- Ola, zjedz coś – Julia patrzy z dezaprobatą na moją
wymęczoną jajecznicę – zasłabniesz tam.
- Zaraz zjem – grzebię widelcem w talerzu, ale nie dam rady
niczego przełknąć. Wreszcie pękam – A jak mi nie dadzą wejść, tylko każą czekać
na końcu kolejki? Justyna z Maćkiem zapisali się jesienią i jeszcze nawet się
nie szykują. Tam się podobno czeka poł roku, a za pół roku będzie lipiec!
- Nie panikuj – Adam jak zwykle zachowuje spokój – mówiłem
Ci, że wczoraj rozmawiałem z wicekonsulem i wiem jak Cię wprowadzić. Oni do
tego nic nie mają, musimy tylko przejść przez bramę.
Słyszę,
jak Julia głęboko wzdycha. Zdaje się, że „tylko przejść przez bramę” jej nie
uspokaja. Nie pomaga mi to.
- Wybacz Michael, ale nie dam rady – odsuwam od siebie
talerz.
- Dobra, czas na nas – Adam zerka na Michaela – możesz nam
zamówić taksówkę?
Nie mam
pojęcia, co on kombinuje, ale ja mam złe przeczucia. Przecież ludzie z kolejki
nas tam zlinczują. Oczywiście, swoim zwyczajem, w nic mnie nie wtajemniczył,
ale akurat w tym przypadku, chyba wolę nie wiedzieć…
Jedziemy
kremowym mercedesem wzdłuż ulicy, przy której stoi ambasada. Z daleka widać
tłum ludzi po jednej i drugiej stronie. Jest zimno, więc cały czas się
poruszają, machają rękami, przytupują. Wygląda to jak zbiorowy taniec. Słabo
mi!
- Proszę nas wysadzić jak najbliżej – Adam płaci kierowcy,
nie pytając nawet o cenę.
- Mogę prawie pod samą bramę – odwraca się do nas i błyska w
uśmiechu złotym zębem.
Wysiadamy
i natychmiast owiewa nas mroźny wiatr. Kulę się, ale chyba bardziej ze
zdenerwowania, bo mam na sobie wełniany płaszcz, a wokół szyi kaszmirowy szal,
prezent od Julii i Michaela.
- Tylko się nie odzywaj – Adam uśmiecha się do mnie
uspokajająco i wystawia łokieć. Biorę go „pod rękę” i idę niepewnie, starając
się nie patrzeć na stojących obok ludzi. Prawie czuję na sobie ich spojrzenia.
Jakiś mężczyzna w szarej kurtce robi krok w naszą stronę, ale Adam wyciąga z
kieszeni paszport i pewnym krokiem podchodzi do okienka – Jesteśmy tu służbowo –
stwierdza – wczoraj rozmawialiśmy – uśmiecha się czarująco do rumianej pani w
średnim wieku. Rozmawiają jeszcze chwilę, ale nie słyszę, o czym, bo moją uwagę
przykuwają podniesione głosy stojących najbliżej nas kobiet. Kilka
nieprzyjemnych słów pod moim adresem sprawia, że przysuwam się bliżej Adama.
Mam szczerą ochotę zdezerterować, kiedy pani z okienka przywołuje do siebie
pana w szarej kurtce.
- Państwo służbowo – patrzy groźnie spod mocno utuszowanych
rzęs i potrząsa miedziano-rudymi lokami – zaprowadź ich do ochrony – obdarza
Adama ciepłym spojrzeniem.
- Państwo służbowo! – Powtarza za nią pan w szarej kurtce i
głosy milkną, jakby to stwierdzenie załatwiało wszystko.
Podchodzimy
do bramy i po chwili pojawia się amerykański żołnierz w ciemnozielonym mundurze
i czarnej kamizelce kuloodpornej, na ramieniu ma dziwną, nowoczesną broń, a
przy boku jeszcze pałkę i kaburę. Wygląda jak z filmu. Adam pokazuje mu
paszport, a potem wyciąga z koperty jeden z moich dokumentów i coś mu szybko
tłumaczy po angielsku. Niewiele mogę z tego wyłapać, bo mówi z takim akcentem,
że aż mnie zatyka z wrażenia.
- That’s OK. – żołnierz tylko rzuca okiem na dokument i
uchyla nam bramę.
To wszystko?
Tak po prostu? Nie mogę w to uwierzyć! Idziemy szybko we wskazanym kierunku i
po chwili wchodzimy do niewielkiego pomieszczenia z czymś w rodzaju portierni.
Każą nam zdjąć płaszcze i zaglądają mi do torebki. Potem możemy iść dalej.
- No, Mała – Adam mruga do mnie wesoło – ja swoje zrobiłem.
Teraz Ty się musisz wykazać.
- To znaczy? – znów czuję niepokój – Ty ze mną nie
pójdziesz?
- Nie. To Ty idziesz na rozmowę z urzędnikiem konsularnym.
Od niego zależy, czy dostaniesz promesę na wjazd do Stanów, więc weź głęboki
wdech i spokojnie odpowiadaj na pytania. Wczoraj z nim rozmawiałem, biorąc
formularze dla Ciebie. Pokażę Ci, który to.
Na
końcu korytarza są szklane drzwi, a za nimi poczekalnia z rzędami siedzeń,
pełna ludzi. Siadamy grzecznie na samym brzegu. Okazuje się, że musimy
poczekać, bo tu obowiązuje kolejność, w jakiej wchodzimy do pomieszczenia. Nie
wiem, jak oni to ogarniają, ale co kilka minut rozlega się z głośnika jakieś
nazwisko i któraś z osób podchodzi do wskazanego okienka.
- To ten w trzeciej kabinie od lewej – spoglądam na blondyna
z rudym zarostem. Ma około czterdziestki. Nie wygląda na sympatycznego, ale
może tak ma być? Od jego stanowiska odchodzi młody mężczyzna z wyrazem złości
na twarzy. Zdaje się, że mu odmówili. Przełykam głośno ślinę.
- Nie denerwuj się - Adam ujmuje moją dłoń i gładzi ją
delikatnie – Ty prosisz o wizę, bo jedziesz do legalnej pracy, nie kombinujesz
– tłumaczy mi.
Siedzimy
już jakieś pół godziny, kiedy nagle rozlega się moje nazwisko. Wyznaczyli mi
urzędnika obok tego, którego pokazał mi Adam. Podchodzę do okienka, starając
się opanować drżenie łydek. Mężczyzna około pięćdziesiątki z łysiną i
niesamowicie niebieskimi oczami przebiega wzrokiem wszystkie pisma, które mu
podaję. Połyskuje przy tym okularami-połówkami w złotych oprawkach. Nagle drzwi
za nim się uchylają i ukazuje się w nich twarz rudobrodego z sąsiedniej kabiny.
Mówi coś półgłosem do „mojego” urzędnika i wraca do siebie. Albo lekko się
uśmiechnął w moim kierunku, albo mam przywidzenia, ale wolę wersję z uśmiechem,
więc tej się trzymam.
- Jak długo pani zostanie w Stanach? – pada pytanie po
polsku, choć słyszę obcy akcent.
- Chciałabym do końca sierpnia, bo jak skończę pracę, to
myślałam o zwiedzaniu – mówię nieśmiało - najpóźniej we wrześniu muszę wracać
do Polski, bo studiuję… - staram się coś wywnioskować z jego miny, ale ma
„kamienną” twarz.
- Co to za praca? – pyta, nie unosząc głowy.
- Pracuję jako modelka – natychmiast żałuję tych słów, bo
nie podoba mi się jego badawcze spojrzenie – zarabiam na studia – dodaję szybko
i spojrzenie urzędnika jakby łagodnieje – Już dla nich pracowałam, ale w
Europie. Zawsze w wakacje, jak nie mam zajęć…
- Dziękuję – przerywa mi – dostanie pani zawiadomienie za
około dwa miesiące.
- Dziękuję… - odchodzę od okienka, jak w transie.
- Już? – Adam ogarnia mnie ramieniem – Po bólu?
- Chyba już? – zerkam ukradkiem na rudobrodego, ale jest
zajęty czytaniem.
Wychodzimy
na korytarz.
- Adam, on mi nic nie powiedział – zdaję sobie sprawę, że
nie mam pojęcia, czy dostałam tę promesę, czy nie.
- Spokojnie – całuje mnie w usta – poczekamy cierpliwie. Za
ile Cię zawiadomią?
- Za dwa miesiące, czyli w kwietniu – wypuszczam ze świstem
powietrze. Ależ się denerwowałam – To było gorsze niż egzamin.
- To dobrze, – znów mnie całuje – to znaczy, że Ci zależy.
Ja bym
tam wolała obejść się bez tego stresu, ale skoro się nie da, to trudno. W
każdym razie dobrze, że już jestem po! Wracamy do mieszkania piechotą, bo po
pierwsze, to niedaleko, a poza tym muszę ochłonąć. Dopiero teraz czuję, że
jestem głodna. Adam ogarnia mnie ramieniem i idzie zapatrzony w dal, uśmiechając
się do siebie.
- Coś Ty im powiedział, że pozwolili nam wejść? – zadaję w
końcu głośno pytanie, które nurtuje mnie od co najmniej godziny – Co znaczyło
to „służbowo”?
- Wczoraj wpadłem na taki pomysł, jak poszedłem po te
papiery dla Ciebie. Pogadałem z urzędnikiem, że ta firma mnie poprosiła, żebym
Ci pomógł, itd. No i on mi powiedział, że jak już wejdziemy, to nie ma
problemu, jeśli to legalna praca i na wszystko jest pismo, tylko trzeba ominąć
kolejkę – uśmiecha się, ale ja nadal nie rozumiem, jak omotał panią przy
wejściu – Wtedy przypomniał mi się taki film „Rejs”.
- Adam, a co to ma do rzeczy? – prycham – Zaraz, może ma…
- A pamiętasz, jak facet wkręca się na statek? – szczerzy do
mnie zęby.
- Mów dalej – zamieniam się w słuch.
- Wczoraj porozmawiałem z tą kobietą o tym, że jest taka amerykańska
firma nastawiona na produkcję bardzo naturalnych kosmetyków, produkowanych z
poszanowaniem środowiska naturalnego, bla, bla, bla… i pewna panna ma brać
udział w kampanii reklamowej na rzecz ochrony środowiska… - rozkłada ręce,
jakby chciał zakończyć występ cyrkowy – i proszę!
- Rany boskie! Skąd Ci to przyszło do głowy? – zakrywam
twarz dłońmi – chociaż, ta firma naprawdę ma naturalne kosmetyki, to znaczy,
tak mówiła Monica… – przyglądam mu się podejrzliwie.
- Dzwoniłem w poniedziałek do mamy, żeby jej powiedzieć o
zaproszeniu, które dostałaś – patrzy na mnie z niepokojem – Chyba nie masz mi
tego za złe?
- Nie, w porządku – wzruszam ramionami.
- Zapytałem, czy zna tę firmę i powiedziała, że czasem
kupuje ich kosmetyki, bo są dobre, chociaż drogie – to akurat wiem – To od niej
wiem o tej ochronie środowiska. Wiesz, ona ma na tym punkcie hopla. Może przez
pracę?
- Pewnie tak – przypominam sobie, że u niej się nawet
sortowało śmieci.
Wracamy
prawie dokładnie w porze obiadowej, więc mój brzuch głośno dopomina się
jedzenia.
- Nic z tego – Julia rozkłada ręce – Weź sobie jabłko. Jedziemy
do knajpy. Michael jest ich dostawcą wina, więc chcemy sprawdzić, jak dają
jeść.
Po
drodze opowiadamy z Adamem, jak udało nam się wejść do ambasady. Cieszymy się,
jakbym już tę wizę dostała.
- Słuchajcie, a jakie Wy właściwie macie plany, bo może
pojechalibyśmy razem do Skarżyska? – Julia kieruje to pytanie bardziej do
Adama, bo już jej mówiłam, że ja planuję zajrzeć do domu pod koniec tygodnia.
- Musiałbym kupić jakieś koszulki i bieliznę na zmianę, –
zastanawia się głośno – ale w sumie to mógłbym pojechać, skoro zapraszacie.
- Kuba oszaleje z radości – przekonuję go – a rodzice byli
zachwyceni Twoim udziałem w mojej amerykańskiej przygodzie, więc się przygotuj
– Nie mogę powstrzymać złośliwego uśmieszku.
- Na co? – zaskoczony, unosi brwi.
- Na przepytywanie o Twoje zamiary – Michael mnie wyręcza, a
my z Julką rechoczemy, jak głupie.
Adam ma
taką minę, że przestaję się śmiać. W swej naiwności, myślałam, że potraktuje to
jak dobry żart, a tymczasem mam wrażenie, że chyba się „wypłoszył”.
- Daj spokój, przecież się wygłupiamy – staram się zbagatelizować
całą sprawę – Myślę, że po prostu będą ciekawi, jak tam jest, czy będę
bezpieczna, itp.?
- No, aż tak się nie przejmuj – wtóruje mi Julia – Nie
zapytają Cię wprost, czy się z nią ożenisz.
- Julka! – gdyby mój wzrok mógł zabijać, to padłaby trupem –
Kto Ci powiedział, że ja chcę wyjść za mąż?
- A nie chcesz? – trzy pary oczu przyglądają mi się z
zaciekawieniem.
- Nooo… - czuję, że robi mi się gorąco – Kiedyś pewnie tak,
ale na razie się nad tym nie zastanawiałam – O rany, co ja plotę? – Moje studia
są dłuższe, niż Twoje – patrzę na Julię wzrokiem bazyliszka.
- Żartowałam przecież! – Julia się wycofuje – Adam, jedź z
nami, wrócicie sobie do Krakowa razem.
Kurde!
Głupio wyszło. Obiecuję sobie, więcej nie żartować w ten sposób przy Adamie.
Wszystko przez to, że pobyliśmy ze sobą tak naprawdę razem przez te dwa
tygodnie i poczułam się chyba częścią jego życia. Zastanawiam się, czy on czuje
się częścią mojego? A może faceci mają inaczej?
---
Jednak
jedziemy razem do Skarżyska. Oczywiście uprzedziliśmy rodziców, ale tak, jak
się spodziewałam, zachwycili się pomysłem naszego wspólnego przyjazdu. Na
szczęście, Adam zupełnie się nie przejął naszymi wygłupami, albo dobrze się
maskuje. Nasz dom znów jest pełen ludzi i cudownych zapachów obiadu i ciasta.
- Czy możecie mnie jutro odebrać ze szkoły? – Podczas
kolacji Kuba przymila się do Adama i Michaela. Już się z Julką pogodziłyśmy z
tym, że przy chłopakach, mocno tracimy na atrakcyjności. Przynajmniej w oczach
Kuby.
- Jasne – odpowiadają chórem.
- Kuba, zęby i spać! – tato jest nieubłagany w kwestiach
zdrowia – Jutro wstajesz do szkoły, a oni będą spać – Dodaje, widząc, że Kuba
jest bliski płaczu – W piątek możesz posiedzieć dłużej.
- To, jak było na Sylwestrze? – mama rozsiada się w fotelu i
spogląda na mnie – sukienka się sprawdziła?
Adam
rzuca mi pytające spojrzenie. No tak, przecież oni nic nie wiedzą!
- Sukienka jest super – uśmiecham się do mamy – sprawdzi się
jeszcze raz, na połowinkach dodaję. Przynajmniej Adam ją zobaczy.
- Jak to? – mama przenosi pytający wzrok ze mnie na Adama –
Myślałam, że mieliście iść razem?
- Miałem pewne problemy z powrotem na czas – odpowiada z zakłopotaniem
– Ola była z moim kolegą, a właściwie, przyjacielem.
- Nie wiedziałam… - mama patrzy na mnie zaskoczona – Ola,
nic nie mówiłaś – czy ja słyszę w jej głosie wyrzut? Od kiedy aż tak się
interesuje moimi sprawami?
- Jakoś nie było okazji – lekceważąco macham ręką – Artur
akurat nie miał dziewczyny, więc się mną trochę zajął – Och, mamo, tylko nie
zaczynaj swoich filozofii.
- No, - tato grozi mi palcem – takie spółki bywają zdradliwe
– dodaje ze śmiechem, patrząc na Adama.
- W przypadku Artura mogę mieć pewność – Adam stwierdza to z
takim przekonaniem, jakby mówił o sobie.
- Skoro tak… – tato klepie go przyjacielsko po ramieniu.
- Jestem jedynakiem, więc Artur to dla mnie ktoś taki, jak
brat – w głosie Adama znowu daje się wyczuć te nutkę nostalgii, która pojawia
się zawsze, kiedy mówi o rodzinie – Czasem wydaje mi się, że my lepiej się
dogadujemy, niż Artur z rodzonym bratem…
- Bo jesteście w tym samym wieku, razem studiujecie i
podobają wam się te same rzeczy, – wpadam mu w słowo – a Młody, to Młody! Może
nie jak Kuba dla nas, ale coś pośredniego.
- Coś w tym jest – Michael kiwa głową w zamyśleniu – Ja mam
dwie młodsze siostry i wcale się z nimi nie mogę dogadać…
- To mnie akurat nie dziwi – Julia zaczyna się śmiać - Macie
ochotę na kieliszek wina? – odwraca się do mnie i do mamy.
Siedzimy
do późna, gawędząc i przekomarzając się. W końcu Julia i Michael idą spać do
babci, pozostawiając nam dwa wolne pokoje. Umieszczam Adama w tym, który
zwolnili, a sama idę do siebie.
- Przyjdziesz powiedzieć mi „dobranoc”? – wtula się na
chwilę w moje włosy.
Jak
mogłabym nie przyjść? To jedyny minus tej wizyty. Gdybyśmy wrócili do Krakowa,
zasypiałabym wtulona w jego ciepło, a tak, rozdzieli nas ściana. Zastanawiam
się, czy rodzice zdają sobie sprawę z groteskowości tej sytuacji? Przecież
jesteśmy dorośli! A jeśli Adam nigdy mi się nie oświadczy? Jeśli będzie chciał
mieszkać ze mną bez ślubu? Podobno w Stanach to normalne. Czy wtedy też
będziemy przy nich spać osobno? Rany, nawet mi przez myśl nie przeszło, że
mogłabym się na coś takiego nie zgodzić! A gdybym zaszła w ciążę? Nie! Tylko
nie to! Odganiam od siebie niepokojące myśli i idę pocałować Adama przed snem.
Leży z rękami pod głową w dużym łóżku, które rodzice wstawili tu po ślubie
Julii.
- Dobranoc kochanie – nachylam się nad nim – do jutra…
- Już tęsknię – przyciąga mnie do siebie, tak, że moje włosy
opadają mu na twarz – duże to łóżko. Zmieściłabyś się.
- Wiem, ale pewnych rzeczy nie zmienię - wzdycham i
przywieram do niego ustami.
---
Piątkowe
przedpołudnie ciągnie się leniwie. Chłopaki postanawiają ugotować wspólnie
obiad, więc obie z Julią mamy trochę czasu dla siebie. Idziemy poszperać w
naszych szafach, a przy okazji pogadać.
- Czemu nic nie powiedziałaś? – Julia aż siada z wrażenia,
kiedy jej opowiadam o meksykańskiej przygodzie Adama i o tym, jak odchodziłam
od zmysłów na myśl, że mnie zostawił.
- Byłaś we Francji, a rodzice… - wzdycham – sama wiesz, jak
jest. Lepiej za dużo im nie mówić. Zwłaszcza teraz, jak może będziemy chcieli
zamieszkać razem…
- Naprawdę? – Oczy Julki robią się okrągłe – To super. Od
kiedy?
- Powoli, – studzę jej zapał – na razie to tylko takie moje
przypuszczenia. Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy, ale pewnie teraz coś ustalimy,
bo właściwie to od dwóch tygodni mieszkamy ze sobą, ale zaczynają się zajęcia…
- Wiesz co? – Julia patrzy na mnie z politowaniem – Ty to
lubisz skomplikowane sytuacje. Nie możesz tego po prostu powiedzieć?
- Ja? – No, chyba żartuje – To on powinien mi to
zaproponować, jest facetem i to jego mieszkanie.
- Ola, jest równouprawnienie, czy nie? Powiedz mu, że chcesz z nim mieszkać nawet
bez pierścionka. Zdaje się, że o to mu chodzi – Julia nazywa rzeczy po imieniu
– Niektórzy tak mają – wzrusza ramionami.
Mam
ochotę jeszcze pogadać, ale Adam woła nas na dół, bo trzeba iść po Kubę. Jak
obietnica, to obietnica! Zabieramy ze sobą sanki. Po drodze do szkoły jest
górka, więc zrobimy mu niespodziankę. Zgodnie z naszymi przypuszczeniami Kuba
jest wniebowzięty. Wychodzi z nami dumny jak paw, sprawdzając co chwila, czy
wszyscy koledzy widzą jego zaprzęg złożony z Adama i Michaela. Julia niesie
aparat fotograficzny i kiedy dochodzimy do górki, mamy okazję zrobić naprawdę
niesamowite zdjęcia. Uwieczniamy trzech doskonale się bawiących chłopców, z
tym, że dwaj są dorośli. Kiedy wreszcie docieramy do domu, męska cześć naszej
ekipy przypomina bałwany śniegowe. Mama jest tym lekko zniesmaczona, za to
tata, chyba miałby ochotę do nich dołączyć.
- Macie niesamowitą rodzinę – w głosie Adama pobrzmiewa
niekłamany zachwyt, kiedy żegnamy się na dworcu z Julią i Michaelem.
Mam
takie dziwne uczucie, że chciałabym go widzieć w tej rodzinie. Co się ze mną
dzieje? Zaczynam myśleć o ślubie, czy co?
---
- … Ola! – Anka dotyka mojego ramienia, a ja aż podskakuję z
wrażenia.
- Co? – odwracam się i widzę zaskoczenie na jej twarzy – co
mówiłaś? Przepraszam, wyłączyłam się.
- Wiesz co? – kręci głową – Od tygodnia jesteś wyłączona. Co
wyście tu wyprawiali, jak mnie nie było? Chodzisz, jak błędny rycerz – śmieje
się – to nie zakochanie, bo już w zeszłym roku byłaś zakochana…
Co mam
jej odpowiedzieć? Pewnie, że chodzę jak błędna! Jestem kompletnie skołowana! Od
chwili, kiedy Adam odwiózł mnie do akademika, cały czas się zastanawiam, jak mu
powiedzieć, że chciałabym, abyśmy zamieszkali razem. W sumie, to mogłam z nim
pogadać w pociągu, ale chyba liczyłam, że po prostu powie: „zostańmy u mnie”
albo coś w tym rodzaju, a potem już było za późno…
- Ola, a może ty jesteś… - Anka przełyka głośno ślinę – no
wiesz… w ciąży?
- Co? – dopiero po chwili dociera do mnie, co powiedziała –
Zwariowałaś? Przecież biorę tabletki!
- No, to co się dzieje? – zwiesza ręce i opuszcza ramiona
zrezygnowana – masz majtki na lewą stronę! Chyba tak nie pójdziesz?
Zerkam
w dół. Rzeczywiście, mam majtki na lewą stronę, wielkie rzeczy! Niby, pod
sukienką i tak nie będzie widać, ale… Dlaczego to jest takie trudne? Przecież
znamy się już tyle czasu! Tyle razy przekonałam się, że Adam mnie kocha i
traktuje nasz związek poważnie…
- Ola, – Anka wyjmuje mi z ręki suszarkę – suszysz podłogę.
To bez sensu. Ty stój, a ja Ci posuszę te włosy, bo się w końcu spóźnisz na
własny bal!
- Poczekaj – wzdycham i przekładam bieliznę – to chyba
oznacza niespodziankę? – uśmiecham się.
- Niespodziankę to Ci zrobi Adam, jak przyjdzie, a Ty
będziesz potargana, bez makijażu i w gaciach! – prycha – Stój tu!
Rzeczywiście,
zostało mi jakieś czterdzieści minut, a jestem „w proszku”! Wszystko przez to,
że nie potrafię się zdobyć na odwagę. No dobra, dziś to załatwię, postanawiam w
myślach. Ale po chwili dopadają mnie wątpliwości. A jak powie, że nie jest
gotowy, albo, że… no, nie wiem, co? Przecież, gdyby chciał zamieszkać ze mną,
to by zamieszkał. Przez ostatnie dwa tygodnie było super! Szkoda, że
tymczasowo.
- Tymczasowo – mówię na głos, ale suszarka mnie zagłusza.
Zastanawiam się nad tym słowem. To jest to! On się obawia stałości! Ile czasu
mu zajęło powiedzenie mi, że mnie kocha? Zamieszkanie razem to kolejny krok!
Jasne, że tak. Ale jestem tępa, karcę sama siebie w myślach. Trzeba go oswoić,
tak, jak wtedy!
- Gotowe! – Anka wyłącza suszarkę i patrzy na mnie z
zadowoleniem. Zerkam do lustra.
- Wow – dotykam gładkich włosów opadających na ramiona i
plecy – jak to zrobiłaś? – wyglądają tak inaczej. Wydają się dłuższe, są
dłuższe.
- Tajemnica – śmieje się – posmarowałam szczotkę balsamem do
włosów i wygładziłam je przy suszeniu. Nie czułaś, że ciągnę?
- Musiałaś to robić bardzo delikatnie – głupio się przyznać,
że tak się zamyśliłam – Rany, Anka, jak nie będziesz chciała zarabiać na
zębach, to na włosach na pewno się dorobisz - odwracam się i odchylam głowę,
żeby zobaczyć jak te włosy wyglądają w ruchu. Jest bosko!
- Maluj się! – Anka jest wyraźnie zadowolona – i lepiej coś
na siebie włóż, bo zaraz powinien tu być Wojtek, a on nie jest taki obyty z
babską bielizną, jak Radek.
Ma rację, przy Radku właściwie
się nie przejmujemy. Oczywiście, nie chodzimy z gołymi tyłkami, ale z majtek
nikt nie robi wielkiej sprawy, ani on, ani my. Zastanawiam się, co na to Olka,
ale chyba jej to nie przeszkadza? No, ale Wojtek, to co innego! Na wszelki
wypadek wciskam się w sukienkę.
- Może być? – ostrożnie naciągam jeszcze samonośne pończochy
i staję przed Anką.
Unosi w
górę kciuk i szczerzy zęby w szerokim uśmiechu. Jeszcze kolczyki… odsuwam
szufladkę. Cholera, zapomniałam o tej spince! Wyciągam kolczyki i idę
skontrolować sytuację za ścianą. Radek jest gotowy, a Olka w łazience.
- Wow, Ola – Radek przygląda się moim włosom – wyglądasz
jakoś tak inaczej...
- Ale dobrze, czy źle? – ciekawe, co na to Adam?
- Dobrze, tylko tak… poważnie – uśmiecha się. Ma taki ładny
uśmiech, taki chłopięcy i wesoły. Ciekawie to wygląda u takiego dużego faceta.
- No, jak? – Olka staje w drzwiach pokoju – Ale wyglądasz w
tej kiecce! – patrzy na mnie z zachwytem – i te włosy.
Ja
stoję, jak wryta, bo Olka to dopiero wygląda! Nie wiem, skąd wytrzasnęła tę
sukienkę, ale to cudo! Obcisła, przylegająca do ciała, a cały lewy bok ma z
koronki, przez którą prześwituje ciało. Cielista cieniutka bielizna jest
właściwie niewidoczna.
- Ciężko będzie utrzymać ręce z dala od Ciebie – Radek
dotyka opuszkami palców koronki, a ja prawie czuję ten dreszczyk emocji.
- Czapki z głów – kłaniam się Olce przesadnie.
- Hej! Jest tu kto? – Adam wsuwa głowę do pokoju i staje jak
wryty – Radek, idziemy po jakąś broń – mówi po chwili, przyglądając nam się z
zachwytem.
Nie ma
lepszego kosmetyku niż męski komplement, jak mawia moja babcia. Podchodzę więc
do mojego mężczyzny, kołysząc biodrami. Patrzy na mnie tak, że właściwie nie
musi nic mówić.
- Tylko wezmę buty – rzucam, przechodząc obok niego i
ocierając się, niby niechcący o jego ramię.
Słyszę,
jak głośno wciąga powietrze. Idzie za mną do pokoju.
- Zrobię nam po małym drinku na dobry początek – Anka
puszcza do Adama oczko – co Wy na to?
- Dla nas też! – dobiega nas głos Radka.
- Ola, poczekaj, – Adam podchodzi do mnie blisko i sięga do
kieszeni marynarki – chciałem Ci coś dać…
Nagle
czas się dla mnie zatrzymuje. Jak w zwolnionym tempie, ręka Adama wyłania się
zza ciemnego materiału, trzymając małe czarne pudełeczko przewiązane cieniutką
czerwoną kokardką. Przełykam z trudem ślinę, czując, że gardło mam suche, jak
pieprz. Uchyla powoli wieczko, a ja aż boję się spojrzeć do środka… zamieram w
oczekiwaniu. Sięga do wnętrza i wyjmuje… och! Bransoletkę. Cieniutki łańcuszek łączy
błękitne oczka, lśniące przy każdym poruszeniu. Jest piękna, ale…
- Nie podoba Ci się – Adam przygląda mi się uważnie.
- Nie, to znaczy tak! Bardzo! Tylko… - staram się zatrzeć
pierwsze wrażenie – zaskoczyłeś mnie. Z jakiej to okazji?
- Bez okazji, a właściwie… chciałem, żebyś miała pamiątkę z
połowinek – waha się, jakby nie wiedział, co ma zrobić z trzymanym w dłoni
łańcuszkiem.
- Założysz mi ją? – wyciągam szybko rękę.
- Grałem wczoraj z Arturem i zapytałem go, jaką miałaś
sukienkę na Sylwestrze – ostrożnie zapina mi bransoletkę na nadgarstku –
pamiętał tylko, że cała lśniłaś na niebiesko…
- Jest piękna – poruszam dłonią, a małe oczka rzucają wesołe
błyski – dziękuję – zarzucam mu ręce na szyję i dotykam nieśmiało ust. Boże,
jestem okropna! Chciał mi zrobić przyjemność, a ja zamiast radości, poczułam…
rozczarowanie.
- Można ją wymienić – mówi cicho.
- Nie! Za nic w świecie! - przywieram mocniej do jego ust –
mmm – jest taki słodki!
- Dosyć tego! – Anka wparowuje do pokoju z dwoma szklankami
w rękach.
---
W szatni jest ścisk, a my musimy
zmienić buty. Na szczęście posiadanie dwóch dobrze zbudowanych „ochroniarzy”
zapewnia nam odrobinę miejsca. Właśnie dopinam oporną klamerkę, kiedy Olka
szturcha mnie łokciem.
- Ale ta laska ma zgrabny tyłek – syczy mi do ucha. Odwracam
się i kogo widzę?
- Część Kaśka! – uśmiecham się szeroko na widok mojej nowej
koleżanki – Olka poznaj niespodziankę, którą zrobiłam Rafałowi.
- Cześć! - Kaśka lekko się rumieni. Rzeczywiście wygląda
świetnie. Założyła obcisły kombinezon w stylu lat siedemdziesiątych. Dopiero w
ruchu widać, że to spodnie, a nie długa spódnica. A tyłek? No, jak dla mnie
bomba! Szkoda, że Rafał tego nie doceni.
- Cześć… - Olka, Adam i Rafał mają podobne miny. Zatkało
ich! Ale miałam pomysł.
Już
wszyscy razem idziemy do stołu. Kazałam Rafałowi przyjść wcześniej, więc siedzi
i grzecznie na nas czeka. Nie uświadamiałam Kaśki za mocno, ale od razują
uprzedziłam, żeby raczej nie liczyła na randkę. Ku mojemu zdumieniu, wcale jej
to nie przeszkadzało, choć powiedziała, że jest sama. Na nasz widok Rafałowi
opada szczęka. No, nie na nasz, tylko Kaśki, bo chyba się domyślił, że ona, to
ona.
- No, stary – Adam klepie go po ramieniu – nic nie chcę
mówić, ale siedzisz przy najlepszym stole w tym lokalu, a już na pewno, przy
najładniejszym.
Oddycham
z ulgą, przyglądając się połyskującej bransoletce. Nie zapowiadało się dobrze,
ale chyba bal nam się uda. Zaczynamy tradycyjnie, rosołem, a potem kawałkiem
pieczonego kurczaka, ale przynajmniej mamy czas, żeby trochę pogadać, zanim
zaczniemy tańczyć. Kaśka okazuje się sympatyczna, choć, jak to zauważa Adam,
trochę za bardzo ekstrawertyczna. Ostatnio lubuje się w takich trudnych
słowach. Z drugiej strony, Rafał nie jest lwem salonowym, więc przyda mu się
taka zakręcona dziewczyna.
- Zatańczymy? – Adam nachyla się do mnie, jak tylko rozlega
się muzyka.
To
jakaś wolna melodia, więc przygarnia mnie do siebie tańcu. Zerka na mój
nadgarstek. O rany, tak mi głupio.
- Pasuje do mnie – trącam nosem jego policzek.
- Też o tym pomyślałem – zagląda mi w oczy – Naprawdę Ci się
podoba, czy mówisz tak, żeby mi nie sprawić przykrości?
- Czy ja Cię kiedyś okłamałam? – wytrzymuję jego spojrzenie.
- Nie – kręci głową – wydaje mi się, że nigdy.
- Wydaje Ci się? – mrużę gniewnie oczy. Może nie zawsze
mówię wszystko, ale kłamać?
- No dobrze, nigdy – stwierdza ugodowo.
Tak
dawno nie tańczyliśmy ze sobą, a tak bardzo to lubię. To zupełnie coś innego,
niż zajęcia z tańca. Obok nas widzę Olkę z Radkiem i Kaśkę z Rafałem. Ci
ostatni, nieźle sobie radzą, jak na kogoś, kto spotkał się pierwszy raz w
życiu.
- Adam, zatańczysz z Kaśką? – mam ochotę pogadać z Rafałem.
Zamieniamy
się partnerami. Adam z Kaśką szaleją obok nas tak, że musimy się trochę
odsunąć.
- Szkoda, że nie ma Pawełka, co? – uśmiecham się do Rafała –
Jak Ci się podoba?
- Strasznie sympatyczna.– Rafał szczerzy się do mnie - Taka
dziewczyna-kumpel, tylko ma lepszy tyłek!
- No wiesz? – opada mi szczęka – Odkąd to znasz się na
babskich tyłkach?
- Nie przesadzaj, – udaje obrażonego – umiem docenić piękno,
niezależnie od orientacji.
Prowadzący
ogłasza przerwę na jakieś jedzenie, więc wracamy do stołów. Adam i Kaśka są zdyszani
jak dwa zgonione psy.
- No ładnie! – opieram ręce na biodrach – Tylko Cię spuścić
z oka i proszę! – oburzam się na Adama, wywołując ogólną wesołość przy naszym
stole. Kaśka przygląda nam się przez dłuższą chwilę, ale też w końcu wybucha śmiechem.
- Możesz na chwilę? - odciąga mnie na bok – Słuchaj, na tym
konkursie byłaś z takim przystojnym chłopakiem… - zaczyna - Już z nim nie
chodzisz? – przygląda mi się w napięciu.
- Z Arturem? Nigdy z nim nie chodziłam. To kolega, byłam z
nim tylko dlatego, że Adam był w Stanach – uśmiecham się – A co, wpadł Ci w
oko?
- O matko! – wzdycha – Tak właściwie, to chciałam tu przyjść,
żeby go zobaczyć, ale myślałam, że jesteście razem. No, w każdym razie tak to
wyglądało – stwierdza z zakłopotaniem.
- Nie, no coś Ty! Oni są z Adamem jak bracia – Ale ze mnie idiotka,
że też wcześniej tego nie zauważyłam! – mogę Cię z nim poznać. O ile nic się
nie zmieniło, to chyba nie jest z nikim…
- Jezu, mogłabyś? Naprawdę? – Chyba nieźle jej ten Artur
zalazł za skórę – A na pewno nikogo nie ma?
- Zapytam Adama, on wie – wzruszam ramionami – mogę zaraz.
- Nie! Bo się domyśli, a faceci gadają między sobą – łapie
mnie za rękę – Potem go zapytaj, tak przy jakiejś okazji – patrzy na mnie
błagalnie – Myślisz, że mu się spodobam?
- Spoko! - uśmiecham się kącikiem ust – masz to, na co
zwraca uwagę – mrugam do niej. Gdyby jeszcze można było kogoś przekonać do
zakochania się.
Wracamy
do stolika, bo kelnerki roznoszą jakieś pierogi.
- O czym tak gadałyście? – Olka sprawia wrażenie zazdrosnej.
- Potem Ci powiem – puszczam do niej oczko – takie babskie
sprawy.
Grzebię
w pierogach widelcem, ale jakoś nie mam apetytu. Kaśka przypomniała mi ten mój
udział w jury Dziewczyny Miesiąca. Margo się do mnie nie odezwała od tamtej
pory. Inna sprawa, że ja też mogłam do niej zadzwonić. Jakoś nie mam ochoty z
nią rozmawiać, ale chyba powinnam.
- Kasia? – zagaduję przez stół – Margo się do ciebie odzywała?
- Nie – kręci głową – ale wiesz co? - zamienia się miejscami z Rafałem i siada
obok mnie – ja u nich byłam. Ta asystentka, Kama, powiedziała mi, że mogę z
nimi podpisać umowę, ale jednak będę musiała coś tam zapłacić.
- A to małpa! – wkurzam się. Nie dość, że Kaśka
niesprawiedliwie nie wygrała, to jeszcze chcą od niej kasy? Wyjątkowy niefart.
Mam nadzieję, że chociaż z Arturem jej się uda – Nie płać im i nie podpisuj tej
umowy. Może znajdę inne rozwiązanie?
- Nie mam zamiaru – zastanawia się nad czymś – ale
słyszałam, jak namawiają młode dziewczyny do zapisywania się na jakieś ich
kursy chodzenia i pozowania. Oczywiście płatne – robi okropną minę – Nic nie
chcę mówić, ale dają do zrozumienia, że one będą tak pracowały, jak Ty, czyli
za granicą.
- Chyba żartujesz? – już wiem, dlaczego nie lubiłam tej
Margo – Przecież to nie ona mnie tam wysłała!
- Nie, mówię poważnie – uśmiecha się krzywo – one używają
Ciebie, jako wabia.
- Czy ja dobrze słyszę? – Adam pochyla się do mnie i
nadstawia uszu.
- Obawiam się, że tak – jestem wściekła!
- Może powinniśmy poważnie z nią porozmawiać? – sposób, w
jaki to mówi, nie wróży nic dobrego – chcesz, żebym to załatwił?
- Wydaje mi się, że powinnam to załatwić sama - Postanawiam
w duchu, że zrobię im awanturę, albo po prostu zrezygnuję z umowy. W sumie, to
i tak nic z tego nie mam – Sama się w to wpuściłam, to sama z tego wyjdę!
- Tylko nie narób sobie kłopotów… - zaczyna.
- Dam sobie radę – przerywam mu.
Około drugiej mamy wszyscy dość.
Muzyka jakoś nam nie podchodzi, a i pić już nam się nie chce.
- Jedźmy do domu – Olka zarządza wreszcie odwrót. Chyba
wszystkim nam był potrzebny taki sygnał.
Docieramy do mieszkania prawie na
trzecią.
- Myjemy się? – Adam pyta z taką niechęcią w głosie, że
jestem gotowa skapitulować, ale i tak muszę zmyć makijaż.
- Taki ekspresowy prysznic – stwierdzam sennie i zaczynam
ściągać sukienkę.
- O! – Adam dopiero teraz zauważył, że mam na sobie
pończochy – chyba Ci pomogę z tym rozbieraniem.
- Przestań – bronię się, chichocząc – jestem spocona.
- Lubię, jak jesteś spocona… - pachnie alkoholem, ale ja
pewnie też. Jednak po chwili zmęczenie bierze górę i nie mam ochoty grać w to
dalej.
- Dość – odpycham od siebie zachłanne dłonie – chcę się umyć.
Adam
opiera się o umywalkę i śledzi, jak zsuwam pończochy. Chce coś powiedzieć, ale w
końcu rezygnuje. Całe szczęście, bo rozmowy nocą nie są moją mocną stroną. Mijamy
się w drzwiach prysznica i pospiesznie się osuszam. Padam z nóg, więc z ulgą
przyjmuję pozycję poziomą. Prawie śpię, kiedy Adam wsuwa się do łóżka i
przygarnia mnie do siebie. Ciepła dłoń ogarnia moją pierś.
- Lubię tak zasypiać – mruczy – i tak się budzić…
- To zrób z tym coś… - szepczę sennie.
Odpowiada mi miarowy głęboki oddech.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz