Jak ja lubię takie leniwe
poranki, kiedy budzę się czując Adama obok siebie. Przeciągam się i czuję, że
mnie uwiera. To też lubię! Jak bardzo się zmieniłam, od czasu kiedy pierwszy
raz… Och! Nie, nie zmieniłam się, ale kochamy się inaczej… śmielej… No, i
ostatnio tak… zupełnie inaczej… Nawet nie potrafię określić, jak! Ale tak…
poważniej! Adam się obudził. Czuję to. Przeciąga się ostrożnie…
- Mmmm – daję mu znać, że
nie śpię.
- Ale jesteś apetyczna –
sunie dłonią do mojej piersi – schrupałbym Cię, jak bułeczkę!
- Masz ochotę na bułeczkę? –
pytam niewinnym głosikiem – A co powiesz na tę?
Przeciągam jego dłoń po swoim biodrze, do tyłu i
układam ją sobie między udami.
- Ałła! Już z masełkiem! –
jego entuzjazm jest zaraźliwy…
Na prawdziwe bułeczki docieramy mniej więcej po
godzinie, a i tak czekamy na DD i Artura. Tym razem ona ledwo chodzi. No,
nieźle musiało być, skoro jest w takim stanie, ale mam już jakieś pojęcie, co
Artur potrafi. Przy Oli pewnie się hamował, ale Daria jest w jego wieku…
Przyglądam jej się uważniej. Zeszczuplała od czasu, jak ją poznałam. Jest nawet
ładna…
Kiedy idziemy korytarzem, odruchowo zerkam na drzwi,
obok których „przyłapałam” Alicję, ale panuje tam absolutna cisza. Pewnie
wynieśli się od razu, tamtego dnia…
- Co robimy dzisiaj? – przy
śniadaniu zerkam na Adama, który smaruje kolejną… bułeczkę masłem i zatapia w
niej zęby.
- Kasprowy! – mówi, jakby to
było coś najzwyklejszego na świecie.
- Kolejką? – nie, no tego
nie załatwił w takim krótkim czasie. Nawet On!
Zerka pytająco na Artura, a tamten odpowiada mu
szelmowskim uśmiechem.
- To po to wczoraj
zachodziliśmy do tego hotelu! – DD kręci głową z niedowierzaniem – I nic mi nie
powiedziałeś?
Artur błyska tylko zębami, ale widać, że nasze
zaskoczenie sprawia mu przyjemność.
To okropne, ale czuję się wspaniale, kiedy w Kuźnicach
mijamy gigantyczną kolejkę do kasy i podchodzimy do wagonika. Jestem straszna!
Nie mam wyrzutów sumienia w stosunku do tych, którzy czekają. Zerkam na DD
szukając w jej twarzy zadowolenia. Jest! Nie tylko ja jestem taka okropna! Z góry mamy widok zapierający dech w
piersiach. Teraz rozumiem, dlaczego babcia Adama tak lubiła tu przyjeżdżać. To
jest dopiero magia!
- Zapnij się, bo na górze
może jeszcze leżeć śnieg – Adam łapie poły mojej kurtki i przyciąga mnie do
siebie.
Nie mam słów, żeby wyrazić to, co czuję, więc tylko
obejmuję go za szyję i całuję. Wychodzimy z górnej stacji na zalaną słońcem
łąkę. Rzeczywiście jest chłodno. Dopinam się pod szyję. Rozglądam się ciekawie.
To przypomina brzeg ogromnego garnka. Miał rację! Po ocienionej stronie leżą
jeszcze jęzory szarawego śniegu. Wyciągi już są nieczynne. Krzesełka smętnie
bujają się w podmuchach wiatru. Jednak wystarczy schować się za kamienną
ścianę, żeby poczuć przyjemne ciepło słońca. Daria ciągnie Artura w tamtą
stronę i po chwili rozsiadają się na jedynej wolnej ławeczce.
- Przejdziemy się? – Adam
wskazuję ścieżkę prowadzącą do obserwatorium meteorologicznego.
Zostawiamy Darię i Artura, i idziemy powoli pod górę.
Jestem dobrym piechurem, ale po kilku minutach, brak mi tchu. Przystajemy.
- To z powodu wysokości –
Adam też szybciej oddycha – Odpocznijmy.
- Nie, na górze odpoczniemy!
– spinam się i ruszam dalej.
Obserwatorium przypomina ponure zamczysko z kamienia.
Jakaś grupa stoi koło starszego mężczyzny o ogorzałej twarzy i słucha opowiadania
o tym, jak je budowano i rozbudowywano. Omijamy ich i z nie małym trudem
docieramy pod okrągłą wieżę. Jesteśmy osłonięci od wiatru. Adam zdejmuje z
ramion niewielki plecak i układa na płaskim kamieniu. Rozsiadam się wygodnie, a
on kładzie się obok, z głową na moich kolanach.
- Jak to zrobiłeś? - pytam, kiedy oddech wraca mi do normalnego
rytmu.
- Babcia mi pomogła. Przez
te wszystkie lata, zaprzyjaźniła się z paroma osobami… Artur wczoraj odebrał
bilety od dyrektora jednego z hoteli – uśmiecha się do mnie – widzisz, żadnych
tajemnic!
- Przyjeżdżałeś tu z
dziadkami? – pytam dalej. Skoro jest w takim nastroju do opowiadania…
- Rzadko – zamyśla się –
dziadek był już słaby… A potem babcia nie chciała tu jeździć. Wszystko zbyt
mocno przypomina jej tu czasy, gdy byli młodzi.
- Bardzo się kochali… -
szepczę.
- Bardzo – Adam nagle
odwraca wzrok i milknie.
Wsuwam palce w jego kędzierzawe włosy. Tak lubię ich
dotyk…
- Do końca okazywał babci,
jak bardzo ją kocha… Mój ojciec tego nie robi… Nigdy…
Mój biedny, mały, kochany chłopiec! Dlatego nie
potrafiłeś mi powiedzieć, że mnie kochasz? Nachylam się, tak że moje jasne
kosmyki dotykają jego czoła i zaglądam mu w oczy.
- Ale przecież widziałeś
dziadka… - zaczynam nieśmiało – a poza tym, Adam, nie każdy okazuje tak
uczucia. To, że się o mnie troszczysz, że mnie chronisz, że czuję się przy
Tobie bezpieczna… to też jest okazywanie uczuć. Może tak Cię wychowano?
Sięga ręką do moich włosów, odgarnie je, ale są takie
niesforne…
– Ojciec zawsze powtarzał,
że mam być silny, że muszę być oparciem dla mamy i dla babci… - wzdycha - Póki
nie poznałem Twojej rodziny, nie miałem pojęcia, że tak można… Patrzyłem na
Twojego tatę i na Michaela… i zdałem sobie sprawę, że ja tak nie potrafię! – w
jego głosie słyszę żal i jakąś tęsknotę.
- Nieprawda! – pochylam
głowę najniżej, jak się da – wczoraj powiedziałeś mi o swoich uczuciach tak
pięknie, jak nikt dotychczas. Już wcześniej mi to mówiłeś, tylko innymi
słowami… Ja też Cię kocham i chcę żebyśmy sobie o tym mówili każdego dnia! –
nie mogę mówić dalej… Przyciągam tę kochaną głowę do siebie i kołyszę jak
dziecko, tak, jak on czasem kołysał mnie, kiedy chciał uspokoić…
- Kocham Cię – szepcze – tak
bardzo Cię kocham, że aż się boję…
Unosi głowę i nasze usta się stykają. Dokładnie tak.
Stykają się, a nas przechodzi dreszcz. Takie przyjemne mrowienie…
- No popatrz na nich! – ze
ścieżki dobiega nas głos DD – my się tu męczymy, a oni sobie gruchają!
Artur przygląda się Adamowi z dziwnym wyrazem twarzy,
jakby z niedowierzaniem. Wstajemy powoli i już razem idziemy oglądać
„zamczysko”. Skoro już się tu przywlekliśmy, to nie ma rady! Teraz to ja mogę
zwiedzić nawet chiński mur! Mogę… wszystko!
Wracamy z Zakopanego z takim żalem! Już nawet nie
chodzi o to, że znów trzeba wrócić na zajęcia, ale było nam tu tak dobrze! Gadamy
o głupotach, więc droga upływa nam strasznie szybko. Artur i DD dobrze się
bawią i dochodzę do wniosku, że te jej obawy, co do Artura, to chyba taka
wiosenna depresja. W miarę, jak zbliżamy się do Krakowa, widać coraz więcej
kwiatów. Tu wiosna już zagościła na dobre. No i super! Precz z trzewikami,
witajcie szpilki! Cholera, we środę zaraz po zajęciach lecę na ostatni trening
przed sobotą. Ciekawe, jak tam mój kostium? Ola jest bardzo tajemnicza.
Adam odwozi mnie na samym końcu. Kiedy parkuje przed
akademikiem, wtulam się w jego ciepłą szyję. To już nie jest ten sam Adam! Przynajmniej
tak mi się wydaje… Przytula mnie zanim wsiądę do windy.
- Zadzwonię jutro – unosi
moją brodę i skubie delikatnie moja dolną wargę – mam urwanie głowy z tym
Klubem!
Idę do pokoju z nadzieją, że jest Ola, bo klucz mam
chyba na samym dnie torby, obok drewnianego samochodu i procy dla Kuby.
Samochód jest ode mnie, a proca… wiadomo. Chłopaki! Całe życie, jak dzieci!
- Wróciłam! – na wszelki
wypadek obwieszczam swoją obecność od samych drzwi.
Chyba
dobrze, bo zza szafy wyłania się Radek i tarasuje mi przejście. Czyżbym ich
niechcący nakryła? Ale on jest w ubraniu!
- No dobra – głos Oli
dobiega zza szafy – wpuść ją.
Dostaję przyjacielskiego buziaka w policzek i Radek
zdejmuje mi z ramienia torbę, o której z wrażenia zapomniałam. Wchodzę do
„sypialni” i… O kurde! Na moim tapczanie leży różowa sukieneczka z tiulową
spódniczką i… ogonem!
- Co to jest? – patrzę
zaskoczona.
- Twój kostium – Ola wstaje
z kolan i z dumą prezentuje swoje dzieło – jest do tego jeszcze opaska z uszami
z takiego samego kocyka, jak ogon.
Podnoszę ostrożnie sukieneczkę. To jest naprawdę
ładne!
- Jak to zdobyliście? –
dotykam miękkiego ogona „różowej pantery” i tiulowej spódniczki.
- Tiul to bez problemu, w
tym nowym „rzemieślniku” - tak nazwaliśmy szare bloczysko z mnóstwem sklepików
- ale różowy kocyk dla dziecka, to było wyzwanie! Cała grupa szukała!
- I nikt się nie wygadał! –
nie mogę uwierzyć, że to przede mną ukryli – a uszy?
Ola wyciąga ze swojej szafki brązową, plastikową
opaskę na włosy. Jakimś sposobem dokleili do niej różowe uszy z kocyka. Zakłada
ją ostrożnie na głowę. Super!
- Wiesz, ten kocyk
znaleźliśmy w tym samym „rzemieślniku” tylko piętro wyżej. Musisz tam
koniecznie pójść. Mówię Ci! Wszystko w jednym miejscu, i buty, i ciuchy, i
kosmetyki! Nawet jest kiosk z hot-dogami, jak zgłodniejesz – w głosie Oli
słyszę entuzjazm – To jest przyszłość! Na dworze brzydka pogoda, a Ty sobie chodzisz
wewnątrz i robisz zakupy, a jak się zmęczysz, to idziesz zjeść. Mogliby jeszcze
dodać jakiś market spożywczy i zrobić parking blisko, żeby się człowiek nie
plątał z siatami…
- Albo taki parking
podziemny, jak w Niemczech – Radkowi chyba się udzielił nastrój Olki.
- No, nie wiem… - jakoś to
do mnie nie przemawia. Chodzenie po mieście i buszowanie po sklepikach jest
fajniejsze – nie jestem przekonana, czy ludzie to kupią? Chociaż, jak ktoś ma
wózek, albo małe dziecko, to faktycznie pewnie by wolał mieć wszystko w jednym
budynku…
- Mówię Ci, że kiedyś tak
będzie! – Ola jest strasznie nakręcona.
- Mam nadzieję, że tego
dożyję – śmieję się z jej zapału – Mogę przymierzyć?
- Jasne!
Bluzeczka jest z lureksu, więc łatwo się naciąga, a
ogon dopina się na agrafkę. To ważne, bo będę miała mało czasu na przebranie
się. Ola wyciąga jeszcze różowe rękawiczki. Odcień nie jest idealny, ale kto na
to będzie patrzył? Zakładam opaskę i podchodzę do lustra. Wow! Robię kilka
tanecznych kroków, kręcąc ogonem.
- Ładna kicia! – Radek
szczerzy zęby w uśmiechu.
- Czegoś mi tu brakuje… -
Ola przygląda mi się krytycznie – zaczekaj!
Wyciąga z kosmetyczki kredkę do oczu i maluje mi nią
czubek nosa.
- Teraz jest OK.!
Oglądam się w lustrze. Naprawdę jestem różową
panterą!
- Jesteście niesamowici!
Dzięki – obejmuję ich oboje – nie wiem, co bym bez Was zrobiła.
Mam tylko nadzieję, ze ten dupek nie popsuje mi
wieczoru. Jeśli nawet, to nie mogę dać tego po sobie poznać. Wszyscy się
starają, i Ola z Radkiem i Marek z Elą, nawet moja grupa…
---
We środę, zaraz po wykładzie muszę lecieć na trening.
Marek nie ma wieczorem czasu, więc ostatnia próba będzie godzinę wcześniej.
Usiadłam na samym dole, żeby mieć blisko do wyjścia, ale to nie był dobry
pomysł. Nie mogę usiedzieć spokojnie i coś mi się zdaje, że profesor mnie w
końcu wyprosi za drzwi. Na szczęście, udaje mi się dotrwać do końca… Pędzę do
szatni, po torbę z butami i strojem, kiedy słyszę, ze ktoś mnie woła. Odwracam
się… Alicja! No, nie! Jeszcze tylko tego mi brakowało.
- Cześć, możemy chwilę
pogadać? – pyta nieśmiało. Ona i nieśmiało! Nie wytrzymam!
- Dobra, ale możemy po
drodze, bo trochę się spieszę? – mówię niechętnie.
Wychodzimy i przez chwilę idziemy obok siebie. Ja nie
mam nic do powiedzenia, a ona chyba nie wie od czego zacząć…
- Dzięki, że mnie nie
wydałaś – mówi wreszcie – naprawdę, strasznie mi głupio.
- Nie ma sprawy – nie wiem,
dlaczego to zrobiłam, ale naprawdę nie chcę do tego wracać.
- Wiesz – przygląda mi się z
napięciem – chciałabym Cię prosić, żebyś nikomu nie mówiła. Zwłaszcza Adamowi i
Arturowi, bo oni się kumplują z Pawłem, a gdyby on się dowiedział…
- Alicja! – zatrzymuję się –
to nie moja sprawa. Nic nie widziałam, OK.?
- Słuchaj, to nie jest tak,
jak myślisz…
- Ja nic nie myślę –
przerywam jej – po prostu o tym zapomnij. Nic nikomu nie powiem, bo nie mam
czego opowiadać. Byłaś z Pawełkiem, teraz jesteś z kimś innym, to nie moja
sprawa.
- Ale ja nadal jestem z
Pawełkiem. Pobieramy się, dlatego tak mi zależy… - Alicja przygryza wargi –
jestem w ciąży…
- Gratuluję – no, teraz to
już naprawdę przesadziła – Wiesz chociaż z kim? – jakoś nie mogę się
powstrzymać od złośliwości. Świnia jestem, wiem!
- Wiem…
- To zatrzymaj tę wiedze dla
siebie – kładę jej rękę na ramieniu – Ala, ja nienawidzę tajemnic! Nie chcę
niczego wiedzieć! Rób, co chcesz! Ja nic nie widziałam i pozostali też nie.
- Dziękuję – mówi cicho –
tak, czy inaczej.
- Naprawdę, nie ma sprawy –
rzucam – Muszę iść.
Zostawiam ją na chodniku. Nie chcę o tym myśleć.
Naprawdę nienawidzę tajemnic! To raczej zrozumiałe. Całe szczęście, że po
drodze spotykam Elę i Marka. Omawiamy jeszcze raz szczegóły. Niby proste:
Ustalam z Marleyem, kiedy zagrają, żeby wszyscy zdążyli wcześniej wyjść do
holu. Ja muszę być na sali, bo inaczej Adam się domyśli. Będę ubrana na czarno
i naciągnę sukienkę za barem, jak tancerze odwrócą uwagę wszystkich… Powinno
się udać.
Próba wypada dobrze. Ania przychodzi trochę wcześniej
żeby nas zobaczyć w ostatecznej wersji. Jest pod wrażeniem stroju. Reszta też!
Ela ogląda ogon i kręci głową z uśmiechem. Będzie zabawa, że hej!
Po treningu podchodzę do Ani. Musze ją poprosić, żeby
mi pokazała ten cudowny ruch biodrami.
- Czyżbyś planowała występ
dla jednoosobowej publiczności? – szczerzy do mnie zęby – Chodź do przebieralni,
to jeszcze coś Ci pokażę…
No, ma dziewczyna temperament! Muszę to przyznać.
Rzucę Adama na kolana, a przynajmniej, taką mam nadzieję.
- Słuchaj, przyjdź do klubu.
Potem Cię odwieziemy z Adamem, żebyś nie wracała sama.
- Wojtek przyjeżdża… - waha
się – ale właściwie, to możemy przyjść razem!
- A gdzie będzie nocował? –
przecież Radek będzie u Oli, więc może mógłby u niego? Nie, będą chcieli spać
razem… - Ty, a nie myślałaś o pokojach gościnnych? – wpada mi do głowy super
pomysł.
- Myślałam, ale one są
zawsze zajęte – wzdycha - Pierwszeństwo mają Ci, co mieszkają w akademiku.
- Przecież ja mieszkam w
akademiku – wzruszam ramionami – powiem, że to dla mnie.
- Mogłabyś?
- Pewnie! – jeszcze dziś
poproszę, żeby schowali jeden klucz, na wypadek, gdyby jutro z rana ktoś mnie
uprzedził – powiedz tylko tej swojej babie, ze nocujesz u mnie i już!
Dwa urocze dołeczki pojawiają się na twarzy Anki.
Śliczna jest, jak się tak uśmiecha. Wracamy razem z całą grupą i znów czekamy, aż
wejdzie do domu. Jednak mieszkanie w akademiku jest o wiele fajniejsze, niż
stancja. Ciekawe, czy Oli przypadnie do gustu? Jeśli tak, to można by z nią
pogadać o tych podwójnych pokojach… Zobaczymy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz