Najprostszą drogą powrotu do
pracy modelki wydaje mi się agencja, którą widziałam. W książce telefonicznej
nie ma jej numeru, ale mamy w akademiku książkę z zeszłego roku, a agencja jest
nowa. Trzeba zadzwonić na informację. Dwa żetony na jeden krótki telefon to
ździerstwo, ale nie ma innego wyjścia. Zdobycie numeru, to połowa sukcesu,
teraz jeszcze umówić się na spotkanie… Okazuje się, że nie muszę się umawiać,
mam po prostu przyjść… Zabieram ze sobą port-folio, ale dopiero we czwartek mam
czas. Nie rokuje to dobrze, jeśli chodzi o naszą współpracę!
Agencja
zajmuje niewielki lokal, w którym wcześniej był chyba jakiś sklepik. Witrynę
ozdabiają zdjęcia okładek polskich i NRD-owskich czasopism sprzed lat. Na
wszystkich jest ta sama ciemnowłosa dziewczyna, pewnie ta Małgośka. Ma
niedzisiejsze fryzury, ale widać, że jest bardzo ładna i zgrabna. Wchodzę
śmiało do środka. Wnętrze przypomina mi poczekalnię eleganckiego salonu
fryzjerskiego. Za ustawionym na środku długim stołem ze szkła i aluminium,
siedzi na wysokim stołku dziewczyna z nastroszoną fryzurą. Ma na sobie brzoskwiniową
marynarkę i wąską spódnicę w tym samym kolorze. Wygląda trochę jak z filmu
„Pracująca dziewczyna”. Jak dla mnie, za elegancka do takiej agencji, ale może
się nie znam? W Polsce wszystko tak się zmieniło od czasu upadku muru
berlińskiego, że trudno nadążyć…
- Dzień dobry, jestem Ola
Jezierska – zaczynam - Nie wiem, z kim rozmawiałam w poniedziałek…
- Ze mną – uśmiecha się uprzejmie
- Dzień dobry, jestem Kama. Jeśli dobrze zrozumiałam, to chciałabyś pracować,
jako modelka – od razu przechodzi na „ty”.
Kiwam
głową i podaję jej port-folio, ale ona nawet go nie otwiera, tylko podaje mi
formularz i umowę.
- Wypełnij to i podpisz – cały
czas się uśmiecha – w rubryce: doświadczenie, wpisz, czy brałaś udział w
jakichś konkursach. Liczy się Miss Polonia, Miss Polski, Dziewczyna Roku i
Dziewczyna Miesiąca na szczeblu wojewódzkim, regionalne eliminacje nie. Na
końcu jest numer konta, gdzie trzeba wpłacić wpisowe – wygłasza prawie jednym
tchem - Zajęcia z choreografem i nauka chodzenia zaczynają się…
- Zaraz… - próbuję jej przerwać –
ja nie potrzebuje żadnych zajęć. Chyba się nie zrozumiałyśmy.
Dziewczyna
patrzy na mnie, jakby dopiero teraz mnie zauważyła. Podsuwam jej port-folio pod
nos.
- Taak? – mówi niepewnie i ogląda
się na uchylone drzwi za swoimi plecami.
- Tak – mówię spokojnie, ale
dobitnie – ja już pracuję, jako modelka. Na wybieg jestem za niska, więc nauka
chodzenia jest mi zbędna. Zresztą, od lat tańczę taniec towarzyski, więc
chodzić raczej umiem…
Drzwi
za plecami dziewczyny otwierają się i ukazuje się w nich kobieta, w której
rozpoznaję dziewczynę z okładek czasopism, wywieszonych w witrynie. To pewnie
właścicielka…
- Margo, nie wiem, co mam zrobić…
– Kama zwraca się do niej, bezradnie rozkładając ręce.
- Ja się tym zajmę - wyciąga do
mnie rękę - Jestem Margo. Zapraszam – wskazuje mi dwa nowoczesne fotele,
ustawione w kącie i zabiera ze sobą moje zdjęcia.
Siadam
w jednym z foteli, a Margo zajmuje drugi. Kama przynosi nam po chwili dwie
szklanki, wodę i sok pomarańczowy w kartonie. Margo przerzuca kolejne strony i
uważnie czyta podpisy na odwrotach zdjęć. Dzięki Ci Piotr, myślę, widząc, jakie
wrażenie robią pieczątki agencji na zdjęciach z Włoch, ale najlepsze jest na
końcu… Kiedy Margo dochodzi do zdjęć mojej „ulubionej” fotografki, unosi głowę
i przygląda mi się z niedowierzaniem. Nalewam sobie wody, żeby nie widziała,
jaką mi sprawia satysfakcję jej mina.
- Kama, podaj mi ostatni numer „Photo”
– zwraca się do dziewczyny zza stołu i uśmiecha się do mnie szeroko – strasznie
się cieszę, że do nas przyszłaś - jest w jej głosie coś, co sprawia, że jej chyba
nie polubię…
Kama
przynosi jakieś czasopismo, a Margo szybko przerzuca kartki… Po chwili podsuwa
mi pod nos zdjęcie, na którym stoję tyłem w samych majtkach, na tle wiszących
łańcuchów, obok małe zdjęcie autorki. Uśmiecham się zaskoczona. Myślałam, że
moja odmowa pozowania nago, oznacza, że baba mnie nie lubi, a tymczasem…
- Nie wiedziałam, że mamy w
Krakowie taki skarb – przewraca kartkę i zauważam zdjęcie, na którym jesteśmy
we trzy, wyprężone przy lśniącej maszynie – mam nadzieję, że nawiążemy
współpracę.
- Ja też mam taką nadzieję… –
stwierdzam bez przekonania. Zaczynam się zastanawiać, czy dobrze zrobiłam –
jest tylko jeden problem, ja studiuję medycynę…
Po długich
pertraktacjach ustalamy, że pozostaję „wolnym strzelcem”, ale współpracuję z
agencją, to znaczy, użyczam im mojego wizerunku i odpalam 20% od zlecenia. Oni
dbają o zlecenia i mój czas pracy. Wydaje mi się to uczciwym układem.
Niechętnie, ale Margo godzi się na podpisanie umowy dopiero za dwa dni. Mam
zamiar przefaksować papiery do wujka Olka. Skoro jest moim chrzestnym ojcem, to
niech spojrzy na nie prawniczym okiem!
Wychodzę
z agencji lekko oszołomiona. Potraktowali mnie jak profesjonalistkę, VIP-a…
Rany! Nie mogę uwierzyć, że tak… Wow! Prawie podskakuję z radości. Uspokój się,
karcę siebie w duchu, to tylko rozmowa, studiujesz medycynę, a to jest
dodatkowe zajęcie! Rozglądam się za pocztą. Zdaje się, że na końcu ulicy, za
rogiem powinna być… tylko żeby mieli faks. Sprawdzam w torebce, czy zabrałam
notes z numerami telefonów. Niepotrzebnie, bo przecież nigdy się z nim nie
rozstaję.
Okazuje
się, że urząd pocztowy jest całkiem spory i mają faks. Zastaję wujka Olka w
pracy i szybko tłumaczę mu, o co mi chodzi. Jest pod wrażeniem mojego rozsądku
i obiecuje szybko przejrzeć umowę. Zostawiam mu numer do akademika i przesyłam
dokumenty, to znaczy pani przesyła… Super urządzenie! Trzy strony maszynopisu w
minutę lecą do Skarżyska.
Wracam
do siebie trochę uspokojona. Może Adam-fotograf przesadza? Ta Margo nie jest
taka zła, przecież musi zwracać uwagę na doświadczenie dziewczyn, które przychodzą
do agencji. W końcu ja przyniosę jej więcej pieniędzy, niż ktoś zupełnie
zielony.
- Julia dzwoniła – Anka wita mnie
szerokim uśmiechem – umówiłyśmy się na spotkanie w niedzielę u Was, oczywiście,
jeśli nie masz nic przeciwko – trajkocze.
- Powoli – staram się umiejscowić
sobie to w czasie – w niedzielę? Dobra, pewnie… Kurde, jasne, możemy zjeść
razem późne śniadanie! Pójdę zapytać Olę i Radka…
- Zgadzają się - Ania szczerzy
się do mnie – już gadaliśmy…
Dobra,
w sobotę wieczorem Artur i Klub, w niedzielę Olka i reszta… Uff! Szperam w
lodówce, szukając czegoś na kolację… Ostatnio całkiem zapomniałam o jedzeniu,
znaczy, o przygotowaniu jedzenia… jest jakiś żółty ser i masło, pomidor…
Zastanawiam się nad jutrzejszym rozkładem zajęć.
- Jutro robię naleśniki – zerkam
na Ankę – co Ty na to?
- Pomogę Ci…
- W czym? – niespodziewanie Olka
pojawia się w drzwiach – jak Ci poszło w agencji?
Opowiadam
dziewczynom, co załatwiłam, a potem ustalamy strategię na niedzielę. Jak to
dobrze, że mieszkamy razem. Szkoda, że nie będzie Wojtka, ale ma jechać z tatą
na jakąś wystawę jubilerską. Nawet nie wiedziałam, że coś takiego się
organizuje… Zastanawiam się, czy mogłabym zaprosić też Artura? E, pewnie i tak
nie przyjdzie!
- Artur też przyjdzie? – Radek
chyba wyczytał to w moich myślach.
- No, nie wiem… - patrzę z
niepokojem na Olkę, a ona na Radka – mogę zapytać, ale pewnie nie… umówiliśmy
się, że pójdziemy z Julią i Michaelem do Klubu… - skręcam się.
- Mnie on nie przeszkadza… –
stwierdza powoli Olka, ale minę ma taką sobie.
No
dobra, na razie nie mogę oczekiwać więcej. Poza tym Arturowi chyba się podoba
Anka, a ona ma swojego Wojtka, więc, nie ma co komplikować im życia. Zostawiam
to swemu losowi.
---
Zaletą
trzeciego roku jest to, że co drugi tydzień mamy ulgowy piątek, z połową zajęć,
więc o pierwszej mamy wolne. Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem usmażyłam tyle
naleśników! Dobrze, że mamy dwie patelnie i Anka wzięła na siebie nadzienia.
Około czwartej muszę się zebrać do wyjścia. Po drodze zrobię jeszcze resztę zakupów.
- Jezierska! – ktoś woła mnie do
telefonu. Julia? Powinna być w drodze. Adam? Zerkam na zegarek, nie o tej
porze. Mama!
- Halo?
- Cześć – ze zdumieniem
rozpoznaję głos Artura. Czyżby chciał odwołać jutrzejsze spotkanie? – Nie
potrzebujesz pomocy? Masz mieć gości, a lodówka jest pusta… Przydałby Ci się
samochód…
- No, byłoby fajnie… - nie wiem,
co powiedzieć – naprawdę mógłbyś?
- O której podjechać i gdzie? –
jest dość konkretny.
- No to, może za godzinę w tym
samoobsługowym koło miasteczka? Wiesz gdzie? – mogłabym tam podejść i zrobić
zakupy, a Artur by mnie zawiózł z siatami na miejsce.
- OK., to do zobaczenia –
rozłącza się, zanim zdążam ochłonąć.
Wracam
składać swoje rzeczy. Czy to ten sam Artur, czy ja po prostu miałam wypaczone
pojęcie? A może Adam poprosił go, żeby się tak mną opiekował? Albo chce się
wkupić w łaski, bo wpadła mu w oko Anka… Tak, Sherlocku, to raczej oczywiste!
No, i co ja mam teraz z nim zrobić? Rozsądek podpowiada mi, że najlepiej nie
wkładać palców miedzy drzwi i spokojnie się przyglądać, ale to moja koleżanka…
no, przyjaciółka. Z drugiej strony, zawiezienie zakupów, to nic wielkiego…
Zrobienie
zakupów, kiedy człowiek nie musi się zastanawiać, czy da radę wszystko zanieść,
jest dość przyjemne. Chodzę z kartką między półkami. Nie mogę uwierzyć, że
jeszcze kilka lat temu nie było takich sklepów… Mięso, cukier, czekolada na
kartki! Kuba mi nie uwierzy, jak mu to kiedyś opowiem… a przeciąż już był na
świecie… Mogłabym upiec ciasto, jak już jesteśmy przy cukrze. Przepis na „murzynka”
mam w głowie, a w wykonaniu Anki wyglądało na łatwe. Tylko, czy Adam ma
foremkę? Zerkam w stronę części z „gospodarstwem domowym”. Idealna foremka leży
na wyciągnięcie ręki… biorę!
- I Ty to chciałaś zanieść? –
Artur pomaga mi zapakować zakupy do bagażnika. Czekał spokojnie przy kasach, aż
skończę.
- Coś Ty? Wiedziałam, że
przyjedziesz… - dokładam foremkę – Po co Ci tyle mleka i wody? – nie mogę się
powstrzymać, ale ma chyba po sześć litrów tego i tego.
- To dla babci Adama – zamyka
bagażnik. Wsiadam szybko do samochodu, bo wieje jakiś huragan – Czasem podrzucę
jej jakieś ciężkie rzeczy…
Chyba
nie powinnam być zaskoczona. Przecież Adam nie zostawiłby babci bez pomocy. To
może oznaczać, że mnie też obejmuje program ochrony… Ale Anka mu się podoba! Mnie nie oszuka.
Zanosimy razem zakupy i umawiamy się na sobotni wieczór. Rozpakowuję wszystko w
pośpiechu. Gdyby nie Artur, to pewnie musiałabym szukać taksówki. Kompletnie
nie mam wyczucia czasu, kiedy robię duże zakupy! Może dlatego, że w akademiku
nie ma miejsca i kupujemy tylko to, co zaraz zjemy, a na weekendy robiliśmy to
razem z Adamem? Ledwie kończę, słyszę dzwonek… Wyglądam na zewnątrz…
- Julia! Michael! – jak to
dobrze, że już są.
Wchodzą
do mieszkania, rozglądając się z zaciekawieniem. Choć nie jest moje,
chciałabym, żeby im się spodobało… prowadzę ich do sypialni. Zaniosłam tam
„gościnną pościel”.
- Bardzo męskie – Julia ma
podobne odczucie, jak ja, kiedy pierwszy raz tu przyszłam – Podoba mi się…
- Kto je urządzał? – Michael
rozgląda się po kuchni.
- Mama Adama – wstawiam wodę na
herbatę – jej mieszkanie jest bardzo podobne, tylko większe i urządzone za
większe pieniądze…
- Czyżby to ona pomagała Wam
kupić tę lampkę? – Julia odkrywa pochodzenie prezentu ślubnego od nas.
Kiwam głową z
uśmiechem. Jestem taka dumna, że im się spodobało… Prowadzę ich jeszcze do
łazienki. Julia ogląda prysznic. Odwraca się do mnie i zabawnie unosi jedną
brew.
- Sporo miejsca – stwierdza.
- Owszem – szczerzę zęby – jest
dwuosobowy.
Zostawiam
ich samym sobie i idę szykować kolację. Po chwili rozsiadamy się na wysokich
stołkach. Blat, służący nam za stół, pięknie wygląda, zastawiony wędliną i
serami. Udało mi się nawet zdobyć całkiem niezłe pomidory…
- Jak Ty to wszystko
przytaszczyłaś? – Michael zagląda do lodówki.
- Mam swoje sposoby – uśmiecham
się tajemniczo.
Nie
możemy się nagadać… Oplotkowujemy Roberta, któremu w międzyczasie urodziła się
córka, a on ma warunek… Piotra, który wreszcie się odezwał i ma wrócić za dwa
tygodnie… Ja opowiadam o agencji i Margo, a na koniec o Arturze. Oczywiście,
wydarzenia sprzed tygodnia, pozostawiam tylko dla siebie… Michael wygląda na
zmęczonego.
- Idź się myć, a ja pomogę Oli –
Julia zaczyna zbierać talerze.
Wyganiam
ją do sypialni, a sama sprzątam w kuchni. Po chwili Julia wraca, trzymając w
ręce… O, kurde!... małego sztucznego
fiutka - nasz zakup z Dusseldorfu!
- Bawicie się czymś takim? –
wygląda na zaskoczoną.
- Nie – czerwienię się –
kupiliśmy to dla hecy, ale to nie moja bajka… - przyglądam się fiutkowi.
Zupełnie o nim zapomniałam!
- Mogę rozpakować? – Julia jest
wyraźnie zainteresowana.
- Myślę, że nawet możesz tego
użyć – stwierdzam bez wahania – my tego na pewno nie będziemy potrzebować.
Jednak,
kiedy otwiera opakowanie, przyglądam się z zaciekawieniem. Długi, złocisty,
zaokrąglony na końcu kształt, bardziej przypomina gruby ołówek, niż prawdziwego
„ptaszka”. Jest miły w dotyku… taki gładki… Z opakowania wypada coś jeszcze.
Bateria? Patrzymy na siebie z Julią i wybuchamy śmiechem. Odkręcamy zakrętkę i
wkładamy baterię. Kiedy ją dokręcamy, fiutek zaczyna delikatnie wibrować. Wow,
to może być ciekawe…
- A co Wy tam macie? – Michael
nakrywa nas w chwili, kiedy sprawdzamy stopnie nasilenia wibracji. Tym razem
obie mamy rumieńce.
- Pożyczam Julii zabawki… -
próbuję pokryć zakłopotanie – Ja chwilowo nie mam z kim się bawić.
Tej
nocy długo nie mogę zasnąć. Mam świadomość, że Julia i Michael starają się być
cicho, ale jednak ich słyszę. Najpierw są to pojedyncze ciche jęki, które z
czasem stają się częstsze i głośniejsze… łóżko trzeszczy cicho… zmieniają
pozycję… wyobraźnia podsuwa mi obraz Julii z zaróżowionymi policzkami… pewnie Michael
sprawdza, jak bardzo podoba jej się moja „zabawka”… Czyżbym słyszała ciche
buczenie, czy to tylko moja wyobraźnia? Po chwili dociera do mnie głośniejszy
jęk… chyba wypróbowali… jeszcze jeden… i jeszcze… Julia już nie zważa na moją
obecność. Po kilku minutach dołączają się do niej ciche stęknięcia Michaela. Kochają
się długo i naprawdę intensywnie. Czuję, że pieką mnie policzki… bezwiednie
sięgam do złączenia ud… Niechcący ich podsłuchuję, ale to jest przyjemne. Gdyby
Adam tu był… Długi przeciągły jęk dociera do moich uszu, a potem zapada cisza. Leżę
jeszcze jakiś czas, ale nic już nie słyszę…
---
Sobota
wita nas bezdeszczowym porankiem. Nawet nie marzę o słońcu! Wstaję cicho, żeby
pozwolić moim gościom pospać. Mimo, że dochodzi dziewiąta, w sypialni panuje
kompletna cisza. Muszę zadzwonić do wujka, bo dziś powinnam podpisać umowę z
Margo. Pani Maja szykuje się do wyjazdu, ale obiecuje, że zajrzy do nas przed
wyjściem z domu. Czekam cierpliwie na połączenie, słuchając przerywanego
sygnału. Mam nadzieję, że go nie obudzę. Wreszcie odbiera!
- Zmień dwie rzeczy – poleca mi,
po stwierdzeniu, że umowa jest w miarę uczciwa – 20% tylko od kontraktów zleconych
przez agencję i dodaj, że możesz rozwiązać umowę w każdej chwili, jeśli będzie
kolidowała z Twoim rozkładem zajęć.
Dziękuję
mu i wracam do mieszkania. Julia z Michaelem chyba biorą prysznic? Zaścielam
szybko kanapę w salonie i zabieram się za śniadanie. Wszystko jest już gotowe,
kiedy wreszcie drzwi łazienki się otwierają.
- Długo wam zeszło – uśmiecham
się do Julii, która idzie przodem.
- Ten prysznic jest niesamowity…
– stwierdza z rozanieloną miną.
- Ubierajcie się – fukam, udając
zagniewaną – zaraz przyjdzie pani Maja.
Rzeczywiście,
nie musimy długo czekać. Pani Maja wita się serdecznie z moimi gośćmi. Nie
potrafię ukryć rozbawienia, kiedy Julia informuje ją, że jesteśmy
bliźniaczkami. Proponuję jej filiżankę kawy, ale się spieszy. Siadamy do
śniadania sami. Julia popija kawę z mlekiem i zagląda do filiżanki. Czego ona
tam szuka?
- Nie jest taka, jak u ciotki
Gianniego – śmieję się – ale się starałam…
- Zupełnie zapomniałam – Julia
zerka na Michaela – zaręczył się.
- Cooo? – nie wyobrażam go sobie
ustatkowanego – z tą dziewczyną, którą przywiózł na Wasze wesele? – pamiętam
ciemnowłosą, bardzo spokojną dziewczynę. Jest od nas trochę starsza… ładna, ale
nie piękność. Widocznie Gianniemu odpowiada, choć patrząc na nich, nie
powiedziałabym…
- Tak – Julia mówi to jakby z
przekąsem – zakochał się na życzenie rodziny…
- Julia! – Michael kręci głową.
- No, co? – nastrasza się moja
siostra – może tak nie jest? Poznał tyle różnych dziewczyn i nagle wybrał taką,
która ma gigantyczny posag i herb?
Zdaje
się, że ruszyliśmy śliski temat. Michael posyła Julii przeciągłe spojrzenie,
ale nic nie mówi. Trochę go rozumiem, w końcu Gianni jest jego przyjacielem,
ale pewnie Julia ma rację. Mam nieprzyjemne uczucie, że przypomina mi to
zachowanie Pawełka. Wcześniej Alicja zostawiła Jacka, bo nie był odpowiednim
materiałem na męża, to znaczy nie miał majątku.
- O której masz to spotkanie? –
zwracam się do Michaela – muszę podjechać na chwilę do centrum, więc zabrałabym
ze sobą Julkę…
Okazuje
się, że będziemy po przeciwnych stronach Rynku, więc umawiamy się na pierwszą w
kawiarni, w połowie drogi. Jak zostaniemy same, to dowiem się wszystkiego o
Giannim i jego narzeczonej. Wyglądała na sympatyczną. Nie sądzę jednak, żeby ją
kochał… on kocha wiele kobiet… chyba, że
się zmienił, ale to raczej niemożliwe.
Michael
podwozi nas do agencji i jedzie dalej. Wita nas Margo. Jest dla nas wyjątkowo
uprzejma, ale ona chyba tak ma, bo poprzednio też taka była. Staram się
delikatnie przekazać jej sugestie wujka. Przełyka to dość gładko… Julia się nie
odzywa, ale ja wiem, że bardzo dokładnie słucha i obserwuje. Poprawiamy
odręcznie umowę i podpisujemy, a potem Margo wyciąga oprawiony w czerwony
materiał kalendarz.
- Za dwa tygodnie mamy eliminacje
Dziewczyny Roku – mówi i wskazuje sobotę – wybieramy dziewczynę grudnia, a w
styczniu będzie półfinał do Dziewczyny Roku – nie bardzo wiem, na czym to
polega, ale staram się nadążać – jesteśmy współorganizatorem, więc dobrze by
było, gdybyś usiadła w Jury.
- OK. – kiwam głową. Nie mam
żadnych planów.
- To załatwione – w głosie Margo
słyszę zadowolenie – będziesz też ambasadorem agencji, dobrze? Powiesz parę
słów, jak się pracuje na zachodzie… ustalimy to wcześniej…
Znowu
kiwam głową, choć nie bardzo wiem, co miałybyśmy ustalać.
- Na zakończenie jest bankiet,
oczywiście z osobami towarzyszącymi – patrzy na mnie znacząco – przyprowadzisz
kogoś… – bardziej stwierdza, niż pyta.
- Jasne! – skoro to takie
oczywiste, to kogoś znajdę.
- Zarówno udział, jak i wywiad są
opłacone przez sponsorów, więc podam Ci stawkę… Kama, przynieś białą teczkę z
mojego biurka! – woła w kierunku drzwi. Kama, tym razem w chabrowym stroju,
przynosi papiery i pyta, czy chcemy kawy.
- Ja dziękuję – Julia obdarza ją
uprzejmym uśmiechem – ale chętnie obejrzałabym jakieś Wasze zdjęcia, bo te na
wystawie mogłabym tylko z zewnątrz, a jest zimno…
Kama
chyba nie podejmuje żadnych decyzji sama, bo natychmiast posyła Margo pytające
spojrzenie, a kiedy ta kiwa głową, przynosi gruby album. Julia zagłębia się w
lekturze, a my przechodzimy do omawiania mojego udziału w imprezie. Kiedy, po
półgodzinnej rozmowie, wszystko wydaje się ustalone, zabieram Julię do
kawiarni. Nie mamy daleko, ale jest naprawdę zimno, więc idziemy szybko, prawie
nie rozmawiając. Dopiero na miejscu, przy szklance gorącej herbaty z cytryną i
kawałku szarlotki, rozwiązują nam się języki.
- Co z tą narzeczoną? Michael
chyba nie podziela Twojego oburzenia? – pytam.
- Podziela, podziela, tylko nie
chce tego głośno przyznać – krzywi się – On to rozumie nawet lepiej nić my. W
jego rodzinie też tak bywało i pewnie, gdyby nie jego rodzice i Jean-Claude, to
musiałby stoczyć niezłą batalię, żeby się ze mną ożenić – prycha – Przecież
jego rodzice pobrali się, zanim Jean-Claude zakomunikował rodzicom, że wyjeżdża
do Paryża i ma gdzieś produkcję wina. Dla młodszego syna małżeństwo z
dziewczyną z Polski nie było mezaliansem…
Patrzę
na nią z niedowierzaniem. To ktoś jeszcze używa takiego słowa w tych czasach?
Julia jest poważna, to nie wygłupy. No tak, rodzice Michaela nie robili im
żadnych trudności, bo doskonale wiedzieli, jak to jest. Nie rozumiem tylko…
- Myślisz, że Gianni wybrał
„odpowiednią” dziewczynę, ze względu na rodzinę? – nie mogę w to uwierzyć.
Sprawiał wrażenie takiego niezależnego.
- Nie zdziwiłabym się, gdyby to rodzina
znalazła mu tę dziewczynę – Julia krzywi się okropnie – jest miła, ale powiedz
uczciwie, czy wierzysz, że on się w niej zakochał?
- Nie – odpowiadam zgodnie z
własnymi odczuciami. Podobnie, jak uważam, że małżeństwo Alicji i Pawełka nie
jest oparte na miłości. Zresztą Roberta i tej małej, też nie.
- No widzisz – Julia triumfuje –
a najbardziej mnie wkurza, że on dalej będzie mieszkał w dobrobycie, podrywał
laski i dobrze się bawił, a ona urodzi mu dzieci i będzie się cieszyła, jak od
czasu do czasu mąż ją puknie…
Milkniemy
na chwilę i popijamy herbatę. Niestety, to, co mówi, ma sens.
- To jak, zadowolona jesteś z tej
agencji? – Julia chyba ma dość rozmowy o Giannim – dogadałyście się?
- Chyba tak – wzdycham –
wolałabym nie robić wokół siebie hałasu, ale Margo strasznie zależy na tym
wywiadzie. To dla niej reklama. Z drugiej strony, zapłacą mi…
- Dobrze chociaż? – Julia grzebie
bez przekonania w szarlotce.
- Chyba dobrze… pięćdziesiąt
tysięcy – prawdę powiedziawszy, to nie wiem, ale te pieniądze mi się przydadzą.
- Za jeden wieczór? – Julia cicho
gwiżdże przez zęby – i jeszcze darmowa impreza? Na niezłe buty, albo i torebkę!
Z kim pójdziesz?
- Nie wiem… - zastanawiam się
chwilę – może poproszę Artura? Adam chciał, żebyśmy się polubili… To jego
najlepszy kolega…
- Żebyście się tylko za bardzo
nie polubili… - mruga do mnie i chichocze.
Robię
minę pt. „nie gadaj głupot”, ale Julka świetnie się bawi, dogadując mi, aż do
przyjścia Michaela. Jest zadowolony ze spotkania, ale nie chce nic pić. Wracamy
do domu i zabieram się za obiad. Michael pomaga mi przyprawić piersi z kurczaka.
Szpera w szafce z przyprawami i co chwilę cmoka z zadowoleniem. Podpowiada mi,
żebym ugotowała ryż tak, jak się gotuje makaron. Nie jestem przekonana, ale
niech mu będzie… Patrzy z niedowierzaniem, jak mieszam wszystkie składniki na
„murzynka”.
- To będzie ciasto? – zagląda do
foremki.
- Zobaczysz… - Anka, zaklinam w
myślach, jak to nie wyjdzie, to Cię zabiję! Mam nadzieję, że wyrośnie…
Na
szczęście wszystko udaje się wyśmienicie. Objedzeni, rozsiadamy się na kanapie.
- Jakie są te ich zdjęcia? –
przypominam sobie, że Julia oglądała album.
- Głównie ta Margo… – przeciąga
się Julia – na końcu były też inne dziewczyny, ale niewiele…
Mam
nadzieję, że nie będę podporą tej agencji. Liczyłam na konkretne zlecenia.
Jednak nie mówię tego głośno.
- Patrz jej na ręce – Julia
opiera głowę na ramieniu Michaela, a on gładzi delikatnie jej włosy – coś mi w
niej nie pasuje…
Mam
ochotę powiedzieć, że mnie też, ale rozlega się pukanie. To pewnie Artur, więc
wstaję. A tak mi było dobrze na tej kanapie. Po chwili wprowadzam Artura do
pokoju.
- Dasz kawy? – składa ręce – Co
tak pachnie?
- Zaraz dostaniesz kawę i kawałek
ciasta, ale najpierw poznaj moją siostrę Julię i Michaela. Artura znacie trochę
z opowieści… - mrugam do Julki.
Gadają
chwilę, po czym Artur idzie do łazienki. Pewnie chce umyć ręce, bo nie zamyka
drzwi. Robiąc kawę, zerkam do pokoju. Julia szczerzy się do mnie i kiedy
Michael nie widzi, mówi bezgłośnie „przystojny jest”. No masz, przecież wiem!
Nawet żartowaliśmy z tego powodu z Adamem, że niby jest zazdrosny…
Staję
na palcach, bo nie mogę dosięgnąć do najwyższej półki w szafce. Muszę
poprzestawiać część talerzyków niżej… nagle czuję za sobą ruch… kątem oka widzę
Artura…
- Pomogę Ci – sięga w górę i bez
trudu bierze talerzyk… tracę równowagę… opieram się o blat, a mój tyłek… o
niego!
Odskakujemy
od siebie, jak oparzeni. Nie wiem, dlaczego, bo przecież nic się nie stało.
Może skojarzyło mi się to z tamtym razem, kiedy kochaliśmy się z Adamem w
kuchni… przy tym blacie… Czuję jak mnie palą policzki, na myśl o nim… Ale
dlaczego Artur jest zmieszany? O kurde! Pewnie też to robił… tutaj… może z Olą?
Drżącymi rękami kroję ciasto i układam na talerzyku, nie unosząc głowy. Chyba
lepiej go nie zapraszać na śniadanie w niedzielę.
- Komu jeszcze ciasta? – rzucam w
stronę pokoju i skupiam się na kawie.
Po
chwili idę do pokoju z tacą i rozsiadamy się razem na kanapie. Na szczęście
nikt nie zauważył… zerkam na Artura, ale on już jest pogrążony w rozmowie z
Michaelem.
- Na pole nie pójdziemy, bo w
taką pogodę, nawet psa bym nie wygonił, ale moglibyście przyjechać wiosną –
zerka na mnie – jak Adam wróci to moglibyśmy coś zorganizować.
- Byłoby fajnie… może do Ojcowa?
Na jakieś ognisko? – rozmarzam się.
- Chodź kobieto, ogarniemy się
trochę – Julia wskazuje głową sypialnię – chłopaki sobie pogadają o samochodach
– rzuca w stronę kanapy. – Ale przystojny! – rzuca się na mnie, jak tylko
zamykam drzwi do sypialni.
- Owszem – przyznaję – dziewczyny
miękną na jego widok, ale Adam jest przystojniejszy – dodaję z przekonaniem.
- Bo ja wiem? – droczy się Julia
– jemu też nic nie brakuje. Ty to masz szczęście…
- No wiesz? – szturcham ją,
wyciągając z komody bluzkę – On jest dla Adama jak brat! Kurde, przydałaby się
jakaś szafa z wieszakami – gderam.
- A dla Ciebie? – nie ustępuje –
jak kto jest?
- Dla mnie? – zastanawiam się –
chyba jak kumpel… no, nie tak, jak dla Adama…, ale nie myślę o nim w ten
sposób… nie mogłabym… poza tym, jemu się podoba ta Anka, z którą mieszkam…
- Acha, a on jej? – wbija się w
obcisłą sukienkę.
- Twierdzi, że nie – zakładam
dżinsy, które kupiłam we Włoszech – ma chłopaka, Wojtka… bardzo fajny facet…
ale nie taki przystojny – przyznaję.
- A którego Ty byś wybrała? –
Julia rozgląda się za lustrem. Niestety jedyne duże, jest w przedpokoju.
- Ja? Ja mam swojego Adama i
nikogo nie muszę wybierać! – nie jestem pewna, ale na miejscu Anki, chyba
wolałabym jednak Wojtka. Artur jest niestały, a wygląd tylko utwierdza go w przekonaniu,
że może przebierać w dziewczynach… Tak mi się przynajmniej wydaje…
Jedziemy
do Klubu taksówką, bo Artur przyjechał autobusem. Dyskretnie pytam w szatni o Bogdana
… Nie ma go, hurra! Siadamy przy stoliku blisko niewielkiej sceny. Dzisiaj gra
Marley, ale zaczyna dopiero za jakieś pół godziny. Michael chce obejrzeć cały
Klub, wiec zostawiam Julię z Arturem przy stoliku. Opowiadam mu to, co
powiedział mi Adam, o swoim pomyśle przeniesienia tu ducha Nowego Orleanu.
Podobno zachwycił się takimi klubami, kiedy ojciec zabrał go na wycieczkę nad
Zatokę Meksykańską. Idziemy na zaplecze. Panuje tam nieprzyjemny chłód. Michael
chce wiedzieć, jak Bolek rozlicza się z utargu. Stajemy na chwilę przy barze,
obok lodówki i pokazuję, gdzie się schowałam przed występem „różowej pantery”.
Nagle widzę w drzwiach znajomą postać… Diabli go nadali, klnę w myślach, a tak
dobrze się zapowiadało. Na szczęście Artur też go widzi i wstaje… Gadają
chwilę, a potem podchodzą do Julii… witają się… znów gadają.
- Uwaga, Michael chcesz kupić
połowę Klubu – rzuca szybko Artur, zanim podchodzimy do stolika – Julia nie
jest Twoją siostrą, OK.? – to do mnie.
- OK… - co on kombinuje?
- Michael, to jest Bogdan,
współwłaściciel… - Artur staje obok mnie – Bogdan, mówiłem Ci, że chcemy
pokazać Michaelowi Klub… zanim się zastanowi.
Zanim
zdążamy ochłonąć, Artur zaczyna zachwalać to miejsce. Zerkam na Julię, ale ona
udaje znudzoną… Co oni wszyscy wyprawiają? Michael kiwa głową ze znawstwem…
- Jak wygląda finanse? – pyta z
niewinną miną – jak się rozlicza?
Czy
on specjalnie tak kaleczy naszą mowę? Przecież, na co dzień tak nie mówi…
Bogdan zaczyna coś kręcić… Najwyraźniej, nie był przygotowany na taką rozmowę.
Nie pada ani jedno słowo na temat ceny, a on już się poci… plecie coś o dużych
kosztach… Jakie koszty? Pamiętam, jak urządzaliśmy imprezę, albo Urodziny
Klubu. Tu nie ma dużych kosztów…
- Musi być kasa – stwierdza
kategorycznie Michael – zapłacić koszty i potem na pół.
Bogdanem
aż szarpnęło. Ach tak, przelatuje mi przez myśl, kombinujesz i okradasz Adama na
boku! Wyszło szydło z worka! Jestem oburzona, ale nie wiem, czy mogę się
odezwać… Artur najwyraźniej ma jakiś plan. Delikatnie trącam jego dłoń, tak,
żeby nikt nie zauważył… odwraca się na moment w moją stronę i… posyła uśmiech.
Czyli, wszystko idzie po jego myśli! Stoję spokojnie i słucham, jak Bogdan
próbuje zniechęcić Michaela.
- Jak, tak ciężko – mówi wreszcie
ten ostatni – to pan też sprzeda – kiwa głową – może ja kupię cały Klub?
Jak
ten facet nie przypomina tego pewnego siebie, bezczelnego Bogdana… rozbiegane
oczka, pot na skroniach… bezcenny widok! Szkoda, że Adama tu nie ma. Zaczynam
się kręcić i w końcu podchodzę do Julii.
- Niezłe przedstawienie –
chichoczę - Przyniosę Ci drinka – zostawiam ją przy stoliku i idę do baru –
dwie… cztery wódki z sokiem pomarańczowym – zamawiam dla wszystkich. Oczywiście
dla Bogdana nie! Niech nawet nie waży się do nas podchodzić!
Czekam
na drinki i przyglądam się Marleyowi. Zastąpił szpulowego grata porządnym
sprzętem na płyty kompaktowe, choć widzę jego starą walizkę ze „szpulami”
wciśniętą za kolumnę. Przedstawić mu Julkę jako moja siostrę, czy nie? Lepiej
nie… a jak mu się coś wymsknie przy Bogdanie? Macha do mnie i zabiera się do
pracy. Najwyższy czas, bo ludzi przybywa, a przecież przyszli tu posłuchać
muzyki. Piwo mogą wypić gdziekolwiek! Boże, zachowuję się jak właścicielka, a
przecież nią nie jestem…
- Ten facet naprawdę chce kupić
Klub? – Bolek podaje mi tacę z drinkami.
- Na to wygląda… - wybacz mi, ale
nie mogę być szczera. Mam wyrzuty sumienia, że nie mówię mu prawdy.
Idę
ostrożnie do stolika. Zdaje się, że Artur i Michael też zaraz do nas wrócą, bo
podają sobie ręce z Bogdanem. Udaję, że jestem strasznie zajęta szklankami.
Julia kiwa lekko głową w tamtą stronę, więc się odwracam… Bogdan prześlizguje
się po mnie spojrzeniem, ale nie podchodzi. Idzie do swojej „nory”, jak od
pewnego czasu nazywam pokój na zapleczu.
- Chyba się wystraszył – Artur
jest bardzo zadowolony z siebie – jak znam życie, to poszedł liczyć kasę.
- Chcesz, żeby on to wykupił? –
Julia pociąga spory łyk – mmm, dobre to!
- Adamowi jest wszystko jedno, a
ich współpraca nie wchodzi w grę – rzuca mi znaczące spojrzenie.
- W porządku – uśmiecham się –
oni wiedzą – Przecież Julia i Michael to teraz moja najbliższa rodzina! Komu
miałabym się zwierzyć, jeśli nie im?
- A teraz specjalna dedykacja dla
specjalnej dziewczyny – Marley posyła mi dłonią całusa.
Odpowiadam mu
tym samym… Rozlegają się pierwsze takty… To „She’s
like a wind” z Dirty Dancing… w ich wykonaniu. Z drżeniem czekam na solówkę
na saksofonie… Adam to dla mnie grał... słucham i wyobrażam sobie jego twarz…
Ma półprzymknięte oczy i kołysze się lekko w tył i w przód podczas gry… Jego
dłonie sprawnie poruszające się po przyciskach… Przypomina mi się jego cudowny
dotyk…
- To Adam? – głos Michaela
dociera do mnie, jak przez mgłę. Kiwam głową.
- Ola, płaczesz? – zaskoczenie w
głosie Julii sprawia, że sięgam do policzka.
- To nic… - Nie czułam… to takie
żywe wspomnienie… w piersiach mam ciężar… duszno tu.
Julka
przygarnia mnie do siebie. Kładę jej głowę na ramieniu. Nie tylko moje imię
wypisane jest w jego sercu, w moim też jest… tak wyraźne, jak żadne inne… Adam.
- Zatańcz ze mną –Artur nagle wyciąga
do mnie dłoń.
- Żartujesz? – rozglądam się -
Nikt nie tańczy…
- No to co? Korzystaj, póki
możesz. Na razie jeszcze jesteś tu „u siebie” – wzrusza ramionami.
Zaczynam
się wahać. Zerkam na Julię… dziwnie na mnie patrzy…
- Zaraz wracam – Artur idzie do
Marleya.
- A Wy zatańczycie? – zerkam na
Michaela.
Chwila
ciszy i słyszę harmonijkę ustną… na pewno znam tę piosenkę … jest stara, ale
ładna… co to jest? Odwracam się w stronę Marleya. Artur podchodzi do nas…
- To co? Dionne zaprasza – wyciąga do mnie dłoń – przyszliśmy się rozerwać,
a nie płakać!
- Poznajecie? „That’s what friends are for” Dionne Warwick.
Kto ma ochotę, ten tańczy! W końcu jesteśmy w Klubie! – słowa Marleya
sprawiają, że przestaję się wahać. Julia też wstaje, gdy Michael bierze ją za
rękę.
Tańczymy
blisko siebie, bo mamy niewiele miejsca, ale powoli ucisk koło serca mija… Do
głębokiego kobiecego głosu dołączają inne, ciepłe i niskie, męskie… dobrze mieć
przyjaciół, którzy nie pozwolą się smucić. Artur przytrzymuje mnie delikatnie,
ale pewnie. Dobrze tańczy, wiem to od dawna, od imprezy, na której powiedziałam
Adamowi, że go kocham… no, nie powiedziałam, ale zadedykowałam mu piosenkę „Woman in love”. Rafał też mi zadedykował
piosenkę o przyjaźni. Uśmiecham się do tego wspomnienia…
- Lepiej? – Artur zagląda mi w
twarz.
- Lepiej… – kręcę głową – dzięki,
jesteś naprawdę dobrym przyjacielem – szepczę i kładę mu głowę na ramieniu.
Tańczymy
jeszcze dwie następne piosenki, a potem musimy usiąść, bo chętnych do tańca
przybywa i robi się straszny tłok. Siadamy z Julią, a chłopcy idą po coś do
picia i precle. Średnio to pasuje do drinków, ale lepiej tak, niż pusty
żołądek, a na ciastka nie mamy ochoty. Opowiadam Julii, jak organizowaliśmy
wspólną imprezę i Urodziny Klubu, i jak wpadłam na pomysł wstawienia lodówki.
- Ty to wszystko
zorganizowałaś? - Słucha mnie z niedowierzaniem
– Olka, nie poznaję Cię…
- Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie
wiesz… Prawdopodobnie, nawet ja wielu rzeczy o sobie nie wiem… - chyba zaczyna
mi szumieć w głowie.
Dopiero
późną nocą zbieramy do domu. Po drodze odwozimy Artura. Pytam go jeszcze, czy
pójdzie ze mną na te wybory Dziewczyny Miesiąca. Droczy się, że tylko wtedy,
gdy on będzie mógł wybierać, ale się zgadza… Po cichu liczę, że może spodoba mu
się któraś? Pewnie będą niezłe „laseczki”. Dwie pieczenie przy jednym ogniu!
Michael
pomaga mi rozścielić kanapę w salonie. Julia padła ze zmęczenia. To był
naprawdę udany wieczór. Zasypiam prawie natychmiast.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz