Idziemy na obiad do naszej
ulubionej knajpki. Tej, Adam gdzie był z mamą, a ja z tatą. Za każdym razem,
gdy tu przychodzimy, wracamy do tamtego dnia, ale jakoś nam się to nie nudzi!
To taki nasz rytuał. Mogliśmy iść na pierogi do baru, bo byłoby taniej, ale
Adam się uparł. Ja zaś doszłam do wniosku, że tam pewnie spotkalibyśmy
znajomych, a po wczorajszej burzy, potrzebujemy ciszy.
- Przejdźmy się do Zoo – Adam jakby odgaduje moje
myśli.
Parkujemy blisko bramy i po chwili już idziemy
szeroką aleją, trzymając się za ręce. Na cienkich gałązkach pojawiło się
mnóstwo drobnych, jasnozielonych listków. Gdzieniegdzie, pomiędzy zielonymi
krzakami pysznią się żółte forsycje. Wiosna jest wokół nas. Gruby włochaty
trzmiel przeleciał tuż przed nami z głośnym bzyczeniem. Patrzymy za nim… leci
do grządki pełnej żonkili, pomiędzy nimi, krokusy smętnie zwieszają przekwitłe
główki.
- Szkoda – wzdycham – tak
lubię krokusy…
- Naprawdę? – Adam zagradza
mi drogę i przyciąga do siebie – to chyba będę mógł sprawić Ci niespodziankę, jak będziemy w Zakopcu…
- Jaką? – dopytuję się,
zaglądając mu w oczy.
- Nie mogę Ci powiedzieć, bo
to nie będzie już niespodzianka!
- Znowu tajemnice? – droczę
się.
- Tylko przez tydzień –
nachyla się i całuje mnie delikatnie – cierpliwości.
Idziemy dalej, aż do naszej ulubionej zagrody z
jeleniami.
- Nie zabrałem jabłek z
samochodu – Adam patrzy na stadko zgromadzone na pagórku z lekką irytacją.
- Daj spokój – macham ręką –
zafundowałam im taką wyżerkę… - nagle milknę.
O cholera! Nie chciałam do tego wracać! Zerkam na
Adama czujnie. Stoi zamyślony. Aż boję się głośniej odetchnąć, ale nagle widzę,
że kącik ust lekko mu drga, jakby tłumił uśmiech…
- Dałaś jazzu! – odwraca się
do mnie – Bogdan dostał furii, jak się dowiedział, że przekazałaś pieniądze od
niego na karmienie jeleni!
- Naprawdę? – teraz
rozumiem, dlaczego Bolek nie chciał ode mnie przyjąć pudełka z butami.
- Naprawdę – w głosie
pobrzmiewa mu coś takiego… jakby duma?
- Dzięki, że wtedy wziąłeś
ode mnie te przeklęte buty…
- Nie są przeklęte – krzywi
się – buty to buty! Trzeba przyznać, że są naprawdę ładne – waha się, a po
chwili bierze mnie za ręce – tylko dla Bogdana miały szczególne znaczenie…
- On jest fetyszystą!? –
wreszcie to do mnie dociera. Ależ jestem tępa! Boże, onanizował się moimi…
brrr!
- Gorzej – Adam robi minę,
jakby w coś wdepnął. W coś śmierdzącego… - on potrafi czerpać przyjemność z
wielu różnych… specyficznych zachowań.
- Artur coś mówił o dwóch
dziewczynach, które kiedyś przyprowadziliście do Klubu… – przyznaję niechętnie.
Adam patrzy na mnie zaskoczony, ale po chwili
spuszcza wzrok. Myśli nad czymś… na czole pojawia mu się taka mała zmarszczka…
Czekam cierpliwie, wiem, że nie wolno go popędzać.
- To był straszny błąd, że
je poznaliśmy z Bogdanem – mówi wreszcie, jakby z wysiłkiem – źle się to
skończyło! Do tej pory mam takie poczucie, że to trochę moja wina! Nie miałem
wtedy pojęcia…
Boże! On się przede mną tłumaczy? Ma wyrzuty
sumienia? Dlaczego? Opieram się o barierkę i przyciągam go bliżej.
- Co się stało? – pytam
półgłosem, choć wokół, ani żywej duszy.
- Omotał je… Zaczął
zapraszać do siebie i na imprezy – mówi, nie patrząc na mnie – drogie prezenty,
kwiaty, wypady za miasto…
- Ale przecież ich nie
zmuszał… - szepczę.
- Nie, ale to były młode,
niedoświadczone dziewczyny – Adam przygląda mi się zbolałym wzrokiem – obie
przyjechały z małych miasteczek… Czuły się bezpieczne we dwie… nie zdawały
sobie sprawy, co robią…
To trochę, jak ze mną. Myślałam, że przymierzanie
butów… Jezu! Dobrze, że Cię mam, Adam!
- I co dalej? – na razie nie
brzmi to jakoś… drastycznie. A może tylko Adam chce mi oszczędzić szczegółów?
- Nie wiem dokładnie, co się
stało i kiedy, ale spotkałem po jakiś trzech czy czterech miesiącach jedną z
nich… Nadal była z Bogdanem, a właściwie na jego łasce… zawaliła szkołę… była
bez pieniędzy… - Adam ucieka wzrokiem gdzieś w bok – całe szczęście, że rodzice
ją zabrali do siebie i jakoś się nią zajęli…
- A ta druga?
- Pracowała jako luksusowa
prostytutka w Warszawie, a potem chyba w Gdańsku…
- Jezu! – zwieszam głowę – A
co on na to?
- Próbowałem z nim gadać,
ale stwierdził, że jak ktoś ma kurewski charakter… - nie kończy, ale w jego
głosie jest coś szorstkiego, twardego…
- To nie Twoja wina. Nie
bronię Bogdana, ale ta pierwsza dziewczyna nie skończyła tak jak druga.
Opamiętała się! – zaglądam mu w oczy.
- Taak, opamiętała się – gorycz
pobrzmiewa w jego głosie – po moim telefonie do jej rodziców!
- Zadzwoniłeś do jej
rodziców? – nie mogę uwierzyć, że to zrobił - I co im powiedziałeś?
- No, nie wszystko, ale
prosiłem, żeby się nią zajęli…
- Rany boskie! Adam – ręce
mi opadają – Kim Ty jesteś? Strażnikiem moralności? Kim ona dla Ciebie była?
- Nie rozumiesz? Ja ją
poznałem z tym… dewiantem! Nie widziałem w tym nic złego! A on to wykorzystał…
- A Artur? Przecież obaj je
przyprowadziliście.
- Odszukał tę drugą
dziewczynę w Warszawie. Od niego wiem, co się z nią dzieje…
Stoję, jak słup soli! Muszę to przetrawić. I oni
dalej są wspólnikami? „Cześć Boguś”…
Kurwa! Czuję, że wzbiera we mnie jakiś bunt. Adam nie chciał nas wtedy
zapraszać do Klubu. Był zły na Artura, że to zaproponował. No myślę! Ale on
nadal jest wspólnikiem tego… tego… Bogdana! To imię będzie dla mnie od tej
chwili synonimem czegoś obrzydliwego! Głupia jestem! To tylko imię.
- Ola – Adam chyba naprawdę
czyta w moich myślach – najchętniej rozstałbym się z nim… ale to niewykonalne.
Nie mam takich pieniędzy…
- A gdybyś przestał
wynajmować tamto mieszkanie? Jest super wykończone, pani Maja musiałaby Ci
zwrócić przynajmniej część pieniędzy… nie jedźmy nigdzie, to też kosztuje! Ja Ci
oddam wszystko, co mam! Adam, Piotr obiecał, że coś mi znajdzie na wakacje.
Prosiłam go, żeby w Niemczech, ale wezmę cokolwiek…
- Cicho, Skarbie, cicho –
Adam jest skonsternowany! Przyciąga mnie do siebie i tuli w ramionach – to i
tak za mało, a poza tym, gdzie się podziejemy, jak oddam to mieszkanie?
- Jakoś byśmy sobie
poradzili… - szepczę mu do ucha – Ola chce zamieszkać z Radkiem, mogłabym zamieszkać
z nimi w takim podwójnym pokoju… zameldowalibyśmy kogoś fikcyjnego i
płacilibyśmy za to miejsce… to by był ułamek tego, co teraz płacisz…
- Ola, przestań… – brak mu
słów. Patrzy na mnie takim wzrokiem, jakby moje słowa go przestraszyły.
- Ja… - milknę. Ja Cię nie
naciskam, nie poganiam, ja tylko…
Unosi moją brodę w górę i powoli rozchyla mi usta.
Jego ciepły, delikatny język sunie po moim… Wciągam powoli powietrze nosem.
Adam sunie dłonią po mojej szyi, na kark, odgina mi głowę i wciąż krąży językiem,
jakby sprawdzał, czy wszystko jest na swoim miejscu. Wzdycha i sięga do
podniebienia… Och, jak cudownie… jak błogo… Rozpływam się… To trwa chyba wieki…
Nasze języki krążą… tańczą… Przypomina mi się dzisiejszy poranek… i wczoraj… i
wtedy, na nartach… i te wszystkie razy z
nim… zlewają się w jedno zniewalające, cudowne poczucie ciepła, które mam w
sobie… głęboko w sercu… koło niego… Rozlewa się po całym ciele, odbierając mi
siły… Och, Adam…
- Moja mała Ola – Adam
uwalnia moje usta i delikatnie skubie zębami płatek ucha – jesteś taka… dobra.
Taka delikatna… jak dziecko.
Tego wieczoru kochamy się tak czule i słodko… Więcej
w tym pocałunków i pieszczot, niż seksu… a jednak zasypiam spełniona i taka
spokojna. Adam tuli mnie do siebie, a ja wsłuchuję się w spokojne bicie jego
serca.
---
Wiosna nadchodzi! Patrzę tęsknie w stronę uchylonego
okna. Dochodzi stamtąd gwar spacerowiczów i stukot obcasów uderzających o bruk.
Adam pomaga babci w kuchni, ignorując zupełnie moje protesty. Pociągam jeszcze
jeden mały łyczek wina. Powinnam się pouczyć… we wtorek kolokwium z
patofizjologii. Po burzliwym piątku, nastąpiła naprawdę pogodna sobota, w
każdym znaczeniu tego słowa… Jedno trzeba przyznać, z nudów przy nim nie umrę.
Zerkam na Adama, wchodzącego do pokoju z tacą zastawioną pucharkami. Lody?
- Nad czym tak dumasz? –
uśmiecha się do mnie.
- Mam koło z „pato” we
wtorek – wzdycham.
- Dlaczego mi nie
powiedziałaś? – marszczy czoło.
- Uczyłam się, jak Cię nie
było i dzisiaj rano… - urywam, na widok Babci Adama.
- Kochanie, polej no mi to
wiśniówką – unosi swój pucharek – Oli też...
- Ja dziękuję – uśmiecham
się do niej przepraszająco – jeszcze powinnam się pouczyć.
- Jak mus to mus – odpowiada
mi ciepłym uśmiechem i rozkłada ręce – to Ty pewnie spędzisz wieczór w domu? –
spogląda na Adama.
- Miałem poćwiczyć z
chłopakami – mówi niechętnie – ale jeszcze zobaczymy.
No, to nic straconego! I tak bym z nim nie poszła do
Klubu. Nie dzisiaj!
- A na następny weekend
Zakopane? – starsza pani się ożywia – Jeździliśmy tam z mężem! Ależ to były
lata! Kuligi, ogniska, zabawa do białego rana… Tańczyliśmy z góralami, że hej!
- To może chciałaby pani
pojechać z nami? – pytam niepewnie, szukając u Adama aprobaty.
- A co ja bym tam z Wami
robiła? – zabawnie marszczy nos – bycie balastem, to nie dla mnie! Pójdę
poćwiczyć z moimi dziewczynami. Przybyło mi tu i tam na tej szwabskiej kuchni! Nie
wiem, co Basia tam jada, że jest taka szczupła?
Patrzę zaskoczona na jej wysportowaną sylwetkę. Jak
na jej lata, zgoda, ale i tak jest dobrze!
- No, niech pani nie
przesadza – mówię powoli, ale ona tylko macha ręką.
- Zaraz, ale Ty podobno
tańczysz? A może mogłabyś pouczyć nas tych tańców? Siłownia trochę nam się
nudzi…
- No, nie wiem… - jestem
zaskoczona. Siłownia? – tańczyć to jedno, a uczyć tańca, to już bardziej
skomplikowane…
- My za to chętnie zapłacimy
– nie zraża się moim brakiem entuzjazmu - instruktorowi też płacimy!
- Nie o to chodzi – mówię szybko
– po prostu nie mam przygotowania, ale porozmawiam z Markiem, naszym
instruktorem. Mamy tez parę osób z AWF-u, oni będą potrafili. Kogoś Wam znajdę
– obiecuję.
Adam przysłuchuje się temu z jakimś roztargnieniem.
Chyba wiem, o czym myśli. W Klubie na pewno spotka Bogdana.
Kiedy odprowadza mnie do akademika, staję przed
windą, zarzucam mu ręce na szyję i przytulam się mocno. Potem go całuję,
wkładając w to całą duszę. Guzik mnie obchodzą mijający nas ludzie. Zresztą, są
przyzwyczajeni! Odrywam się od niego i robię krok w tył.
- Kocham Cię! – wołam
szybko, zanim drzwi się zamykają.
Winda wiezie mnie w górę, a ja czuję ucisk w żołądku.
Będzie dobrze, powtarzam sobie, będzie dobrze!
---
Nie rozmawiamy o tym ani w poniedziałek, ani we
wtorek, choć Adam dzwoni do mnie, najpierw, żeby podnieść mnie na duchu, a
potem dowiedzieć się, jak mi poszło. Z bólem serca wmawiam mu, że mam jeszcze
jedno zaliczenie, żebym mogła wymknąć się na taniec bez jego wiedzy. Nasz układ
do różowej pantery kuleje! Całe szczęście, że Marek może nam teraz poświęcić
więcej czasu. Odkąd wrócili z Paryża z pucharem za trzecie miejsce w tańcach
latynoamerykańskich, oboje z Elą nareszcie odetchnęli. No, i nie muszą już tyle
ćwiczyć… za to nam teraz dadzą żaru! To nic, wmawiam sobie, przecież to ma tyć
niespodzianka dla Adama. No, ale jak ostatnim razem chciałam my zrobić niespodziankę…
nie! Nawet nie chcę o tym myśleć!
Wchodzę na salę raźnym krokiem, bo jestem już chyba
spóźniona, a tam, jakaś nowa dziewczyna! Nieduża, zgrabna, taki typ włoszki,
ciemne włosy, ciemna karnacja… głośny, zaraźliwy śmiech…
Marek staje z nią w parze, podczas, gdy reszta się
usuwa i robi im miejsce. Ela włącza salsę… O ja cię kręcę! Ale tańczy!
Właściwie, to już od pierwszych taktów widać, że dziewczyna jest świetna! Rusza
się, jakby pochodziła z Kuby. Patrzę po twarzach pozostałych… szczęki im opadły! Wyobrażam sobie, co by nam pokazała, gdyby
tańczyła ze stałym partnerem, chociaż Marek naprawdę jest świetny. Wyprowadza
kroki tak, żeby mogła się zorientować, co dalej i daje czas na dopasowanie… Ela
wyłącza muzykę i z piskiem przewija, a my zaczynamy klaskać! Marek uspokaja nas
dłonią. To jeszcze nie koniec. Samba! Elka się rozpromienia, bo to jej
ulubiona...
Marek rusza, a ta Mała „czarnulka” z nim. Nie! To ona
tańczy, a on jest tłem. Nie, nie, nie! Ona nie tańczy, ona JEST sambą! Coś
niesłychanego, żeby tak się ruszać. Marek podprowadza ją do solówki. Jest taki
krok, który według mnie, wychodzi tylko Brazylijkom, takie „potrząsanie”
biodrami… No, ona to po prostu robi…
Kiedy muzyka milknie, przez chwilę jest cicho, a
potem wszyscy się rzucamy do Marka i tej nowej.
- Ale super! Dobra jesteś!
- Gdzieś Ty znalazł tę
Sambę? – rzucam do Marka i patrzę na dziewczynę z zachwytem.
- Sambę? – jej ciemne, jak
węgielki oczy patrzą na mnie ze zdziwieniem.
- Przepraszam, nie wiem, jak
masz na imię – śmieję się do niej.
- Ania – i też się uśmiecha.
W policzkach robią jej się takie małe dołeczki…
- Anka tańczy od pół roku w
klubie osiedlowym – Marek wzbudza tym stwierdzeniem naszą wesołość. Akurat! W
klubie osiedlowym? A wcześniej… - zastanawia się i odwraca do Ani, jakby
szukając u niej podpowiedzi.
- W Miechowie, w takim małym
klubie… – dopowiada Ania cicho, jakby się wstydziła.
- To musi być niezły, skoro
ma takie talenty – Ela klepie ją po plecach z uznaniem – teraz tylko musimy Ci
znaleźć odpowiedniego partnera.
- Przyjmiecie mnie? – Ania
patrzy na Elę i Marka prawie ze łzami w oczach.
- Żartujesz? – nie
wytrzymuję.
- Byłaś przyjęta, zanim tu
przyszłaś! – Marek zabawnie wydyma usta. Robi to, kiedy jest bardzo z siebie
zadowolony – Ale nad standardem musisz popracować.
- Dzięki! – Ania rzuca mu
się na szyję, ale po chwili odskakuje jak oparzona i zerka z niepokojem na
Elę.
Wybuchamy śmiechem. Wszyscy czujemy się tu prawie,
jak rodzeństwo. Kochamy się i kłócimy, wygłupiamy czasem, jak przedszkolaki i
płaczemy, kiedy nam źle, no i troszczymy się o siebie… Większość z nas, to
przyjezdni… Teraz dociera do mnie, że to namiastka rodziny. Daje poczucie
przynależności do jakiejś grupy.
- Do roboty! – pokrzykiwanie
Marka wyrywa mnie z zadumy.
Po treningu zostaję jeszcze ja z Jackiem i pozostali,
którzy mają wystąpić na Urodzinach Klubu Jazzowego.
- Ania, jak się nie
spieszysz, to zostań z nami. Slow Fox to Twoja pięta Achillesa, więc poćwiczysz
– mówi Marek, a ona wygląda na szczęśliwą, że poświęca jej tyle uwagi. Mnie
wręcza pasek od szlafroka, który ma udawać mój ogon.
- Studiujesz? – pytam, choć
to raczej oczywiste.
- Jestem na pierwszym roku
„stomy”, a Ty?
- Ja na drugim lekarskiego.
Fajnie, że tu jesteś. Spodoba Ci się u nas – mówię, ale nie możemy dalej gadać,
bo Marek bierze nas w obroty.
Dopiero, kiedy wracamy całą zgrają do akademika, znów
zagaduję do Ani.
- Przepraszam, że nazwałam
Cię Sambą, ale Ty nawet wyglądasz, jak Brazylijka – patrzę na jej kręcone
kasztanowe włosy. Teraz, kiedy je rozpuściła, przypominają masę sprężynek,
podskakujących przy każdym ruchu.
- No tak – wzdycha – to było
nawet fajne.
- Świetnie tańczysz, ale Ty
to pewnie wiesz? – zagajam – masz w układzie sporo zupełnie nowych kroków.
- Bo sama się ich uczyłam –
mówi nieśmiało – z kasety, od wujka… Obejrzałam ją chyba z tysiąc razy… Ale
warto było – dodaje.
- Oj warto! – kręcę głową z
uznaniem – Mieszkasz w akademiku?
- Nie, na stancji, ale
niedaleko – znowu wzdycha – rodzice nie chcieli, żebym mieszkała w bursie na
pierwszym roku. Mój chłopak też nie chciał… - smutnieje nagle.
- Został w domu, czy
studiuje w innym mieście? – skąd ja to znam?
- Został. Jest złotnikiem –
znów ta nieśmiałość.
- Oooo, to chyba jest od
Ciebie sporo starszy? – nie mam pojęcia jakie szkoły się kończy, żeby być
złotnikiem.
- Nie tak bardzo – przygląda
mi się z wahaniem – trzy lata. Pracuje ze swoim ojcem…
- Ale Miechów nie jest tak
daleko od Krakowa… – staram się ją pocieszyć.
- No tak, ale jak Wojtek
przyjeżdża, to nie mamy gdzie się podziać – wzdycha – wolałabym mieszkać w
akademiku. Złożę podanie na przyszły rok! Zresztą dość mam tej stancji! Ciągle
jestem sama, a ta moja baba… - nie kończy.
- Nie lubisz jej – bardziej
stwierdzam, niż pytam. Nie każdy ma szczęście do takiej np. pani Mai.
- Podbierała mi perfumy i
kosmetyki – sapie – o jedzeniu nie wspomnę…
- Co jej zrobiłaś? – pytam
podejrzliwie, widząc, że w policzku Ani pojawia się dołeczek.
- Postawiłam na szafce
nocnej Stefana – mówi powoli – czaszkę – dodaje, widząc moje zdziwienie.
- Prawdziwą?
- Nie, doskonałą kopię z
jakiegoś tworzywa – dołeczki są teraz wyraźne – ale ona tego nie wie…
Chichoczemy obie.
- Tu muszę skręcić – Ania
wskazuje szary blok.
- Poczekamy, aż wejdziesz do
domu – proponuję głośno, na co reszta ochoczo przystaje.
Czekamy. Dopiero, kiedy Ania macha nam ze wskazanego
wcześniej okna, odmachujemy i idziemy dalej. Fajna dziewczyna, i taka… „z
jajem”, jak by powiedziała Ola. Muszę ją do nas zaprosić. To co, że jest
młodsza! Może przyszłaby też na urodziny klubu? Pewnie ten jej Wojtek
przyjedzie… Złotnik… Nie znam żadnego złotnika. Ciekawe, jaki jest? Pewnie
fajny, jak ma taką dziewczynę…
Na portierni czeka na mnie karteczka od
Adama-fotografa i gruba koperta ze zdjęciami od Piotra.
„ Pan Bogdan z klubu zamówił plakat, ale nie chciał
Ciebie, choć szuka dziewczyny z ładnymi nogami. Uznałem, że powinnaś wiedzieć.
Niedługo będzie dla Ciebie robota. Może być przed południem w ostatnią sobotę
maja? Adam”
Dziewczyna z ładnymi nogami! Dlaczego mnie to nie
dziwi? Mam to gdzieś! Właśnie, że tam pójdę i zatańczę. Dla mojego mężczyzny!
Nie będę się ukrywać! Mocno ściskam kopertę ze zdjęciami i idę na górę
piechotą. Trochę się wyładuję na schodach.
Kiedy pokazuję karteczkę Oli, ta ciężko wzdycha.
- Nie wiem, co Ty mu
zrobiłaś, że tak się uczepił!
- To chyba nie chodzi o mnie…
– wpatruję się w równe litery z namysłem – myślę, że on coś kombinuje, żeby się
pozbyć Adama.
???
- On ulokował w tym klubie
trochę pieniędzy… - nie wiem, czy powinnam jej mówić o tym, że Adam jest
wspólnikiem?
- No, to by wiele wyjaśniało…
– Ola sięga po pękatą kopertę – a to, co?
- Zupełnie zapomniałam! To
zdjęcia z ostatniej sesji z Piotrem! – szybko rozrywam szary papier.
Chciwie rzucamy się na zdjęcia. Jak zwykle, Piotr
wybrał takie, że dech zapiera. Nie mogę uwierzyć, że to ja. On jest po prostu
genialny! Pod spodem jest jeszcze biała koperta… Ostrożnie wysuwam czarno-białe
fotografie…
- Jezu! Olka! – Ola patrzy
na mnie zdumiona - To ten gej?
Wyglądamy jak… no… jak nie wiem co! Muskularny tors i
na jego tle moja szczupła jasna dłoń. Patrzę na niego jakby zdziwiona…
zamyślona… On śledzi ruch mojej ręki…
Na kolejnym zdjęciu, to jakby kolejny krok… mój nagi
obojczyk… moja pochylona głowa, jakbym patrzyła w dół, na… wyraz uniesienia na
jego twarzy… Ola przełyka głośno ślinę.
Kolejne… czuję, że mam gęsią skórkę… patrzę prosto w
obiektyw, a on na mnie… ma bardzo męski profil... Moje paznokcie na jego skórze…
czarno-biała tonacja wydobywa załamanie światła na jego mięśniach…
- Boże… - Ola wpatruje się w
zdjęcia – gdyby Adam to widział…
- Oglądał nas… - zaschło mi
w gardle. Kurcze, nawet mnie się te zdjęcia kojarzą z seksem. No, mnie to mogą,
biorąc pod uwagę, co było potem…
- Oglądał? – pyta z
niedowierzaniem – i co?
- No cóż – czuję, że
policzki robią mi się ciepłe – trochę nas poniosło…
- Wiesz co? – Ola kręci
głową – Ty to się marnujesz na tych studiach!
- Nie sądzę – prycham – jak
długo będę tak wyglądać? A poza tym, to nie dla mnie!
- No, może masz rację… - Ola
jeszcze raz ogląda zdjęcia – Szkoda, że Adam z Tobą nie pozował.
- Piotr go namawiał, ale on
kategorycznie odmówił – chichoczę – Wiesz, jaki on ma stosunek do mojego
pozowania.
- Wiesz co? – Ola nagle
poważnieje – Tak rozmawialiśmy z Radkiem…
Patrzę na nią w napięciu. Czyżby chciała mi
powiedzieć, że nie będziemy razem mieszkać w przyszłym roku? O nie, Ola błagam
Cię, nie rób mi tego!
- Adamowi został niecały rok
studiów… - słucham tego z rosnącą obawą – i z tego, co wiem, to do tej pory nie
był tak długo z żadną dziewczyną… Ola, to chyba poważna sprawa!
Uff, a już myślałam, że mi powie, że chce zamieszkać
z Radkiem. Zaraz, co ona powiedziała?
- Sama nie wiem… - jakoś
mnie nagle zainteresowały szczeliny w naszym parkiecie – mówiłam Ci, że nie
bardzo nam wychodzą rozmowy o przyszłości…
- Ale poznałaś jego babcię,
on był u Ciebie w domu – wylicza – i Julia wychodzi za mąż… To zmierza do…
Zakrywam twarz dłońmi. Nie wiem, nie wiem, nic nie
wiem! Chciałabym. Chyba bym chciała, ale… to jest takie nieprawdopodobne! Tyle
mi o sobie ostatnio opowiedział! Zmienia się, otwiera się… ale to idzie tak
powoli… Z drugiej strony, czy mnie się gdzieś spieszy? Ja mam dwadzieścia lat!
No, prawie dwadzieścia jeden… Julia wychodzi za mąż! Robert się ożenił i będzie
miał dziecko! Nie, nie dam się zwariować! Jest dobrze i nie psujmy tego!
- Ola, to na razie do
niczego nie zmierza – przerywam jej – dla mnie to jest bardzo poważny związek,
ale musimy się jeszcze oboje wiele nauczyć… o sobie – dodaję.
- Jak uważasz, ale ja Ci
mówię, że on myśli o Tobie bardzo poważnie i dlatego nie chce żebyś tak
pracowała.
- Wiem – z tym się akurat
nie pomyliła – dlatego traktuję to tylko jako chwilowy sposób zarabiania
dodatkowej kasy. Nic więcej!
- Dobra! Zostawmy to – Ola
nagle zarzuca temat – pokaż jeszcze raz te zdjęcia. Kurde! Ślinka cieknie na Wasz
widok!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz