sobota, 22 sierpnia 2015

Meteory

Kochani!
Mam dla Was nowe opowiadanie "Po zachodzie słońca".  Znajdziecie je na "Czas na miłość"
roksana0707.blogspot.com . Miłego czytania. Mam nadzieję???
Roksana.

czwartek, 20 sierpnia 2015

Tylko ty. Epilog

Pięć lat później.

Adam podszedł do okna i spojrzał na panoramę Manhattanu. Apartament na ostatnim piętrze był najdroższy, ale oferował widok zapierający dech w piersiach. Dwie bliźniacze wieże World Trade Center odbijały promienie słońca i refleksy światła, odbite od innych drapaczy chmur. Nawet Ola uważała, że to magiczne miejsce, choć źle znosiła mieszkanie w dużym mieście. W ogóle miał wrażenie, że coraz gorzej radziła sobie ze stresem. Westchnął ciężko. Ostatnie dwa miesiące były prawdziwą próbą dla ich małżeństwa. Rodzice podjęli wreszcie decyzję o wyjeździe do Polski. Henryk zostawił sobie sporą część udziałów i nie musiał się martwić o dochody. Poza tym, cały czas był do dyspozycji, kiedy chodziło o ważne decyzje, ale fizycznie go nie było. Wyjeżdżając, pozostawił synowi cześć obowiązków, powierzając mu stanowisko dyrektora technicznego, a tym samym uczynił Adama prawą ręką Steewa. Dogadywali się świetnie, ale to nie zmniejszało ilości obowiązków i nie ograniczały czasu pracy. Ola kontynuowała naukę, przygotowując się do prowadzenia badań klinicznych w ramach rozszerzania działalności firmy. Pochłaniało jej to mnóstwo czasu, tak, że czasem widywali się praktycznie w weekendy, bo w tygodniu on wracał, kiedy ona już spała, a ona wychodziła na zajęcia, kiedy on jeszcze spał.
Odwrócił się i przeczesał włosy palcami. Lubił, kiedy Ola to robiła, ale już nie pamiętał, kiedy po raz ostatni czuł na skórze jej palce. Ten weekend miał być inny. Wyszedł z pracy o czasie i zrobił zakupy. Tak dawno nie gotował dla żony, a przecież kiedyś była to dla nich prawie gra wstępna. Spojrzał na zegarek i podszedł do lodówki, żeby wyjąć stamtąd butelkę białego wina, które zamierzał podać do kolacji. Nim zdążył to zrobić, odezwał się cichy sygnał telefonu.
- Cześć Adam, jest z Tobą Ola? - w głosie Moniki brzmiała troska – Nie odbiera telefonu.
- Jeszcze nie wróciła – spojrzał na zegar – Nie dzwoniłem do niej. Szykuję kolację.
- Ale super! - prawie zobaczył jej uśmiech – Potrzebuje tego.
- Chyba tak... - westchnął.
Rozłączyli się i spróbował się znowu skupić na gotowaniu. Świadomość, że Ola powinna już wrócić, a wciąż jej nie było, zaczynała go denerwować. Odstawił na bok rondelek z krewetkami i sięgnął po telefon.
- Abonent jest poza zasięgiem – poinformował go po angielsku miły kobiecy głos.
- Po co komuś komórka, skoro i tak wiecznie jest nieosiągalny! - stwierdził gniewnie i odłożył telefon.
Wszystko było właściwie gotowe, więc ściągnął przez głowę koszulkę i ruszył pod prysznic. Po chwili otoczył go szum wody i nie usłyszał już dzwonka telefonu. Wycierał się powoli, pogrążony w myślach. Przechodząc do kuchni, spojrzał na wyświetlacz telefonu i natychmiast oddzwonił.
- Cześć Kochanie, gdzie jesteś? - rzucił, kiedy tylko uzyskał połączenie.
- Prawie pod domem – Ola miała zmęczony głos – będę za kwadrans.
Z niecierpliwością czekał na odgłos windy, zbliżającej się do ich apartamentu.
- Gdzieś Ty była? - wziął żonę w ramiona, kiedy tylko stanęła w drzwiach.
- Przepraszam... - odparła z roztargnieniem – ostatnio wracam do pustego domu, więc się nie spieszyłam.
Nie było w jej głosie wyrzutu, raczej smutek. Spojrzała na przygotowany do kolacji stół, a potem na niego.
- Przygotowałeś kolację? - spytała z niedowierzaniem – Jest jakaś specjalna okazja?
- Kocham Cię i mam wyrzuty sumienia, że spędzamy ze sobą tak mało czasu – wciąż trzymał ją w objęciach – Jesteś zmęczona?
- Nie bardzo... – wsunęła palce w jego wilgotne włosy – Brałeś prysznic? - przytuliła się do niego, wciągając głośno powietrze do płuc – Może ja też powinnam? Powietrze aż się lepi!
- To idź. Od razu lepiej się poczujesz – pocałował ją w czubek głowy – Przyniosę Ci drinka.
- Nie, daj mi tylko wodę z lodem – rzuciła przez ramię i ruszyła do łazienki.
Zasiedli do kolacji w szlafrokach, jak za dawnych czasów. Milczeli oboje, rozkoszując się muzyką, sączącą się leniwie z głośników, rozmieszczonych w rogach jadalni.
- Czym pachniesz? - Adam wciągnął do płuc delikatny zapach bijący od Oli.
- Nie pamiętam, jak się nazywają te perfumy, ale spodobała mi się butelka. Taka laleczka w czerwonej bluzeczce i czarnej spódniczce... - zawiesiła głos – postanowiłam zrobić sobie prezent na koniec stażu. Odebrałam dziś papiery.
- O kurde, Ola, przepraszam! – z rozmachem uderzył się dłonią w czoło, robiąc błyskawiczny rachunek sumienia. Jak mógł to przeoczyć?
- Nie przepraszaj – spojrzała na niego zaskoczona – nie mogłeś wiedzieć... kiedy mi przedwczoraj powiedzieli, nie byłam pewna... miałam skończyć za tydzień.
- Tak, czy inaczej, przepraszam - ujął jej dłoń w swoje i uniósł ją do ust – Powinienem poświęcić Ci więcej uwagi... Wszystko przez ten wyjazd ojca. Nie cierpię zarządzania ludźmi.
- Bzdura! Świetnie sobie radzisz, a ludzie Cię cenią – spojrzała na niego ciepło – W każdym razie Steew jest z Ciebie zadowolony.
- Rozmawiałaś o tym ze Steewem? - Nie jest dobrze, pomyślał, skoro jego własna żona musi szukać powierników poza domem.
- Nie, ale gadałam z Moniką – westchnęła – Wiesz, nie mam tu zbyt wielu przyjaciół. W zasadzie, odkąd Kaśka z Arturem wyjechali, to została mi tylko Monika – uśmiechnęła się ze smutkiem – Ludzie z pracy są mili, ale z nimi nie da się pogadać tak naprawdę, a przez telefon z Julką czy Olką, to nie to samo.
- Brak Ci ich – bardziej stwierdził, niż spytał. Tak samo było z jego mamą, a przynajmniej tak to wyglądało w opowieściach ojca – Chyba powinniśmy o tym poważnie porozmawiać.
- Szczerze mówiąc miałam taką nadzieję – znów westchnęła, ale tym razem jej twarz rozjaśnił blady uśmiech – Nie mówię, że mamy natychmiast wyjeżdżać, ale mam już trochę dość życia w zawieszeniu. Powiedz mi, ile czasu potrzebujesz, a ja spróbuję jakoś to sobie poukładać. Ta filia w Polsce to prawda, czy mówiłeś o tym tylko po to, żeby mi było łatwiej znieść pobyt tutaj?
- Ola... - zaskoczył go spokój, z jakim to powiedziała. Jeszcze trzy miesiące temu wydawała się kłębkiem nerwów. Przypomniał sobie, jak zareagowała w czasie śniadania wielkanocnego na pytanie o dzieci. Nawet nie chciała słyszeć o powiększeniu rodziny, póki nie ustabilizują swojej sytuacji mieszkaniowej, czyli, jak rozumiał, nie wrócą do Krakowa. A teraz pytała go, kiedy planował ewentualny wyjazd. Czyżby chciała wrócić do tamtej rozmowy? Zdał sobie sprawę, że ona musiała już to przemyśleć i teraz chciała tylko poznać jego stanowisko. Od tego, co odpowie, może zależeć ich dalsze życie... A jeśli postawi mu ultimatum? Wracamy, albo ona wraca sama. Jak szybko byłby w stanie zamknąć wszystkie sprawy firmy? Znaleźć nową pracę? Zorganizować filię w Polsce? Nie był jeszcze gotów, ale... - Potrzebuję trochę czasu, żeby się zorganizować, ale ojciec naprawdę zakłada filię. Chyba prowadzi w tej chwili pertraktacje z Arturem... - zaczął ostrożnie.
- No dobrze, wierzę Ci – spojrzała mu w oczy z ufnością – Wrócimy do tego potem, a na razie pozwól mi się nacieszyć jedzeniem.
Rzeczywiście, było czym! Sałata z krewetkami i ziarnami granatu, przyprawiona octem balsamicznym, mozzarella z pomidorami i bazylią oraz wędzony łosoś z kaparami i plasterkami limonki, stanowiły nie tylko piękny widok, ale też mogły zadowolić nawet najbardziej wymagające podniebienie.
- Spróbuj tego – Adam nabił kawałek łososia na widelec i podsunął Oli, a ona bez pośpiechu zsunęła go zębami, mrucząc zmysłowo i przepiła odrobiną wina.
- Pyszny – spojrzała na niego spod półprzymkniętych powiek – poproszę jeszcze.
Karmił ją z prawdziwą przyjemnością, czego wkrótce nie dało się już ukryć. Kiedy zaspokoili pierwszy głód, Ola nagle wstała i podeszła do niego. Usadowiła się na kolanach męża i ujęła jego twarz w dłonie, sięgając ustami do jego ust. Westchnął z ulgą, czując na piersi jej sterczące brodawki. Pragnęła go nadal, czuł to. Sięgnął śmiało językiem do jej podniebienia, przyciskając jednocześnie jej biodra do swojego twardego wzwodu. Jęknęła cicho i poddała mu się, ocierając się i tuląc do niego. Całowali się długo, aż do utraty tchu. Dopiero kiedy poczuł, że Ola delikatnie odpycha jego język, uwolnił jej usta. Chwytała z trudem powietrze, wpatrując się w niego szerokimi źrenicami.
- Kochaj się ze mną – wyszeptała.
Nie musiała mu tego dwa razy powtarzać. Wstał, a ona zarzuciła mu ramiona na szyję i oplotła go nogami. Poniósł ją do sypialni i ostrożnie ułożył na łóżku. Śledziła uważnie każdy jego ruch, kiedy ściągał koszulkę i spodenki. Rozchyliła szlafrok, ukazując mu obrzmiałe piersi i smukłe uda, schodzące się w mały przystrzyżony trójkącik. Ukląkł nad nią i zaczął powoli muskać ustami delikatną skórę na brzuchu, sprawiając, że zaczęła chichotać i kręcić się na łóżku. Musnął językiem pępek i podążył w górę.
- Ale masz piękne piersi – westchnął z zachwytem i objął ustami sterczącą brodawkę razem z aureolą. Delikatne ciało poddało się, kiedy zaczął je ssać, okrążając językiem. Jęki Oli stały się głośniejsze i niższe, a kiedy objął dłonią drugą pierś, przybrały jeszcze na sile. Zawsze miała wrażliwe piersi, ale tym razem wyjątkowo mocno reagowała na jego pieszczoty. Zmienił pierś i znów do jego uszu dotarł przeciągły jęk, kiedy wpił się zębami w stwardniały sutek. Dłonią sięgnął w dół, i rozchylił drżące uda, nie napotykając oporu. Przesunął palcami po obrzmiałych wargach sromowych, rozchylił je delikatnie palcem wskazującym i kciukiem, a potem wsunął dwa palce do ciepłego miękkiego wnętrza. Ola westchnęła głęboko, a on poczuł przyjemny ucisk pod jądrami. Miał taką ochotę wejść w to miękkie ciało... wedrzeć się w głąb... poczuć opór i przełamać go. Porzucił pierś z cichym mlaśnięciem i podążył w dół. Nie wyjmując palców z wilgotnej szparki, skupił się na małym, twardym guziczku otoczonym delikatnym miękkim ciałkiem. Wpił się w niego chciwie, sprawiając, że Ola wyprężyła się i wydała nieartykułowany okrzyk. Poczuł, że wsuwa mu palce we włosy i przyciąga go bezwiednie do siebie. Uwielbiał, kiedy tak robiła! Gdyby nie to, że miał zajęte usta, śmiałby się w głos. Coraz głośniejsze jęki i piski działały na niego, jak płachta na byka. Jak to możliwe, że nie robili tego prawie od miesiąca? Nic dziwnego, że nie chciała dalej tak żyć. On też nie chciał. Uniósł głowę i ujrzał zamglony wzrok, zaróżowione policzki i pełne usta rozchylone, jakby w wyrazie zdziwienia. Zapragnął tych ust... hipnotyzowały go, przyciągały... Nie, to jej dłonie ciągnęły go w górę. Rozłożyła szerzej uda, zapraszając go... zanim sięgnął ust, naparł boleśnie pulsującym członkiem na jej delikatne ciało. Usłyszał głębokie westchnienie ulgi, kiedy zagłębił się w jej wilgotne otchłanie.
- Tęskniłam – wyszeptała, a jemu omal nie pękło serca. Co wieczór miał ją przy sobie. Każdego ranka budził się, obejmując jej szczupłą talię albo pełną pierś, a ona tęskniła za jego dotykiem, jego pieszczotami. Przecież nie musiało tak być.
- Maleńka – zamruczał do jej ust – już nie będziesz tęsknić, obiecuję. Będę Cię kochał i tulił każdego wieczoru, każdego ranka... Mój skarbie.
Odjął ustami jej usta i sięgnął głębiej, kosztując ambrozji. Czuł, jak jądra przyciskają mu się do ciała, a u podstawy kręgosłupa narasta jakaś siła, zmuszająca go do zgięcia się w pałąk. Ola przesunęła dłońmi po jego włosach na kark, a potem na plecy, sunąc paznokciami po skórze... jęknął, czując, jak wzbiera w nim rozkosz. Odetchnął głęboko i zwiększył tempo, nacierając miarowymi posuwistymi ruchami. Patrzył jak urzeczony na półprzymknięte powieki swojej żony, na obrzmiałe od pocałunków, pokryte drobnymi spękaniami usta, na jej podskakujące w rytm pchnięć piersi. Miał wrażenie, że widzi każdy najmniejszy szczegół, najmniejszą żyłkę... wygięła się w łuk, oddech jej się rwał... jeszcze chwila i będzie mógł przestać nad sobą panować, pomyślał.
- Adaaam... – Ola wpiła się paznokciami w jego ramiona i znieruchomiała z wyrazem uniesienia na twarzy. Teraz i on mógł zaznać ulgi w jej ciele. Poruszał się szybko, czując narastające w jądrach napięcie. Eksplodował niespodzianie, bez ostrzeżenia. Najpierw poczuł bolesny skurcz, który stopniowo przeszedł w uczucie błogiej rozkoszy i odprężenia. Oparł czoło o jej drobne ramię, starając się uspokoić oddech.
- Jak mi dobrze... – westchnęła i otoczyła ramieniem jego szyję.
- Muszę częściej to robić – uśmiechnął się i przekręcił na bok, pociągając na siebie żonę – Kocham Cię bardzo.
- Wiem, głuptasie – przytuliła policzek do jego ramienia – przecież nie mam do Ciebie pretensji, że tyle pracujesz. Wiem, za kogo wyszłam za mąż. Rozumiem, że to wyjątkowa sytuacja. Po prostu jest mi ciężko, bo czuję się tu obco – w głosie Oli znów dało się słyszeć smutek - Naprawdę się staram, ale jest gorzej, niż dwa lata temu, kiedy przyjechaliśmy. Gdybyś mógł choć trochę mniej pracować, tak żebyśmy spędzali razem weekendy i na przykład jedno popołudnie w tygodniu? - uniosła głowę i spojrzała na męża z nadzieją.
- W poniedziałek pogadam ze Steewem, obiecuję – uniósł jej brodę i wyciągnął szyję, by dotknąć obrzmiałych od pocałunków ust. Ciepła twarda pierś oparła się o jego klatkę. Spojrzał w dół i sięgnął do niej dłonią – Ale ładna! – pogładził ją z miłością – Jak to się teraz nazywa? Bzykanie? Musimy częściej się bzykać, bo jeszcze uwierzysz w te bzdury o spadku pożądania po ślubie. Może zamiast zwykłej rocznicy, urządzimy sobie powtórkę miesiąca miodowego?
- O tym też musimy porozmawiać – wsparła się na łokciu i założyła nogę na jego udo – Może polecimy do Julki i Michaela? Moglibyśmy za miesiąc, jak urodzi się Jean.
- Za miesiąc...? - Przeleciał w pamięci rozkład zajęć na najbliższe tygodnie. Zdecydowanie odpowiedniejszy byłby termin bliżej ich rzeczywistej rocznicy, czyli za dwa- nawet trzy miesiące – A nie wolałabyś zobaczyć go, jak już trochę przybierze na wadze? Zaraz po porodzie będzie miała Twoich rodziców i w ogóle... - zauważył wyraz rozczarowania na twarzy żony i natychmiast pożałował swoich słów. Wolałby, żeby zaczęła się awanturować, ale ona po prostu spuściła wzrok – Hej, Mała! - wsunął dłoń w jej włosy i zmusił, by spojrzała mu w oczy – Co jest? Czemu tak Ci zależy?
- Bo za jakiś czas to może się okazać trudne... - zaróżowiła się lekko – Jestem w ciąży.
Gdyby powiedziała, że właśnie lądują na ich tarasie kosmici, nie zrobiłoby to na nim takiego wrażenia. Szczęka mu opadła i po prostu zaniemówił.
- Wiem, że to chyba nie najlepszy moment, ale zmieniałam tabletki i źle się po nich czułam – mówiła cicho, jakby zawstydzona - i musiałam je odstawić, ale tak rzadko się kochaliśmy...
- Skarbie! - przerwał jej i przygarnął do siebie – Kochanie moje – tulił ją i głaskał, nie wiedząc, co jeszcze ma powiedzieć. Nagle go olśniło – Będę ojcem – powiedział cicho – Będę ojcem! – powtórzył głośniej i roześmiał się wesoło – Kocham Cię, Ola! - poczuł dziwny ucisk w gardle, jak wtedy, gdy odwrócili się do siebie i ujęli za ręce przed złożeniem przysięgi. Zamrugał szybko – O, boże! Na pewno?
- Mhm – pokiwała głową i też zaczęła intensywnie mrugać – na pewno... - wyszeptała drżącymi wargami. To już osiem tygodni...
- Chryste, Ola! - poczuł zawrót głowy – Wiesz od dwóch miesięcy? Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- Niezupełnie od dwóch... - unikała jego wzroku – mówiłam Ci, że musiałam odstawić tabletki i czekałam na okres, żeby zacząć nowe opakowanie... ginekolog powiedział, że może mi się wszystko wydłużyć, więc czekałam. Potem zrobiłam test, ale po doświadczeniach Moniki, wolałam się upewnić – powiedziała miękko i spojrzała spod rzęs – Wczoraj byłam na badaniu, ale wróciłeś późno i pomyślałam, że powiem Ci dziś...
- Maleńka, to najpiękniejsza niespodzianka, jaką mogłaś mi zrobić – sięgnął do jej ust i rozchylił je delikatnie językiem – mmm... - zamruczał zmysłowo i odruchowo sięgnął dłonią do jej pośladka, ale po chwili cofnął się i spojrzał na żonę uważnie – Słuchaj, a my możemy się tak kochać? Nie zrobię mu krzywdy, albo Tobie?
- Nie – zachichotała – doktor powiedział, że dobrze się trzymają...
- Trzymają?! - chyba się przesłyszał.
- No właśnie chciałam Ci powiedzieć – spojrzała na niego z nieśmiałym uśmiechem – są dwa pęcherzyki...
- Bliźniaki? - nie wiedział, czy to dobrze, czy źle, ale poczuł coś w rodzaju dumy, choć nawet nie miał świadomości, że kochając się robi dziecko, a właściwie dwoje. Ola pokiwała twierdząco głową.
- Cieszysz się - wyszeptała – Miałam nadzieję, że tak będzie.
Spojrzał na nią, jakby nie rozumiejąc, co mówi. Nagle wydało mu się, że świat jest piękny, że przepełnia go szczęście, i że mógłby przenosić góry.
- Możemy jutro zjeść obiad z Moniką, Steew'em i Kate – powoli odzyskiwał równowagę – zadzwonimy do wszystkich po kolei, Ty do swoich, ja do moich. Ciekawe, co powie mój... - zawahał się – mój tato? – dokończył. Nagle przyszło mu go głowy, że nie chciałby być dla swoich dzieci ojcem.
- Nareszcie! - popatrzyła na niego ciepło – Jeśli będzie choć w połowie tak szczęśliwy, jak Ty, to dla mnie bomba.
- To dlatego tak mnie wypytywałaś, jakie mam plany – domyślił się powodów jej nagłej ciekawości – Jeśli Ci na tym zależy, to możemy zacząć organizować nasz powrót do kraju. Rodzice mają zamiar kupić od pani Mai dom, ale w tej sytuacji pewnie nam go oddadzą?
- Nie tak prędko, kochanie – musnęła jego policzek ustami – pomyślałam, że mogłyby się urodzić tutaj, tak jak ich tato, ale potem faktycznie chyba przyda nam się ten dom...
Adam nie potrafił przestać się uśmiechać, kiedy Ola ujęła jego dłoń i położyła ją sobie na brzuchu. Po chwili otarła się delikatnie o jego udo.
- Czy zanim urosną na tyle, żeby mi utrudniać dostęp do Ciebie, mógłbyś się jeszcze mną zająć? - wyszeptała zmysłowo.

- Wszystko, czego sobie życzysz, księżniczko!

Tylko ty. Rozdział 21

Nie myliłam się co do Stanley'a. Jest nie tylko świetnym prawnikiem, ale też niesamowitym człowiekiem i przyjacielem rodziny. Moje obawy o konsekwencje naprowadziły go na to, że blefuję, ale rozegrał to po mistrzowsku. Dopiero na kolacji powiedział mi, że brał pod uwagę nawet zdobycie zaświadczenia o mojej ciąży. Jednocześnie, dopiero w naszym gronie pozwolił sobie na ostrożne uwagi pod adresem Sandlera. Okazuje się, że przed przylotem przygotował sobie masę informacji na jego temat i podczas kolacji bawił nas niektórymi faktami z jego życia, przedstawionymi z nutką złośliwości i sarkazmu. Idziemy spać dopiero około drugiej w nocy i rano, o ile dziesiątą można tak nazwać, nasze oczy jakoś nie chcą się otworzyć. Orzeźwiamy się chłodnym prysznicem i idziemy na śniadanie. Mam już dość łososia i owoców, ale to chyba jedyna rzecz, która wydaje mi się jadalna. Przepraszam, zapomniałam o pomidorach! Po śniadaniu żegnamy się ze Stanley'em i idziemy razem z Moniką na kawę do włoskiego baru ze stoliczkami i głębokimi fotelami, ustawionymi pod parasolami na wewnętrznym dziedzińcu hotelowym pod gołym niebem. Przystojny chłopak o smagłej cerze, ubrany na biało, serwuje cappuccino i cafe latte, wtrącając co jakiś czas włoskie słówko. Monika zagaduje do niego po włosku i nagle okazuje się, że nasz Italiano nie zna włoskiego.
- Skąd jesteś? - pytam przyjaznym tonem.
- Z Hawany – mówi z zakłopotaniem – ale mam włoskie korzenie – dodaje natychmiast.
- Spokojnie – Monika – uśmiecha się do niego ciepło – wyglądasz jak Włoch i świetnie pasujesz do tego baru. Zrób nam trzy pyszne cappuccino, a my powiemy wszystkim, że jest najlepsze w promieniu dziesięciu kilometrów.
Biedak, myślę, skąd mógł wiedzieć, że trafi na klientkę znającą włoski? Pewnie szukali Włocha, ale tutaj o wiele łatwiej o Kubańczyka. Monika zerka co chwilę na zegarek, ale stara się robić to dyskretnie.
- Mogliśmy pojechać po Steew'a na lotnisko – stwierdzam w końcu – to czekanie jest okropne.
- Zaraz będzie – Adam jak zwykle jest najbardziej opanowany z całej naszej trójki, choć muszę przyznać, że Monika też daje sobie radę. No cóż, jednak genów nie da się oszukać.
Cappuccino jest naprawdę wyborne i popijamy je powolutku, delektując się smakiem. Ciekawa jestem, jak wygląda ten Steew? Pewnie coś w rodzaju Sandlera, tylko sympatyczny. Jeszcze na Sardynii Monika mówiła, że jest przystojny... Kątem oka widzę niezłego osiłka z krótko przystrzyżonymi blond włosami. Pewnie żołnierz na wakacjach, myślę, patrząc na jego atletyczną budowę i tatuaż wystający spod rękawa koszulki. Stoi i rozgląda się uważnie, a po chwili rusza w stronę drzwi do naszego baru.
- Steew! - Monika zrywa się z fotela na jego widok, a mnie opada szczęka. To tak wygląda dyrektor ich firmy?
- My love! - niski głos aż drga, kiedy wypowiada te słowa i nagle Monika ginie w jego potężnych ramionach. Wydaje się przy nim taka drobna i krucha. Czuję, że oczy mi się pocą. Żadne inne słowa nie byłyby lepszym komentarzem do sceny, której jestem świadkiem.
- Steew, to jest Ola – Monika zgrabnie wysuwa się z jego ramion.
- Steew – ujmuje moją rękę i ściska ją zaskakująco delikatnie – Teraz rozumiem, dlaczego Adam szukał tak daleko! - dodaje z szerokim uśmiechem.
- Zdaje się, że najładniejszą dziewczynę w Stanach Ty zgarnąłeś – odpowiadam mu uśmiechem – Ale Monice też się nie dziwię! - Nie potrafię ukryć, że jestem zaskoczona jego wyglądem.
Adama wita markowanym ciosem w bark i wszystko staje się jasne.
- Steew był zawodnikiem karate, ale od paru lat nie trenuje – wyjaśnia Monika, widząc moje zdziwienie.
- Od więcej niż paru – dodaje skromnie jej mąż. Jest zaskakująco uprzejmy, ale w niewymuszony sposób. Przypomina mi Radka, taki łagodny olbrzym. Jednak błysk w oczach ma inny, jakby czaiła się w nich jakaś energia. Nie chciałabym mieć w nim wroga. Zdaje się, że odkryłam, kto uczył Adama, jak się bić.
- Samolot mamy po południu – Monika przejmuje w swoje ręce sprawy organizacyjne, a Steew na migi pokazuje chłopakowi z Hawany, że też chce cappuccino – Wy, dzieci, powinniście ruszać, bo droga zajmie Wam ze sześć- siedem godzin.
- A dokąd my właściwie jedziemy? - odwracam się do Adama.
- Na Key West – odpowiada i unosi w górę dłonie, a Steew wydaje ciche gwizdnięcie, czym jeszcze bardziej mnie szokuje.
- Tam, gdzie mieszkał Hemingway? - jestem pod wrażeniem.
- Właśnie tam – Adam jest zachwycony moim entuzjazmem – Zawsze mówił, że zakochał się w najpiękniejszych zachodach słońca, więc pomyślałem, że warto je obejrzeć. Poza tym, to królestwo salsy, więc powinno Ci się spodobać.
- No, stary, zaszalałeś! - Steew też jest pod wrażeniem, więc od razu mam przed oczami gigantyczny rachunek.
- Dokładam się – mówię cicho.
- Dobrze – Adam poważnieje – kupisz mi japonki na plażę, bo zapomniałem swoich z NY. Wszyscy wybuchają śmiechem, więc po chwili ja też się śmieję.
Zostajemy razem do lunchu, a potem zabieramy bagaże do wypożyczonego przez Adama samochodu. Ciekawa jestem, ile razy mnie jeszcze zaskoczy podczas tego pobytu? Na pewno ciężko będzie mu przebić moment, kiedy zobaczyłam czerwonego mustanga z otwieranym dachem, który podstawiono dla nas pod hotel.
- Niestety, nie możemy pokonać tak całej drogi, bo zesmażymy się na skwarki – szczerzy do mnie zęby, kiedy stoję oniemiała z torbą w ręce – ale wieczorami będzie niezastąpiony.
Upuszczam torbę i rzucam się Adamowi na szyję.
- To najpiękniejsza niespodzianka, jaką mi sprawiłeś! – nawet nie marzyłam o takiej podróży. Myślałam o autokarze, albo... sama nie wiem – To jest... to jest... - brak mi słów. Jestem taka szczęśliwa.
- Jedźcie – Monika całuje mnie w policzek – do zobaczenia za dwa tygodnie. Czekamy na Was w Nowym Yorku.
Żeby zrobić mi przyjemność, Adam decyduje się na przejechanie pierwszych dwudziestu kilometrów z otwartym dachem. Dopiero potem go zamyka. Rzeczywiście, palące słońce mogłoby nas poparzyć, bo pęd powietrza przyjemnie chłodzi i nie czuje się skwaru. Podróż jest długa, zwłaszcza, że jedziemy maksymalnie 90 km/h. Jednak nie narzekam, bo krajobrazy są cudowne. Kiedy dojeżdżamy do pierwszej wyspy, okazuje się, że droga, to system mostów, łączących ze sobą kolejne wyspy, a niektóre małe wysepki służą tylko za podstawy do przęseł mostu. Po obu stronach widać domy zanurzone w zieleni i przycumowane do nabrzeży łodzie. Po kilku godzinach, zatrzymujemy się na Key Largo, jak obwieszcza nam tablica z nazwą wyspy i idziemy na kolację, a właściwie na późny obiad. Nie ma już takiego skwaru, a powietrze przesycone jest zapachem kwiatów i ziół, którymi obsadzono skrzynki, otaczające placyk ze stolikami. Dostajemy największe krewetki, jakie widziałam w życiu i cudownie chłodne białe wino. Czuję się, jak w raju i mam obok siebie mojego ukochanego Adama.
- O czym myślisz? - zagląda mi w oczy.
- Boję się, że za chwilę się obudzę – szepczę – Nie wiem, jakimi słowami można opisać to, jak się czuję.
- Kochanie, – ujmuje moją dłoń i całuje ją delikatnie – nie masz pojęcia, jaką mi sprawiasz przyjemność.
Dojeżdżamy na miejsce już po zmroku i jestem trochę zawiedziona, że tego dnia nie udało nam się zobaczyć zachodu słońca, ale jesteśmy tak zmęczeni, że pewnie nie dalibyśmy rady w pełni go docenić. Podsypiam, kiedy Adam zatrzymuje się na podjeździe sporego domku przy jednej z bocznych uliczek. Główny deptak musi być niedaleko, bo dobiegają nas południowe rytmy muzyki. Rozglądam się z zaciekawieniem. Dom jest z drewna, oszalowany białymi deskami, ma taras i balkon. Podjazd ocienia gigantyczne drzewo, a właściwie gałęzie drzewa z sąsiedniego podwórka. Zwisają z nich długie liany. Wygląda to, jak fragment dżungli.
- Pomyślałem, że masz dość hoteli, więc zarezerwowałem nam górę – Adam wskazuje drewniane zewnętrzne schody z ażurową balustradą. Trzeszczą, kiedy po nich wchodzimy, ale wyglądają na solidne. Klucz jest w zamku, więc otwieramy i wchodzimy do niewielkiego przedpokoju, a stamtąd do pokoju dziennego z lekkimi plecionymi meblami. Przez szeroko otwarte przeszklone drzwi można wyjść na balkon. Adam stawia na podłodze nasze walizki i idziemy do drugiego pokoju. To sypialnia z metalowym łóżkiem pomalowanym na biało. W oknie zawieszono białe lekkie zasłony, poruszające się przy każdym powiewie ciepłego wiatru. Prosto z sypialni wchodzi się do niewielkiej łazienki.
- Adam, tu jest pięknie – wzdycham – a te trzecie drzwi w przedpokoju?
- Druga sypialnia. Możesz wybrać, która Ci się bardziej podoba – mruga do mnie figlarnie.
- Będziesz spał osobno? - unoszę jedną brew – Nie wierzę!
- Oczywiście, że nie, ale takie mieli apartamenty – patrzy na mnie, jak na dziecko - Śniadanie możemy zjeść na dole u właścicielki, albo przynieść sobie na górę – czyta kartkę, którą zostawiono dla nas na komodzie z białego drewna – Witaj na Key West, księżniczko! - rozkłada ręce.
Przytulam się do niego i całuję delikatnie. Chwyta moją dolną wargę zębami, a po chwili czuję jego aksamitny język w ustach. Jestem zmęczona, ale ten pocałunek jest taki przyjemny. Rozkoszuję się nim, wzdychając cicho.
- Chodźmy do łazienki – Adam odchyla głowę i patrzy na mnie zatroskany – odpoczniemy, a od jutra, szaleństwo do białego rana!
Zasypiam spokojnie, wsłuchana w miarowe bicie serca pod moim policzkiem. Nie czułam się taka odprężona od chwili przylotu do Stanów. Wreszcie stres mnie opuścił.
---
Budzę się łagodnie, powoli. Przeciągam się leniwie, uważając na śpiącego obok mnie Adama. Przekręcam głowę i napotykam dwoje ciemnych oczu.
- Już nie śpisz? - uśmiecham się.
- Leżę i oglądam Ciebie – szepcze - Wiesz, jak ładnie wyglądasz, kiedy śpisz? - gładzi moją skórę na piersi, odsuwając prześcieradło – Dasz mi?
- Co? - uśmiecham się zalotnie, czując przyjemne łaskotanie między nogami.
- Zgadnij – spogląda wymownie w dół, na moje ugięte kolano, zarysowujące się pod cienkim materiałem.
- Tak po prostu? - rozchylam nogi i sięgam dłonią między uda.
- Mhm – mruczy i sięga ustami do moich ust. Wysuwam język na jego spotkanie, a on zaczyna go ssać. Zapiera mi dech. Twardy wzwód opiera się o moje biodro. Przesuwam palcem po mojej szparce, jest śliska i wrażliwa. Jęczę cicho. Adam sięga dokładnie tam, gdzie ja i napotyka moją rękę, ujmuje ją i układa na poduszce, tak, że dotykam palcami prętów łóżka. Po chwili robi to samo z drugą – Dasz mi? - powtarza pytanie, ale jakby niższym głosem.
- Tak – mówię bez tchu.
- Przytrzymaj się łóżka i nie puszczaj – szepcze i sunie ustami w dół do mojej piersi. Robię, o co prosi, a on najpierw całuje mnie delikatnie, potem ssie, a w końcu kąsa moje brodawki. Prężę się i jęczę głośno, ale nie odrywam rąk od prętów.
- Grzeczna dziewczynka – rozkłada szeroko moje nogi i czuję ciepły oddech na wysokości pępka – nie puszczaj – przypomina mi i wpija mi się w łechtaczkę. Wciągam powietrze z głośnym świstem, jakbym się zachłysnęła. Doznanie jest tak silne, że mnie obezwładnia. Z największym wysiłkiem wypuszczam powietrze z płuc, po czym biorę głęboki wdech i zamieram. Dwa palce, a może trzy, wchodzą we mnie, podczas gdy język śmiało krąży wokół obrzmiałego pulsującego guziczka. Po chwili pokój wypełniają moje głośne jęki. To trwa chyba całe wieki! Dochodzę gwałtownie, wyginając się i drżąc na całym ciele. Adam unosi głowę i obnaża w uśmiechu zęby. Obsypuje pocałunkami moje pokryte mgiełką potu ciało. Napiera powoli członkiem na moją obrzmiałą szparkę.
- Zaczekaj, miałam orgazm – dyszę.
- Wiem – uśmiecha się – zaufaj mi.
Wchodzi powoli, rozpychając się i poruszając rytmicznie w przód i w tył. Mam wrażenie, że się nie zmieści, taka jestem ciasna. Jednak on nie daje za wygraną i po chwili jest we mnie cały. Czuję twarde jądra dociskające mi się do krocza. Sapię z wysiłku i podniecenia. To takie intensywne!
- Połóż mi stopy na ramionach – mruczy do mnie seksownym głosem, a ja powoli unoszę nogi i odpływam – Lubię, jak jesteś taka... moja.
- Nie dam już rady – jęczę, czując jak moje ścięgna naciągają się pod jego naporem.
- Poddaj się temu – ma taki niski, miękki głos – nie opieraj się.
Rozluźniam się na tyle, na ile pozwala mi ciało, które działa już od dłuższej chwili na własnych zasadach. Nie panuję nad nim... widzę nad sobą twarz Adama z dwojgiem ciemnych zachwyconych oczu i przepięknym uśmiechem. Jak mi dobrze... Ale jemu też się podoba, czuję to. Ma taki wyraz twarzy... Och, kochany, och!
- Moja piękna – szepcze do moich ust.
Czuję jak wypełnia mnie całą. Nie wiem, czy to możliwe, ale wydaje mi się, że z każdym wejściem jest większy i grubszy... brak mi tchu... Nie mogę się ruszyć. Moje ciało już nie należy do mnie, ono robi to, czego chce Adam... a on chyba zdaje sobie z tego sprawę, bo zsuwa moje zesztywniałe nogi z ramion, pozwalając im rozłożyć się bezwładnie na boki. Co za ulga! Wciska mnie w materac całym ciężarem i szuka moich ust. Spajamy się w jedność w głębokim pocałunku i czuję, jak coś narasta we mnie tam... na dole... pulsuje... rozpiera. Ogarnia mnie zniewalające uczucie rozkoszy, słodkiej niemocy... Jestem taka bezwolna. Głośny jęk Adama sprawia mi przyjemność, ale i tak nie mam siły otworzyć oczu, czy wykonać najmniejszego ruchu. Mogę tylko rozkoszować się jego orgazmem, który nadszedł prawie jednocześnie z moim.
- Moja piękna – dyszy gdzieś obok mojej szyi – moja kochana – czuję, jak ostrożnie odgina mi palce, zaciśnięte na prętach łóżka i całuje je z czułością – moja...
Głębokie westchnienie i otwieram powoli oczy. Słońce próbuje przedrzeć się przez białe bawełniane zasłony, poruszane lekkim wietrzykiem. Dopiero teraz dociera do mnie, że w pokoju jest ciepło, a nasze ciała są śliskie od potu.
- Która może być godzina? - pytam, leniwie odginając szyję.
- Nie ma znaczenia. Nigdzie nam się nie spieszy – Adam przekręca się na plecy i pociąga mnie na siebie – Chyba, że jesteś głodna?
- Jeszcze nie, ale pewnie za chwilę zgłodnieję – przeciągam się – ale piękny początek dnia – mruczę.
- To jeszcze się porozkoszujmy, a po śniadaniu pójdziemy na plażę – proponuje, gładząc opuszkami palców moje plecy. Zdaje się, że oboje jesteśmy zmęczeni.
Idziemy na śniadanie dopiero koło jedenastej, ale okazuje się, że dla naszej gospodyni to nic nowego, bo wieczorami jest tu co robić, i większość gości nie chodzi spać przed drugą. Dostaję pyszne sadzone jajko o smaku jajka i normalny chleb. Jestem zachwycona, kiedy gospodyni pokazuje mi własny niewielki kurnik i ulotkę reklamującą polski sklep, gdzie można kupić chleb, pierogi i wędlinę.
Do plaży jest niedaleko, ale mam taką frajdę z jazdy kabrioletem, że Adam postanawia przejechać się po mieście samochodem, a potem zaparkować przy deptaku. Rozkładamy się na piasku niedaleko bardzo eleganckiego hotelu. Dziwi mnie, że na plaży przed hotelem nie ma leżaków. We Włoszech cały pas plaży byłby zajęty hotelowymi parasolami, a tu na wybrukowanym placu przed hotelem ustawiono tylko kilka plecionych foteli i maleńkich stoliczków. Reszta placu zastawiona jest stołami, przy których nikt jednak nie siedzi.
- Jest za gorąco, ale wieczorem pewnie nie da się tu znaleźć wolnego miejsca – Adam przygląda się hotelowi – początkowo myślałem, żeby zamieszkać tu.
- O nie! - protestuję – Ja wolę nasz pensjonat.
- Szczerze mówiąc, to ja też, ale myślałem o bliskości plaży – gładzi moje nogi, a potem bierze ciepły od słońca kamyczek i sunie nim po grzbiecie mojej stopy – mają tu podobno fantastyczne drinki. Jak chcesz, to Ci przyniosę.
- Mogę pójść z Tobą... – mówię bez przekonania, bo masaż ciepłym kamyczkiem kompletnie mnie rozkleja.
- Leż tu grzecznie i nikogo nie zaczepiaj, a ja Ci przyniosę coś dobrego – nachyla się do mnie i całuje delikatnie.
Zostawia mnie samą na jakieś dwadzieścia minut, tak, że prawie zasypiam. Otwieram oczy, kiedy pada na mnie cień. Adam stoi z dwoma dużymi pucharami, pełnymi owoców zalanych kolorowym płynem z bąbelkami.
- Co to jest? - biorę od niego zimny puchar – strasznie długo Cię nie było.
- To się nazywa „Papa Dachiri” i podobno był ulubionym drinkiem Hemingwaya – Adam rozsiada się obok mnie – dowiedziałem się też, że dziś wieczorem można tu będzie potańczyć, a w drodze powrotnej warto się zatrzymać na rybę w takiej małej knajpce na tyłach tawerny...
- Uwielbiam, jak wszystko tak organizujesz – wzdycham – Mówię serio, teraz to doceniam – dodaję, widząc jego minę.
Sączymy zimny płyn, nabijając co jakiś czas kawałki owoców na słomkę. Są boskie! Dojrzałe i soczyste, przesiąknięte alkoholem.
- Byłeś tu kiedyś? - rozglądam się.
- Nie, ale zawsze chciałem to zobaczyć – uśmiecha się zamyślony – Ojciec był tu kilka razy i strasznie mu się podobało.
- Mnie też się podoba – kładę mu głowę na ramieniu – Tu jest tak „nieamerykańsko”, że czuję się trochę jak na Sardynii.
- Może dlatego, że to też wyspa... – Adam wpatruje się w horyzont – Cieszę się, że Ci się tu podoba.
- Podoba mi się wszędzie, gdzie jestem z Tobą – mruczę.
- Ty to wiesz, jak faceta uszczęśliwić – przygarnia mnie do siebie ze śmiechem.
- Nie wiem, czy każdego faceta, ale mam nadzieję, że Ciebie potrafię.
Zostajemy na plaży do trzeciej, a potem jedziemy do tej knajpki, o której dowiedział się Adam. Faktycznie, miejsce jest urokliwe. To właściwie podwórko otoczone tyłami drewnianych domów. W jednym z nich urządzono bar, a w sąsiednim jest kuchnia, serwująca dania z ryb i owoców morza. Dach naszej jadłodajni stanowi korona ogromnego drzewa, rosnącego na samym środku podwórka. Generalnie, siedzi tu więcej miejscowych niż turystów, co pozwala sądzić, że jedzenie będzie dobre i nie przepłacimy. Dostajemy kawał grillowanego tuńczyka w jakimś pikantnym sosie.
- Palce lizać – wzdycham, wsuwając do ust ostatni kawałek ryby – utyję tu.
- Mnie to nie przeszkadza – Adam wydyma policzki, podśmiewając się ze mnie – ale, jak Cię znam, to rano pójdziesz biegać, jak się nie zmieścisz w spodnie.
- Znam lepszy sposób na spalenie kalorii – przygryzam wargę i spoglądam wymownie na jego spodenki – a już na pewno, przyjemniejszy.
- To jedz, kochanie, jedz! - szczerzy do mnie zęby – Może deser?
- Mowy nie ma! - chichoczę.
Spędzamy tak czas, aż do popołudnia, kiedy trzeba się powoli zebrać na deptak, jeśli chcemy obejrzeć ten zachód słońca. Podglądam, co Adam ma zamiar założyć. Długie lniane spodnie i koszula, kryte buty...
- Idziesz na imprezę? - otwieram szeroko oczy.
- Właściwie nie, ale pomyślałem, że gdybyśmy chcieli potańczyć, to musimy wejść do hotelu, a tam mnie nie wpuszczą w krótkich spodniach.
- I będziesz ze mną tańczył salsę i merengę? - spoglądam na niego z niedowierzaniem – umiesz?
- Nie tak, jak Ty, ale babcia czasem chciała poćwiczyć, więc trochę z nią potańczyłem – uśmiecha się, a w oczach zapalają mu się figlarne ogniki.
- Och, Ty draniu! - udaję zagniewaną – znów coś przede mną ukrywasz.
- Przecież się przyznałem – udaje, że zasłania się od ciosów, które mogłabym mu zadać.
- No dobrze – pozwalam się ugłaskać – lobię tańczyć, więc Ci tym razem wybaczę. Muszę tylko założyć coś takiego, żeby nie wyglądać przy Tobie jak kopciuszek.
- Ty możesz iść nawet w worku, a i tak będziesz najpiękniejsza...
Taak, babcia miała rację. Nic tak nie poprawia kobiecie urody, jak zachwyt mężczyzny. Ja jednak wyciągam z szafy krótką niebieską sukieneczkę ze spódnicą falującą przy każdym poruszeniu, a szczególnie w tańcu i srebrne sandałki na niedużej szpileczce. Zakładam też bransoletkę, którą dostałam od Adama.
- Wow! - Adam przełyka głośno ślinę – Nie zabrałem broni, więc nie wiem, czy możesz tak iść...
- Kocham Cię za to, wiesz? - zarzucam mu ręce na szyję.
Idziemy piechotą, żeby nacieszyć się muzyką, dobiegającą z mijanych barów i knajpek. Wszystkie sklepiki są otwarte, a sprzedawcy przeważnie stoją na ulicy i zapraszają do wejścia. To takie charakterystyczne dla krajów południa. Uwielbiam takie klimaty! Na deptaku jest pełno ludzi. Kręcą się między straganami i ulicznymi aktorami, grającymi swoje krótkie przedstawienia. Przy samej barierce odgradzającej nas od kamienistego brzegu, przysiadł na skrzynce jakiś oberwaniec z gitarą. Adam wsuwa mu do kieszeni marynarki dolarowy banknot, a facet zaczyna grać. Gra jedną z piosenek beatlesów. Ale jak?! Staję jak wryta. Tłumek wokół nas gęstnieje, więc Adam pociąga mnie w stronę hotelowego placyku. Stajemy nieopodal słupków połączonych linką, oddzielających część restauracyjną od deptaka. Adam staje za mną i otacza mnie ramionami.
- To jest cały rytuał – zaczyna – Wieczorem wszyscy przychodzą tutaj i czekają na zachód słońca. Wcześniej, tak jak my, plączą się po sklepikach i barach, potem oglądają stragany i przedstawienia, ale tuż przed zachodem wszyscy stoją i czekają, aż słońce dotknie oceanu...
- I tak, każdego dnia? - odchylam głowę, opierając ją o jego klatkę.
- Każdego dnia – potakuje – My też będziemy tu przychodzić każdego dnia, puki stąd nie odjedziemy – dodaje poważnym tonem – A potem chciałbym, żebyśmy razem oglądali inne zachody słońca... i wschody... ale zawsze razem...
Chcę się do niego odwrócić, ale trzyma mnie mocno w ramionach. Czuję się taka poruszona jego słowami. Słońce już prawie dotyka linii zetknięcia się nieba i wody.
- Kocham Cię i nie wyobrażam sobie, że mógłbym oglądać to sam... - milknie na chwilę.
Ja też już sobie nie wyobrażam, że mogłoby Cię nie być w moim życiu, myślę, ale wzruszenie nie pozwala mi wydobyć z siebie głosu. Jest w tej chwili coś magicznego.
- Wyjdź za mnie – słyszę słowa, ale ich treść dociera do mnie, jakby z opóźnieniem.
Adam rozluźnia ramiona i staje przede mną z pierścionkiem w dłoni. Brak mi tchu. Tak bardzo tego chciałam, a teraz stoję wpatrzona w błękitne oczko, otoczone drobnymi lśniącymi cyrkoniami. Unoszę głowę i napotykam intensywne spojrzenie ciemnych oczu. Muszę zamrugać, żeby widzieć wyraźnie. Obok nas rozbrzmiewa muzyka, ale ja słyszę tylko własne tętno, jakby bicie serca.
- Och, Adam... – wyciągam nieśmiało dłoń, a on wsuwa mi pierścionek na palec. Więc to się dzieje naprawdę! Chce tego samego, co ja...
- Wyjdziesz za mnie? - pyta cichym, aksamitnym głosem.
- Tak. Tak, wyjdę za Ciebie – już nie potrafię powstrzymać łez radości – Kocham Cię!
Nagle docierają do mnie słowa piosenki:
„Love is in the air
Everywhere I look around
Love is in the air
Every sight and every sound
And I don't know if I'm being foolish
Don't know if I'm being wise
But it's something that I must believe in
And it's there when I look in your eyes...”
Adam przyklęka, po chwili chwyta mnie za uda i unosi w górę, a potem obraca się ze mną dokoła.
- Przestań – wołam, śmiejąc się i płacząc – przestań, wariacie!
- Powiedziała tak! - woła głośno – She said yes!
Ludzie wokół robią nam miejsce, klaszczą i śmieją się do nas. Wydaje mi się, że pośród wielu twarzy miga mi Julka, ale to pewnie przywidzenie. Adam powoli opuszcza mnie na ziemię, ale nadal trzyma w ramionach. Nachyla się do moich ust. Chyba zemdleję z wrażenia... czuję się podobnie, jak wtedy, gdy całowaliśmy się pierwszy raz.
Love is in the air
Love is in the air”
Kiedy odrywamy się od siebie, wciąż czuję smak tego pocałunku. Mam w brzuchu motyle, a w głowie zamęt. Jeden kamyk zrobił tyle zamieszania? Przyglądam się pierścionkowi połyskującemu na moim palcu.
- Teraz już naprawdę jesteś moja – Adam patrzy na mnie roześmianymi oczami, ogarnia mnie ramieniem i prowadzi w stronę hotelowej restauracji.
Po drodze zupełnie nieznani ludzie gratulują nam i życzą szczęścia. Ja chyba śnię? Mam przed sobą dwóch kelnerów, którzy odpięli linkę i wskazują nam duży okrągły stół zastawiony na sześć osób. Na środku stoi ogromny bukiet czerwonych róż, a obok stołu...
- Julka! Michael! - patrzę na Adama zaskoczona – Co oni tu robią? - czyżby druga sypialnia była dla nich? Ja go chyba uduszę!
- Niespodzianka! - jest bardzo zadowolony z siebie – mieli mnie pocieszać, gdybyś powiedziała: nie – przechyla głowę i mruży oczy.
Po drugiej stronie stołu stoi mama Adama, a obok niej szpakowaty mężczyzna w okularach, połyskujących w ostatnich promieniach słońca. Jest przystojny, choć ma już swoje lata.
- To Twój tato? - patrzę na Adama niepewnie.
- Mhm – przytula mnie mocniej – Nie mógł się doczekać, żeby Cię poznać – uśmiecha się do mnie.

- Tato, przedstawiam Ci Olę, moją narzeczoną. 

Tylko ty. Rozdział 20

Nie jestem w stanie przełknąć ani kęsa, a na widok kawy robi mi się niedobrze. Adam i Monica są wyjątkowo milczący. To nie ci sami ludzie, co wczoraj. Gadali jak nakręceni, a dziś? Próbuję zjeść chociaż trochę płatków. Monika też prawie nie je, ale ona przynajmniej ma się z czego cieszyć. Zerkam na zegar wiszący nad wejściem. Wskazówka nieubłaganie zbliża się do dziesiątej, kiedy mamy spotkanie z prawnikiem firmy (rodzinnej, jak się dowiedziałam wczoraj). Czuję w żołądku bryłę lodu. Muszę iść do łazienki. Adam i Monica patrzą na mnie ze współczuciem.
- Dałbym wszystko, żebyś nie musiała przez to przechodzić – Adam odbiera to, jako osobistą porażkę.
- Nic mi nie będzie – prycham z lekceważeniem, ale robię to tylko na pokaz, bo w środku mam galaretę.
Kiedy wracam, Adam właśnie prowadzi do naszego stolika szpakowatego pana w jasnym garniturze. Kiedy się odwraca, od razu wiem, że to prawnik. Ma około pięćdziesiątki, spokojne spojrzenie zza okularów w złotych oprawkach i ujmujący uśmiech.
- Monica! – rozpromienia się na jej widok – jak miło Cię widzieć.
- I wice-wersa – wyciąga dłoń w moim kierunku – Ola, poznaj człowieka, z którym mój rozwód był przyjemniejszy od ślubu.
- Dzień dobry – mówię cicho. Patrząc na niego, czuję, że wstępuje we mnie nadzieja.
- Witaj, kochanie. Jestem Stanley White, Twój prawnik – mówi ciepłym, spokojnym głosem. Zupełnie inaczej niż mój wujek. Sprawia wrażenie dobrotliwego – Dajcie mi coś przekąsić i kubek kawy, a potem porozmawiamy. – Uśmiecha się do nas – Powiedzcie, co u Was?
Nagle atmosfera robi się zupełnie inna. Adam i Monica rzucają po kilka faktów z ostatnich miesięcy, a Stanley kiwa głową. Je mało i szybko, popijając kawą. Po 10 minutach kończy.
- Przejdźmy w bardziej ustronne miejsce – mówi, rozglądając się.
- Zarezerwowałem małą salę konferencyjną na dziesiątą – Adam wstaje.
Jestem zaskoczona. Pomyślał o wszystkim, nawet o takich detalach. Wszyscy zabierają kubki z kawą. Ja szklankę soku. Sala jest właściwie dużym pokojem z oknami wychodzącymi na stronę miasta. Widok szklanych drapaczy chmur jest dla mnie przytłaczający. Stanley każe mi opisać wszystko po kolei, co też czynię. Monica wtrąca od czasu do czasu jakieś słówko, kiedy ja sobie nie radzę. Kiedy jestem zdenerwowana, mój angielski obniża loty. Adam siedzi ze zmarszczonym czołem. Kiedy przytaczam rozmowę przy oknie, blednie i zaciska szczęki.
- Naprawdę żałuję, że wtedy podeszłam do okna, ale to było miejsce publiczne. Nie spodziewałam się czegoś takiego. Przy stole był uprzejmy i nawet szarmancki – mówię z autentycznym poczuciem winy
- Nie sądzę, by to miało znaczenie. Ten człowiek to drań, który po prostu bierze sobie ludzi, jak przedmioty – Stanley uśmiecha się do mnie – Nie miej poczucia winy. Jemu o to chodzi.
Opisuję potem wizytę ochroniarza i umowę, no i dochodzę do wizyty Sandlera w naszym pokoju, ale tu wyręcza mnie Adam. Jestem naprawdę zakłopotana, kiedy mówi w jakiej byliśmy sytuacji. Ku mojemu zdumieniu, Stanley’owi nawet nie drgnęła powieka. Podobnie, jak w chwili, kiedy Adam włącza dyktafon. Oczywiście przewija nasze jęki, ale i tak wiadomo, o co chodzi. Mdli mnie na myśl, że mogą to odtworzyć przy obcych.
- No dobrze – odwraca się do mnie – spotkanie mamy za godzinę w kancelarii Zelcera, prawnika Sandlera. Zgodziliśmy się na to, żeby pokazać naszą dobrą wolę i nie przedłużać tego – robi uspokajający gest w kierunku Adama, który chyba nie jest zadowolony z miejsca spotkania – Jedziemy tam wszyscy, ale do sali wchodzimy tylko my dwoje, Sandler i Zelcer. To nie jest rozprawa, tylko rozmowa. Jeśli dobrze to rozegramy, do rozprawy nie dojdzie. Wszystkim zależy na dyskrecji. Rozmawiacie przez prawników – mówi do mnie z naciskiem
- To znaczy?
- Mówisz do mnie, a ja przekazuję to Zelcerowi. On rozmawia z Sandlerem. Możesz do mnie szeptać, pytać o wszystko, tak żeby tamci nie słyszeli. Możesz prosić o powtórzenie pytania albo zdania. Nie poprawiasz mnie, nie korygujesz, OK.? – kiwam głową – najlepiej reaguj jak najmniej.
Patrzę na Adama i Monikę. Są poważni ale widać, że wierzą temu człowiekowi, więc ja też mu wierzę.
- To jest informacja na Twój temat, którą podał mi Adam – Stanley podaje mi zadrukowaną kartkę – przeczytaj to i ewentualnie uzupełnij.
„Ur. w Polsce, 1971 w rodzinie inteligenckiej, studentka III roku medycyny… bla, bla, bla. Po wakacjach wraca na uczelnię w Krakowie. Jest b. dobrą studentką. Jako modelka pracuje tylko dorywczo, głównie w okresie wakacji. Bla, bla, bla. Nie wiąże z tą pracą swojej przyszłości.
Znają się z Adamem Karskim od 3 lat, od 6 miesięcy mieszkają razem, planują wspólną przyszłość.”
- Niczego nie trzeba poprawiać - patrzę na Adama zaskoczona. Wspólna przyszłość. No tak, widocznie nam obojgu wydaje się to naturalne.
Zakładam lniany kostium w kolorze brzoskwini, który pożyczyła mi Monica i buty na obcasie. Podpinam włosy. Wyglądam elegancko i dość poważnie. Adam siedzi na brzegu łóżka i przygląda mi się w zamyśleniu.
- Wyglądasz, jakbyś szła na egzamin – mówi w końcu.
- Bo idę – staję przed nim w lekkim rozkroku – Planujemy wspólną przyszłość, czy podałeś to, żeby lepiej brzmiało? – chcę odwrócić swoją uwagę od tego, co mnie czeka.
- A jak myślisz? – przyciąga mnie do siebie – to, że wczoraj nie odpowiedziałem na wszystkie twoje pytania nie oznacza, że nie chcę tego zrobić. Kocham Cię. Potrzebuję tylko trochę czasu.
- Mam nadzieję, że oboje będziemy go mieć pod dostatkiem – wzdycham i wychodzę na korytarz. Adam patrzy na mnie zdziwiony, ale nic nie mówi. W holu Monica i Stanley zerkają na zegarki, więc nie ma czasu do stracenia.
Jedziemy dość długo, może z 20 minut. Dobrze, że taksówkarz zna jakieś skróty, bo przyjeżdżamy prawie na styk. Kancelaria jest na 8 piętrze szklanego budynku, więc jedziemy windą. Ściskam kurczowo dłoń Adama. Kiedy wychodzimy na korytarz, Stanley bierze mnie pod rękę i prowadzi do szerokiego kontuaru, za którym siedzi przystojna kobieta, około czterdziestki w granatowym kostiumie. Stanley się przedstawia i kobieta natychmiast wskazuje nam drzwi z ciemnego drewna. Monice i Adamowi proponuje kawę i wskazuje miękkie skórzane fotele pod oknem. To coś w rodzaju eleganckiej poczekalni z gazetami ułożonymi w stosik na szklanym stoliku obok foteli.
- Adam… - chcę jeszcze powiedzieć mu, ze go kocham, ale Stanley pociąga mnie za sobą.
Sala jest prostokątna, większa od tej w hotelu i bardzo elegancka. Na środku podłużny stół z ciemnego drewna, wokół krzesła z siedziskami ze skóry. Jedna dłuższa ściana ze szkła, druga cała w półkach zajętych przez kodeksy czy inne książki prawnicze, oprawione w ciemnozielone albo bordowe okładki. Na środku krótszej ściany są takie same drzwi, jak te, przez które weszliśmy. Nagle otwierają się i wchodzi Sandler, a za nim jego prawnik. Jest chyba w wieku Sandlera, ale wygląda zupełnie inaczej. Ma bladą skórę i jasne rzadkie włosy, zaczesane do tyłu. Jasne wyłupiaste oczy kojarzą mi się z oczami ryby. Nie wyrażają absolutnie nic. Facet jest chudy, garnitur, choć na pewno piekielnie drogi, nie leży na nim dobrze. Sandler siada, a właściwie rozpiera się na krześle w niedbałej pozie. Patrzy na mnie z wyższością. Nasi prawnicy witają się uprzejmie, my tylko skinieniem głowy. I tak nie podałabym ręki temu draniowi.
- Kawy? – Zelcer przygląda mi się bacznie
Patrzę na Stanleya i kręcę głową, co wita zadowoleniem.
- Moja klientka prosi tylko o szklankę wody. Dla mnie kawa z mlekiem, dziękuję – i siada.
Zelcer naciska jakiś guzik w urządzeniu na ścianie i zamawia trzy kawy i wodę.
- Zanim przejdziemy do sprawy, chciałbym coś panom przedstawić – Stanley podaje kartkę z informacjami na mój temat Zelcerowi. Ten przebiega po niej wzrokiem i podaje ją Sandlerowi, a potem dyskutują o czymś półgłosem.
- Co się dzieje? – pytam cicho
- Zastanawiają się, na ile silne masz poparcie rodziny Karskich – Stanley uśmiecha się lekko – co innego dziewczyna z Europy wschodniej, a co innego narzeczona syna dyrektora rady nadzorczej „Naturale’a”
Jakby w odpowiedzi na to, Zelcer zwraca się do Stanleya.
- Reprezentuje pan pannę Jezierski, jako pracownika czy jako członka rodziny?
- Panna Jezierski o tym decyduje – pada natychmiastowa odpowiedź i Stanley nachyla się do mnie – macie jakąś intercyzę, albo inną umowę przedmałżeńską?
- Nie – mówię zaskoczona – a to takie ważne? – nawet nie wiedziałam, że coś takiego istnieje!
- Raczej tak – szepcze do mnie Stanley i odwraca się do Zelcera – Moja klientka chce wiedzieć, jaka jest różnica w stanowisku pana Sandlera.
- Jeśli reprezentuje pan rodzinę, mój klient przyzna, że źle zrozumiał intencje tej pani i wycofa skargę.
Nic z tego nie rozumiem. Obaj prawnicy rozmawiają ze sobą zbyt szybko. W końcu Stanley odwraca się do mnie tak, aby tamci nie mogli nas słyszeć.
- Jako pracownik, jesteś tylko dziewczyną, która próbowała wyłudzić pieniądze za seks. Ewentualny – dodaje szybko, widząc moją minę – Gdybyś była oficjalną narzeczoną Adama, to zarzut o nagabywanie jest absurdalny i oni o tym wiedzą, ale mają nas w garści, bo nie należysz do rodziny.
- Ale ja go nie nagabywałam. Ten facet ma nieślubne dzieci i masę kochanek. Wszyscy o tym wiedzą – zbiera mi się na płacz. Sięgam do torebki po chusteczkę. Nie mogę jej znaleźć w tych wszystkich szpargałach, więc Stanley podaje mi swoją.
- Ale oficjalnie jest szanowanym obywatelem. Płaci na te dzieci. Utrzymuje całą rodzinę – Stanley tłumaczy mi cierpliwie sytuację – Zastanówmy się lepiej, jakie mamy argumenty naprzeciw oświadczeniu tej Manueli.
- Zaraz – wkładam do torby chusteczkę i mój wzrok pada na pudełko z testem ciążowym Moniki – a gdybym ja miała dziecko z Adamem?
- To co innego, - zastanawia się chwilę - mógłbym Cię reprezentować jako matkę tego dziecka. Ale ciąży nie da się mieć na zawołanie.
- A jeśli się da? – rozchylam torebkę i pokazuję mu pudełko. Otwieram je delikatnie i wysuwam patyczek.
- Jesteś w ciąży? – Stanley przygląda mi się badawczo – Adam wie?
- Nie wie, a ja przyznam się tylko w ostateczności – szepczę. Czuję, że stąpam po grząskim gruncie. Jeden fałszywy ruch i tonę.
- Adam musiałby uznać to dziecko za swoje – Stanley patrzy w napięciu – zrobi to?
- Myślę, że tak – mówię z przekonaniem, choć cała się trzęsę na myśl, co powie. Nie podjął wczoraj tematu o dzieciach, po prostu go ominął. Czuję, że mnie mdli, nie jadłam nic od rana. Może ja naprawdę jestem w ciąży? – Niedobrze mi, muszę do łazienki.
- Czy moja klientka może skorzystać z toalety? – Stanley patrzy na mnie z troską.
Zelcer prowadzi mnie wyjściem, którym wszedł na salę. Kiedy zamykam za sobą drzwi toalety, jest mi naprawdę niedobrze. Wymiotuję sokiem i kawałkami arbuza. Zapomniałam, ze go zjadłam rano. W lustrze widzę bladą twarz. W co ja się pakuję? Zelcer przygląda mi się uważnie, kiedy wracamy, ale jego twarz nie zdradza żadnych emocji. Siadam obok Stanleya, a on przedstawia sprawę Zelcerowi. Widzę, jak Sandlerowi puszczają nerwy, za to jego prawnik, jest jak gracz pokerowy.
- Chcą wiedzieć od kiedy wiesz, że jesteś w ciąży – Stanley odwraca się do mnie z zadowoloną miną - Mów do mnie, po cichu.
- Zrobiłam go zaraz po przylocie, bo coś podejrzewałam – wyjmuję test na stół – wczoraj kupiłam drugi, dla pewności. Mam paragon – wyjmuję rachunek z apteki. – Pokazałam ten test w aptece kobiecie z plakietką „Sally”, powinna mnie pamiętać, bo długo tłumaczyła mi, że ten test daje prawie 100% pewności. Drugi test zrobiłam dziś rano. Jest w łazience Moniki i też jest pozytywny – szepczę.
- Bardzo dobrze – Stanley kładzie dłoń na mojej dłoni – czyli wiedziałaś, kiedy Cię zaczepiał.
- Tak – cała się trzęsę ze strachu. Przecież ja kłamię! Chyba, że okaże się, że jestem w ciąży – Słuchaj Stanley, co się stanie jeśli potem ja np. stracę ciążę i nie pobierzemy się z Adamem?
- Nie rozumiem – patrzy zaskoczony.
- Jestem przesądna – plączę się, ale widzę, że on bierze moje słowa poważnie.
- To nie ma znaczenia. Liczy się tylko to, co powie Adam dzisiaj i czy zażądają dodatkowego potwierdzenia. Chociaż – zastanawia się – raczej nie powinni, chyba, że Adam będzie chciał mieć pewność.
Kiwam głową i Stanley przekazuje im moje słowa. Orientuję się, że robi to w taki sposób, jakbym już należała do rodziny. Sandler zaczyna się pocić, choć sala jest klimatyzowana. Teraz kolej na Adama. Nie wolno mi mówić po polsku. Muszę mu przekazać informację i czekać, co powie. Zelcer idzie po niego. Adam wchodzi pewnym krokiem i uśmiecha się do mnie, Sandlerowi ledwo kiwa głową.
- Adam, - zaczynam niepewnie – przepraszam, że przekazuję Ci tę informację w taki sposób, ale zmusiły mnie okoliczności – widzę, jak uśmiech gaśnie i pojawia się niepokój – Jestem z Tobą w ciąży – wyrzucam jednym tchem – Chcę Cię prosić, żebyś oficjalnie uznał to dziecko za swoje przy świadkach – czuję, że pieką mnie policzki. Adam stoi blady, jak ściana.
- Od kiedy wiesz? – głos ma cichy.
- Zrobiłam test po przylocie tutaj – podsuwam test w jego stronę. Prawie czuję, jak wszystko układa mu się w głowie: moje zmienne nastroje, wizyta w aptece, szepty z Moniką, nasza wczorajsza rozmowa, mój brak apetytu rano… - dziś rano powtórzyłam drugi u Moniki w pokoju.
- Czy uznaje pan się za ojca? – Zelcer pyta beznamiętnym tonem.
Widzę na twarzy Sandlera mściwą satysfakcję, kiedy patrzy, jak Adam przetrawia to, co usłyszał. Boże, Adam, wybacz mi. Zaraz Ci wszystko wytłumaczę, ale powiedz „tak”! W ogóle nie wzięłam pod uwagę, że może zrobić inaczej. Gdybym mogła go dotknąć. Czuję, że broda mi drży. Stanley kładzie mi dłoń na ramieniu, jakby chciał mnie ochronić.
- Adam – szepczę bezgłośnie, błagalnie…
- Oczywiście, że jestem ojcem tego dziecka – mówi pewnym głosem, patrząc na mnie bez uśmiechu – Nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości – te słowa kieruje w stronę Sandlera.
- Myślę, że w tej sytuacji może pan pozostać na sali – Stanley zwraca się oficjalnie.
Wszystko toczy się teraz jakby obok nas. Patrzę na Adama wzrokiem pełnym bólu i poczucia winy. Wystawiłam go na próbę, ale musiałam to zrobić! On też kazał mi czekać na swoją decyzję. Boże, muszę mu jak najszybciej wszystko wyjaśnić. Mam nadzieję, że mi wybaczy. Patrzy na mnie z dziwnym wyrazem oczu: żalu, pretensji, współczucia? Chyba żalu. Czy to znaczy, że nie chce dzieci? Och Adam, nie jestem w ciąży, tylko jeszcze nie mogę Ci o tym powiedzieć.
- … mój klient wycofuje oczywiście swoje zarzuty wobec pani. W tej sytuacji, nie mogło być mowy o nagabywaniu. Jeśli czuję się pani obrażona, pan Sandler jest gotów zadośćuczynić…
- Nie ma potrzeby – Adam mówi to lodowatym tonem – chcielibyśmy zakończyć to jak najszybciej. Stanley, czy zechcesz dokończyć w naszym imieniu?
- Proszę bardzo – Stanley zerka na Adama, jakby chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymuje – Nie żywimy urazy. Sprawę uważamy za zamkniętą. Oczywiście liczymy na dyskrecję i zapewniamy o takowej z naszej strony.
Jeszcze uściski dłoni i koniec. Po sprawie.
- Moje gratulacje – Sandler ściska dłoń Adama.
- Dziękuję – szeroki uśmiech pojawia się na chwilę na jego twarzy. Co za ulga. Jednak, kiedy odwraca się do mnie uśmiech ginie. Obejmuje mnie jednak ramieniem i wychodzimy na korytarz. Monica przestępuje z nogi na nogę. Jest strasznie zdenerwowana. Żeby tylko jej to nie zaszkodziło.
- Wszystko dobrze – mówię szybko – nie denerwuj się. Opowiemy Ci za chwilę – podchodzę do Stanleya – Proszę zachować dyskrecję do czasu, aż zdecydujemy z Adamem, co dalej, OK.?
- Oczywiście – kładzie mi dłonie na ramionach – to był dobry ruch. Pokerowy – mówi z uśmiechem. Czyżby zrozumiał więcej, niż myślę? – Wracam do NY jutro, ale mam tu parę spraw do załatwienia. Będziemy w kontakcie – odwraca się do Adama – chyba macie sporo do omówienia? Długo kazałeś czekać na decyzję – krzywi się.
- Cóż, trochę się zdziwiłem – mówi niechętnie – Potem pogadamy.
Stanley nas opuszcza, składając obietnicę, że zjemy razem kolację.
- Usiądźmy gdzieś i porozmawiajmy. Umieram z ciekawości – Monica przygląda nam się podejrzliwie – co się dzieje? Nie cieszycie się?
- Jasne, że się cieszymy – Adam macha na taksówkę – zależy, o co pytasz?
- Nic nie rozumiem, przecież wszystko poszło po naszej myśli.
- Nie wszystko – mówię ze złością – Powiedziałam Adamowi, że jestem w ciąży.
- Jak mogłaś? – Adam wybucha, zanim Monica odzyskuje mowę – Rozmawialiśmy wczoraj. Mogłaś mi wtedy powiedzieć, albo dziś rano! Nie chodzi o dziecko, chociaż, o to też, ale o sposób, w jaki się dowiedziałem.
- Przecież powiedziałam, że zmusiły mnie okoliczności. Gdyby nie to…
- Zaraz - Monica łapie mnie za ramię – jesteś w ciąży?
- No właśnie nie! Chyba nie – poprawiam się – Raczej nie jestem. Pokazałam im ten test – rozchylam dyskretnie torebkę.
Monica patrzy zaskoczona, ale widzę, że coś zaczyna jej świtać.
- Czy możesz mi wreszcie powiedzieć, czy jestem tym ojcem, czy nie? – Adam zaciska mi dłonie na ramionach - Co to znaczy „raczej”?
- Adam, jesteś idiotą! – krzyczy Monica i bierze mnie w ramiona, a ja zaczynam płakać. Wreszcie stres opada – Stanley wie? – pyta, głaszcząc mnie po głowie
- Chyba się domyśla – pociągam nosem – powiedział, że to dobre posunięcie.
- Spadajmy stąd – Adam patrzy na nas z zakłopotaniem – widać nas chyba z kancelarii. Poza tym Sandler może za chwilę wychodzić, a chyba nie chcecie, żeby był świadkiem tej sceny – wpycha nas do taksówki – Proszę nas zawieźć w jakieś miłe miejsce na lunch. Raczej na uboczu.
Nie odzywamy się do siebie, tylko ja wycieram co chwilę nos. Jedziemy chyba z 15 minut w całkowitej ciszy. Każde z nas przetrawia po swojemu to, co się stało. Ostatnie łzy spływają mi po policzkach.
- Nie płacz już – Adam wzdycha ciężko.
Czuję się okropnie. Wiem, że to był dla niego szok, ale jest mi przykro, że tak długo się zastanawiał. Taksówka zatrzymuje się przed niskim budynkiem położonym trochę na tyłach przyplażowych hoteli. Wchodzimy do niedużej ale bardzo ładnej restauracji. Natychmiast pojawia się kelner i proponuje nam stolik w głębi. Prosimy, żeby przyniósł nam trzy sałatki z tuńczykiem, pieczywo i wodę.
- Chcę usłyszeć wszystko po kolei – Monica siada naprzeciw mnie – A Ty nie przerywaj! – opiera palec o pierś Adama.
Zbieram myśli i opowiadam, jak to wyglądało. Kiedy dochodzę do momentu, kiedy ustaliliśmy, że poprosimy Adama o potwierdzenie ojcostwa, puszczają mi nerwy.
- Myślałam, że serce mi pęknie, jak stałeś tam bez słowa! O czym myślałeś? Że może nie być Twoje? – znowu czuję łzy pod powiekami. Myślałam, że wypłakałam już wszystkie.
- Zastanawiałeś się? – Monica patrzy na niego z wyrzutem.
- Nie, Maleńka – Adam przygarnia mnie ramieniem – po prostu tyle myśli przekołowało się wtedy przez moją głowę. Nawet przez chwilę nie miałem wątpliwości, że jeśli jesteś w ciąży, to tylko ze mną. To było dla mnie oczywiste. Tylko byłem zły, że to ukrywałaś…, że mnie zaskoczyłaś... Nie zdawałem sobie sprawy, że czekacie…
- Niczego nie ukrywałam! To mi przyszło do głowy spontanicznie. Stanley to podchwycił i poprowadził dalej. Pytał tylko, czy na pewno potwierdzisz ojcostwo, a ja byłam pewna, więc się zdecydowaliśmy na taki krok.
- Ale skąd miałaś ten test, skoro nie planowałaś tego wcześniej?
- Nie mogę Ci powiedzieć – zerkam ukradkiem na Monikę.
- Och, dajcie spokój – wzdycha – tylko, niech to zostanie między nami. Adam, poznaj Summera juniora – bierze ode mnie pudełko z testem – Schowam go sobie na pamiątkę.
- Monica! - Adam otwiera szeroko oczy i wypuszcza mnie z objęć – Naprawdę? Boże, teraz rozumiem! – klepie się dłonią w czoło – Więc naprawdę nie jesteś w ciąży, tylko wzięłaś test Moniki – upewnia się.
- Posłuchaj, nigdy nie postawiłabym Cię w takiej sytuacji celowo. Nie jestem dumna z tego, że kłamałam, ale pocieszam się, że to była samoobrona. Kłamstwo za kłamstwo. Poza tym, pamiętaj, że studiuję medycynę, a nie historię sztuki i jeśli zajdę kiedyś w ciążę, to pewnie będzie to dobrze zaplanowane – splatam ręce na piersiach – chyba powinieneś pogratulować przyszłej mamie, ja to już zrobiłam rano.
Adam bierze Monikę w ramiona. Patrzę jak ją tuli i czuję ukłucie gdzieś koło serca. Co ja bym dała za to, żeby mnie tak przytulił wtedy na sali. Kelner przynosi nasze zamówienie. Patrzy z uśmiechem na Monikę i Adama. Wyglądają jak para zakochanych.
- Zjedzmy coś – Monica wyswabadza się z objęć – Jestem głodna, jak wilk! Chyba zadzwonię do mojego lekarza. Mam nadzieję, że pozwoli mi lecieć samolotem. Nie wyobrażam sobie powrotu do domu samochodem.
- W razie czego moglibyśmy pojechać z Tobą – patrzę pytająco na Adama, który natychmiast kiwa głową – nie zostawimy Cię samej.
- Nie będę sama, – dotyka z uśmiechem brzucha – Nie mogę uwierzyć, że tam jest. Poza tym macie chyba własne plany?
- Owszem, ale możemy je zmodyfikować – Adam zastanawia się chwilę – Chyba powinnaś powiedzieć Steewowi. Wiem, że wolałabyś romantyczną kolację albo łóżko, ale wierz mi, że taką wiadomość warto dostać nawet na sali pełnej prawników i drani.
Widelec prawie wypada mi z ręki.
- To ja Was na chwilę zostawię i zadzwonię do dr Smitha, powinien być już po lunchu – zerka na zegarek – Chyba powiem Steewowi, że może mi kupić ten telefon mobilny. Byłam przeciwna, ale teraz by się przydał.
- Naprawdę tak uważasz? – pytam, kiedy Monica nas opuszcza – Nie sprawiałeś wrażenia zadowolonego. Chociaż, z drugiej strony, trudno się dziwić…
- To było jak grom z jasnego nieba! Zrozum, że dla mężczyzny to straszny stres. Nagle zdałem sobie sprawę, że będę miał rodzinę na utrzymaniu, a przecież nie mam pracy. Ty na studiach, a tu dziecko i jeszcze Twoi rodzice... Jak to przyjmą?
- Zdążyłeś pomyśleć to wszystko w takim krótkim czasie? – patrzę z niedowierzaniem.
- To było jak kalejdoskop. Obrazy nakładały się jeden na drugi i nagle ogarnął mnie strach, ale nie przed tym, że jesteś w ciąży, tylko przed tym co muszę zrobić. Chciałem, żeby było po kolei, a tu nagle tempo wzrosło. Poczułem się jak na rollecosterze.
- Na szczęście nie musisz się już martwić. Już Ci powiedziałam: nie jestem w ciąży i na razie nie zamierzam być.
- Ale próbować możemy? Tak żeby nie wyjść z wprawy – przechyla głowę i uśmiecha się nieśmiało, jak mały chłopiec.
- Możemy – nie mogę się na niego dłużej gniewać, kiedy tak patrzy.
- Tylko obiecaj mi, że jak będziesz planowała tę ciążę, to ze mną – unosi moją brodę w górę i wpatruje się we mnie. Ma takie ciemne oczy… Mam wrażenie, że widzę w nich odbicie jego duszy.
- Zdajesz sobie sprawę, o co mnie prosisz?
- Chyba tak.
- Uff, Steew przyleci jutro! – Monica staje jak wryta – Coś Wam przerwałam? Sorry.
- Nie, po prostu się godziliśmy – Adam prostuje się na krześle – Powiedziałaś mu? Co on na to? Jak zareagował?

- Oszalał!