piątek, 31 stycznia 2014

Klub Jazzowy



- No i  jak było? – Ola nie mogła się doczekać, kiedy wrócę.
                Dobrze, że Ewy nie ma. Robię herbatę i wreszcie udaje mi się coś zjeść. Jestem okropnie głodna. Pomiędzy kęsami kanapki opowiadam wszystko Oli, a ona wpatruje się we mnie z niedowierzaniem.
- Zapłacili Ci pięć tysięcy za jeden dzień? – jest pod wrażeniem.
- Piotr powiedział, że czasem zdjęcia ma się raz w miesiącu a czasem 3 razy w tygodniu, więc to i dużo i mało.
- Też prawda – Olka kiwa głową.- Szkoda, że musiałaś zmyć makijaż.
- Też żałuję. –dotykam włosów – Jakby co, to Ty mi zrobiłaś fryzurę.
- Ja? – Ola ogląda moje włosy – Ależ jestem zdolna!
- Ustaliłyśmy z Julką, że na razie nie mówimy rodzicom – patrzę na Olę wymownie – a Ewa jest ze Skarżyska i dyskrecja nie jest jej mocną stroną.
---
                Uczyłyśmy się z Olą jakieś trzy godziny, ale kiepsko nam szło. W poniedziałek kolokwium z chemii. Ważne, bo można być zwolnionym z egzaminu, jak się ma same piątki. Obie mamy szansę. Oli szczególnie zależy, bo ma jechać z rodzicami na święta do cioci w Niemczech. Ale jej dobrze, zobaczy rozwalony mur w Berlinie. Zazdroszczę jej. Chciałaby strasznie móc podróżować. Będę odkładała zarobione pieniądze i będę zwiedzała świat. Chcę zobaczyć Niemcy i Włochy i Francję. Dobrze, że nie musimy już prosić o wizy. Oglądam się jeszcze raz w lustrze: jest dobrze. Pomalowałam się podobnie jak rano. Nie zdecydowałam się jednak na czerwoną szminkę. Włożyłam ją do torebki jak talizman.
- Idziemy? – zaglądam do Oli.
- O kurde! – Olka okręca mnie dookoła – ale super wyglądasz.
- Myślisz, że tylko Ty możesz? – Ola ma fantastyczne ciuchy od tej cioci z Niemiec i potrafi je nosić.
                Mam na sobie białą koszulową bluzkę, spódniczkę z Hofflandu i samonośne pończochy, które dziś zdobyłam. Chyba ze sto razy sprawdzałam, czy koronka nie wystaje spod spodu, jak siadam. Nie spinałam włosów. Wyglądają teraz bardziej naturalnie, bo po tych kilku godzinach trochę się wyprostowały. Specjalnie nie zakładałam jeszcze płaszcza, żeby się pokazać Oli. Też wygląda świetnie w dżinsowej spódniczce i opiętej bluzeczce w cętki. Też założyła pończochy. Dostała je ode mnie. Ola ciągle czymś się ze mną dzieli. Tak przyjemnie się odwzajemnić, zwłaszcza czymś takim, jak samonośne pończochy przed randką.
- Ty, chłopaki idą! – Ola łapie mój płaszcz i wpycha mnie za szafę zasłaniającą wejście do pokoju. – Nie pokazuj się od razu.
- To ja idę po Olę – słyszę głos Adama.
- Nie idź, – woła Ola – ona jest tutaj!
                Czekam chwilę i wychylam się zza szafy. Efekt jaki wywołałam, przerasta moje oczekiwania.
- Może być? – uśmiecham się zalotnie.
- Możemy stąd nie wychodzić? – Adam ma uśmiech kota, który odkrył garnek ze śmietanką.
                Przez całą drogę do kina Adam co chwila dotyka moich włosów. Gdybym wiedziała, że tak mu się spodobają, to częściej bym je kręciła albo zrobiła trwałą. Przed „Kijowem” jest tłum ludzi. Koniki zaczynają sprzedawać bilety. Przeciskamy się do wejścia i Artur pokazuje bilety. Kiedy oni je kupili? Ola wzrusza ramionami na mój pytający wzrok i ruszamy za chłopakami na sam szczyt sali. Aha, siedzimy w ostatnim rzędzie w środku – najlepsze miejsca, postarali się. Obok nas mamy jeszcze dwa wolne miejsca, po jednym z każdej strony. Siadamy z Olą w środku a chłopaki na zewnątrz. Sala szybko się zapełnia i szybko okazuje się, że jedyne wolne miejsca to te koło nas.
- Wolne te miejsca? – jakiś pryszczaty chłopak zainteresował się miejscem obok Artura.
- Nie, - odpowiada Artur – czekamy na znajomych.
                Kto jeszcze ma przyjść? Mam nadzieję, że nie Pawełek. Światło przygasa i zaczyna się „Kronika”, potem reklamy.
-Kto jeszcze przyjdzie? – pytam szeptem Adama.
-Nikt – wydaje mi się, że się uśmiecha – chcieliśmy mieć trochę prywatności.
                Kiedy odwracam głowę, widzę, że Ola i Artur całują się niezainteresowani tym, co jest na ekranie. Nie pochwalam wyrzucania pieniędzy w taki sposób, ale nie mogę się oszukiwać, że mi to nie zaimponowało. Czy my też się będziemy całować? Pewnie tak. Czekam chwilę. Zaczyna się film. Czekam. Nic. Czy ja mam zacząć? Film zaczyna mnie wciągać. Zerkam na Adama – albo film go zainteresował albo udaje, żeby się ze mną podrażnić. Zerkam w prawo. O bożym świecie zapomnieli. Im to wolne miejsce rzeczywiście się przydaje. Adam bierze moją dłoń i zaczyna masować mi palce. Powoli przesuwa kciukiem od opuszek aż do dłoni. Teraz każdy palec osobno. Teraz wnętrze dłoni i nadgarstek. Jakie to przyjemne. Unosi moją dłoń do ust i zaczyna skubać zębami koniuszki palców. Czuję, że robi mi się ciepło. Przyjemny dreszcz przebiega mi po plecach, gdy Adam językiem zatacza kółka we wnętrzu mojej dłoni. Oddech mi przyspiesza. Czuję zęby Adama u podstawy kciuka.
- Podoba Ci się? – szepcze mi do ucha i muska ustami moją szyję.
- Film? – mruczę – bardzo.
                Dłoń Adama zatrzymuje się na chwilę. Zaskoczony odpowiedzią? Czuję Go teraz na kolanie. Sunie powoli palcem w górę. Delikatnie, ale zdecydowanie zdobywa kolejne centymetry. Czekam w napięciu aż dojdzie do koronki. Staram się uspokoić oddech. Niespodzianka! Palec nieruchomieje i nagle czuję całą ciepłą dłoń na moim udzie. Dłoń sunie wzdłuż koronki na zewnątrz, a potem do środka. Odchylam się lekko na fotelu i rozsuwam odrobinę nogi.
- Mała – dłoń sunie do wnętrza moich ud – prowokujesz mnie!
- Wiem – dłoń sunie wyżej.
                Adam nachyla się znowu do mojej szyi. Nagle kciukiem dotyka mojego czułego punktu. Niechcący? Wstrzymuję oddech. Boję się ruszyć. Wydaje mi się, że wszyscy słyszą, jak serce mi wali. Zerkam w bok i widzę, że Ola jest przechylona do Artura. Słabo mi.
-Nie brakuje Ci tlenu? – Adam cofa rękę, a ja biorę głęboki wdech.
                Znów sunie powolutku w górę. Nie zatrzymuję Go. Czy powinnam? Jesteśmy w kinie pełnym ludzi, a on mnie pieści. Nikt tego nie zauważy, głupia! Chcę tego, pragnę. Dłoń sunie w górę. Dotyka mnie tak delikatnie... Robi to celowo! Och, czuję ucisk w brzuchu. Jeszcze raz to samo. Co mnie obchodzą Ci ludzie wokół?
- Nie mogę chodzić z Tobą do kina – słyszę Adama tuż przy moim uchu – Strasznie mnie rozpraszasz.
                Dłoń wysuwa się spod spódniczki i wędruje do mojej brody. Po chwili czuję język Adama w ustach. Zdaje się, że niewiele zapamiętam z tego filmu, ale nie żałuję.
---
- Idziemy na piwo? – Ola wychyla się z objęć Artura.
- Ale tylko jedno  – Zerkam na zegarek. – W poniedziałek koło z chemii!
- Ważne? – Adam nagle poważnieje.
- Ważne - mówię równie poważnym tonem – od tego zależy, czy nas zwolnią z egzaminu.
- Chyba zgłupieliście? – Artur patrzy na nas jak na wariatów – nie ma jeszcze dziesiątej.
- Dlatego idziemy – mówię spokojnie – ale przypominam Ci, że jesteśmy z Olą na pierwszym roku, a nie na trzecim jak ty.
- Co za różnica? – Artur wzrusza ramionami.
- Pierwszego roku się nie powtarza – wtrąca się Ola – wylatuje się!
- Dziewczyny mają rację – Adam nieoczekiwanie bierze naszą stronę – mamy plany na Sylwestra i na ferie a przy niezdanym egzaminie wezmą w łeb.
- Jakie plany? – jestem zaskoczona
- Chciałbym, żebyś poszła ze mną na Sylwestra – Adam przytula mnie mocniej.
- Dobrze – nie myślałam o tym, ale chyba na to liczyłam – a dokąd?
- Koleżanka organizuje imprezę w domu pod Krakowem – Adam przygląda mi się chwilę – chyba, że wolisz iść na bal, to coś znajdę.
- Nie, domek jest OK. – patrzę na Olę. Miała jechać z Rodzicami.
- My się już dogadaliśmy – patrzy na Artura – zobaczymy się w ferie.
- To jest druga sprawa. – Adam zwraca się znowu do mnie – Jest obóz narciarski z Waszej uczelni. Jadą nasi znajomi i trzymają dla Was dwa miejsca. Pojedziecie?
- Muszę pogadać z rodzicami. – wzdycham – Powiem Ci pojutrze, dobrze?
- Super – Adam całuje mnie w usta – to szukamy czegoś tutaj czy do Rynku?
- Skoro mamy czas tylko na jedno piwo, to może do Klubu Jazzowego? – wyczuwam w głosie Artura nutę gniewu.
                O co mu chodzi? Nic na to nie poradzimy, że musimy się uczyć. Oni nie mają aż tylu zajęć, co my i nie mają noża na gardle. Pierwszy rok zawsze ma przerąbane, ale na medycynie szczególnie. Patrzę na Adama szukając poparcia, ale on patrzy krzywo na Artura. Co znowu? Nie chce do tego klubu? Myślałam, że  lubi Jazz. Zabrał mnie do kina na „Cotton Club”. Wchodzimy do bramy z nieoświetlonym szyldem. Sama bym tu w życiu nie trafiła. Z bramy przez ciężkie drzwi na schody w dół. Kolejne drzwi i uderza nas muzyka, gwar i mieszanina zapachu alkoholu, perfum i papierosów. Szatniarz uśmiecha się do nas przyjacielsko, jak do znajomych. Sala nie jest duża, ale wygląda jak z filmu z lat trzydziestych. Nie miałam pojęcia, że w Krakowie jest coś takiego, że w Polsce jest cos takiego. Stoliki są różne, ale generalnie małe, jak karciane. Krzesła też pomieszane. Nie ma miejsc, tylko stołki przy barze. W kącie scena i… O rany, muzyka na żywo! Patrzę na Olę a ona na mnie. Pianino, kontrabas i trąbka! Super! Grają muzykę z lat trzydziestych a nie Jazz. Idziemy do baru.
- Cześć Artur! – szczerzy się barman – O, Adam, cześć!
                Podają sobie ręce. Artur jest wyluzowany, za to Adam nie bardzo. Nie rozumiem, miejsce jest fantastyczne. Siadamy z Olą na barowych stołkach. Zakładam nogę na nogę, a co tam widoczny pas koronki. Barman podaje nam piwo i macha do chłopaków na scenie. Odmachują nie przerywając gry.
- Nie grasz dzisiaj? – barman patrzy na Adama pytająco
- Nie – krzywi się – dzisiaj nie. Nie mam sprzętu.
                Patrzę na Adama zdumiona. To on gra? Kiedy On to wszystko robi?
- Na czym grasz? - unoszę brwi.
- Na saksofonie – wzrusza ramionami.
- A zagrasz nam kiedyś? – oglądam się na Olę i Artura.
- Jeśli chcesz – dotyka kciukiem moich ust i coś z nich ściera. Albo zjadłam szminkę albo odwraca moją uwagę od tematu grania.
- Poprawię makijaż – mówię i zsuwam się zgrabnie ze stołka. W końcu zrobiłam to dwadzieścia razy dziś rano. – Gdzie jest toaleta?
- Zrób coś miłego dla barmana! – Barman odsuwa swoją potężną sylwetkę i ukazuje nam się plakat z Marilyn Monroe z filmu „Półżartem, półserio” i pod spodem napis: Zrób coś miłego dla barmana: popraw makijaż i bieliznę przy barze.
- Dobre – mówię - A może być tylko makijaż i nie czekając wyciągam czerwoną szminkę.
                Patrzę na Adama, patrzy ubawiony jak rozsiadam się znowu na stołku i powoli maluję usta przy małym lusterku, przechylona w stronę barmana. Posyłam barmanowi buziaka z miną podobną do tej jaką ma Marilyn na plakacie. Podoba się! Barman się oblizuje. Zerkam na Adama, a on kładzie mi rękę na udzie i grozi palcem. Nic z tego, bielizna nie! Popijam łyk piwa i zerkam na Olę.
- Ładnie Ci w czerwonej szmince – mówi – wyglądasz seksownie.
- Ola! – czerwienię się a ona chichocze.
- Cześć Adam! – jakiś potężny facet w skórze klepie Adama po plecach – coraz lepsze towary przyprowadzasz i coraz młodsze – taksuje wzrokiem mnie i Olę.
- Cześć Boguś – Adam się nie śmieje – Z wiekiem wzrok Ci się poprawia – cedzi przez zaciśnięte zęby.
                Artur rechocze i też wita się z facetem. Nie przedstawiają nas. Przyglądam się ukradkiem gościowi. Ma około czterdziestki, jest umięśniony, ale ma brzuszek, na czole zakola, włosy w kucyk. Jest dobrze ubrany, skórzana kurtka i dżinsy, mimo nadwagi jest dość atrakcyjny. Wyciąga do Oli łapę ze złotym sygnetem.
- Bogdan jestem! – całuje Olę w rękę
                Teraz wyciąga łapę do mnie. Wyciągam rękę pewnym gestem.
- Aleksandra – mówię krótko z lekkim uśmiechem.
                Facet patrzy mi w oczy w takim wyrazem jakby chciał mnie zjeść. Przełykam ślinę, a on powoli podnosi moją dłoń. Zamiast po prostu ją musnąć ustami, dotyka jej i wciąga powietrze, jakby ją wąchał. Dziwne uczucie! Nie wiem co robić bo facet nie puszcza mojej dłoni tylko przesuwa po niej ustami jakby całował nie dłoń ale inne usta. Mam gęsią skórkę, ale to nie jest niemiłe. Unosi głowę z drapieżnym uśmiechem na twarzy. Ma kły dłuższe niż inne zęby i chyba to powoduje, że ma taki drapieżny wygląd. Marszczy nos jak zwierzę.
- Poezja – mruczy cicho.
- Nie przyzwyczajaj się. – Adam staje blisko mnie i obejmuje mnie w pasie zmuszając faceta do zrobienia kroku w tył. Zaznacza terytorium?
                Bogdan przesuwa kciukiem po swoich ustach i chciwie mi się przygląda. Dziwnie się czuję. Powinnam być oburzona a zamiast tego czuję, że jego zachowanie mi pochlebia. Bierze Adama za łokieć.
- Możemy pogadać? – pyta nie spuszczając ze mnie wzroku.
- A to świnia! – mówi Ola, kiedy Adam z Bogdanem odeszli kilka kroków. – On Cię podrywał przy Adamie.
- Dlaczego zaraz świnia? – Artur ma niezłą zabawę – Laska mu wpadła w oko, to próbuje.
- Dobra, dobra. – mówię zła na siebie, że nie zareagowałam tak jak powinnam. Powinnam? – Wcale mnie nie podrywał. Poza tym jest stary i obleśny! – mówię nieszczerze.
- Chyba nie wszyscy tak uważają – Artur zerka na faceta – żebyście zobaczyły jakie on ma laski.
- Chyba żartujesz? – prycha Ola.
- Facet ma kasę i dziewczyny to czują – Artur patrzy na Bogdana z zazdrością – handluje dolarami i ma kasy jak lodu.
- Są rzeczy, których nie kupisz – upiera się Ola. Och, kocham Cię za to zdanie!
- Kiedyś przyprowadziliśmy tu dwie fajne laski – mówi Artur niechętnie – po dwóch tygodniach zamieszkały z Bogdanem. Obie na raz! A teraz ma ochotę na Ciebie – dodaje, patrząc na mnie.
- Wcale nie ma na mnie ochoty! – jestem zła, że nie byłam niemiła dla tego „cinkciarza”.
- Właśnie, że tak! – Artur szczerzy do mnie zęby – Zobaczysz zaraz, co Adam na to.
                Faktycznie Adam wraca do nas. Patrzy na mnie chwilę z poważną miną.
- Sprzedałem Cię – mówi w końcu i zaciska szczęki – Boguś daje mi za ciebie malucha.
- Co? – przecież wiem, że żartuje – Sprzedałeś mnie za malucha?
- Masz rację. – Adam przez chwilę się namyśla – Idę się targować!
                Łapie mnie nagle wpół i przysuwa się blisko. Zanurza twarz w moich włosach i gryzie mnie w ucho.
-Auuu! – łapię się za ucho i marszczę brwi – za co?
- Wiesz za co! – Adam patrzy na mnie jak mały obrażony chłopiec. Wydyma usta.
                Uwielbiam tę minę. Po prostu nie mogę się nie roześmiać. On jest zazdrosny! Mój kochany Adam jest o mnie zazdrosny. Nigdy tego nie okazywał. No, bo nigdy nie miał powodu by być zazdrosnym. Nie znaczy, że teraz ma powód. Nigdy bym niczego nie zrobiła z tamtym facetem. Brrr! Z nikim innym też nie, ale Adam nie musi o tym wiedzieć. Sięgam po piwo. Adam jest zazdrosny! Uśmiecham się do niego i mrużę oczy. Jest zazdrosny!
- Prowokujesz mnie – szepcze mi do ucha.
Kocham go!

czwartek, 30 stycznia 2014

Kraków cd



                Cały tydzień miałam zamęt w głowie. Powiedziałam Adamowi, że nie możemy się spotkać wcześniej, niż w sobotę wieczorem. Jestem na bieżąco, ale w sobotę rano mam się spotkać z Piotrem na zdjęciach. Dostałam adres jakiegoś studia na obrzeżach Krakowa. Pouczę się w niedzielę. Adam wymyślił, że pójdziemy do kina na „Księcia przypływów”. Ola i Artur też z nami idą, więc obie z Olą mamy o czym gadać. Ależ ona jest zakochana, kompletnie straciła głowę. Wczoraj Artur przyniósł jej jakąś książkę, właściwie to poznał nas z Pawłem zwanym Pawełkiem z III roku medycyny i on pożyczył Oli „Histologię” Ostrowskiego. Ciekawe, czy to ten Paweł od pani Mai. Pewnie tak. Jakoś mi nie przypadł do gustu. Jak się przedstawiałam, to przytrzymał moją rękę i tak mnie „zlustrował”. No po prostu cham. I jeszcze ten komentarz: „Adam to ma oko, szkoda, że mnie ubiegł”. I tak byś niczego nie dostał. Nie powiem, przystojny jest, ale nie w moim typie! Podobno „głuszy laski” na prawo i lewo. Że też są takie głupie i na niego idą. No, ale profesorski syn to gratka. Musi się nieźle pilnować, żeby go któraś nie wzięła na ciążę. Tak przynajmniej mówi Ola, ale pewnie powtarza to za Arturem. Ewa jest chyba trochę zazdrosna o Olkę. Bez sensu, przecież chodziłyśmy razem na korki z biologii i nigdy się jakoś nie zaprzyjaźniłyśmy. Obie nikogo nie znałyśmy, więc naturalnym było, że zamieszkałyśmy razem, ale każda z nas ma swoje koleżanki. Ewa jest chyba jeszcze bardziej „zacofana” ode mnie. Ola mówi, że odebrałam tradycyjne wychowanie, niech porozmawia z Ewką: „seks tylko po ślubie! Dziewictwo to wartość nawet w tych czasach”. Rany, jak moja Babcia! Albo Mama. Nie, dla Mamy ważne jest jeszcze to, żeby nikt nawet nie pomyślał, że mogłybyśmy z Julką uprawiać seks przedmałżeński. Umówiłyśmy się, że jak któraś z nas to zrobi, to wysyłamy do siebie kartkę z czerwoną różą. Głupie? No to co.
- Idziesz do Adama? – Ewa przekręca się w łóżku – tak wcześnie?
- Nie, Mama prosiła mnie, żebym odwiedziła jej dawną koleżankę ze studiów – wymyśliłam bajeczkę dla Ewy, bo nie wiem jak by zareagowała na pozowanie do zdjęć. Poza tym, ustaliłyśmy z Julką, że na razie nic nie mówimy Rodzicom, a Ewa jest ze Skarżyska – zaprosiła mnie na śniadanie.
- Tak wcześnie?- Ewa nie daje za wygraną. Co to jest, przesłuchanie?
- Na 9.00, ale to gdzieś na obrzeżach – pokazuje jej kartkę z adresem – wczoraj patrzyłam na planie. Kawałek stąd i muszę podjechać tramwajem  – wzruszam ramionami – głupio się spóźnić, nie?
- No fakt – uwierzyła w końcu. – To mogę zjeść resztę szynki?
- Jasne – a jedz sobie i tak ze zdenerwowania nie jestem głodna.
                Lubię jeździć tramwajem i przyglądać się ludziom. W sobotę rano przeważają kobiety, jadące na zakupy na targ. Wszyscy chyba oszaleli na punkcie handlowania na targu. W sklepach prawie nic nie ma, za to na targu, kupi się wszystko. Ciuchy z Turcji i Jugosławii. Dwa siedzenia przede mną siedzi taka „jejmość” ze składanym łóżkiem i torbą pełną ciuchów. Obok też „jejmość”, ale z wiklinowym koszykiem. Pewnie jedzie po świeże jaja, jak moja Babcia: „Jaja ze sklepu? Też coś!” Fajnie byłoby robić dla kogoś zakupy. To znaczy robić zakupy dla faceta. Myślałam, że będę robiła zakupy dla Roberta, ale nie. Czy będę robić zakupy dla Adama? Chciałby, żebym dla niego gotowała? Jest nam ze sobą tak fajnie. Czuję się jak nastolatka. Takie całowanie i prowadzanie za rękę. Podnieca mnie, nie ma się co oszukiwać. Ja Jego chyba też, bo inaczej by się ze mną nie umawiał, ale co będzie jak poprosi o więcej? Na razie jeszcze się poznajemy i wiadomo, że nie ma na co liczyć, ale za kilka tygodni? Jest starszy ode mnie i ma mieszkanie. Robert mówił, że faceci po prostu potrzebują seksu. Adam też na pewno ma takie potrzeby. A może robi to z kimś? Nie! Co za idiotka ze mnie. Zresztą, można robić masę przyjemnych rzeczy bez „pukania”. Zanim przyjdzie co do czego, możemy się pieścić i w ogóle. A jeśli okaże się, że to moja połówka jabłka? Jak to poznam? Myślałam tak o Robercie, a już dawno go nie ma. Kurcze, Rondo Mogilskie, muszę się przesiąść!
                Stoję przed szarym budynkiem bez wyrazu. Jedyne co o nim mogę powiedzieć, to że jest duży. Na parkingu stoi kilka samochodów: głównie polonezy ale są też zagraniczne na polskich numerach. To chyba tu? Wchodzę przez bramę i obchodzę budynek. Nad wejściem wielki szyld: „Foto Studio Life”. Pretensjonalne. Wchodzę i od razu natykam się na portiera za szybą. Lustruje mnie i nie czekając mówi, że na piętro i z klatki w prawo. Idę. Z góry dobiega muzyka, to chyba OMD. Tak na pewno. Teraz słyszę wyraźnie muzykę dobiegająca zza przeszklonych drzwi. Kiedy je otwieram, staję jak wryta. To istny cyrk! Wszystko wygląda podobnie, jak mieszkanie Piotra, którym urządził imprezę z widokiem, ale jest dużo większe. Muzyka wali z głośników, pełno tu ludzi, którzy są w nieustannym ruchu. Trochę z boku, na oświetlonej scenie stoi fotel a przy nim dziewczyna w kusej sukieneczce i koronkowych rajstopach. Kilka innych w rajstopach i pończochach czeka z boku. Co chwilę do dziewczyny przy fotelu przyskakuje kobieta z pędzelkiem albo inna z puszkiem i pudełkiem pudru. Za parawanem dwie dziewczyny naciągają pończochy i przypinają do pasków. Ależ to seksowne. Nie mogę oderwać oczu.
-Fajne, nie? – podchodzi do mnie dziewczyna mniej więcej w moim wieku – Ty do Piotra, nie?
                Jest nieduża i pulchna. Ma miedziane włosy wystrzyżone w fantazyjne kosmyki, coś w rodzaju fryzury „Chłopca z plakatu”. Jest mocno umalowana i ma trzy kolczyki w jednym uchu, każdy inny.
- Jestem Ola – podaję jej rękę. Ma paznokcie pomalowane na czarno.
- Piotr jest tam – wskazuje ręką jednego z dwóch fotografów.
                Podchodzę do Piotra, ale boję się przeszkadzać, więc staję obok dziewczyn w pończochach. Są mojego wzrostu albo wyższe. Mają na nogach cudowne szpilki. Chyba włoskie. Mama ma kilka par takich. Patrzą na mnie obojętnie. Jedna wydaje mi się znajoma, ale nie mam pojęcia skąd.
- Dobrze, wystarczy – Piotr macha do pozującej dziewczyny – Milena!
                Odwraca się do dziewczyny, która wydała mi się znajoma i zauważa mnie.
- Jesteś! – całuje mnie w policzek - już się bałem, że nie przyjdziesz. Adam, to moje odkrycie!
                Adam? Oglądam się. Och, to do drugiego fotografa. Odwraca się i przeszywa mnie świdrującym wzrokiem. Ma długie jasne włosy związane w kucyk i okulary w złotej oprawie, nasunięte na czoło. Taksuje mnie wzrokiem i w końcu kiwa głową. Piotr zostawia go z Mileną i dziewczynami, a sam prowadzi mnie do pomieszczenia obok. To profesjonalny zakład fryzjersko-kosmetyczny. Jakiś facet z brzuszkiem około trzydziestki rzuca się do mnie i sadza na fotelu. Piotr przywołuje chudą kobietę o surowym wyrazie twarzy.
- Co myślisz? – to do kobiety – Claudia Schiffer?
 Kobieta patrzy na mnie przez chwilę, po czym odgarnia mi włosy z twarzy. Porusza moją głową trzymając mnie „pod brodę”. Kręci głową.
- Kim Bassinger – rzuca beznamiętnie.
- Świetnie – Piotr jest zachwycony – do roboty! Ma wyglądać jak z „9 i pół tygodnia”!
                Zostawia mnie i wraca do pracy z tym Adamem. Słyszałam o tym filmie, ale go nie widziałam. Wiem jak wygląda Kim. Nie jestem do niej podobna. Ona jest po prostu zjawiskowo piękna. Nie wiem jak ta zasuszona „Raszpla” jak ją nazwałam w myślach, zmieni mnie w piękność. Fryzjer na szczęście okazuje się bardzo miły. Gada i cały czas mnie rozśmiesza. Uwija się przy moich włosach, nawet specjalnie mnie nie szarpie. Niestety, kiedy kończy, przekazuje mnie „Raszpli” i tu spotyka mnie niespodzianka! Jest profesjonalna do bólu. Zmywa mi twarz, choć nie robiłam makijażu. Na oczy kładzie chłodne kompresy, a na twarz nakłada podkład, potem dopiero mnie maluje. Fryzjer zerka jej przez ramię ale go wygania. „Raszpla” mało mówi, ale za to same istotne dla mnie rzeczy. Po pierwsze dowiaduję się, że mam owalną twarz i łatwo mnie malować bo mam dobre proporcje, cokolwiek to znaczy, mam dobrze zarysowaną żuchwę i kości policzkowe. Moim problemem jest nos, który można wyszczuplić nakładając jasny podkład na grzbiet i ciemny po bokach. Tłumaczy mi, jak powinnam malować oczy. Okazuje się, że do tej pory robiłam to źle. Naśladowałam Julię, a ona ma oczy osadzone węziej i ciemne. No i przede wszystkim mam wyrzucić niebieskie cienie, mimo, że są modne. Kiedy kończy, każe mi wstać i prowadzi mnie do dużego lustra w rogu.
- O rany! – jestem zdumiona.
                Z lustra patrzy na mnie zupełnie inna Ola. Zawsze uważałam, że jestem niebrzydka, ale teraz jestem piękna! Nie mogę w to uwierzyć. Nie wyglądam jak Kim, ale mam coś z niej. Coś nieokreślonego.
- Skończyliście? – Piotr wsadza głowę w drzwi i szczęka mu opada – wow!
                „Raszpla” jest z siebie bardzo zadowolona. Popycha mnie lekko w stronę Piotra. Mówisz, masz. Jest naprawdę dobra! Nie doceniłam jej. Idę na scenę, ale Piotr prowadzi mnie najpierw za parawan. Przyskakuje do mnie dziewczyna, która mnie witała i podaje ogromny miękki sweter. Zdejmuję spodnie, bluzkę i skarpety.
-Stanik też – rozkazuje dziewczyna i szuka czegoś w tekturowym pudle.
                Odwracam się i ściągam stanik. Ostrożnie nakładam sweter. Dziewczyna podaje mi czarne bokserki. Nakładam je na swoje majtki a ona ogląda moje kostki. Odcisnęły mi się ściągacze od skarpetek. Dziewczyna kręci głową i podaje mi wełniane luźne skarpety. Zakładam je, a ona roluje mi je koło kostek. Jestem gotowa.
- Siadaj – Adam wskazuje miękki skórzany fotel na scenie.
                Rozglądam się za Piotrem. Grzebie przy sprzęcie grającym i po chwili zamiast OMD z głośników płynie słodka rumba. Jest kochany. Zapamiętał, jak mówiłam, że muzyka jest dla mnie ważna. Przerzucam nogi przez oparcie fotela i odchylam głowę.
- Dobrze – Piotr cyka kilka zdjęć – Teraz nogi wyżej, przechyl głowę. Za bardzo! Dobrze. Zmiana!
                Idę za parawan. Czarny, połyskliwy sweter i wąska czarna mini a właściwie pas dzianiny. Skarpety  won! Odcisków na kostkach prawie nie widać. Idę na scenę, a tam stołek barowy. Siadam.
- Noga na nogę – komenderuje Piotr, a Adam się przygląda – Teraz zsuń się , nie całkiem, powoli. Dobrze. Jeszcze raz! Dobrze. Jeszcze raz, tylko bokiem. Dajcie jej jakieś buty! – zakładam czarne, trochę za duże szpilki – Dobrze – cyka kilka zdjęć - Zmiana!
                Za parawan. Srebrzysta tunika z czegoś miłego. Patrzę na metkę: kaszmir. Cieliste, kryjące majtki. Poprawa makijażu i włosów. Na scenę. Fotel, tylko inny, starodawny, skóra w kolorze czekolady. Siadam na oparciu.
- Nie, w drugą stronę - Piotr nachyla się do aparatu – Co to jest?!
                Podchodzi do mnie i dotyka palcem siniaka na moim udzie.
-Auu! – musiałam się uderzyć na treningu.
- Da się coś z tym zrobić? – odwraca się do „Raszpli” – Nie możesz mieć siniaków ani zadrapań, ani malinek w widocznych miejscach! – to do mnie.
                Czerwienię się na myśl o malinkach. Na szczęście Adam ich nie robi. Na razie! Robert nie raz mnie tak załatwił. „Raszpla” kręci głową, patrząc na świeżego fioletowego siniaka. Dziewczyna z kolczykami podaje mi parę pończoch. Samonośne! Z cienkimi silikonowymi paseczkami pod koronką, cudo! Zakładam je ostrożnie. Piotr patrzy zadowolony.
- Nawet lepiej – mówi – Dajcie jej telefon.
                Dziewczyna podaje mi starodawny telefon. Opieram go na kolanach i podnoszę słuchawkę. Rumba się skończyła. Pierwsze takty tango, ostrego Argentino. Marszczę brwi.
- Super! – Adam się uaktywnił – powiedz mu, żeby spadał!
-Spadaj! – mówię do telefonu – i zaczynam się śmiać. To głupie. Gadam z głuchym telefonem. Nie mogę się powstrzymać, a Piotr cyka zdjęcia.
                Parawan! Jestem wykończona. Po 2 godzinach przebierania i pozowania czuję ból w plecach. Na szczęście zostały jeszcze tylko dwa swetry. Jeden szafirowy, obszerny. Wkładam go z przyjemnością. Jest miękki, jak swetry Adama. Idę na scenę a tam nic. Nie ma fotela ani stołka. Piotr chodzi koło mebli stojących pod ścianą. Chyba nie może się zdecydować. Siadam na podłodze i podciągam nogi pod brodę. Mam gołe stopy. Pamiętam, jak Adam je masował, kiedy zmarzłam w Zoo. Gdyby wtedy jego mieszkanie było wolne, masowałby tylko moje stopy? Na pewno byśmy się całowali. Ależ on całuje! Dotyka moich ust, a ja to czuję w całym ciele. Czuję, że robi mi się ciepło na myśl o Adamie. Mam motyle w brzuchu.
- Nie ruszaj się! – Piotr patrzy na mnie z zachwytem.
                Parawan! Kusy sweterek z niczym nie wygląda dobrze. Nie dość, że jest przykrótki, to jeszcze cienki i widać moje sterczące sutki. Nikomu to nie przeszkadza, ale mnie tak. Dziewczyna z kolczykami bierze w końcu moje spodnie. Może z tym? Zakładam je i jest nieźle, ale Piotrowi się nie podoba.
- Potrzebujemy czegoś, czegoś… - patrzy nagle na swoje wytarte i poszarpane dżinsy – takiego!
                Ściąga dżinsy i zostaje w luźnych bokserkach i skarpetach. Wygląda tak zabawnie. Biorę od niego dżinsy i naciągam, są za duże, ale wygląda to dobrze. Przypomina mi się „Brzdąc” z Chaplinem. Idę na scenę. Piotr staje z aparatem, a ja nie mogę na niego patrzeć, bo natychmiast wybucham śmiechem.
- Zaraz dostaniesz klapsa! – Piotr się dąsa, ale tylko na niby.
- Dobrze – droczę się – ale najpierw mnie złap!
                Podciągam spodnie za szlufki i śmieję się, a Piotr robi mi zdjęcia.
                Mimo zmęczenia, jestem zadowolona. Ta praca sprawia mi przyjemność. Jakbym stawała się na chwilę kimś innym. Wydaje mi się, że to jak aktorstwo. Oczywiście aktor ma o wiele trudniejszą pracę i musi mieć zupełnie inne umiejętności i zdolności. No i musi mówić, a modelka nie musi. Jestem modelką? Chyba jeszcze nie. Piotr mnie przywołuje ręką. On potrafi tymi rękami pokazać wszystko, czego od nas chce. Zupełnie jak dyrygent. Odzyskał już swoje spodnie, a ja swoje ubrania. Mogłam też zatrzymać pończochy, w których pozowałam. Super!
- Chodźmy na chwilę do biura – Piotr idzie do drzwi na końcu pomieszczenia.
                Biuro, to właściwie niewielki pokoik okropnie zagracony meblami z okresu Gierka. Na oknie na wpół zasuszony kroton. Wszędzie pełno zdjęć, klisz, teczek i Bóg jeden wie, czego jeszcze.
- Na razie tylko za dzień zdjęciowy, bo nie mamy umowy – mówi Piotr i podaje mi kopertę z moim imieniem – przelicz
                W środku jest pięć tysięcy. Patrzę na Piotra zaskoczona. Nie spodziewałam się, aż tyle.
- Na razie tyle – mówi, widząc moją minę – za konkretne zlecenia będzie więcej.
- Nie! - mówię szybko – jest OK.
- Musze mieć kontakt z Tobą - Piotr drapie się po policzku – wiem, że nie jesteś „czasowa”, ale uważam, że coś z Ciebie będzie. Na ferie już nic nie wymyślę, ale może na lato. Masz plany na wakacje?
- Na razie nie – zaskoczył mnie tym pytaniem – zobaczę, jak mi pójdzie sesja i mogę mieć praktyki w szpitalu.
- Jeszcze zobaczymy – Piotr patrzy na moją twarz – musisz zmyć ten tynk – uśmiecha się.
                Dlaczego? Myślałam, żeby tak zostać do wieczora. Chciałam się tak pokazać Adamowi.
Zostawiam adres akademika z numerem pokoju i telefonem. Będę musiała pogadać z „panią Józią” z portierni, żeby pamiętała o przekazywaniu mi wiadomości. Teraz to różnie z tym bywa. Kupię jej jakąś kawę i czekoladę. W końcu zarobiłam pierwsze pieniądze od kiedy zaczęłam studia. Wcześniej coś tam próbowałam, broszki z modeliny, wiśnie u sąsiadów, ale nigdy nie zarobiłam tyle. Za cały miesiąc na stołówce zapłaciłam dwa i pół tysiąca!
- Podobno powinnam zmyć makijaż – idę do „Raszpli”
- Raczej tak – kiwa głową i podaje mi lusterko.
                Teraz dopiero widzę, że faktycznie powinnam się umyć. Przy dziennym świetle wyglądam okropnie. Podkład wysechł i zaczyna odstawać. Kolory są za ostre.
- Nie dziw się – „Raszpla” podaje mi watki i butelkę płynu do demakijażu – to makijaż sceniczny.
- Szkoda – mówię z żalem – przydałby mi się wieczorem.
- Zrób sobie podobny – wzrusza ramionami – zasady są te same, tylko mniej podkładu i delikatniej z kolorami.
- Bardzo pani dziękuję – mówię to szczerze. Chcę jej wynagrodzić paskudne przezwisko, jakie jej dałam.
- Nie ma za co – wydaje się zaskoczona – Wiesz co, na wieczór mogłabyś użyć czerwonej szminki, tylko nie maluj za mocno oczu.
- Nigdy nie używałam czerwieni – śmieję się – ale spróbuję.
- Masz – podaje mi jedną ze szminek ze swojego aluminiowego pudła z kosmetykami – jest bardziej koralowa niż czerwona. Zużyłam może jedną trzecią. Będzie ci pasować.
                „Max Factor”- czytam  napis na opakowaniu. Zerkam jeszcze raz na makijaż, żeby jak najwięcej zapamiętać i zmywam twarz. No, Adam, zaskoczę Cię dzisiaj!

wtorek, 28 stycznia 2014

Warszawa



Warszawa
                Łazimy z Julką po domach Centrum. Musimy odreagować rozmowę z Piotrem. Zrobił mi faktycznie niesamowite zdjęcia. Zupełnie inaczej na nich wyglądam. No, ale w końcu jest świetnym fotografem. Julka ma rację, że on potrafi pokazać, że nawet solniczka jest seksowna. Całe szczęście, że Julka wcześniej go uprzedziła, że jestem na medycynie. Okazało się, że nic nie wiem o pracy modelki. Na razie jesteśmy umówieni na sesję w Krakowie. Nie przypuszczam, żeby jechał tam specjalnie dla mnie, jak twierdzi, ale mnie to pasuje. No i zarobię pieniądze. Piotr twierdzi, że na razie niewiele, ale to i tak coś. Biorąc pod uwagę, że stypendium, które dostaję i pieniądze z domu ledwo mi wystarczają, to powinnam dziękować Bogu.
- Wiesz co? – Julka ciągnie mnie do schodów – chodźmy do Hofflandu, może będziemy miały szczęście?
- Chyba żartujesz? – ona nigdy nie była taką optymistką jak ja, a zdobycie ciucha z Hofflandu w naszym rozmiarze to prawie cud.
                Idziemy jednak do Juniora i naszym oczom ukazuje się długie stoisko, a przy nim kilkadziesiąt osób. Julka zostawia mnie na chwilę i idzie do lady. Po chwili wraca z obojętną miną.
- Idziemy do przymierzalni w rogu – rzuca.
                Ku mojemu zdumieniu, po chwili przychodzi do nas jakaś pani, na oko w wieku mamy i podaje dwie spódniczki. Są cudne. Czarne z podwyższonym stanem i na szeleczkach. Nie są nawet jakieś strasznie drogie, choć i tak mnie nie stać.
- Jak to zrobiłaś? – jestem w szoku.
- To mama kolegi z grupy – Julka się do mnie szczerzy – Podobam mu się.
- A on Tobie? – Spódniczka leży na mnie jak ulał. Szkoda, że nie mam już ani grosza. Ostatnie „zaskórniaki” wydałam na bilety do Warszawy.
- Może być – Julka jest dość tajemnicza – Ładnie Ci w tym. Bierzemy.
- Julka, ja już nie mam grosza – zdejmuję spódnicę z rezygnacją – Kupiłam dodatkowe skrypty, a nie mogę prosić rodziców o ekstra kasę. Wiesz, że spłacają gabinet.
- Ja zapłacę – Julka wyciąga portfel – oddasz mi jak zarobisz.
                Jak Ona to robi, że zawsze ma pieniądze? Nie dużo, ale zawsze coś jej zostanie. Powinna zostać bankierem, a nie architektem. Patrzę jak prześlizguje się zgrabnie między ludźmi. Kiedy wraca zadowolona z siebie, po prostu muszę ją ucałować.
- No, tylko bez poufałości proszę – burczy – To pożyczka i musisz mi oddać.
- Oddam Ci, oddam – jest taka kochana.
- Wiesz co? – mówi w końcu – widziałam tu w Pewexie takie fajne zestawy Lego. Jak Ci zostanie trochę forsy, to mogłybyśmy kupić razem taki zestaw dla Kuby.
                Tak dawno nie widziałam Kuby. Okropnie za nim tęsknię. Dał nam popalić, jak był mały, a teraz, jak podrósł i zrobił się fajny, to wyjechałyśmy. Dużo młodszy brat to niezły worek treningowy. Przynajmniej człowiek wie, co go czeka w przyszłości. Nikt mi nie wmówi, że macierzyństwo to taka frajda. OK., dzieci są w porządku, ale nie za szybko. Miałyśmy po 15 lat i czy nam się to podobało, czy nie, zostałyśmy niańkami. Teraz, jak na to patrzę, to krzywda nam się nie stała, ale to była antykoncepcja doskonała. Ja na pewno nie dam się wrobić w dzieci na studiach, a i potem zobaczymy. Julka ma podobne zdanie, ale Kubę kochamy strasznie.
                Trzeba wracać do akademika. Muszę się pouczyć, bo w pociągu gorzej mi idzie i nie zrobiłam tyle, ile zaplanowałam. Rano wracam do Krakowa i jeśli chcę się zobaczyć z Adamem, to trzeba porządnie przysiąść fałdów. Boże, ale się uparłam z tym lekarskim. Może trzeba było słuchać Taty i iść na stomatologię? Krótsze studia i nie mają aż tyle zajęć. To też się nie podobało Robertowi, on na dentystyce, ja na lekarskim. Może Kuba zostanie dentystą? Tato byłby przeszczęśliwy.
                Ciekawe, co Adam wymyśli tym razem? W kinie byliśmy na „Cotton Club” Coppoli. Stary film, ale go nie znałam. Fantastyczny. Nie wiedziałam, że lubi takie filmy. W ogóle, niewiele o nim wiem.  Niełatwo wyciągnąć z niego informacje. Byłby dobrym szpiegiem: mało mówi, dużo słucha i kobiety go uwielbiają. Ma też oddanych kolegów, a przynajmniej tak się wydaje. Ciekawe, jak tam Olka i Artur?
- Ziemia do Oli! – Julka szturcha mnie ramieniem. Stoimy przed akademikiem. – Co Ty się tak uśmiechasz pod nosem? Zakochałaś się, czy co?

ZIMA
                Kraków
- Adam? – wysiadam z pociągu i wpadam prosto w Jego ramiona – Co Ty tu robisz?
- Czekam na Ciebie – całuje mnie w policzek na przywitanie – Głodna jesteś?
- Skąd wiedziałeś, kiedy przyjadę? – patrzę podejrzliwie, ale widzę tylko dwoje roześmianych oczu. Już wiem! – Olka Ci powiedziała.
- To chyba nie była tajemnica? – zabiera mi torbę – Głodna jesteś? Zabiorę Cię na najlepsze pierogi w Krakowie.
- Mogę iść na obiad na stołówkę – Dobrze, że zapłaciłam za miesiąc z góry. Przynajmniej nie umrę z głodu.
- Skoro wolisz stołówkę od mojego zaproszenia… – Droczy się, widzę to w jego oczach.
- Dobrze, pójdę z Toba na pierogi, ale będziesz musiał mi postawić, bo jestem spłukana – niełatwo mi to powiedzieć, ale naprawdę chcę z nim iść.
- O to się nie martw – Patrzy na mnie jak na dziecko – A jak ładnie zjesz, to zabiorę Cię do Zoo.
                Nie mogę uwierzyć, że zabrał mnie do „Hawełki” na pierogi. Fakt, że były pyszne, ale myślałam raczej o barze niż o restauracji. Do Zoo jedziemy taksówką, bo w niedzielę autobusy jeżdżą o sobie tylko znanych godzinach. Może moglibyśmy zostać w tej taksówce? Adam gładzi moją rękę delikatnie. Jestem rozleniwiona po obiedzie i chce mi się spać.
- Nie zasypiaj – całuje mnie – już prawie jesteśmy.
                Wychodzę niechętnie z taksówki. Zawsze lubiłam chodzić do Zoo, ale to nie miejsce na randkę. Pełno tu rodzin z dziećmi. Głupio się przy nich całować. Adam kupuje bilety i wchodzimy. Przypomina mi się, jak przyjechaliśmy tu chyba z pięć lat temu. Nie, sześć, bo nie było Kuby a Mama była w ciąży. Wtedy nam powiedzieli, że będziemy miały rodzeństwo. Julka powiedziała po prostu, że ma nadzieję, że to będzie chłopak, a ja zmartwiałam. Nagle mój świat się zmienił. Nie wiedziałam, czy się cieszyć, czy nie. Nic nie wiedziałam. Czułam taki żal. Nie do Rodziców, że zrobili sobie nowe dziecko. (Wtedy myślałam, że wpadli). Miałam żal do świata. Chyba się bałam, że jak urodzi się chłopak, to nie będę już ukochanym dzieckiem Taty. Zawsze czułam się bardziej związana z Tatą, niż z Mamą. To On mnie przytulał jak coś sobie rozbiłam, On czuwał przy mnie jak byłam chora. Przy Julii też, ale ja to odbierałam chyba mocniej, niż Ona. Ona była zawsze bardziej podobna do Mamy i bardziej z Nią związana. Ukochana córeczka mamusi, a jeszcze jak powiedziała, że idzie na architekturę na uczelnię Mamy? Boże! A ja? Powinnam zostać dentystką? Dla Taty?
-Zamyślona, zadumana – Adam zagląda mi w oczy – lubisz Zoo?
- Uwielbiam – Jemu mogę powiedzieć. – Jak byłam mała, to obejrzałyśmy z Julką taki film „Karino”.
- O koniu wyścigowym – Też go oglądał! No tak, był w Teleranku, więc jak mógł go nie oglądać?
- No właśnie – ciągnę – i potem postanowiłam, że będę weterynarzem. Będę leczyła poranione konie albo inne zwierzęta. Będę jak tamta pani weterynarz i będę pracowała w stadninie albo w Zoo.
- Ale wylądowałaś na medycynie – śmieje się ze mnie?
- No tak, ale to i tak nieźle, bo Rodzice chcieli, żebym była dentystką – zawarliśmy układ.
- Dentysta to dobry zawód – Adam poważnieje – chcieli dla Ciebie dobrze.
- Tak  – mówię zgryźliwie – bardzo dobry. Mój Tato jest dentystą. Nie ma go w domu od rana do nocy. Teraz spłaca kredyt za gabinet, więc musi dużo pracować. No i jeszcze musi utrzymać nas na studiach w dwóch różnych miastach.
- Pieniądze nie są aż takie ważne – Adam macha ręką – powoli spłaci kredyt i stanie na nogi. Jako dentysta zawsze będzie miał pracę. Jako lekarz miałby gorzej. Dyżury itd. Przynajmniej nocuje w domu.
- To prawda – mówię ostrożnie – Tylko czasem myślę sobie, że pieniądze nie są ważne dla tych, którzy je mają.
- Tak myślisz? – patrzy na mnie uważnie – A gdybym Ci powiedział, że wygrałem wczoraj w totka i mam górę pieniędzy?
- To szybko bym uciekła! – odsuwam się od niego udając przerażenie – Na pewno by Ci się od tego przewróciło w głowie i źle byś mnie traktował. Poniewierał i kazał szorować podłogi… – teraz już nie mogę utrzymać powagi i wybucham śmiechem, aż jakaś pani odwraca głowę w naszą stronę.
- Taaak – Adam patrzy na mnie mrużąc oczy – chciałbym zobaczyć Cię w łachmanach, jak szorujesz tę podłogę – przygryza dolną wargę i unosi brew. Ależ na mnie to działa!
- Przestań tak na mnie patrzeć – czuję , że serce mi przyspiesza. Ja, pochylona nad podłogą, powiedzmy sobie szczerze, po prostu wypięta, na kolanach!  Rany, o czym ja myślę?
- Choć – Adam bierze mnie nagle za rękę – coś Ci pokażę.
                Idziemy szybszym krokiem coraz dalej i dalej. Ta część ogrodu jest mało uczęszczana, bardziej dzika. Prawie nikogo tu nie ma. Obok nas przemknął jakiś facet w kombinezonie, pewnie pracownik. Przed nami zagroda z grubych drążków, za nią druga, podobna, ale trochę wyższa. Adam wyciąga z kieszeni jabłko i łamie je na pół a potem unosi w górę. Co on robi? Aha, wiatr wieje od naszej strony do zagrody. Wabi zwierzęta zapachem jabłka! Rozglądam się za tabliczką, ale już mi niepotrzebna bo na małej górce pojawia się jeleń. Parska głośno i powoli idzie w naszą stronę. Za nim wychodzą łanie. Całe stado. Skąd wiedział?
- Często tu przychodzisz? – pytam, nie spuszczając oczu z jeleni.
- Kiedyś tak  – Adam rzuca połówki jabłka za zagrodę i patrzy mi w oczy – ale potem nie miałem z kim tu przychodzić - mówi to niskim ciepłym głosem.
                W pobliżu nie ma nikogo. Czuję na twarzy Jego ciepły oddech. Jestem oparta o barierkę. Adam opiera po obu stronach ręce i delikatnie muska nosem moje policzki. Czy On właśnie powiedział, że teraz ma z kim tu przychodzić? Czuję jego oddech na twarzy. Szukam ustami jego ust. Są ciepłe. Dziwne, bo na dworze jest zimno. Łapię zębami za jego dolną wargę i pociągam. Pomruk zadowolenia, podoba Mu się. Całuję Go powoli, bardzo powoli. Znów mruczy. Teraz On wsuwa język do moich ust i zaczyna zataczać nim koła, najpierw powoli, potem coraz szybciej. Napiera na mnie biodrami i przyciska do barierki. Jęk – to ja. Brak mi tchu, ale nie cofam głowy. Wciągam powietrze nosem i teraz mój język przyłącza się do tańca. Adam minimalnie porusza biodrami, ale ja to czuję jak napór. O rany, on się nie porusza, on stwardniał! To odkrycie powoduje, że znów mam motyle w brzuchu. Odruchowo wysuwam biodra i nieruchomieję bo Adam nagle się zatrzymuje. To trwa chwilę, ale wiem, że poczuł mój ruch. Co on pomyśli? Och, nie ważne, też jest podniecony. Język Adama porusza się w moich ustach w przód i w tył, jak… Adam, błagam, nie przestawaj. Czuję, że wilgotnieję pod naporem jego bioder. Za szybkie tempo dla mnie! Cofam głowę i dyszę ciężko ze spuszczoną głową. Naprzeciw mnie Adam robi to samo. Nagle przygarnia mnie do siebie i tuli do piersi. Jest taki duży i ciepły, mogę się schować w jego ramionach.
- Śnieg pada – szepcze mi do ucha.
                Rzeczywiście wokół nas wirują płatki śniegu. Jelenie stoją i przyglądają nam się wielkimi oczami. Były świadkami niezłej sceny. Nagle wstrząsa mną dreszcz. Nie czułam wcześniej, że mi zimno.
- Zmarzłaś? – w głosie Adama słychać troskę.
                Myśli nad czymś przez chwilę i zerka na zegarek. Wreszcie bierze mnie za rękę i idziemy z powrotem. Oglądam się i widzę, że jelenie się nie poruszyły. Odprowadzają nas wzrokiem. Piękne są. Wzdycham.
- Nie jadłaś dziś lodów, a dalej smakujesz truskawkami – Adam oblizuje się patrząc na mnie – można Cie całować i przepijać szampana.
- Przestań – czuję, że się czerwienię – dokąd idziemy?
- Zobaczysz – Adam zerka znów na zegarek – dobrze biegasz?
                Biegniemy do bramy. Mnie łatwiej, bo mam wolne ręce, ale Adam niesie moją torbę. Nie jest ciężka, ale dość nieporęczna. Radzi sobie jednak świetnie. Musi na co dzień biegać albo uprawia inny sport, ale na pewno jest w ruchu. Przed nami brama, a za bramą autobus. Wskakujemy w ostatniej chwili. Nie chcę jeszcze wracać, tak mi z nim dobrze. Zerkam na zegarek, jest dziesięć po trzeciej. Mam czas. Uczyłam się u Julki i w pociągu. Wieczorem tylko powtórki z Ewa i Olą. Adam pociąga mnie za rękaw, przerywając moje rozważania. Już wysiadamy? Dopiero dwa przystanki. Rozglądam się ciekawie. Jesteśmy w dzielnicy willowej. Domki są zadbane, niektóre bardzo ładne z dużymi ogrodami. Cały Kraków: blisko centrum takie miejsce! Adam prowadzi mnie do jednego z większych domów i nie dzwoniąc, naciska klamkę. Nie otwiera się, ale on wsuwa rękę między pręty i przekręca klucz, jakby robił to wiele razy. Kto tu mieszka? Przecież mówił, że mieszka z Babcią koło Rynku. Idzie pewnie przez zadbany ogród, więc ja za nim.
- Kto tu mieszka? – Rodzice też nie, więc kto?
- Ja – Adam uśmiecha się szeroko i zanim mogę coś powiedzieć, naciska dzwonek.
                Drzwi otwierają się prawie natychmiast, jakby ktoś na nas czekał i widzę pulchną kobietę około pięćdziesiątki. Uśmiecha się do nas.
- Dzień dobry, pani Maju – Adam całuje ją w rękę.
- Dzień dobry, Adamie! – kobieta cofa rękę i chichocze.
- Dzień dobry – uśmiecham się nieśmiało i zerkam na Adama. Nie czekam, aż mnie przedstawi. – Jestem Ola.
- Przepraszam za kłopot – mówi szybko Adam – ale dałem klucze koledze, a trochę zmarzliśmy w Zoo.
- Pan Paweł jest u Ciebie – mówi szybko pani Maja – Wchodźcie, bo faktycznie zimno dzisiaj.
                Adam marszczy brwi i zerka na mnie niezdecydowany. Coś poszło nie tak, jak chciał. Pani Maja też to zauważyła. Patrzy chwilę na Adama, po czym bezceremonialnie zagarnia mnie ręką do środka. Wchodzimy razem na werandę. Po lewej stronie są drzwi bez okna, ale mijamy je i idziemy na wprost przez przeszklone drzwi do przedpokoju. Adam pomaga mi zdjąć płaszcz i zawraca, ale pani maja Go zatrzymuje. Zdejmuję buty, mimo protestów pani Mai i zakładam grube wełniane skarpety, które miałam w torbie. To taki patent do pociągu.
- Wejdźcie do mnie – mówi – nie jest sam.
                Adam jeszcze bardziej się nachmurza, ale pani Maja wydaje się zachwycona tym, że ma gości. Prowadzi nas w prawo, obok kuchni, do dużego pokoju z kominkiem. Ogień trzaska wesoło. Jak tu ciepło. Patrzę na moje zziębnięte stopy.
- Siadaj, dziecko przy kominku – pani Maja wskazuje mi fotel – zaraz przyniosę Wam coś ciepłego i szarlotka się prawie upiekła.
                Rzeczywiście, w całym domu pachnie ciastem. Sadowię się w fotelu, a Adam siada obok na pufie. Kładzie sobie moje stopy na kolanach i zaczyna rozcierać. Łaskocze przy tym niemiłosiernie, więc chichoczę cicho. Pani Maja przynosi nam gorącą herbatę z miodem. Patrzy na nas z uśmiechem.
- Zaraz podam szarlotkę – mówi – tylko trochę przestygnie.
- A pani nie z Krakowa? – patrzy na mnie ciepło.
- Nie, –mówię – ale proszę mi mówić po imieniu. Przyjechałam ze Skarżyska koło Kielc, na studia. Jestem na pierwszym roku medycyny.
- Mój Boże – załamuje ręce – taka młodziutka! A nie boi się pani tych, no – szuka słów – nieboszczyków?
- Nie, - mówię rozbawiona. Wszyscy mnie o to pytają – Umarli nie zrobią nam krzywdy. Już prędzej żywi.
                Adam przysłuchuje nam się i nic nie mówi. Zerkam na niego. Chciał mnie przyprowadzić do wynajętego mieszkania. Do swojego mieszkania. Co On sobie myśli? Miałabym tak po prostu do Niego pójść? No dobra, to w Zoo było cudowne, ale zaraz seks? Przecież Ci nie proponował, głupia. Ganię się w myślach, ale rozsądek każe mi zadać sobie pytanie: Po co w takim razie Cię tu przyprowadził? Żeby się ogrzać? Akurat! Pani Maja przynosi całą blachę szarlotki. Jednak nie dała się wyjąć na gorąco. Jest pyszna, na cienkim kruchym spodzie z warstewką pigwy pod jabłkami.
- Pyszna – mówię szczerze – uwielbiam szarlotkę z pigwą.
- Oh, – pani Maja jest zachwycona – mamy tu kucharkę nie lada!
                Gadamy chwilę o starych recepturach i o mojej Babci, która uczyła nas gotować tak, jakby to był cel jej życia. Adam nas na chwilę opuścił. Chyba wiem, gdzie poszedł. Ciekawe, kto jest w jego mieszkaniu, czy pokoju. Chyba mieszkaniu.
- To Adam wynajmuje u pani mieszkanie? – staram się, aby to zabrzmiało naturalnie.
- Ano tak – pani Maja przygląda mi się badawczo, tak, że czuję pieczenie policzków – ale dość długo go tu nie było. Stale któryś z kolegów ma klucze.
- Ach, tak – nie wiem, co powiedzieć – rozumiem.
                Pani Maja przygląda mi się z takim babcinym uśmiechem. Jest młodsza od mojej Babci, ale jest w niej takie ciepło. Chce coś jeszcze powiedzieć, ale wraca Adam. Musimy się już zbierać. Rozgrzałam się szarlotką i kominkiem. Muszę tylko na chwilę do łazienki. Pani Maja pokazuje mi drzwi na końcu przedpokoju. Kiedy już mam wyjść, słyszę przyciszone głosy Adama i pani Mai. Otwieram drzwi…
- … taka młodziutka – pani Maja mówi z troską, przyciszonym głosem.
                Nagle uświadamiam sobie, że oni mnie nie słyszą, bo na nogach mam skarpety. Może ten Paweł przyprowadził jakąś małolatę i pani Maja się denerwuje, nie wyglądała na zachwyconą jego wizytą.  Pociągam drzwi do siebie, otwieram je głośno i idę jakby nigdy nic do przedpokoju. Adam już czeka na mnie z płaszczem. Zerka na nas niepewnie, kiedy pani Maja przygarnia mnie do siebie i całuje w policzek. Jestem trochę zaskoczona, ale też cmokam ją w policzek. Pachnie szarlotką. Lubię ją.