- Olu… - Adam zastępuje mi drogę
i wchodzi pod cień figowca.
Ja
też mam ochotę na pieszczoty! Staję na palcach i sięgam do jego ust… jest
zaskoczony, ale przyjmuje mój język z cichym westchnieniem… przytulam się, jest
taki ciepły… rozchylam jego koszulę… nie ma włosków na klatce… ma taką gładką
skórę i pachnie tak cudownie… odrywam się na chwilę i przytulam twarz do
miejsca, gdzie słyszę bicie serca… ale szybko!
- Olu – przełyka ślinę – muszę Ci
coś powiedzieć…
Unoszę
głowę i napotykam intensywne spojrzenie ciemnych oczu. Jest zdenerwowany, czuję
to, choć komuś postronnemu pewnie by to umknęło… Czyżby chciał mi powiedzieć…?
- Nie przyjadę w październiku do
Krakowa… - zaczyna – muszę zostać dłużej w Stanach.
- Dłużej? – opuszczam ramiona.
Tego się nie spodziewałam… – ale nie bardzo długo?
Wzdycha
ciężko i przygarnia mnie do siebie. Serce mu wali, jak oszalałe… Co to ma
znaczyć? Odsuwam się…
- Wrócę dopiero po Bożym
Narodzeniu – wyrzuca z siebie wreszcie.
- Co? – nie rozumiem. Jak to?
Trzy miesiące! – żartujesz chyba…
- Ola, złożyłem rok temu prośbę o
staż dyplomowy… nie było wiadomo, czy mi go przyznają, bo to duży koncern… ma
fabryki na całym świecie… nie wiedziałem, że będę z Tobą…
- Nie chcę… - broda mi drży.
- Olu, proszę Cię, nie płacz… -
próbuje mnie przyciągnąć do siebie.
- Od jak dawna wiesz? – nagle
ogarnia mnie złość. Sama nie wiem na kogo! Na niego? Na siebie? Na cały świat!
- Tak „na pewno” od maja, ale już
przed Wielkanocą dostałem wiadomość, że mam szansę…
- Szansę?! – nie mogę uwierzyć,
że dla niego to szansa, a nie dramat, jak dla mnie…
Odwracam
się i idę szybko przed siebie. Prawie biegnę… Nie chcę na niego patrzeć!
Ukrywał to przede mną! Mówił, że mnie kocha, a wiedział, że pojedzie na całe
półrocze! Łzy przesłaniają mi drogę… potykam się… silne dłonie ratują mnie
przed upadkiem.
- Olu, błagam, zlituj się… –
próbuje mnie przytulić – nie mam już wyboru. To prawie cud, że mnie przyjęli…
Spróbuj zrozumieć… jestem synem emigranta…
- Nie mam pretensji, że tam
zostaniesz… ale… - łkam – ale, że mi nie powiedziałeś! Myślałam, że jutro
odjadę, a za trzy tygodnie się zobaczymy…
- Nie płacz, bo mi serce pęknie –
ma w oczach taki ból – nie chciałem Ci mówić w wakacje… próbowałem, ale byłaś
taka radosna… nie mogłem… za bardzo Cię kocham…
Budzę
się gwałtownie… zapłakana… Jest jeszcze ciemno. Trzeci raz mam ten sam sen!
Trzeci raz od miesiąca… i za każdym razem płaczę. Przecież zrozumiałam!
Pogodziłam się z tym! To tylko trzy miesiące… zostały dwa i tydzień… W
sąsiednim łóżku spokojnie śpi Ania, oddycha głęboko… Za ścianą cisza. Ola z
Radkiem śpią pewnie przytuleni… czuję łzy płynące z kącików oczu… za chwilę
wsiąkną w poduszkę. W piątek, po zajęciach jadę do domu „na groby”. Julia z
Michaelem już pewnie są w domu… razem.
Wracam
myślami do snu, a właściwie rzeczywistości… śni mi się to, co naprawdę
przeżyłam! Nie wiem, jak? Myślałam, że to mnie serce pęknie… Zamykam oczy i
dotykam policzkiem do ramienia… jakbym dotykała skóry Adama… prawie czuję jego
zapach… Przytulił mnie tak mocno, kiedy odjeżdżaliśmy…
- Nie mam prawa o nic Cię prosić…
- wyszeptał.
- Będę na Ciebie czekała…
Dlaczego
powiedziałam właśnie to? Przecież to oczywiste, że będę… A może wcale nie było?
Zobaczyłam w jego oczach coś takiego… dobrze, że mu to powiedziałam! Czekał na
to. Wiem, że czekał…
- Ola! – czuję, że ktoś potrząsa
mnie za ramię – Wstawaj!
Z
trudem zwlekam się z łóżka. Działam, jak automat, który musi się rozruszać,
zanim nabierze tempa. Pociechą jest wizyta u babci Kasi. Obiecałam, że pojadę z
nią na grób męża. Nie chciała mnie fatygować, ale widziałam, że się ucieszyła,
kiedy to zaproponowałam. Lubię ją bardzo, dzięki niej czuję się mniej…
opuszczona.
- Zjedz coś – Anka wciska mi w
rękę kromkę z masłem i serem – Dobrze się czujesz?
Z
lustra patrzy na mnie smutna twarz z podkrążonymi oczami. Nie sądziłam, że tak
mnie to trzepnie...
- Źle śpię, jak wieje… -
spoglądam za okno.
- Halny! – kiwa głową ze
zrozumieniem – ja akurat nie, ale połowa mojej grupy klnie na to gówno!
Po
prostu muszę się roześmiać. Ona jest niemożliwa! Potrafi w krótkich,
żołnierskich słowach oddać sedno sprawy. I jej to pasuje! Przełykam z trudem ostatni
kawałek kanapki i szybko poprawiam resztki urody, jakie mi zostały po
nieprzespanej nocy. Idziemy razem na zajęcia. Dzisiaj propedeutyka medycyny.
Dziwny przedmiot, ale zaletą jest to, że odbywa się w klinice, a nie w
zakładzie teoretycznym. Z mojego punktu widzenia, ma to jeszcze jeden plus.
Dociera do mnie, że nie miałam pojęcia, jak wygląda praca lekarza… Nasz
asystent jest młody, dopiero robi specjalizację z interny, ale wygląda na dużo
starszego. Kiedy przychodzi do nas, jest po dyżurze na izbie przyjęć. Ma szarą
zmęczoną twarz, prawie zasypia… Czasem zastanawiam się, czy ja chcę tak pracować?
- Pani Jezierska powie nam, gdzie
leżą granice serca i jak je opukujemy – patrzy na mnie zmęczonym wzrokiem.
Wymieniam
wszystko po kolei i pokazuję na przemiłym starszym panu, który zgodził się
służyć nam swoją klatką piersiową. Ma taką miłą w dotyku skórę… jak Adam… z
trudem udaje mi się pokonać ucisk w gardle. Po zajęciach asystent każe mi
zostać jeszcze chwilę…
- Co się dzieje? Jest pani dobrą
studentką, ale ostatnio sprawia pani wrażenie nieobecnej… - patrzy na mnie
uważnie. Lubi naszą grupkę, więc postanawiam chwilę z nim pogawędzić.
- Zaczynam mieć wątpliwości… -
mówię powoli – teoria, to nie problem, ale im dalej, tym bardziej się
zastanawiam, co ja będę robić po studiach?
- Większość studentów ma kryzys
na trzecim roku – macha ręką z lekceważeniem – to długie studia, i ciężkie…
Praca też nie lekka, ale można wybrać dermatologię… można się też przenieść na
stomatologię…
- Mój tato jest dentystą… - bąkam
– nie chciałabym tak pracować… ale widzę, że tu wcale nie jest lżej…
- No, dla kobiety ciężko! –
wzdycha – moja żona jest lekarzem i teraz żałuje, że nie chciała się przenieść…
Rozstajemy
się na korytarzu, bo ktoś go woła na „separatkę”. Ola z Radkiem czekają na mnie
w holu przed kliniką. Powtarzam im słowa naszego asystenta.
- Ma rację – Radek kiwa głową –
ja tam pewnie wybiorę chirurgię albo ortopedię, a Ola coś lżejszego… - ogarnia
ją ramieniem.
- Już wszystko zaplanowałeś? –
Ola się zaperza, ale po chwili jej twarz rozjaśnia uśmiech – a jak będę chciała
zostać chirurgiem jak Ty, to co?
- To będę Cię musiał namówić na…
- nachyla się do jej ucha i coś szepcze – wtedy się rozmyślisz – kończy, a Ola
robi się czerwona, jak burak.
Domyślam
się, co jej powiedział… coś o robieniu dzieci?
- Ola! – znam ten głos.
Odwracam się…
Artur macha do mnie z przeciwnej strony ulicy i już idzie w naszym kierunku.
- Dobrze, że Cię widzę – szczerzy
do mnie zęby – Cześć! – rzuca do Oli i Radka – możemy pogadać? – wraca do mnie.
- To chodź kawałek z nami –
zerkam na zegarek – idziemy na wykład.
- Słuchaj, mam interes do Adama,
a on chyba do Ciebie dzwoni częściej, niż do mnie… - przygląda mi się uważnie –
schudłaś, czy co?
- Źle znoszę rozstania –
odburkuję, ale zaraz robi mi się głupio, bo widzę w jego oczach troskę – brak
mi go… - dodaję cicho. Jakoś mi dziwnie, rozmawiać w ten sposób z Arturem – Co
mam przekazać Adamowi? Myślę, że zadzwoni do mnie pojutrze, jak będę w domu.
- On też to źle znosi – mówi
nagle, a mnie aż przechodzą ciarki – my wcale nie jesteśmy od Was twardsi,
tylko nie pokazujemy niczego po sobie…
- No, Adam to już na pewno nie –
uśmiecham się smutno.
- Jak będziesz z nim gadać, to
powiedz, że się zdecydowałem i pojadę po tego golfa.
- Kupujesz od Adama samochód? –
jestem naprawdę zaskoczona. Nic mi nie mówił. Dlaczego ja się dziwię?
- Powiedział, że gdybym chciał,
to mi go sprzeda, bo tak, to stoi pod domem jego mamy – chyba zauważył moje
zdziwienie – on sobie zawsze coś może kupić, a dla mnie to okazja… - jest
naprawdę w porządku, że tak się tłumaczy, choć wcale nie musi.
- Dobrze, powiem mu – patrzę na
Artura trochę inaczej – dzięki, naprawdę…
- Wiesz co? – zatrzymuje mnie,
zanim dochodzimy do skrzyżowania – a może poszłabyś na parapetówkę do Justyny i
Maćka? To za dwa tygodnie…
- No, nie wiem… - nie mam żadnych
planów – a co na to Daria?
- Nie jesteśmy razem – Artur
wbija wzrok w chodnik – tak jakoś wyszło… Adam Ci nie mówił?
- Nie – kurde, więc jednak!
Ciekawe, kto kogo zostawił? – od dawna? – nie wiem, co powinnam powiedzieć.
- Od wakacji… - wzdycha –
Zadzwonię do Ciebie koło środy, dobra? Gdzie teraz mieszkasz?
- Tam, gdzie mieszkałam, tylko w
508 – mówię szybko, bo kątem oka widzę, że Ola z Radkiem zaczynają kręcić się
nerwowo na rogu – muszę iść!
Ola
idzie przez chwilę obok mnie.
- Czego chciał? – pyta w końcu.
- Kupuje od Adama samochód –
mówię powoli.
Nic
nie mówi, ale jej spojrzenie, wyraża co najmniej dezaprobatę. Wciąż czuje
niechęć do Artura…
- Pytał też, czy nie poszłabym z
nim na parapetówkę do Justyny i Maćka… - zaczynam ostrożnie.
- A nie idzie ze swoją brombą? – czy ja słyszę jad?
- Nie mów tak - już mogłaby sobie
odpuścić! Jest szczęśliwa z Radkiem… - rozstali się w wakacje – mam nadzieję,
że choć trochę jej głupio.
- Och! To uważaj…
- Ola, zwariowałaś? – staję, jak
wryta! No, teraz to już przesadziła – oni są jak bracia! Artur nigdy by czegoś
takiego nie zrobił Adamowi, a poza tym, nie jestem zainteresowana!
- Nie, no, daj spokój – Radek nieoczekiwanie
bierze moją stronę – faceci naprawdę tak nie robią.
Ola
wie swoje, ale już nic więcej nie mówi. Jakoś nie mogę myśleć o Arturze źle,
mimo, że zostawił Olę, a teraz prawdopodobnie Darię…
Pod
koniec wykładu nachylam się do Oli.
- Idę do babci Adama, mogę Ci
zostawić trochę „cegieł”? – wskazuję głową na torbę leżącą obok moich nóg. Mam
tam dwie książki i skrypt, nie licząc słuchawek, zeszytów i reszty klamotów.
- Zostaw, Radek poniesie… - zerka
na mnie – Wiesz co? Sorry za tego Artura. Wcale tak nie myślałam…
- Odpuść mu, jak dasz radę –
patrzę na nią przeciągle – w gruncie rzeczy, to wyświadczył Ci przysługę – mrugam
znacząco, zerkając na Radka - a jemu, to już na pewno.
Może
nie daruje mu tak od razu, ale przynajmniej nie będzie otwartym wrogiem… Artur
zachowuje się neutralnie, nawet powiedziałabym, że przyjaźnie.
Po
wykładzie idę piechotą w stronę Rynku. Pogoda nas nie rozpieszcza, ale
przynajmniej nie pada. Na Rakowicką mamy spory kawałek, mam nadzieje, że babcia
Kasia zna numery autobusów… Na pewno zna, przecież tam jeździ. Naciskam dzwonek
przy ciężkich drzwiach. Pamiętam, jak pierwszy raz tu przyjechaliśmy nocą… Ależ
byłam przejęta… O czym on myślał, jak mnie tu wiózł? O kąpieli! Uśmiecham się
do swoich myśli, kiedy przekraczam próg.
- Witaj, kochanie – starsza pani
z uśmiechem rozkłada ramiona na mój widok – już prawie jestem gotowa, a taxi
zaraz będzie. Ale może jesteś głodna? – przygląda mi się podejrzliwie.
- Nie, dziękuję – uwielbiam,
kiedy się tak o mnie troszczy – zjadłam kanapkę miedzy zajęciami…
- E tam! – macha ręką
zniecierpliwiona – Jak wrócimy, to dam Ci coś ciepłego na ząb, ale teraz już
jedźmy, bo zaraz będzie ciemno!
Wsiadamy
do taksówki, która już czeka przed bramą. Ku mojemu zdumieniu, babcia Kasia
każe jechać do Tyńca! Myślałam, że mają rodzinne groby na Rakowickim?
Przynajmniej, tak wynikało z rozmowy, ale może coś źle usłyszałam…
- Tomasz leży na cmentarzu w
Tyńcu – odwraca się do mnie z uśmiechem – trochę daleko, ale i tak lepiej, niż
w Zakopanem. Taki pomysł też miał, ale mu powiedziałam, że ja się tam nie
wybieram, bo nigdy mi nikt nie przyjdzie zapalić świeczki! No i stanęło na
Tyńcu.
- Ale pani rodzice leżą na
Rakowickim? – upewniam się.
- Tak, ale ja wolę spoczywać obok
Tomasza – kąciki ust jej drgają – chociaż, najbardziej pasowałaby mi urna na prochy, na kominku u Basi. No,
ale jak się nie ma, co się lubi… - unosi ramiona i śmieje się filuternie.
Łapię we
wstecznym lusterku rozbawione spojrzenie taksówkarza. Niesamowita jest! Kiedy
dojeżdżamy na miejsce, oznajmia taksówkarzowi, że ma na nas czekać, albo wrócić
za pół godziny. Idziemy kawałek alejką, częściowo utwardzoną drobnymi kamykami,
częściowo porośniętą trawą. Sporo grobów już uprzątnięto i palą się na nich
świeczki, albo nawet, jeśli zgasły, to widać, że są nowe. Wczorajsze wiatrzysko
musiało pogasić większość z nich, bo niektóre są ledwie nadpalone. Dochodzimy
do mniejszej alejki i po przejściu może dziesięciu kroków, widzę prosty grób z
kremowego piaskowca. Wygląda na stary, ale sądząc z daty na nagrobku, ma tylko
kilka lat. Pasuje tu… Obok widzę podobny, ale dużo większy. Na tablicy wyryto
tylko: „Grób rodzinny Karskich”. Brak imion i dat. Zerkam na babcię Kasię, ale
ona pochłonięta jest odgarnianiem dywanika z liści, które przylgnęły do
kamienia. Kucam obok niej i razem udaje nam się szybko zaprowadzić porządek.
- No, Tomaszu, poznaj Olę… -
sapie i sięga do torby. Wyciąga stamtąd dwa niewielkie znicze.
Ja
również sięgam do torby i wyjmuję wianuszek z wiecznie zielonego bluszczu i
suszonych kwiatków. Kupiłam go po drodze… miał być znicz, ale ten wianuszek
jakoś tak do mnie „przemówił”.
- Byłby zachwycony – babcia Kasia
wzdycha i dotyka listków bluszczu – lubił żywe rośliny bardziej niż ja…
- To chyba niemożliwe – mówię z uśmiechem.
Ona troszczy się o kwiaty, jak o ludzi. Znów zerkam na rodzinny grób obok nas.
- Ma tu być napisane: Adam i
Maria – mówi nagle babcia Kasia – Henryk obiecał rodzicom, że ich pochowa w
Polsce, ale na razie nie ma jak tego zrobić... W każdym razie kupił grób, a
właściwie Adam zrobił to za niego… - prostuje się – Za dużo wymaga od tego
chłopca. Wszyscy za dużo od niego wymagają! A on jest taki podobny do ojca,
wszystko chce osiągnąć sam.
- Adam mówił, że jego tato nie
może przyjechać z powodu jakiegoś oskarżenia… - zaczynam ostrożnie. Może uda mi
się dowiedzieć czegoś więcej?
- To długa i paskudna historia – macha
ręką, jakby chciała przegonić natrętną muchę – prawdę powiedziawszy, to ja też
dokładnie nie wiem, o co tak naprawdę chodzi… - milknie i wbija wzrok w
nagrobek męża. Stoi tak bez ruchu, a ja nie bardzo wiem, co mam ze sobą zrobić.
Chyba czas się pomodlić i wracać…?
Wracamy
powoli, żeby się nie potknąć. Zrobiło się ciemno, a światło z pojedynczych
lampek wskazuje nam drogę, ale jej nie oświetla. Kamienny mur okalający
cmentarz, który tak mi się podobał, teraz wydaje mi się straszny. Mam
nieprzyjemne uczucie, że coś się czai w jego cieniu… Wzdrygam się na tę myśl.
- Chodź no do mnie, kochanie –
starsza pani bierze mnie pod rękę. Od razu mi lepiej – Umarłych nie trzeba się
bać – mówi pogodnym tonem – już prędzej żywych.
Taksówkarz
czeka na nas przed kutą furtką. Wracamy razem na św. Anny, bo moje próby wymigania
się od kolacji zostają zignorowane. W sumie, to może i dobrze? Jak nie ma
Adama, pewnie jej smutno samej… Rozsiadamy się w kuchni, zupełnie jak u mojej
babci. Na kuchni zupa grzybowa z prawdziwków z zacierkami. Marzenie!
- Tomasz uwielbiał grzybową, a
moja mama gotowała, że hej! – dostaję pełny talerz gorącej zupy – śmiał się, że
go złapałam na tę zupę, ale ja tam wiem, że na co innego… - mruga do mnie.
Unoszę
brwi zdumiona. Co ona sugeruje? Z trudem przełykam zacierki.
- Wam młodym się zdaje, że coś wynaleźliście
– prycha – myśmy się też kochali… - siada naprzeciw mnie z rozmarzonym wyrazem
twarzy – kto by się tam przejmował zakazami rodziców… a Wam się wydaje, że to
Wy łamiecie konwenanse!
- Moja babcia ciągle powtarza, że
za jej czasów było inaczej… - babcia, jak babcia, ale mama – no, wie pani, że
wszystko było bardziej romantyczne… - Kurde, jak mam powiedzieć, że się nie
pukali przed ślubem?
- Jedz, kochanie – patrzy na mnie
z pobłażaniem – romantycznie też było, a jakże! Przez pół roku posyłał mi
kwiaty z bilecikiem, a potem przynosił już osobiście… A jak zostawaliśmy sami w
salonie, to całował mnie za tym bukietem! Zawsze duży bukiet przynosił… i
ciastka. Mama szła pilnować, żeby kucharka nie podjadała kremu, a my… oj, żebyś
Ty dziecko wiedziała, co to można nawyczyniać w dziesięć minut… – wzdycha – a
jak przyszedł maj i zaczęliśmy chadzać na spacery nad Wisłę?
- Chyba mi pani nie powie, że Wy…
- ale numer! Ciekawe, czy opowiadała to Adamowi?
- Pewnie, że tak – obrusza się –
Oczywiście na początku udawałam, że się nie zgodzę bez pierścionka i takie tam,
ale kto by tam wytrzymał do pierścionka? – znów zabawnie prycha – Jedz, bo Ci
wystygnie!
Przełykam
szybko kilka łyżek, a babcia Kasia sięga do lodówki po wędlinę i faszerowane
jajka. Rany boskie! Mam to wszystko zjeść? Sięga do szafki po karafkę z
nalewką.
- Za naszych czasów było tak
samo, jak teraz, tylko się o tych sprawach nie mówiło – stwierdza i nalewa nam
po kieliszku złotawego trunku – a ile to rzeczy można było załatwić na „dziecko
w drodze”? – kręci głową – Jak moi rodzice nie bardzo chcieli się zgodzić na
nasz ślub, bo to się mówiło o wojnie, a on wojskowy, to zaraz ja do mamy i
mówię „mamo kochana, bo ja chyba jestem przy nadziei”.
Aż
mnie zatyka z wrażenia!
- Tak pani powiedziała? A ona, co
na to? – nie mogę uwierzyć, że to zrobiła – Zaraz, a to była prawda?
- A gdzie tam! Uważaliśmy –
przewraca oczami – nie mieliśmy tej Waszej antykoncepcji, ale żyliśmy wolniej,
to i kalendarzyk wystarczał… przeważnie - dodaje po chwili – A co mama na to?
Jak to mama, pokrzyczała, pokrzyczała, a potem poszła do ojca i mówi, że ten
narzeczony to jej bardzo odpowiada, a idą niepewne czasy, to lepiej, żebym była
mężatką. Tylko Tomasza musiałam uprzedzić, bo on nic o dziecku nie wiedział.
Okropnie się na mnie zdenerwował, że wyjdzie niehonorowo!
- I co dalej? - Jestem w szoku!
Ale historia!
- Oświadczył się i był ślub! –
uśmiecha się do mnie – Tylko jak odjeżdżał, to strasznie rozpaczał, że jak
zginie na wojnie, to ja nawet dziecka nie będę po nim miała… - wzdycha – tak,
tak, na dziecko to można było dużo… i starającego się, można było ponaglić, jak
się ociągał! – patrzy na mnie jakoś dziwnie.
- Teraz też się takie rzeczy
zdarzają… - przychodzi mi na myśl Alicja i Pawełek.
- Pewnie masz na myśli Pawła? – uśmiecha
się pobłażliwie.
- To pani wie? – jestem zdumiona
– Adam z panią rozmawiał o Pawełku?
- E tam, Adam! On by mi pewnie
nie powiedział o własnych dzieciach, a co dopiero o cudzych! – marszczy nos –
Spotkałam jego babcię, a że się znamy jeszcze z dawnych czasów, jak sprzątała u
moich rodziców, to sobie pogadałyśmy o naszych dolach i niedolach… ten jej syn,
to ma poprzewracane w głowie, ale ona jest normalna. Ale zdaje się, że ta
dziewczyna im odpowiada. Panna z posagiem i z niezłej rodziny, i wnuk od razu
będzie… Same plusy! - znów zerka na mnie
z tą miną.
- No, tak… - czyli, o tamtej
dziewczynie nie wie. Ja jej na pewno nie powiem, że Pawełek już ma jedno
dziecko, a to, może wcale nie być jego, o ile ono w ogóle istnieje. Zaraz, jak
ona to powiedziała? Panna młoda im odpowiada, bo z posagiem i z dobrej rodziny…
- Jedz, kochana – głaszcze mnie
po ramieniu – w naszej rodzinie nigdy się nie patrzyło na takie rzeczy! Choć
ojciec przepytał Tomasza, czy mnie utrzyma, to on się o posag nie pytał. Henryk
zresztą też nie, a myśmy tylko chcieli wiedzieć, czy jest uczciwy wobec Basi.
Bo też czasy to były…
Aż
podskakuję, kiedy dzwoni telefon i przerywa nam rozmowę. Kiedy zostaję w kuchni
sama, zaczynam się zastanawiać nad tym, co mi powiedziała… Tak się rozgadała, czy
robi to w jakimś celu? Nieee, po prostu
czuje się samotna. Poza tym, Adam nie jest rozmowny, a tego wysłuchał już
pewnie ze sto razy. Ja tam mogę godzinami słuchać rodzinnych historii, a
jeszcze o rodzinie Adama? Choćby tydzień!
- Olu – babcia Kasia zagląda do
kuchni – podejdź do telefonu. Ktoś do Ciebie – ma taki ciepły uśmiech na
twarzy… O rany! To pewnie Adam!
- Cześć Kochanie – uwielbiam ten
głos. Jakby stał obok mnie i szeptał mi do ucha – Co za niespodzianka!
Myślałem, że złapię Cię dopiero jutro, albo w sobotę u rodziców…
- Cześć… - nie chcę mówić, chcę
słuchać tego głosu – co u Ciebie?
- Jestem w Waszyngtonie, jutro
idę ostatni raz do pracy i po południu wracam do ojca, do Nowego Yorku, a od
poniedziałku zaczynam nowy staż w biurze projektowym…
Opowiada
mi o niesamowitych maszynach w ogromnym nowoczesnym zakładzie pod Waszyngtonem
i o tym, że wieczorami uczy się terminologii technicznej, bo mimo, że angielskim
włada, jak polskim, brakuje mu słów, kiedy mówi o pracy i o wielu innych
rzeczach związanych ze stażem. Słucham tego, jak opowieści o locie na księżyc.
Aż nie chce mi się wierzyć, że mieszkamy na tej samej planecie! Adam chyba
nigdy tyle nie mówił. Zawsze to ja gadałam, a on słuchał…
- Ola, jesteś tam? – jego głos
brzmi niepewnie.
- Jestem, tylko się zasłuchałam –
wzdycham – Ty masz tyle do opowiadania, a ja właściwie nic, poza tym, że
tęsknię… - i już głos zaczyna mi się łamać, a tak dobrze mi szło, jak
słuchałam.
- Skarbie mój kochany, ja też za
Tobą tęsknię – kiedy to mówi, jego głos staje się jakby niższy i cieplejszy –
opowiadam Ci o tym wszystkim, bo chcę się tym z Tobą podzielić. To jest dla
mnie fascynujące, ale zapominam, że dla Ciebie wcale nie musi takie być…
- Nie, nie! – przerywam mu szybko
– Chcę, żebyś mi opowiadał. Zawsze chciałam… Tylko mi smutno, że to jeszcze
tyle czasu…
- Wiesz, że nie mogę jeść
truskawek? – mówi nagle – Natychmiast mam wtedy takie myśli, że nie mogę się
skupić! Wszystko przez Ciebie… i Twoje słodkie buziaki… tego mi chyba brakuje
najbardziej… - tembr głosu ma niski i taki podniecający. Wzdycham głośno do
słuchawki – Chociaż nie – zmienia zdanie – najbardziej brakuje mi Twojego
ciepłego tyłeczka… wtulonego we mnie rano…
- Adam! – czuję, że policzki
zaczynają mnie piec – przestań… - ale wcale nie chcę, żeby przestawał.
- Musimy to nadrobić, jak wrócę –
mruczy mi do ucha, a ja mam ochotę zrobić to natychmiast! – przez chwilę oboje
rozkoszujemy się myślą, o tym, co nas czeka, kiedy się spotkamy – Tu jest tyle
ciekawych rzeczy, które chciałbym Ci pokazać. Miałabyś nieograniczoną liczbę
atrakcji do zwiedzania… - prawie widzę, jak lśnią mu oczy, kiedy to mówi –
Wiesz co? Tak sobie myślałem, czy nie mogłabyś złożyć podania o wizę… Może do
wakacji udałoby się to wszystko załatwić?
- Zejdź na ziemię, Adam –
przewracam oczami. Żeby dostać wizę trzeba mieć zaproszenie. No dobrze, to może
załatwić, ale potem jeszcze podanie, kolejka na pół roku stania i bilet! – Na
razie Ty wróć do mnie…
- Wrócę, wrócę – czy ja słyszę w
jego głosie zawód? – to powiedz mi, co u Ciebie.
- Spotkałam Artura – zaczynam –
prosił, żebyś do niego zadzwonił w sprawie samochodu…
- Zdecydował się? Super!
- Nie wiedziałam, że chcesz
sprzedać samochód…
- Stoi pod domem mamy i
rdzewieje, niech go lepiej używa Artur – mówi szybko – Hej, nie żałuj go, kupię
nowy, jak przyjadę. Jeszcze fajniejszy! A potem pojedziemy gdzieś razem…
- Wiedziałeś, że rozstali się z
Darią? – jakoś mi jednak nieswojo, że nie wiedziałam o tych planach…
- Artur coś mówił, jak ostatnio
rozmawialiśmy – wzdycha – jak to znosi?
- A bo ja wiem? Jest tak samo
otwarty, jak Ty – prycham – Pytał, czy nie poszłabym z nim na parapetówkę do
Justyny i Maćka…
- Jeśli chcesz, to idź! Mnie nie
ma, ale przecież nie musisz siedzieć w akademiku – czy jemu się wydaje, że ja
nie mam z kim spędzać czasu? No, trochę tak jest, ale czasem gdzieś wyskoczę z
Anką, jak nie ma Wojtka albo z Olką i Radkiem… skoro mu to nie przeszkadza? –
przynajmniej, jak będziesz z Arturem, to mogę mieć pewność, że nikt Cię nie
będzie podrywał! – stwierdza, jakby czytał w moich myślach.
- Jesteś pewien? – chichoczę –
może Artur mnie poderwie?
- Mała! Ty chyba chcesz klapsa… –
głos Adama brzmi groźnie, ale śmieję się z tych pogróżek, bo wiem, że to na
niby. Chociaż w tej chwili, to już chciałabym nawet i tego klapsa…
Tak
bardzo nie chcę kończyć rozmowy, ale Adam obiecuje, że w sobotę też zadzwoni,
więc się rozłączam. Stoję jeszcze chwilę ze słuchawką w dłoni, zanim wrócę do
kuchni. Trzeba się zbierać do siebie…
- Wróci szybciej, niż Ci się
zdaje – ciepły głos babci Kasi działa na mnie kojąco – ja na swojego czekałam
przeszło trzy lata, z tego, przez ponad rok nie wiedziałam, czy żyje… ale
czekałam…
- Ja też czekam… - broda mi drży.
No nie, przecież nie będę tu beczeć, jak dzieciak!
- Nie powinien Cię tak zostawiać samej…
– przygarnia mnie do siebie – Ach te uparte chłopaczyska!
Żegnamy
się serdecznie. Oczywiście zamówiła mi taksówkę i próbuje jeszcze wcisnąć
pieniądze. Staje na tym, że zapłacę sama, ale przyjadę niedługo na obiad.
Wysiadam
pod samymi drzwiami akademika. Leje jak z cebra, więc dziękuję w duchu babci
Kasi. Gdyby Adam tu był, odwiózłby mnie swoim golfem, ale już niedługo to
będzie golf Artura… Dość, to tylko samochód! Wchodzę do przedsionka naszych
pokoi. Ktoś bierze prysznic… zaglądam do siebie. Anka coś czyta, wiec macham
jej, żeby sobie nie przerywała. Na moim tapczanie leży skrypt i książki.
Zaglądam do pokoju obok.
- O, jesteś! – Radek wita mnie
uśmiechem i rozkłada pościel – Ola się myje.
- Dzięki za książki – jakie to
słodkie, że ścieli im łóżko. Adam też to robił… dla nas…
- Ola…
- Tak?
- Gdybyś chciała zaprosić tu
Artura, to ja właściwie nic do niego nie mam… - mruga do mnie – to w końcu przyjaciel
Adama…
- Dzięki, ale nie będę denerwować
Oli – jest naprawdę w porządku, że mi to mówi – pójdziemy na tę parapetówkę.
Gadałam dzisiaj z Adamem u jego babci i mówił, że powinnam pójść…
- Fajnie, że go zapytałaś – Radek
patrzy na mnie z sympatią – a Olą się nie przejmuj, pogadam z nią… przecież
jesteśmy dorośli, nie?
Kiwam
głową i idę do siebie. No tak, niby jesteśmy dorośli, ale jakoś nam z trudem
przychodzi podejmowanie dorosłych decyzji. Przynajmniej, ze mną tak jest. Anka
przygląda mi się podejrzliwie.
- Co jest? – pyta wreszcie, kiedy
sadowię się naprzeciw niej na tapczanie.
- Nic – wzdycham – tyle się dzisiaj
nasłuchałam od Adama i jego babci, że mam w głowie kompletny bajzel – prawda
jest taka, że najwięcej zamieszania wywołała u mnie informacja o sprzedaży
samochodu. Chociaż, ten rodzinny grób…
Tej
nocy pewnie nie będę spała spokojnie. Dociera do mnie, że najlepiej śpię, kiedy
wiem, że Adam jest gdzieś blisko…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz