Siedzę na wykładzie sama i
staram się robić notatki najlepiej, jak potrafię. Ola namówiła Radka, żeby od
razu po zajęciach poszli do akademika. To chyba pierwszy wykład, który opuścił?
Nawet nie musiała go długo namawiać… Jak to nazywa moja babcia? Jadł jej z
ręki? Nie piszę! Jezu, Ola, skup się!
- Rafał, daj na chwilę
zeszyt – proszę po wykładzie – prawie zasnęłam i mam lukę pod koniec.
- Ale przynudzał – Rafał
kiwa głową ze zrozumieniem – masz, ale Radek ma pewnie lepszy… - rozgląda się –
gdzie on właściwie jest?
- Zapewniam Cię, że jest w
miejscu znacznie bardziej atrakcyjnym, niż to! – mam chyba głupi uśmiech na
twarzy, bo oczy Rafała robią się okrągłe. Wreszcie coś do niego dociera – Acha…
- stwierdza tylko i zabiera zeszyt, który mu oddaję.
Idę bez pośpiechu do mojego ulubionego zakładu
szewskiego i sklepu w jednym. Robią takie cudowne buty do tańca. Mogłabym tam
siedzieć godzinami… No, dzisiaj, to sobie poprzymierzam! Muszę jakoś doczekać
do treningu.
- Dzień dobry – witam się z
miłym starszym panem, siedzącym za kontuarkiem. Czasem jest tu jego żona, którą
też lubię, ale jego bardziej… - chciałabym prosić o przyciągnięcie paseczków w
tych sandałkach – podaję moje trochę już podniszczone buty do „łaciny”.
- Chyba je panienka lubi? –
ogląda uważnie buty – mocno używane, ale jeszcze dobre. Tylko wkładeczkę chyba
też wymienię… - przeciąga dłonią po wyślizganej powierzchni buta – przydałyby
się nowe – wzdycha.
- Właściwie, to ma pan rację
– uśmiecham się – przyszłam też pooglądać, zanim zamówię…
- To proszę wejść głębiej,
do sklepu – wskazuje mi przejście do wnętrza słabo oświetlonego pomieszczenia –
buciki są poukładane rozmiarami, ale jak będę potrzebny, to proszę mówić.
- Poradzę sobie – uśmiecham
się – nie jestem tu pierwszy raz…
Całe ściany są obudowane wysokimi półkami,
zastawionymi butami. Na niższych półkach ustawione są równiutko, parami… Wyżej
leżą pudełka. Jedno na drugim, aż do sufitu. Zapach skóry i kleju działa na
mnie odurzająco. Lubię atmosferę tego miejsca. Przypomina mi się sklepik z
płytami. Dawno tam nie zaglądałam… Biorę z półki parę cudnych sandałków ze
złocistej satyny. Rozsiadam się na obitym skórą stołku i podwijam nogawki
spodni. Specjalnie założyłam dziś cieniutkie podkolanówki… wsuwam ostrożnie
stopę pomiędzy delikatne paseczki…
- Piękne… - aż podskakuję na
dźwięk znajomego głosu. Bogdan stoi w drzwiach i patrzy na moje stopy z
zachwytem – piękne – powtarza jakby z rozmarzeniem.
- Bądź łaskaw się przesunąć –
mówię chłodnym tonem – zasłaniasz mi światło. Mierzę buty!
Odsuwa się, ale nie wychodzi. Wciąż śledzi chciwym
wzrokiem każdy mój ruch. Próbuję zapiąć maleńkie sprzączki, ale ręce mi drżą.
Jestem taka wściekła, że zepsuł mi całą przyjemność z wizyty w tym sklepiku. Co
on tu robi? Przecież mnie nie śledził! No, tak, tu zamówił tamte szpilki. Zna
ten sklep doskonale. Pewnie zamawia tu regularnie buty. Stać go na taki luksus!
Jakby na potwierdzenie moich przypuszczeń, starszy pan pojawia się w drzwiach z
pudełkiem w dłoniach i podaje je Bogdanowi z uprzejmym uśmiechem.
- Proszę bardzo. Wszystko
podklejone idealnie. Piękna skóra, mięciutka… - w jego głosie słyszę zachwyt –
Może pomogę? – to do mnie – te zapięcia są takie malutkie, a paseczki cienkie…
- Nie, nie – odpowiadam
szybko, widząc, że chce się schylić – poradzę sobie!
- Ja pomogę. Dziękujemy
panie Czesiu – Bogdan kładzie łapę na przedramieniu starszego pana – to moja
znajoma… Co tam u Adama? – zwraca się do mnie.
Nie chcę, żeby mnie dotykał! Starszy pan przygląda mi
się badawczo, więc przywołuje na twarz uprzejmy uśmiech. Nie będę robiła cyrku,
to tylko buty!
- Dzięki, dobrze. Prosił,
żebym pomogła w organizacji Urodzin Klubu – silę się na obojętny ton, podczas
gdy Bogdan klęka na jedno kolano i powoli sięga do mojej stopy – Myślałam o
małym występie tanecznym, ale jeszcze się zastanawiam…
Starszy pan, uspokojony naszą pogawędką, wycofuje się
do warsztatu, a Bogdan stawia sobie moją stopę na udzie. Przesuwa powoli
palcami po delikatnym paseczkach sandałka, wreszcie sięga do sprzączki. Zapina
ją wprawnym ruchem, jakby całe życie nie robił niczego innego. Chcę wstać, ale
on przytrzymuje but…
- Spokojnie, jeszcze druga –
mówi jakimś dziwnie miękkim głosem – przecież Cię nie zjem.
Odstawia obutą stopę i stawia sobie na jej miejsce
drugą. Znów delikatnie wygładza paski i zapina sprzączkę. Robi to z takim
namaszczeniem… Moją uwagę zwraca jego przyspieszony oddech! Ma spory brzuszek,
więc pewnie ucisnął go, klękając. Wstaję powoli i podchodzę do lustra opartego
w kącie. Obracam się, nie oglądając się na Bogdana. Ostatecznie, to sklep,
każdy może tu przyjść.
- Panie Czesiu! Ma pan
jeszcze te czerwone pantofelki? – Bogdan wstał i śledzi ruch moich stóp w
półobrotach, które wykonuję przed lustrem.
Piękne te
sandałki, a jakie wygodne! Zastanawiam się, ile mogą kosztować? To nie na
zamówienie, więc można coś utargować…
- Po lewej stronie u góry! –
odpowiada nam głos z warsztatu – tam, gdzie je pan zostawił!
Zostawił? To on oglądał damskie pantofle? Ciekawe dla
kogo? Bo dla mnie na pewno nie! Zerkam ukradkiem na Bogdana, który pewnym
ruchem wyciąga jedno z pudełek.
- Przymierzysz? – ostrożnie
wyjmuje delikatny pantofelek.
Jest po prostu nieziemski! Czerwony, a właściwie
koralowy, połyskujący brokatem. Szpilka jest wyższa, ale nie tak wysoka jak w
tych czarnych dla mnie. To buty do tańca, do Argentino… Paseczek z identycznej
skórki do oplecenia kostki, maleńka dziurka na czubki palców… Zapiera mi dech.
Takich jeszcze nie widziałam, no, może we Włoszech, ale kosztowały majątek! Te
pewnie też są drogie…
- Nie ma mowy! – odsuwam się
na bezpieczną odległość – nie stać mnie.
- Tylko przymierz – kusi
Bogdan – przecież widzę, że Ci się podobają.
- Niech panienka popróbuje –
zachęca sprzedawca, który zagląda pewnie po to, by się upewnić, że Bogdan znalazł
właściwe pudełko – to nic nie kosztuje, a jak dobrze będą leżały, to może dam
jaką zniżkę?
- No przymierz – Bogdan
zniża głos – Pogadamy o tamtej sprawie?
- Nie mamy żadnych spraw do
omówienia – odpowiadam półgłosem, zerkając na buty. Bogdan głaszcze je, jak
żywe stworzenia. Mienią się w świetle…
- Szkoda, mógłbym Ci pokazać
ten dokument… - zawiesza głos.
Nagle przychodzi mi do głowy, że dobrze byłoby rzucić
na niego okiem. Tylko jak to zrobić? Żeby zyskać na czasie, wyciągam rękę po
pantofelek.
- Pozwól, że ja to zrobię –
Bogdan znów klęka – poza tym, powinnaś mierzyć je na gołą stopę. But się wtedy
inaczej układa…
- Raczej nie powinno się
dotykać gołymi stopami nie swoich butów… - zaczynam, ale Bogdan mi przerywa.
- Panie Czesiu, pozwoli pan,
prawda? – wykonuje w jego stronę jakiś gest, którego nie widzę i starszy pan
kiwa głową.
Siadam i zdejmuję sandałki, a potem zsuwam
podkolanówki. Bogdan ma rację z tym układaniem się buta, ale trochę mi głupio.
Cały dzień miałam buty na nogach… Nagle Bogdan robi coś niespodziewanego!
Wyciąga z wewnętrznej kieszeni kurtki chusteczkę i wyciera mi delikatnie stopę!
Szok! Chcę ją zabrać, ale Bogdan ją przytrzymuje. Odkłada chustkę i ostrożnie
nakłada mi pantofelek. Gładzi przy tym moją skórę, jakby chciał sprawdzić, czy
dobrze się układa w bucie. Po chwili robi to samo z drugą. Kiedy chcę wstać, on
nagle przytrzymuje mi stopę i sunie nią wzdłuż uda, aż do… Boże! On jest
podniecony! Jestem w szoku!
- Puść! – chrypię i
wyszarpuję się z uścisku.
Ostatkiem
sił udaje mi się wstać. Bogdan klęczy i wpatruje się w czerwone buty na moich
gołych nogach. Oblizuje się, a na twarz wypełza mu lubieżny uśmiech.
- Mogę Ci to pokazać… –
cedzi przez zęby – poczytasz sobie…
- Nie moje małpy, nie mój
cyrk! – odpalam i szybko zdejmuję szpilki.
Sama nie
wiem, jak mi się to udaje na stojąco. Pospiesznie naciągam podkolanówki i
wsuwam moje trzewiki. Rzucam pantofle Bogdanowi, który chwyta je z zadziwiającą
sprawnością i już jestem przy kontuarku.
- To, na kiedy będą moje sandałki?
– pytam, siląc się na spokój – chyba się też zdecyduję na te złote, które
mierzyłam, ale dziś nie mam pieniędzy…
- Nic nie szkodzi – starszy
pan nic nie podejrzewa. Uśmiecha się do mnie ciepło – odłożę je do jutra dla
panienki, a te stare też będą gotowe, po południu…
Ten dokument jest ważny dla Adama, kołacze mi gdzieś
w głowie. Tylko rzucić okiem, w miejscu publicznym… Ale prosił, żebym się
trzymała z dala od tego… To tylko buty! To sklep, nie będziemy sami…
- To przyjdę o siedemnastej
– mówię głośno, tak, żeby Bogdan usłyszał – Te czerwone też niech pan na chwilę
odłoży, zastanowię się.
Wychodzę
na zewnątrz i szybkim krokiem oddalam się z tego miejsca. Co ja robię? Serce mi
wali, jakby chciało się wyrwać z klatki piersiowej. To dla mojego Adama! Dla
mojego kochanego Adama! Wskakuje do pierwszego tramwaju, który zatrzymuje się
na przystanku, dopiero po chwili orientuję się, że to pomyłka. Wysiadam, kiedy
otwierają się drzwi i idę sprawdzić na rozkładzie, kiedy przyjedzie taki,
którym dojadę na halę. Trzeba czekać 20 minut. Przejdę się piechotą, to może
ochłonę.
Tego dnia zbieram taką burę od Marka, jak nigdy w
życiu! Wszystko mylę, potykam się… Wreszcie podchodzi do mnie Ela.
- Co jest? Jakiś problem? –
przygląda mi się z troską – co się dzieje?
- Okresu dostałam – kłamię
niewprawnie, ale moje rumieńce zostają potraktowane, jak objaw wstydu.
- OK., trzeba było od razu
mówić! – oddycha z ulgą – myślałam, że naprawdę coś się stało…
Wlokę się
do akademika z całą grupą. Powinnam pogadać o tym z Olką. Tak okropnie się
czuję. Adam mi zabronił rozmawiać z Bogdanem, ale ja przecież robię to dla
niego. On tylko ogląda moje stopy! To nic takiego! To jest… nieszkodliwe? Już
sama nie wiem…
Kiedy wchodzę do pokoju, napotykam rozanielony wzrok
Olki. Na parapecie mamy bukiet tulipanów we wszystkich możliwych kolorach.
- Zakładasz ogród? – nie
potrafię się nie uśmiechać. Ona jest taka szczęśliwa.
- Ola, zakochałam się… -
wzdycha.
- Dopiero teraz? – unoszę
brwi – myślałam, że już dawno…
- Zakochałam się znowu – przeciąga
się, jak kotka – on jest boski…
- Mam nadzieję, że mówisz o
Radku? – przyglądam się Olce z niepokojem.
- Och, oczywiście, że o nim
– rzuca się na tapczan, wzbijając małe obłoczki kurzu – wspomniałam przed
świętami, że chciałabym czegoś nowego… żeby mnie zaskoczył…
- No, i co? – czuję, jak
robi mi się ciepło – co zrobił?
- Zawiązał mi oczy…, a potem
mnie rozebrał i skuł kajdankami… A potem się bawiliśmy w kary i nagrody… O
rany, Ola, to było coś niesamowitego! A potem mnie karmił winogronami, jak w
„Dziewięć i pół tygodnia”…
- Skuł Cię? – przypomina mi
się ten kretyński pomysł Roberta.
- Tak, ale przecież mu ufam!
– Ola patrzy na mnie z politowaniem – Musiał się naprawdę postarać, żebym
uwierzyła w „kary”.
- Uderzył Cię? – jakoś sobie
nie wyobrażam Radka w tej roli, już prędzej Adama.
- Nie, ale wiesz… on jest
duży i silny… O rany, jeszcze się trzęsę, jak o tym myślę – na twarzy pojawia
jej się rumieniec i taki uśmieszek… Podać cytrynę?
Nie mogę jej psuć takiego wieczoru. Po prostu, nie
mogę! Poza tym, co ona mi powie? Co może poradzić?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz