzy na naszego tatę, a potem na mamę. Miękkie, gardłowe „r” dodaje uroku
tej przemowie, chyba najdłuższej, jaką słyszałam w jego wykonaniu!
Zapiera mi dech z wrażenia. Oni są tacy nowocześni, a
tu coś takiego!? Tato patrzy na Michaela przez strasznie długa chwilę, a potem
wstaje… Wyciąga do niego dłoń… Nic nie mówi… Mama jest zaskoczona, nie mniej od
rodziców Michaela! Więc oni też nie wiedzieli, jak to zrobi?
- Mam nadzieję, że będziecie
zawsze tak szczęśliwi, jak dziś… - tato mówi to przez ściśnięte gardło – synu -
dodaje, a ja się rozklejam…
Michael odwraca się do naszej mamy, a ona wyciąga
rękę i… Michael ją całuje. Boże! Zaraz zacznę płakać! Szybko łapię powietrze.
Już jestem prawie spokojna, kiedy Michael podchodzi do Julii i… o nie, tylko
nie to! Klęka i podaje jej pierścionek! Obraz mi się rozmazuje… Zerkam na Anitę…
Kręci głową i ociera łzy. Serge jest pod wrażeniem syna.
Dopiero po dłuższej chwili udaje nam się opanować
emocje.
- Chyba czas na toast – tato
wstaje z miejsca.
- O nie! – Serge kiwa głową w stronę Michaela – przywiozłem
coś specjalnego na taką okazję. Trzymam kilka butelek wina z roku urodzenia
mojego syna. Czas sprawdzić, czy nie skwaśniało?!
---
Kiedy opowiadam to Olce, po powrocie do Krakowa, szlochamy
obie, jak jakieś pensjonarki!
- To będziesz ich świadkiem
– chlipie Ola – po wakacjach?
- We wrześniu – wycieram nos
– najpierw cywilny u nas, a potem kościelny we Francji…
- O rany, ale super! – Olka
pociąga nosem – a Twoi rodzice się zgodzili? Myślałam, że będą chcieli wesela w
Skarżysku.
- Julia i Michael nie chcą
wesela, tylko obiad – mówię już spokojniej – właściwie, to ja podsunęłam
rodzicom takie rozwiązanie, jak Michael powiedział nam, że jego dziadek nie
będzie na ślubie, bo jest mocno schorowany…
- Ooo! – Olka jest pod
wrażeniem.
- Poza tym, pomyśl! To ich
jedyny syn! Gdybyś widziała, jacy byli szczęśliwi… - znów mam wilgotne oczy -
dziękowali rodzicom, jakby dostali nie wiadomo co… mówili o jakimś starym
kościółku… Och, Ola, ja chyba przepłaczę cały ten ślub…
Dopiero po dłuższej chwili dociera do mnie, że ktoś
na korytarzu wykrzykuje moje nazwisko. Telefon! Biegnę do słuchawki, ocierając
rękawem łzy.
- Ola? – głos Adama brzmi
tak cudownie ciepło – jesteś na miejscu – uspokaja się – wybacz, że po Ciebie
nie wyjechałem, ale wrócę dopiero pojutrze wieczorem z babcią… Ola? Ty
płaczesz?
- Nie… - staram się nie
pociągać nosem – wszystko w porządku…
- Ola, co się stało? Powiedz
mi natychmiast! – słyszę w jego głosie niepokój – mam przyjechać?
- Nie, Adam, naprawdę
wszystko jest OK. – wycieram nos.
- Błagam, powiedz mi…
- Adam, nic mi nie jest. Po
prostu opowiadałam Olce o zaręczynach… a to było takie… takie… wzruszające… –
urywam, bo głos mi się łamie.
Po drugiej stronie panuje cisza. Nasłuchuję...
- Adam, jesteś tam?
- Jestem… - to jedno słowo
przekazuje mi tyle informacji: niepewność, tęsknotę, smutek… niepewność.
Och, Adam, przecież ja wcale Cię nie proszę o
pierścionek! Nie oczekuję od Ciebie takich deklaracji! Wystarczy mi, że jesteś,
że mnie dotykasz…
- Brak mi Ciebie – szepczę –
chciałabym, żebyś mnie przytulił…
- Maleńka – mówi to z ulgą i
z takim uczuciem…
- Jak wrócisz, to musisz mi
to wynagrodzić. Zabierzesz mnie do siebie na cały weekend i…
Odpowiada mi niski, gardłowy pomruk. Nie muszę
kończyć, wiem doskonale, co będziemy robić przez ten czas. Mam motyle w
brzuchu.
- Wynagrodzę Ci wszystko –
ciepły, niski głos pieści moje ucho, sprawiając, że krew mi przyspiesza –
dostaniesz wszystko, czego zechcesz… ile tylko zechcesz…
Nogi się pode mną uginają. Czuję, jak policzki
zaczynają mnie piec. Chyba nie zasnę… Bezwiednie sunę dłonią w dół. Rany!
Przecież stoję na korytarzu! Rozglądam się lękliwie. Dobrze, że nikogo nie ma.
- Ola? – Adam jakby odgaduje
moje myśli – nie dotykaj się. Czekaj, aż ja Cię dotknę… Zrób to dla mnie.
- Doobrze – kręci mi się w
głowie – będę czekała… na Twój dotyk.
Znów ten pomruk. Tym razem bardziej drapieżny. Jestem
mokra! Co on ze mną wyprawia?
- Adam dzwonił? – Ola
przygląda mi się z szerokim uśmiechem, kiedy wracam do pokoju.
-Skąd wiesz?
- Bo ślinka Ci cieknie! –
szczerzy się do mnie.
- Przestań – prycham, ale po
chwili zaczynam się śmiać.
Rozścielamy łóżka, przekomarzając się i przepychając.
Strasznie tę Olkę lubię, jak siostrę! Może to wpływ imienia? Nie wiem, ale coś
w tym musi być!
- Wiesz co? – przypominam
sobie nagle o urodzinach klubu – muszę jutro zanieść do naprawy moje buty do
tańca. Pójdziesz ze mną po zajęciach?
- Radek wraca rano… – Olka
szepcze, jakby z poczuciem winy.
- Zapomniałam – No tak, też
się nie widzieli - To wiesz co? Ja zaniosę te buty i pójdę na trening prosto po
wykładzie. Nie wrócę przed dziewiątą…
Jakieś 60 kg szczęścia zwala się na mój tapczan i
prawie mnie zmiażdża.
- Dzięki, Ola! Jesteś
kochana!
- Cicho, wariatko, bo ktoś
pomyśli, że się ze sobą pukamy! – sapię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz