piątek, 28 lutego 2014

Radek



Kraków
                Jak to dobrze, że mamy wolną środę. Powoli zaczyna się gorączka przed egzaminami. Nawet jestem z tego zadowolona. Przy tym poziomie stresu nie mam czasu myśleć o uczuciach. Tylko przed snem dopada mnie jakaś chandra. Nie wiem, skąd się to bierze. Mam nadzieję, że z czasem przejdzie. Tak przynajmniej mówi moja babcia: „Czas leczy rany”. A tato zawsze dodaje: „chyba, że się wcześniej od nich umrze”. Ale ja nie umieram. Przepłakałam dwie noce i wystarczy. Nie wiem, czy podjęłam słuszną decyzję czy nie, ale wiem jedno: Jeśli chcę mieć wakacje, to muszę wziąć się w garść.
                Przejeżdżam dwa przystanki i dalej idę piechotą. Jest tak pięknie, że chyba nic nie jest w stanie zepsuć mi humoru. Idę z uśmiechem po nasłonecznionej stronie ulicy. Mam na głowie burzę włosów, więc przechodnie zerkają na mnie ciekawie. Uwielbiam maj. Na naszej polance kwitną już poziomki. Może nawet są już małe zielone owocki. Dochodzę do znajomej bramy i mój dobry nastrój pryska. A co, jeśli Adam tam jest? Na chodniku stoi zaparkowana sportowa honda. Ciekawe, kto przyjechał takim wózkiem? Może Bogdan. On wygląda na taki samochód. Stoję chwilę, ale ile można się zastanawiać? Schodzę do Klubu. Wszyscy już na mnie czekają. Jak to jest, że zawsze jestem punktualnie a wszyscy są przede mną. Na szczęście ani Adama ani Bogdana nigdzie nie widać. Robimy makijaż a fotograf przegląda moje stroje. Tak jak myślałam, najbardziej pasuje mu ta krótka sukieneczka. Dopasował do niej czarny szal z kogucich piórek, połyskujący zielenią i granatem. Przypinamy go szpilkami do dołu sukienki. Wygląda bosko! Wsuwam na nogi moje szpilki, ale nie pasują. Są za masywne. Potrzebujemy czegoś lżejszego. Znajduje w swoich rzeczach czarne satynowe sandałki na obcasie. Przypinamy do nich lśniące klipsy i wyglądają z daleka na istne cudo. Są o numer za małe, ale daję radę je wcisnąć.
- Nie przejmuj się. Cały czas będziesz siedzieć – fotograf ustawia statyw z aparatem.
                Rozsiadam się na wysokim stołku na tle baru. Muszę wykręcać się we wszystkie strony, przechylać, zakładać nogę na nogę, ale ciągle coś jest nie tak.
- Słuchaj - mówi w końcu fotograf – masz przyciągnąć ludzi, masz pokazać, że tu jest fajnie, masz pokazać radość! Albo mnie uwiedź, pokaż COKOLWIEK!
                Zamykam oczy i szukam w pamięci czegoś naprawdę beztroskiego. Przychodzi mi do głowy Kuba, kiedy biegnie do mnie z pudełkiem klocków, które dostał pod choinkę i jak wiruje ze mną i Julką, kiedy prosiłam o zgodę na wyjazd do Zwardonia. Zaczynam się śmiać, bo przypomina mi się jak Adam przewrócił mnie w śnieg. Adam. Czuję jego dotyk na ciele. Tak materialnie!
- Super! – fotograf wyrywa mnie z objęć wspomnień – weź to!
                Podaje mi długą szklaną fifkę z papierosem. Barman podchodzi do mnie z zapalniczką. Zauważam, że jest duża, metalowa, jak na amerykańskich filmach. Nie patrzy na mnie, tylko na coś w głębi sali. Odwracam się powoli i widzę Bogdana z jakimś facetem w dżinsie od stóp do głów. Jeszcze tego tu brakowało! Krzywię się lekko, co nie uchodzi uwadze barmana. Wracam do pozowania. Na szczęście teraz mam siedzieć bokiem i udawać, że palę.
- Nie widać nóg! – Bogdan podchodzi bliżej.
                Bezceremonialnie wchodzi w kadr i podnosi moją rękę do ust.
- Witaj piękna – mówi to niskim szarmanckim tonem.
- Witaj – odpowiadam krótko, najspokojniej jak potrafię.
                Nagle widzę pobladłą z wściekłości twarz fotografa. Przełykam ślinę. Nie jest dobrze. Fotograf podchodzi i przybliża swoją twarz do twarzy Bogdana.
- Zechce pan zejść z kadru? – pyta lodowatym tonem.
- Oh, przepraszam – pierwszy raz widzę Bogdana zmieszanego – chciałem tylko, żeby lepiej było widać jej nogi i odsuwa swoją opierścienioną łapą brzeg mojej sukienki.
                Odsuwam jego rękę trochę zbyt gwałtownie, tak, że odrywa się jedno z piórek przypiętego szala. Fotograf blednie i umieszcza brzeg sukienki na poprzednim miejscu.
- Nie reklamujemy burdelu, tylko Klub – mówi dobitnie i wraca do zdjęć.
                Uwielbiam go w tej chwili. Zaciągam się papierosem i wypuszczam dym. Jakie cudowne uczucie. Patrzę na fotografa z podziwem. Potrafi sobie radzić z ludźmi.
Po kilku minutach kończymy zdjęcia i demontujemy mój strój. Odstawiam sandałki na stołek. Podchodzi Bogdan i ogląda je z dezaprobatą.
- Co to za badziewie? – trąca klips, który natychmiast odpada od buta.
- Na zdjęciu będą wyglądały na drogie i ekskluzywne – bronię naszego dzieła – Te oczywiście nie nadają się do chodzenia. Zresztą i tak są za małe, ale jeden numer, to do przyjęcia  jak się tylko siedzi.
                Poznaj profesjonalistów, dupku! Fotograf się nie odzywa. Chowa sprzęt do wielkiej aluminiowej skrzynki wyłożonej gąbką.
- Chciałbym Cię odwieźć – Bogdan nie odstępuje mnie na krok.
- Dzięki, ale mam coś do załatwienia tu niedaleko. Zresztą chętnie się przejdę – nie wsiądę z nim do samochodu.
                Jest zawiedziony, ale nie nalega. Zastanawia się nad czymś, ale barman woła go do telefonu, więc tylko kiwa na faceta w dżinsie. Idę do łazienki zdjąć sukienkę. Kiedy wracam, Bogdan kończy rozmawiać z „dżinsowym”, spieszy się gdzieś. Podchodzi do mnie i całuje mnie w rękę.
- Jeszcze się zobaczymy – mówi z uśmiechem i szybko wychodzi nie czekając na moją odpowiedź.
                Wciągam głęboko powietrze. Fotograf coś podpisuje, bierze od „dżinsowego” kopertę i zagląda do środka. Jest zadowolony, mruga do mnie. Facet w dżinsie podchodzi teraz do mnie.
- Kidziński, jestem właścicielem agencji Coral-Art – przedstawia się – mam się z panią rozliczyć.
                Wyciąga kartkę A4 z teczki i podaje mi do podpisania. Czytam kolejne punkty: zdjęcia SA własnością zamawiającego…, bla, bla, bla…, nie wolno publikowac bez zgody właściciela…, bla, bla, bla, wynagrodzenie dla modelki 500.000 zł. Podnoszę głowę, to chyba błąd?  Owszem ceny rosną w tempie odrzutowca, ale to już przesada. Facet wzrusza ramionami.
- Pan Bogdan tyle wpisał, to on płaci.
                Patrzę na fotografa. Ma dziwną minę. Kurde, on chyba nie myśli, że ja…? Przełykam głośno ślinę.
- Ile wynosi normalna stawka w pana agencji? – pytam „dżinsowego”.
- No, normalnie to za coś takiego, to do 100 tysięcy, ale jak właściciel daje tyle, to ja nic do tego nie mam – zaczyna się jąkać.
                Przekreślam 500.000 zł i wpisuję 100.000 zł. Nie kupisz mnie, draniu! Co za bezczelny typ! A ci durnie myśleli pewnie, że będę się wdzięczyć do tego obleśnego cinkciarza!
- Ale ja już wziąłem prowizję – jęczy „dżinsowy” – nie może pani tego zrobić.
- Mogę – staram się, żeby mój głos brzmiał podobnie jak głos fotografa, kiedy rozmawiał z Bogdanem. – Jak się panu nie podoba, to proszę przekazać resztę na… - zastanawiam się chwilę – dokarmianie zwierząt w Zoo. Ze wskazaniem na jelenie – dodaję lodowatym tonem.
                Słyszę chichot barmana. Niechcący nieźle mi wyszło.
- A czy zechce pani to dopisać tu na dole? – „dżinsowy” jest bardzo nieszczęśliwy, ale nie próbuje nawet dyskutować.
- Oczywiście – mówię już spokojnie i biorę od barmana długopis.
                Widzę w jego oczach coś w rodzaju sympatii. Podaje mi kieliszek białego wina.
- Ma koszt firmy – mówi z uśmiechem, a potem szybko dodaje – a raczej na koszt barmana.
                Wino jest raczej wytrawne, ale smakuje wspaniale, bo zaschło mi w gardle. Wychodzimy z Klubu razem z fotografem i idziemy kawałek razem.
- Dobrze zrobiłaś – mówi nagle fotograf – choć szkoda tej kasy.
- Wiem – spuszczam głowę i wzdycham.
- Nie martw się – fotograf poklepuje mnie po plecach – Piotr szykuje dla Ciebie coś naprawdę fajnego. Jak to wypali, to się obłowisz. Dostaniesz kilka zdjęć z tej sesji do albumu. Pamiętaj tylko, żeby zapisywać daty i nazwiska fotografów, jeśli nie ma pieczątki na odwrocie. Jak zdjęcie jest dla projektanta albo dla dużej firmy, to też warto to napisać.
- Daj spokój, jak się ma za sobą trzy sesje, to nie trudno pamiętać – mówię z lekceważeniem.
- Ale zdjęć będzie przybywać i ani się obejrzysz, a nie będziesz wiedziała, które są skąd – zatrzymuje się – mam tu samochód. Podwieźć Cię?
- Nie, przejdę się.
                Spacer dobrze mi zrobi. Muszę przemyśleć to, co się stało w Klubie. Dlaczego myślałam wtedy o Adamie, a nie o Robercie? Czy tylko z powodu skojarzenia ze Zwardoniem? Serce zaczyna mi bić szybciej. Dlaczego nie mogę go po prostu zapomnieć? On mnie nie kocha. Czuję jakiś ciężar w żołądku. Może to przez to wino? Nie można nikogo zmusić do miłości, choćby nie wiem co. To, że ja się w nim zakochałam, nie wystarczy! Czuję, że skądś to znam, ale szybko odganiam tę myśl. Ciągnie mnie na rynek, ale wolę nie zapuszczać się teraz w tamte rejony. Skręcam wcześniej i idę na Błonia.
---
- Ola, a są tam lwy i tygrysy? – Kuba patrzy na mnie wyczekująco.
-Są - biorę go za rękę – i są pantery i rysie. Ale najfajniejsze są chyba małpy.
- Ale pójdziemy do lwów? – Kuba ciągnie mnie do bramy Zoo.
                Idziemy przodem, a za nami rodzice. Dziwnie się czuję, przechodząc przez bramę Zoo. Rozglądam się odruchowo, jakbym spodziewała się zobaczyć Adama w każdej chwili. Przestań idiotko! Ganię się w myślach. On wcale nie musiał tu przychodzić akurat dzisiaj. W ogóle nie musiał tu przychodzić. Zastanawiam się, czy to całe przedstawienie z jeleniami nie było tylko po to, żeby mnie zaintrygować. A ja przekazałam 400.000 zł na dokarmianie jeleni. Jestem walnięta! No, ale z drugiej strony, co miałam zrobić? Idziemy do klatek z małpami. Kubie najbardziej podobają się szympansy i małe strasznie ruchliwe małpki. Teraz musimy iść do drapieżników, bo inaczej wywierci nam dziurę w brzuchu. Akurat zbliża się pora karmienia, więc mamy pokaz zręczności w wykonaniu czarnej pantery. Kuba jest zachwycony. Biegnie do wybiegu z lamami. Alejka okala cały wybieg, więc biegnę za nim. Dalej idzie się do bardziej dzikiej części, ale tam akurat nie mam ochoty się zapuszczać, więc okrążamy biegiem alejkę. Kuba szybko biega, ledwo daję radę go dogonić. Wreszcie łapię go i każę popatrzeć na małe lamy. Poczekamy na rodziców, którzy zostali daleko w tyle. Zdyszana podnoszę głowę i widzę znajomą sylwetkę w alejce za wybiegiem. Adam! Chcę się cofnąć, ale wtedy on odwraca głowę. Poznał mnie, zwalnia. Nasze oczy krzyżują się na bardzo długą chwilę. Czuję ten wzrok gdzieś w trzewiach. Nie mogę odwrócić głowy, on mnie hipnotyzuje. Mam w gardle pustynię.
- Ola, ta lama jest jakaś inna – Kuba szarpie mnie za rękę i odrywam wzrok od Adama.
- Bo to jest wielbłąd – wyduszam z siebie przez ściśnięte gardło.
                Podnoszę głowę, ale Adama już nie ma. Oddycham ciężko.
- Coś się stało? – tato patrzy na mnie uważnie – Coś słabo z Twoją kondycją. Dyszysz jak parowóz.
                Wracamy spacerkiem. Kuba się zmęczył i tato niesie go „na barana”. Idę milcząc obok mamy. W głowie mam kompletną pustkę.
- Pani Stawiarska strasznie mnie wypytywała o Ciebie – mama mówi to tak, żeby tato nas nie słyszał.
- Tak? – zerkam na mamę – a o coś konkretnego, czy tak ogólnie?
- Przede wszystkim o Twoją pracę, ale też o studia. Podobno znów jesteście razem z Robertem? – słychać w jej głosie urazę, że jej nie powiedziałam
- Podobno – mówię powoli – to okres próbny. Spotkaliśmy się, jak byłam na Wielkanoc i postanowiliśmy spróbować jeszcze raz. Zobaczymy, jak będzie.
- Ach tak – mama unosi brwi – z jej wypowiedzi wynikało coś innego.
- Nie mogę odpowiadać za wypowiedzi pani Stawiarskiej – ciekawe, co takiego – A możesz mnie oświecić?
- Ja odniosłam wrażenie, że planujecie dalsze życie razem. W każdym razie usłyszałam, że przenosisz się do Warszawy po tym roku. Szkoda, że dowiaduję się tego od obcych – mama już nawet nie ukrywa, że jest tym zbulwersowana.
- No to wyobraź sobie, jak ja jestem zdumiona – mówię powoli – skoro dowiaduję się tego od Ciebie.
                Mama nic nie mówi. Idziemy obok siebie przez dłuższą chwilę. W końcu postanawiam się dowiedzieć czegoś więcej.
- Ona to wymyśliła, czy Robert jej powiedział? – pytam ze spokojem, na jaki tylko mnie stać.
- No, podobno ustaliliście to z Robertem – mama potrząsa głową – ale kto i co, to nie wiem. Przecież nie będę jej wypytywać o plany mojej własnej córki. Pytam Ciebie. Może wypadałoby najpierw poinformować rodziców?
                Mówi to na tyle głośno, że tato zatrzymuje się i odwraca.
- O czym? – pyta zaciekawiony.
- O tym, że podobno planuję swoje dalsze życie z Robertem w Warszawie od przyszłego roku – mówię to spokojnym lodowatym tonem, jak „modliszka” – Tylko, że jakoś nikt mnie o tym nie raczył poinformować. Za to, jak znam panią Stawiarską, to pół Skarżyska o tym wie.
                Jaka ja byłam głupia, że dałam się nabrać na tę jej serdeczność. Ciekawe, co ona knuje? Robert tego nie wymyślił. On jest zbyt prostolinijny. Że też ma taką intrygantkę za matkę. Zerkam na tatę. Patrzy na mamę marszcząc brwi. Niepotrzebnie się odezwałam, ale to mama zaczęła… Mogła mówić ciszej.
- Koniec końców, przenosisz się, czy nie? – pyta wreszcie tato.
- Nie! – jestem tego tak pewna jak tego, że tu stoję.
- No, to mamy jasność – tato odwraca się i idziemy do samochodu.
                Jedziemy na obiad do „Chawełki”. Zamawiam kawałek kurczaka bez ziemniaków, tylko z surówką. Mama patrzy na to z dezaprobatą. Za to tata jest w świetnym humorze. Nalewa nam do kieliszków białe wino. Sobie tylko odrobinę, bo prowadzi.
- Za dwa tygodnie będziemy jeździć nowym samochodem – mówi.
                Patrzę zaskoczona. Mama gromi go wzrokiem, ale po chwili też wznosi kieliszek. Nic nie mówili. Nasz polonez ma dopiero pięć lat.
- Co to będzie? – nie mogę się doczekać
- Polonez Caro – mówi tato z dumą – nowy!
                Teraz, to już całkiem mnie zaskoczyli. Nowy samochód? Za co? Patrzę na mamę w osłupieniu. Przecież ciągle mówili, że spłacają raty, że nie możemy jechać na wakacje nigdzie dalej niż do Bułgarii. A teraz to? Wygrali w totolotka czy jak?
- Stać was na to? – wyrywa mi się, zanim gryzę się w język.
- No, wiesz – mama patrzy na tatę ciepło – były takie zmiany kredytowe w banku, że jakoś udało się spłacić szybciej część rat.
                No tak. Olka coś mi mówiła, ale nie wiedziałam o co chodzi. Z resztą, to nie na moją głowę. Jedno wiem, rodzice mają spłacony kredyt, więc tato może mniej pracować. Patrzę na niego. Jest przystojny. Ma pojedyncze siwe włosy, których i tak nie widać w blond czuprynie. Odpoczął trochę i wygląda dziś młodziej niż zwykle. A może to kwestia stroju. Kupują samochód. Czyli kolejny kredyt.
- Tato - załamuję ręce – znów będziesz tyle pracował, tylko teraz na samochód.
 - Nie będzie tak źle – uśmiecha się tato – wziąłem kolegę na drugi fotel.
- Od kiedy? – same zmiany u nich
- Od przyszłego tygodnia, ale fotel już stoi. Unit ma przyjechać z Niemiec za trzy dni. Kupiłem używany. Kupiliśmy – poprawia się, patrząc na mamę
----
                Kiedy tato odwozi mnie wieczorem do akademika, opowiada mi o całym przedsięwzięciu. Wygląda na to, że wreszcie staną na nogi. Spłacili pożyczkę, doposażyli gabinet i kupują nowy samochód.
- Julka wie? – pytam
- Wie – tato wzdycha – dalej jesteście pokłócone?
- Nie. Przeprosiłam ją w liście – mówię ze śmiechem – a wczoraj dostałam od niej list, bardzo podobny do mojego. Nie potrafimy się długo na siebie gniewać.
- To dobrze – tato całuje mnie na pożegnanie – Widzimy się jutro w hotelu na śniadaniu. Przyjedziesz sama?
                No pewnie, że przyjadę sama. Ja tu jestem „u siebie”.
---
                W poniedziałek                mam wrażenie, że wizyta rodziców była sto lat temu. W nocy śnił mi się Adam. Byliśmy w Zoo i podszedł do mnie blisko. Chciałam go dotknąć, ale nie mogłam. Błagałam, żeby mnie dotykał, a on tylko stał i patrzył, ale ten wzrok był taki, że nie mogłam się powstrzymać, więc zaczęłam dotykać się sama. Aż w końcu się zlitował i wziął mnie w ramiona. Kiedy upadliśmy na trawę, obudziłam się, ale byłam taka roztrzęsiona, że już do rana nie mogłam zasnąć.
- To normalne. Mnie się Artur śni do tej pory – Ola wyciąga z torby jabłko – Chcesz „gryza”?
- Daj – jest południe, a ja od śniadania nic nie jadłam – Zjesz ze mną? Rodzice przywieźli mi pieczonego kurczaka.
- Kurczaka? Jasne! – słyszę entuzjazm w głosie – O kurde, ale wózek!
                Odwracam się i widzę sportową hondę zaparkowaną niedaleko naszego akademika.
- Chyba nawet wiem, czyj –  mam nadzieję, że to przypadek.
                Niestety, kiedy podchodzimy bliżej, drzwi się otwierają i pojawia się w nich Bogdan. Nawet nieźle wygląda w dżinsach i jasnoniebieskiej koszuli. Zwracam uwagę na jasne zamszowe buty. Wyglądają na drogie. Przyspieszam kroku, ale to niewiele pomaga.
- Ola! Co za niespodzianka! – robi krok w moją stronę.
- Cześć Bogdan, co tu robisz? – kontem oka widzę, jak reszta mojej grupy ciekawie nam sie przygląda – Ola, zostań ze mną – syczę.
- Więc tutaj mieszkasz – nie odpowiada na moje pytanie.
- Owszem – mówię obojętnie – przepraszam, ale trochę się spieszę.
- Zajmę Ci tylko chwilę – mówi z uśmiechem i sięga do samochodu – to dla Ciebie.
                Wyjmuje spore białe pudełko przewiązane niebieską wstążką. Ciastka czy co?
- Dziękuję – mówię szybko – ale nie chcę prezentów. W ogóle, nic od Ciebie nie chcę.
- To nie jest ode mnie – marszczy brwi – tylko od Klubu. Nie przyjęłaś wynagrodzenia.
- Przyjęłam, ale tyle, ile mi się należało – poprawiam go uprzejmie.
- Zasługujesz na znacznie więcej – mówi, patrząc wymownie na akademik.
                Widzę, że Ewa i kilka innych osób zwolniły i nadal nas obserwują. Ola przestępuje z nogi na nogę.
- Nie mogę tego przyjąć – mówię zimno – doskonale o tym wiesz! Nie kupisz mnie, jeśli o to chodzi. Nie jestem na sprzedaż.
                Serce mi wali, ale moje słowa chyba odnoszą skutek, bo Bogdan odkłada pudełko na maskę samochodu. Patrzy na mnie uważnie.
- Przepraszam, jeśli Cię uraziłem tymi pieniędzmi – mówi wreszcie – zachowałem się jak cham. Chciałbym to naprawić. Czy możesz przyjąć ten prezent? Jest specjalnie dla Ciebie.
- Naprawdę nie mogę – mówię, zerkając na wyraźnie już zaintrygowaną grupę stojącą kilkanaście kroków od nas.
- Rozumiem – Bogdan daje za wygraną – W takim razie do zobaczenia w Klubie. Mam nadzieję, że przyjdziesz na nasz jubileusz. Przyślę Ci zaproszenie, jak tylko będzie gotowe. To ostatnia sobota maja.
- Dzięki, postaram się – macham mu ręką i odwracam się do Oli.
                Szybkim krokiem odchodzimy w stronę Ewki i reszty. Całe szczęście, że nie całował mnie po rękach. Nie cierpię tego. Wszyscy się na nas gapią.
- No co, samochodu nie widzieliście? – warczy do nich Olka.
- Fajnych masz kolegów – rzuca jeden z chłopaków drwiącym tonem.
- To nie kolega, tylko właściciel Klubu Jazzowego, ale którego robiłam zdjęcia – mówię lodowatym tonem – Nie ja go wybierałam, tylko moja agencja.
                Nie jest to do końca prawda, ale nie muszą wiedzieć. Wypuszczam głośno powietrze. Wchodzimy do budynku.
- Ale sobie miejsce znalazł, dupek! – Olka kręci głową.
- Mógł jeszcze wparować do pokoju, prosto na Ewkę – aż mnie trzęsie ze złości.
- Ciekawe, co Ci chciał dać? – Ola marszczy czoło.
- Pewnie tort – mówię z przekąsem.
                Wszyscy wiedzą, że nie lubię ciasta z kremem. W ogóle, słodycze mogą dla mnie nie istnieć. Co innego lody, najlepiej owocowe. Siadamy u Oli w pokoju nad zimnym kurczakiem. Smakuje po domowemu. To lepsze niż obiad w stołówce.
---
                Idziemy na anatomię. Dzisiaj oddają kolokwium. Ola się strasznie denerwuje, więc już nie będę jej zawracała głowy swoimi problemami. Wczoraj wieczorem gadałam długo z Robertem, a potem śniłam o Adamie. To strasznie popieprzone. Rozumiem, że Oli śni się Artur. Jest teraz sama, a on był, no cóż, świetnym kochankiem. Może jej po prostu tego brakuje. Ale ja mam chłopaka i gadam z nim prawie codziennie. Poza tym, my się nie „pukaliśmy”! Dlaczego moje głupie ciało pragnie właśnie jego, skoro głowa nie? Tylko, że sny chyba powstają w głowie? Może ja jestem jakaś nienormalna? Reaguję na Adama, jak jakaś nastolatka. Jesteś nastolatką! Podpowiada mi, jak zwykle trzeźwo, mój rozsądek. Dość, bo oszaleję! Siadamy przy stole. Ten dupek, asystent przynosi nasze prace.
- Bardzo mi przykro, ale brakuje mi jednej pracy – mówi ze smutkiem – pani Nowak oddała tylko „szpilki”.
- Niemożliwe! – Ola wstaje z miejsca blada, jak ściana – oddałam komplet.
- Ja widziałam, że oddała obie kartki – wstaję natychmiast.
- Ktoś jeszcze to widział? – „dupek-asystent” patrzy na resztę grupy.
                Siedzą ze spuszczonymi głowami. No jasne, grunt to się nie narażać. Nagle Radek wstaje.
- Ja widziałem – patrzy z góry. Jest o głowę wyższy od tego dupka.
                Mierzą się przez chwilę wzrokiem, po czym „dupek-asystent” odwraca się do Oli.
- Skoro tak, to jeszcze raz poszukam, ale jak nie znajdę, to będzie pani musiała zaliczyć to ustnie.
                Kiedy wychodzimy na przerwę, natychmiast podchodzimy z Olą do Radka.
- Dzięki – mówi Ola – nie sądziłam, że mi pomożesz. Wszyscy schowali głowy w piasek.
                Radek nad czymś intensywnie myśli. W końcu odciąga nas na bok.
- Słyszałem, że ten palant lubi studentki – mówi ostrożnie.
- Co? – jesteśmy zszokowane – Żartujesz!
                Radek kręci głową. No tak, powiedział „zaliczyć ustnie”. Czy to była aluzja? Ale tak otwarcie? Skoro wie Radek, to inni też. Nie boi się, że to się wyda? Patrzę na Olę. Jest blada jak ściana. Co tu robić? Widzę, że Ola prawie płacze.
- Może pójdę z Tobą? – pytam nieśmiało.
- Razem pójdziemy – Radek wsuwa ręce do kieszeni – Co zrobicie same?
                Patrzę na niego zaskoczona. Ma mściwy wyraz twarzy. Co mu się stało? Chodzi o Olę, czy o to, że facet się do niej próbuje dobrać? Stanąłby tak w mojej obronie? Wolę nie pytać. To nie ma znaczenia. Ważne, że pomoże Olce. Wracamy na zajęcia. Oczywiście praca się nie znalazła.
- Proponuję pojutrze, po zajęciach z trzecią grupą – „dupek- asystent” patrzy na Olę z góry.
- Dobrze – mówi Ola cicho.
                To będą ciężkie dwa dni.
---
                W środę po południu, zaraz po zajęciach zbieramy się na anatomię. Rozglądam się za Radkiem. Nigdzie go nie ma. Mam nadzieję, że nie zmienił zdania. Wychodzimy na ulicę, ale nadal go nie widać. Ola jest ledwo żywa ze zdenerwowania. Nie możemy dłużej czekać. Idziemy w kierunku anatomii. Po drodze mijają nas ludzie z trzeciej grupy. Czyli w zakładzie będzie pusto. Zerkam na Olę.
- Ola! Ola!
                Odwracam się i widzę Radka. Gdzie on był, do diabła? Ludzie się przed nim rozstępują. Jest naprawdę duży. Nagle widzę, że za nim idzie większość ludzi z „naszego stołu”.
- Przyprowadziłem posiłki – Radek jest z siebie dumny
                Ola patrzy z niedowierzaniem. Wchodzimy do zakładu i idziemy pod gabinet naszego asystenta. Ola puka do drzwi. „Dupek –asystent” otwiera drzwi i obleśny uśmiech schodzi mu z twarzy, jak stara farba. Patrzy na nas zaskoczony.
- Przyszłam zaliczyć kolokwium – Ola stoi wyprostowana.
- A  my tu poczekamy na koleżankę – mówi głośno Radek – tak na wszelki wypadek…
                Znów mierzą się wzrokiem. W końcu „dupek-asystent” robi krok w bok i wpuszcza do środka Olę. Podchodzi do biurka i otwiera szufladę.
- Mam dla pani dobre wiadomości – mówi z irytacją – koleżanka wzięła przez pomyłkę pani pracę. Proszę.
                Podaje Oli kartkę. Ola porusza ustami, ale nic nie słychać. Bierz tę kartkę i spadaj! – myślę i chrząkam, żeby zwrócić na siebie jej uwagę. Podziałało. Ola odwraca się w naszą stronę i szybko wychodzi. Zamyka drzwi. Stoimy jak barany i nagle Ola zarzuca Radkowi ręce na szyję i zaczyna szlochać mu w koszulkę. Gdyby za rogiem spadł samolot, Radek byłby pewnie mniej zaskoczony.
- Chodźcie – mówię do reszty i zagarniam ich do wyjścia.
                Widzę, jak Radek unosi rękę i zaczyna gładzic Olę po włosach.
---
cdn.

czwartek, 27 lutego 2014

Wszystko nie tak




                Siedzimy z Olą naprzeciw siebie, a przed nami mikroskopy.
- Mam kumpelę w Białymstoku na lekarskim – szepcze Anka – wiecie, co oni robią ze szkiełkami?
- Co? – nie podnoszę głowy znad mikroskopu i przerysowuję komórki do zeszytu.
- Rysują, jak wygląda szkiełko – rozgląda się, czy nie ma w pobliżu któregoś z asystentów – takie malutkie, z boku.
- Po co? – podnoszę głowę – przecież na „kole” mogą dostać do obejrzenia inne.
- No właśnie, nie! – triumfuje Anka – bo mają mało szkiełek i polip macicy zawsze wygląda jak tulipanek, a np. wrzód żołądka jak oponka.
- Uwaga!
                Podchodzi do nas „modliszka”, jak ją nazwaliśmy. Jest adiunktem, ale właściwie, to ona rządzi w zakładzie. Profesora prawie nigdy nie ma. Jest szczupła, wręcz zasuszona, około czterdziestki. Zawsze nienagannie ubrana i uczesana. Czarne farbowane włosy i czerwone usta zaciśnięte w cienką kreskę. Podchodzi i staje za moimi plecami. Czuję się nieswojo, więc zaczynam poprawiać narysowane przed chwilą komórki. Mój zeszyt budzi podziw całej grupy. Mam zdolności plastyczne, ale brak mi warsztatu. Zamiast na rysunki razem z Julką, wolałam biegać na taniec. Mimo wszystko, moja wizja najbardziej przypomina to, co widać w mikroskopie.
- Co to jest? – „modliszka” przekartkowała zeszyt i wskazuje na ostatni rysunek.
- Komórki tuczne – prostuję się odruchowo.
                „Modliszki” boją się wszyscy. Nigdy nie podnosi głosu, ale kiedy mówi, słychać przelatujące muchy. Nachyla się nad rysunkiem. Pięknie pachnie, ale bardzo dyskretnie. Zerkam na nią nieśmiało.
- Chciałam, żeby wyglądały na nieco wypukłe, ale nie mogę wydobyć refleksu – mówię to szeptem, zadziwiona, że udało mi się wypowiedzieć całe zdanie mimo, że mnie nie pytała.
- Poproszę gumkę – mówi to uprzejmie, ale takim tonem, że natychmiast wyciąga się las rąk z gumkami.
                Przygląda się im chwilę, po czym wybiera taką z ostrym rantem. Potem szybkimi ruchami przesuwa gumką po każdej komórce. Robi to z taką wprawą! Na koniec dmucha na kartkę i widzę, że rysunek nabrał głębi. Niesamowite! Zerkam zaskoczona na „modliszkę”. Patrzy na mnie przez chwilę i widzę, że kąciki jej ust drgają jakby w uśmiechu. Widać też ogniki w jej oczach.
- Dobrze - przesuwa dłonią po rysunku – bardzo dobrze…
Po chwili odwraca głowę i znów jest lodowato poważna. Idzie dalej nie oglądając się. Potrafi być człowiekiem. Zaskakujące. Może prywatnie nie jest taka zła, jak na zajęciach. Pozory czasem mylą.
- Ale miałaś minę – Ola prawie biegnie, żeby za mną nadążyć – aha, Radzio dał mi ksero tego wykładu. Odbiłam też dla Ciebie.
- Skserował Ci wykład? – patrzę na nią z niedowierzaniem – co mu zrobiłaś?
- Powiedziałam, że postawię mu piwo – Ola chichocze
- I postawiłaś? – tak się cieszę, że się śmieje
- No, jeszcze nie. Pójdę do niego po wykładzie. Mieszka dwa piętra nad nami.
- Ola!
                Odwracam się i widzę Justynę, idącą w moim kierunku. Czego ona może chcieć? Mam nadzieję, że nie będzie mnie wypytywała o Adama.
-Taaak? – mówię niepewnie.
- Chciałam Cię zapytać… – szuka słów – Co się właściwie stało? Nie jesteś już z Adamem?
- Nie – Wiedziałam! Wiedziałam! Wiedziałam! – ale wierz mi, że dla mnie to też nie jest łatwe.  Po prostu, nie chcę o tym mówić!
- OK – wycofuje się szybko – Chciałam Ci jeszcze coś powiedzieć. Ty pracujesz jako modelka, prawda?
                Kiwam głową. O co znowu chodzi?
- Jeśli masz jakieś odłożone pieniądze, to zamień je szybko na dolary albo jeszcze lepiej na marki niemieckie. Tylko nikomu nie mów, że Ci powiedziałam, OK.? – Justyna unosi ostrzegawczo palec ku górze.
- OK. – dlaczego mi to mówi?
                Odchodzi nie oglądając się, a ja doganiam Olę i natychmiast dzielę się z nią informacją. Ola kiwa głową ze zrozumieniem. Według niej, to ważna wiadomość. Będę musiała dać cynk Julii.
                Wchodzimy do akademika. W przegródce na listy jest kartka dla mnie. Muszę zadzwonić do Adama-fotografa. Ciekawe, czego chce?
- Cześć, Ola z tej strony. Dzwoniłeś.
- Tak. Dzwonili do mnie z tej poleconej agencji, że chcą Cię mieć na plakacie Klubu – Adam-fotograf chyba nie jest tym zachwycony.
- Żartujesz? Nie bardzo mi się to uśmiecha. Ty robisz zdjęcia?
- Ja i mam swoją koncepcję, ale oni nalegają – mówi to z niechęcią – I dobrze płacą, więc dzwonię.
- Nie muszę się zgadzać – choć przydałyby się te pieniądze – Jeśli uważasz, że to zły pomysł, to powiedz, że nie mogę i już.
- Nie mówię, że to zły pomysł, tylko, że miałem inną koncepcję. Jak chcą Ciebie, to się zgódź.
                Nagle coś mi świta. Klub jest Bogdana, który jest jakimś znajomym Adama. Czy to Adam nalegał? Kiedy? Przed czy po naszym zerwaniu?
- Słuchaj, a kiedy do Ciebie dzwonili? – pytam starając się o obojętny ton.
- Dwa dni temu i dzisiaj rano potwierdzili. Dlaczego pytasz?
- Zastanawiam się, czy bardzo im zależy? – czyli to raczej nie Adam.
- Chyba tak, bo płacą naprawdę dobrze. – Adam-fotograf nad czymś się zastanawia – Może zrobimy te zdjęcia 1 maja rano? Nie masz zajęć, prawda?
- Nie mam – nigdzie się nie wybieram, bo pierwszy jest we środę - No dobra. Mam coś ze sobą zabrać?
- Podam Ci adres tego fryzjera, który Cię czesał i zabierz jakieś kiecki w stylu lat trzydziestych. Oglądałem ten klub. Też przyniosę rekwizyty. Kosmetyczka będzie na miejscu, więc się nie maluj. Zadzwonię do nich i umówię nas na dziesiątą. Może być?
- Jasne – cieszę się, że tak wcześnie. Nie spotkam Adama. To raczej niemożliwe, żeby tam był.
---
                Mamy w poniedziałek „koło” z anatomii, więc całą sobotę i niedzielę spędzamy nad książkami. W przerwie przeglądamy szafę Oli szukając czegoś, co nadawałoby się na plakat do Klubu, ale niczego ciekawego nie znajdujemy. W końcu decyduję się na prostą sukieneczkę na ramiączkach, którą Julia dała mi za spódnicę z jedwabiu. Jest z cienkiej dzianiny ale pięknie się układa i ma obłędny kolor głębokiego granatu, właściwie kobaltowy. Zabieram jeszcze kilka innych rzeczy, ale tak bardziej dla świętego spokoju. W niedzielę dzwoni mama, żeby mi powiedzieć, że przyjadą na weekend po pierwszym maja. Kuba chce iść do Zoo. Wracam do pokoju Oli w fatalnym humorze i widzę Radzia, który idzie do Olki. Podchodzi do drzwi i nagle zawraca. Cofam się, żeby mnie nie widział. Znowu robi kilka kroków w stronę pokoju i znowu zawraca. Wychodzę zza rogu udając, że dopiero teraz go widzę.
- Cześć – mówię głośno – idziesz do Oli?
- W zasadzie tak – jest zakłopotany.
- No, to idziemy razem – biorę go pod rękę.
                Wchodzimy do Olki bez pukania. Akurat robi kanapkę z dżemem malinowym. Patrzy na nas zaskoczona.
-  Zrób dla nas też – wskazuję Radkowi krzesło –Zjesz kanapkę? Te maliny są bajeczne.
                Ola patrzy na mnie z irytacją, ale się nie przejmuję. Może ten Radek jest małomówny, ale lepszy taki facet, niż żaden.
- W zasadzie to przyniosłem coś, co może wam się przydać przed kołem – patrzy na mnie.
                No przecież wiem, że przyniosłeś to dla Oli, ale to transakcja wiązana: albo dwie Olki, albo żadna. 
- Nie mów, że masz pytania – Ola patrzy z niedowierzaniem.
- Nie, ale zawsze przed kołem robię listę pytań, które ja bym zadał – Radek przez chwilę się waha, po czym podaje Oli kartkę.
- Sprawdza się? – patrzę podejrzliwie na pytania.
- Od 30 do 50% - Radek wzrusza ramionami.
- Masz – Ola podaje mu kanapkę – bierzemy to. Zawsze możemy potem przyjść do Ciebie z reklamacją.
                Na korytarzu dzwoni telefon. Wstaję. Dobry pretekst, żeby ich zostawić samych.
- Halo? Z którym pokojem? – wygłaszam formułkę
- Ola? – słyszę głos Roberta – Ewa mi powiedziała, że jesteś u koleżanki
- Robert? – dlaczego mnie dziwi jego telefon? To chyba normalne, że dzwoni.
- Stęskniłem się, Kiciu. Przyjedź do mnie w środę – mówi to takim błagalnym tonem.
- Nie mogę. Już się zgodziłam na zdjęcia rano – naprawdę mi przykro – poza tym, to tylko jeden dzień.
- To w sobotę, albo jeszcze lepiej w piątek za tydzień. – jest zwiedziony
- Moi rodzice przyjeżdżają – kurde, że też musieli teraz – Ale wiesz co? Za dwa tygodnie są juwenalia. Może ty przyjedziesz?
- A nie lepiej Ty do mnie? – kusi – mamy mieszkanie dla siebie.
- Dobra – mruczę – zobaczę, co da się zrobić.
- Super! – głos mu się natychmiast zmienia – Widziałem rozkład imprez. Możemy naprawdę zaszaleć.
- Słuchaj – mówię ostrożnie – a nie masz tyłów do nadrobienia? Bo wiesz, jak coś powalisz, to Twoi rodzice nie będą tacy mili, jak ostatnio.
- Nic się nie martw – mówi to z taką pewnością siebie, że mnie uspokaja – moja dziewczyna jest przy mnie i wszystko mi się udaje.
- Wariat! – prycham, ale jest mi w tej chwili tak lekko – to znaczy, że mogę przyjechać, bo wszystko jest OK.?
- Tak, jest OK. Kocham Cię i nie mogę się doczekać, kiedy będę Cię tulił i pieścił. Tak mi Cię brak. Chcę się obudzić rano i zobaczyć Cię obok siebie.
- Dość – chichoczę – bo nie będę się mogła uczyć.
- A czego ty się znowu uczysz?
- Anatomii. Jutro mam „koło”.
- Tylko z jakimś facetem się nie ucz! Jestem okropnie zazdrosny.
- Naprawdę muszę kończyć – posyłam mu cmoknięcie do słuchawki, choć tak naprawdę chciałabym go słuchać godzinami
- Też Cię całuję. Wiesz gdzie – mówi to takim tonem, że robi mi się ciepło.
                Widzę, że Radek wychodzi od Oli, więc odkładam słuchawkę i idę do niej. Mam nadzieję, że te pytania na coś się przydadzą.
---
                Wychodzimy po kolokwium tak wypluci, że nie chce nam się nawet gadać między sobą. Ola wyrwała do przodu. Doganiam ją. Jest zła jak osa.
- Co jest? Nie poszło Ci? – nie było aż tak trudno.
- Nie – macha ręką – szpilki to nawet napisałam na maxa. Ale teoria!
- A czego nie napisałaś? – przecież z połowę pytań przerobiłyśmy wczoraj z kartki Radzia.
- Napisałam wszystko – ogląda się, czy ktoś nie słyszy – tylko ten palant stał cały czas koło mnie
- Ale nie ściągałaś, więc o co chodzi? – nie rozumiem czym się denerwuje. Asystenci zawsze nas pilnują.
- No tak – mówi gniewnie – tylko on mi cały czas podpowiadał.
- Co? – ściszam głos i też się oglądam – podpowiadał Ci?
- Tak – patrzy na mnie ze złością – a na koniec powiedział, że liczy na wdzięczność.
- Daj spokój – nie mogę uwierzyć – Może się przesłyszałaś?
- Na pewno, bo jestem, kurwa, głucha!
                Kiedy Olka przeklina to znaczy, że lepiej jej nie zaczepiać. Idę obok bez słowa i zastanawiam się, czy ten palant może jej jakoś zaszkodzić. Skoro napisała dobrze szpilki, a na teorii jej podpowiadał, to powinno być OK. Po kole zmieni się asystent i sprawa załatwiona. Czym prędzej dzielę się z Olą moimi przemyśleniami.

Adam
                Leżał w pustym mieszkaniu w kompletnej ciszy. Wtorkowe popołudnie spędził na korcie z Pawełkiem. Gra mu nie szła. Nic mu nie szło! W poniedziałek oblał kolokwium. Pierwszy raz w życiu! Podłożył ręce pod głowę. Miał nadzieję, że będą tu razem, że spędzą ze sobą noc. Przymknął oczy. Kiedy byli sami w akademiku, była taka gotowa na seks. Czuł, że mógł posunąć się dalej. Mógł złamać obietnicę, a ona nie miałaby nic przeciwko temu. Przełknął ślinę. Leżała na tej poduszce z wypiętym tyłeczkiem. Ależ ona ma tyłek, odstający z jędrnymi pośladkami. No i nogi. Uwielbiał zgrabne nogi. Rozsunęła je szeroko, kiedy poprosił, nie wahała się. Mógł to wtedy zrobić. Czy to by coś zmieniło? Byłby jej pierwszym kochankiem, to by ją powstrzymało. Na jak długo? Ale co się stało? Było im tak dobrze. A potem ona pojechała do domu…
                Wszedł do kuchni i podszedł do Oli.  Stała w jego szlafroku tyłem do niego. Odchylił szlafrok na jej karku i delikatnie wpił się w niego zębami. Poczuł jej zapach i wciągnął go głęboko do płuc. Poczuł, że wzbiera w nim pożądanie. Spojrzał w dół, był gotowy. Podniósł głowę i odkrył, że zsunęła szlafrok i stoi naga. Położył jej rękę na karku i przygiął ją do kuchennego blatu. Nie stawiała oporu. Położył ręce na jej szczupłych biodrach i przyciągnął je ku siebie. Wypięła bezwstydnie swój śliczny tyłeczek. „O tak Maleńka, o tak!” Rozsunął jej nogi kolanem i sięgnął do złączenia ud. Była taka wilgotna, taka gotowa na niego! Wszedł w nią powoli, delektując się doznaniem. Usłyszał jęk rozkoszy. Wycofał się i wszedł jeszcze raz. Jęk. „Tak, Maleńka, będziesz jęczeć dla mnie”. Posuwał ją mocnymi, rytmicznymi pchnięciami. Uderzał w jej pośladki, a one sprężynowały pod jego naporem. W tej pozycji było coś zwierzęcego, coś pierwotnego. Czuł, że jest blisko, czuł bolesny skurcz jąder. Jęczała głośno w takt jego potężnych pchnięć. Dochodził… Opadł na jej nagie plecy i wtulił twarz w jej włosy. Drżała pod nim. Zaraz! Kochali się, a on nie nałożył gumki. Jak to, kochali się? To znaczy, że już to robili wcześniej, ale nie pamiętał jak. Zrobiła to z kim innym? Niemożliwe. Kurwa, o co tu chodzi?
Otworzył oczy. Leżał w łóżku, a przez okno wlewało się światło poranka. Nie zaciągnął zasłon. Musiał zasnąć wczoraj w ubraniu. Nadal miał na sobie koszulę i bokserki. Wyciągnął rękę spod kołdry. Była lepka. Odrzucił kołdrę i uniósł gumkę bokserek. O, kurwa! Ostatni raz zdarzyło mu się coś takiego, kiedy śniła mu się Manuela, śliczna mulatka, z którą potem przeżył swój pierwszy raz. Tylko, że wtedy miał 17 lat! Wstał powoli z łóżka i powlókł się do łazienki. Wszedł pod prysznic. Co jest grane? Taka małolata! Nawet jej nie przeleciał! A mógł to wtedy zrobić. Mógł? Zaufała mu, nie chciał tego wykorzystywać. A może właśnie o to chodziło? Kto te baby zrozumie? Naciągnął szlafrok na mokre ciało i poszedł do kuchni. Otworzył lodówkę i wyjął puszkę coli. Przesunął ręką po kamiennym blacie. Nagle ogarnął go niewypowiedziany żal, pomieszany ze złością. Było to uczucie, którego nigdy jeszcze nie doświadczył. Zwinął dłoń w pięść i z całej siły walnął nią w blat.

Nie chcesz mnie...



Kraków
                Siedzę na tylnym siedzeniu za Ewą, obok mnie wciśnięta na siłę półka. Dzięki niej, jedziemy samochodem a nie pociągiem. Wciąż przeżywam wczorajszą kłótnię z Julią. Nie pożegnałyśmy się rano, mimo nalegań rodziców. Naprawdę nie wiem, co ją ugryzło? Ja też zachowałam się jak skończona idiotka. Zadzwonię do niej. Nie, rzuci słuchawką! Napiszę. Czeka mnie jeszcze jedna przykra rozmowa, z Adamem. Sto razy próbowałam ułożyć to sobie w głowie. A może napisać list, tak jak to zrobiłam z Robertem? Przez chwilę ta myśl wydaje mi się genialna. No i co z tego wyszło? Mój rozsądek znowu pracuje na pełnych obrotach. Nie, to nie ma sensu. Trzeba raz wszystko wyjaśnić i zakończyć. Pewnie skończy się płaczem albo awanturą, ale nie ma innego wyjścia. Wzdycham. Zastanawiam się, jakie są szanse, że będziemy się przypadkowo widywać? Prawie żadne. Wystarczy, że nie będę chodziła w rejony Adama. Czyli do Zoo, do Klubu, do akademików i klubów AGH, w pobliże AGH, w pobliże św. Anny… Kurde, dużo tego.
- Już niedaleko – tato Ewy wyrywa mnie z zadumy.
- Rzeczywiście – rozglądam się.
                Jak szybko minęła nam ta podróż. Gdybym miała samochód, mogłabym dużo łatwiej poruszać się między Krakowem a Warszawą. Może uda się zarobić na samochód w wakacje? Nie, pewnie Az tyle nie. Nawet razem z tym, co mam nie wystarczy. Poza tym muszę mieć pieniądze na mieszkanie, chyba, że praca będzie w Warszawie. No, to już chyba niemożliwe, ale pomarzyć można. Zajeżdżamy do miasteczka. W oddali nasz akademik. Tato Ewy zanosi nam na górę półkę i część bagażu. Resztę taszczymy razem z Ewą. Jest pora obiadowa.
- Pójdziesz z nami na obiad? – tato Ewy nawet nie zdjął płaszcza.
- Nie, dziękuję. Mam sporo spraw do załatwienia a jutro rano trzeba iść na zajęcia.
                Kiedy wychodzą, idę sprawdzić, czy jest Ola, ale drzwi są zamknięte. Schodzę zadzwonić.
- Halo? – babcia Adama
- Dzień dobry. Nazywam się Ola Jezierska, czy zastałam Adama? - Nagle czuję, że wolałabym, żeby go nie było.
- Jeszcze nie wrócił. Będzie jutro. Może coś mu przekazać? – ma taki miły głos
- Właściwie to nie. Chciałam tylko wiedzieć, czy już jest.
- Powiem na pewno, że pani dzwoniła. Ucieszy się – ostatnie zdanie mówi z takim ciepłem.
- Dziękuję i do widzenia – rozłączam się szybko.
                Nie chcę myśleć o tej miłej starszej pani w kontekście tego, co musze powiedzieć Adamowi. Wracam do pokoju. Trzeba się rozpakować. Nie mam pojęcia, gdzie Ewa chce postawić tę nieszczęsną półkę. Mamy i tak mało miejsca. Wyciągam przywiezione zapasy. Tym razem mięso zawekowane w słoikach. Koniec podbierania mojego żarełka z lodówki w kuchni! Patrzę na półkę Ewy. Mogli jej kupić lodówkę. Zresztą, wszystko jedno i tak się wyprowadzę do Oli.
                Po południu wreszcie przyjeżdża Ola. Siedzę u niej z butelką piwa i patrzę, jak się rozpakowuje. Opowiadam jej o Robercie i naszym spotkaniu na polanie, o kłótni z Julką i jej chłopaku Włochu. Pomijam niektóre szczegóły, bo nie chcę jej przypominać o Arturze. W końcu siada obok mnie i też bierze piwo, które jej przyniosłam.
- Dobrze to przemyślałaś? – pyta w końcu – Adam jest inny niż Artur.
- Ola, wiem co słyszałam.
- Nie o to chodzi – serce mi się kraje, kiedy jest taka smutna – Jesteś pewna, że go nie kochasz?
- Niczego nie jestem pewna – to jest największy problem – Wiem tylko, że Robert czekał na mnie przez te wszystkie miesiące. To jest coś niesamowitego. Takie rzeczy się nie zdarzają. No, może w filmach i to raczej tych romantycznych. Kiedy spotkaliśmy się na tej polanie, to było jak objawienie. Potem ten pokój u niego w domu... Nawet jego rodzice byli tacy mili. Zresztą oni zawsze mnie lubili.
- No i właśnie to mi się nie podoba – Ola kręci głową – Rzuciłaś ich syna, o mało co nie wyleciał przez to ze studiów, a oni są mili. Czy to nie dziwne?
- Ale to ich jedyny syn – nie rozumiem, co jej nie pasuje – zrobiliby dla niego wszystko.
- A Ty?
-Co ja?
- Zrobiłabyś dla niego wszystko? – pociąga łyk piwa – Bo coś mi się zdaje, ze on przywykł dostawać to, czego chce.
                Ta rozmowa nie ma sensu. Mam mętlik w głowie. Trzeba się wyspać, bo jutro biofiza. Dobrze, że dopiero na dziewiątą.
- Wiesz co? – Ola wzdycha ciężko – gdybym ja miała siostrę, to chyba bym ją przeprosiła.
- A myślisz, że co robiłam do Twojego przyjazdu? – patrzę politowaniem – kajałam się w liście. A wiesz, że już się nie przykleja dziesięciu znaczków? Teraz są takie po 500.
- Jezu, to teraz znaczek na list kosztuje 500 zł? Jak tak dalej pójdzie, to moi starsi zbankrutują. I tak zrobili jakieś zamieszanie z pożyczkami i wkładami mieszkaniowymi. Całe święta miałam takie. Nic tylko kasa i kasa – Ola jest sfrustrowana.
- No to jest ktoś, kto miał ciężej ode mnie – oddycham z ulgą.
                Udaje mi się tym wywołać uśmiech na smutnej twarzy Olki. Jutro pewnie ona będzie musiała mnie pocieszać.
---
                Wychodzimy z wykładu z biologii okropnie zmęczeni. Zrobiło się ciepło, więc na sali duchota nie do wytrzymania. Po otwarciu okien, jeszcze gorzej! Ludzie chodzą, gadają, śmieją się a my o dziedziczeniu koloru oczu. Ja dziękuję. Patrzę na moje notatki a raczej na ich brak bo to co zapisałam trudno nazwać wykładem. Zerkam na zeszyt Oli - to samo. Trzeba będzie od kogoś pożyczyć i skserować. Tylko od kogo? Rozglądam się. Dwa rzędy pod nami siedzi Radek z naszej grupy. Pisze cały czas. Tylko, że on nikomu nie daje niczego do skserowania. No, ale ma słabość do Olki.
- Ola! – szturcham ją łokciem – weź wykład od Radzia. Zrobimy sobie ksero.
- Sama weź – syczy Ola.
- Mnie nie da. Ty go poproś.
- Co za różnica? Jak nie da Tobie to i mnie też nie – Ola wzrusza ramionami.
- Tobie da – szczerzę zęby – Wpadłaś mu w oko.
                Ola przewraca oczami, ale patrzy na pochylone plecy Radka. Nawet przygarbiony jest wyższy od większości chłopaków. To góral z Nowego Targu czy z Zakopanego. Przystojny jak cholera, ale strasznie zamknięty w sobie. Nie widziałam go z żadną dziewczyną. Teraz sobie przypominam, że też nie zdawał chemii. Z tego co wiem, to wszystkie koła zalicza na piątki – kujon! No, ale może da nam wykład?
- Ola, mówię poważnie. Idź do niego po wykładzie i weź te notatki – szepczę.
- Dobra, dobra! – Ola patrzy znów na Radka, a potem w okno.
                Chyba wiem, o kim myśli. Ciekawe jak teraz wygląda ogród pani Mai? Odganiam tę myśl. Nie będę tam chodzić! Wykład się kończy i szybko wypycham Olę, żeby się nie rozmyśliła. Gada z Radkiem a ja przemykam obok. Wychodzę z sali i widzę… o cholera! Na końcu korytarza, oparty o ścianę stoi Adam. Wygląda niesamowicie. Ma na sobie czarne dżinsy i ciemnoszarą koszulę. Dżinsową kurtkę przerzucił przez ramię. Stoi w plamie słonecznego światła. Ciemne lekko zmierzwione włosy lśnią w promieniach słońca. Staję jak wryta. Zaskoczył mnie. Pewnie babcia mu powiedziała, że dzwoniłam i przyszedł natychmiast po przyjeździe. Idę powoli w jego stronę ze spuszczoną głową. Serce mi łomocze. Chciałabym mieć to już za sobą. Staję krok przed nim i podnoszę głowę. Przygląda mi się badawczo. On wie! – przemyka mi przez myśl.
- Muszę ci coś powiedzieć – zaczynam, ale głos więźnie mi w gardle.
                Patrzy na mnie ze smutkiem w oczach.
- To nie ma sensu – brnę dalej.
                Czuję, że broda mi się trzęsie. Splatam i rozplatam palce. Moja przygotowana mowa wzięła w łeb! Adam stoi ze spuszczoną głową, nie patrzy na mnie.
- Adam, ja… - łzy płyną mi po policzkach.
- Nie chcesz mnie – to nie jest pytanie, to stwierdzenie. Powiedział to za mnie.
                Kiwam głową, bo nie jestem w stanie wydobyć głosu. Myślałam, że to będzie łatwiejsze po tym co usłyszałam w łazience.
- Nie płacz – Adam patrzy na mnie smutno i ociera mi kciukiem łzy z policzka – nie chcę żebyś płakała przeze mnie.
                Tego już za wiele! Ja mówię, że odchodzę a on mnie pociesza. Odwracam się na pięcie i odchodzę szybko, zbyt szybko. Wpadam na kogoś. Podnoszę głowę i widzę zaskoczony wzrok Radka. Obok niego stoi Ola. Wymijam ich szybko i łkając wybiegam z budynku. Idę przed siebie nie patrząc na przechodniów. Dlaczego to takie trudne? Powinnam czuć ulgę a mam wrażenie, że stało się coś strasznego.