Kraków
Jak
to dobrze, że mamy wolną środę. Powoli zaczyna się gorączka przed egzaminami. Nawet
jestem z tego zadowolona. Przy tym poziomie stresu nie mam czasu myśleć o
uczuciach. Tylko przed snem dopada mnie jakaś chandra. Nie wiem, skąd się to
bierze. Mam nadzieję, że z czasem przejdzie. Tak przynajmniej mówi moja babcia:
„Czas leczy rany”. A tato zawsze dodaje: „chyba, że się wcześniej od nich
umrze”. Ale ja nie umieram. Przepłakałam dwie noce i wystarczy. Nie wiem, czy
podjęłam słuszną decyzję czy nie, ale wiem jedno: Jeśli chcę mieć wakacje, to
muszę wziąć się w garść.
Przejeżdżam
dwa przystanki i dalej idę piechotą. Jest tak pięknie, że chyba nic nie jest w
stanie zepsuć mi humoru. Idę z uśmiechem po nasłonecznionej stronie ulicy. Mam
na głowie burzę włosów, więc przechodnie zerkają na mnie ciekawie. Uwielbiam
maj. Na naszej polance kwitną już poziomki. Może nawet są już małe zielone
owocki. Dochodzę do znajomej bramy i mój dobry nastrój pryska. A co, jeśli Adam
tam jest? Na chodniku stoi zaparkowana sportowa honda. Ciekawe, kto przyjechał
takim wózkiem? Może Bogdan. On wygląda na taki samochód. Stoję chwilę, ale ile
można się zastanawiać? Schodzę do Klubu. Wszyscy już na mnie czekają. Jak to
jest, że zawsze jestem punktualnie a wszyscy są przede mną. Na szczęście ani
Adama ani Bogdana nigdzie nie widać. Robimy makijaż a fotograf przegląda moje
stroje. Tak jak myślałam, najbardziej pasuje mu ta krótka sukieneczka.
Dopasował do niej czarny szal z kogucich piórek, połyskujący zielenią i
granatem. Przypinamy go szpilkami do dołu sukienki. Wygląda bosko! Wsuwam na
nogi moje szpilki, ale nie pasują. Są za masywne. Potrzebujemy czegoś
lżejszego. Znajduje w swoich rzeczach czarne satynowe sandałki na obcasie. Przypinamy
do nich lśniące klipsy i wyglądają z daleka na istne cudo. Są o numer za małe,
ale daję radę je wcisnąć.
- Nie przejmuj się. Cały czas
będziesz siedzieć – fotograf ustawia statyw z aparatem.
Rozsiadam
się na wysokim stołku na tle baru. Muszę wykręcać się we wszystkie strony,
przechylać, zakładać nogę na nogę, ale ciągle coś jest nie tak.
- Słuchaj - mówi w końcu fotograf
– masz przyciągnąć ludzi, masz pokazać, że tu jest fajnie, masz pokazać radość!
Albo mnie uwiedź, pokaż COKOLWIEK!
Zamykam
oczy i szukam w pamięci czegoś naprawdę beztroskiego. Przychodzi mi do głowy
Kuba, kiedy biegnie do mnie z pudełkiem klocków, które dostał pod choinkę i jak
wiruje ze mną i Julką, kiedy prosiłam o zgodę na wyjazd do Zwardonia. Zaczynam
się śmiać, bo przypomina mi się jak Adam przewrócił mnie w śnieg. Adam. Czuję
jego dotyk na ciele. Tak materialnie!
- Super! – fotograf wyrywa mnie z
objęć wspomnień – weź to!
Podaje
mi długą szklaną fifkę z papierosem. Barman podchodzi do mnie z zapalniczką.
Zauważam, że jest duża, metalowa, jak na amerykańskich filmach. Nie patrzy na
mnie, tylko na coś w głębi sali. Odwracam się powoli i widzę Bogdana z jakimś
facetem w dżinsie od stóp do głów. Jeszcze tego tu brakowało! Krzywię się
lekko, co nie uchodzi uwadze barmana. Wracam do pozowania. Na szczęście teraz
mam siedzieć bokiem i udawać, że palę.
- Nie widać nóg! – Bogdan
podchodzi bliżej.
Bezceremonialnie
wchodzi w kadr i podnosi moją rękę do ust.
- Witaj piękna – mówi to niskim
szarmanckim tonem.
- Witaj – odpowiadam krótko,
najspokojniej jak potrafię.
Nagle
widzę pobladłą z wściekłości twarz fotografa. Przełykam ślinę. Nie jest dobrze.
Fotograf podchodzi i przybliża swoją twarz do twarzy Bogdana.
- Zechce pan zejść z kadru? –
pyta lodowatym tonem.
- Oh, przepraszam – pierwszy raz
widzę Bogdana zmieszanego – chciałem tylko, żeby lepiej było widać jej nogi i
odsuwa swoją opierścienioną łapą brzeg mojej sukienki.
Odsuwam
jego rękę trochę zbyt gwałtownie, tak, że odrywa się jedno z piórek przypiętego
szala. Fotograf blednie i umieszcza brzeg sukienki na poprzednim miejscu.
- Nie reklamujemy burdelu, tylko
Klub – mówi dobitnie i wraca do zdjęć.
Uwielbiam
go w tej chwili. Zaciągam się papierosem i wypuszczam dym. Jakie cudowne
uczucie. Patrzę na fotografa z podziwem. Potrafi sobie radzić z ludźmi.
Po kilku
minutach kończymy zdjęcia i demontujemy mój strój. Odstawiam sandałki na
stołek. Podchodzi Bogdan i ogląda je z dezaprobatą.
- Co to za badziewie? – trąca
klips, który natychmiast odpada od buta.
- Na zdjęciu będą wyglądały na
drogie i ekskluzywne – bronię naszego dzieła – Te oczywiście nie nadają się do
chodzenia. Zresztą i tak są za małe, ale jeden numer, to do przyjęcia jak się tylko siedzi.
Poznaj
profesjonalistów, dupku! Fotograf się nie odzywa. Chowa sprzęt do wielkiej
aluminiowej skrzynki wyłożonej gąbką.
- Chciałbym Cię odwieźć – Bogdan
nie odstępuje mnie na krok.
- Dzięki, ale mam coś do
załatwienia tu niedaleko. Zresztą chętnie się przejdę – nie wsiądę z nim do
samochodu.
Jest
zawiedziony, ale nie nalega. Zastanawia się nad czymś, ale barman woła go do
telefonu, więc tylko kiwa na faceta w dżinsie. Idę do łazienki zdjąć sukienkę.
Kiedy wracam, Bogdan kończy rozmawiać z „dżinsowym”, spieszy się gdzieś.
Podchodzi do mnie i całuje mnie w rękę.
- Jeszcze się zobaczymy – mówi z
uśmiechem i szybko wychodzi nie czekając na moją odpowiedź.
Wciągam
głęboko powietrze. Fotograf coś podpisuje, bierze od „dżinsowego” kopertę i
zagląda do środka. Jest zadowolony, mruga do mnie. Facet w dżinsie podchodzi
teraz do mnie.
- Kidziński, jestem właścicielem
agencji Coral-Art – przedstawia się – mam się z panią rozliczyć.
Wyciąga
kartkę A4 z teczki i podaje mi do podpisania. Czytam kolejne punkty: zdjęcia SA
własnością zamawiającego…, bla, bla, bla…, nie wolno publikowac bez zgody
właściciela…, bla, bla, bla, wynagrodzenie dla modelki 500.000 zł. Podnoszę
głowę, to chyba błąd? Owszem ceny rosną
w tempie odrzutowca, ale to już przesada. Facet wzrusza ramionami.
- Pan Bogdan tyle wpisał, to on
płaci.
Patrzę
na fotografa. Ma dziwną minę. Kurde, on chyba nie myśli, że ja…? Przełykam
głośno ślinę.
- Ile wynosi normalna stawka w
pana agencji? – pytam „dżinsowego”.
- No, normalnie to za coś
takiego, to do 100 tysięcy, ale jak właściciel daje tyle, to ja nic do tego nie
mam – zaczyna się jąkać.
Przekreślam
500.000 zł i wpisuję 100.000 zł. Nie kupisz mnie, draniu! Co za bezczelny typ!
A ci durnie myśleli pewnie, że będę się wdzięczyć do tego obleśnego cinkciarza!
- Ale ja już wziąłem prowizję –
jęczy „dżinsowy” – nie może pani tego zrobić.
- Mogę – staram się, żeby mój
głos brzmiał podobnie jak głos fotografa, kiedy rozmawiał z Bogdanem. – Jak się
panu nie podoba, to proszę przekazać resztę na… - zastanawiam się chwilę –
dokarmianie zwierząt w Zoo. Ze wskazaniem na jelenie – dodaję lodowatym tonem.
Słyszę
chichot barmana. Niechcący nieźle mi wyszło.
- A czy zechce pani to dopisać tu
na dole? – „dżinsowy” jest bardzo nieszczęśliwy, ale nie próbuje nawet
dyskutować.
- Oczywiście – mówię już
spokojnie i biorę od barmana długopis.
Widzę
w jego oczach coś w rodzaju sympatii. Podaje mi kieliszek białego wina.
- Ma koszt firmy – mówi z
uśmiechem, a potem szybko dodaje – a raczej na koszt barmana.
Wino
jest raczej wytrawne, ale smakuje wspaniale, bo zaschło mi w gardle. Wychodzimy
z Klubu razem z fotografem i idziemy kawałek razem.
- Dobrze zrobiłaś – mówi nagle
fotograf – choć szkoda tej kasy.
- Wiem – spuszczam głowę i
wzdycham.
- Nie martw się – fotograf
poklepuje mnie po plecach – Piotr szykuje dla Ciebie coś naprawdę fajnego. Jak
to wypali, to się obłowisz. Dostaniesz kilka zdjęć z tej sesji do albumu. Pamiętaj
tylko, żeby zapisywać daty i nazwiska fotografów, jeśli nie ma pieczątki na
odwrocie. Jak zdjęcie jest dla projektanta albo dla dużej firmy, to też warto
to napisać.
- Daj spokój, jak się ma za sobą
trzy sesje, to nie trudno pamiętać – mówię z lekceważeniem.
- Ale zdjęć będzie przybywać i
ani się obejrzysz, a nie będziesz wiedziała, które są skąd – zatrzymuje się –
mam tu samochód. Podwieźć Cię?
- Nie, przejdę się.
Spacer
dobrze mi zrobi. Muszę przemyśleć to, co się stało w Klubie. Dlaczego myślałam
wtedy o Adamie, a nie o Robercie? Czy tylko z powodu skojarzenia ze Zwardoniem?
Serce zaczyna mi bić szybciej. Dlaczego nie mogę go po prostu zapomnieć? On
mnie nie kocha. Czuję jakiś ciężar w żołądku. Może to przez to wino? Nie można
nikogo zmusić do miłości, choćby nie wiem co. To, że ja się w nim zakochałam,
nie wystarczy! Czuję, że skądś to znam, ale szybko odganiam tę myśl. Ciągnie
mnie na rynek, ale wolę nie zapuszczać się teraz w tamte rejony. Skręcam
wcześniej i idę na Błonia.
---
- Ola, a są tam lwy i tygrysy? –
Kuba patrzy na mnie wyczekująco.
-Są - biorę go za rękę – i są
pantery i rysie. Ale najfajniejsze są chyba małpy.
- Ale pójdziemy do lwów? – Kuba
ciągnie mnie do bramy Zoo.
Idziemy
przodem, a za nami rodzice. Dziwnie się czuję, przechodząc przez bramę Zoo.
Rozglądam się odruchowo, jakbym spodziewała się zobaczyć Adama w każdej chwili.
Przestań idiotko! Ganię się w myślach. On wcale nie musiał tu przychodzić
akurat dzisiaj. W ogóle nie musiał tu przychodzić. Zastanawiam się, czy to całe
przedstawienie z jeleniami nie było tylko po to, żeby mnie zaintrygować. A ja
przekazałam 400.000 zł na dokarmianie jeleni. Jestem walnięta! No, ale z
drugiej strony, co miałam zrobić? Idziemy do klatek z małpami. Kubie
najbardziej podobają się szympansy i małe strasznie ruchliwe małpki. Teraz
musimy iść do drapieżników, bo inaczej wywierci nam dziurę w brzuchu. Akurat
zbliża się pora karmienia, więc mamy pokaz zręczności w wykonaniu czarnej
pantery. Kuba jest zachwycony. Biegnie do wybiegu z lamami. Alejka okala cały
wybieg, więc biegnę za nim. Dalej idzie się do bardziej dzikiej części, ale tam
akurat nie mam ochoty się zapuszczać, więc okrążamy biegiem alejkę. Kuba szybko
biega, ledwo daję radę go dogonić. Wreszcie łapię go i każę popatrzeć na małe
lamy. Poczekamy na rodziców, którzy zostali daleko w tyle. Zdyszana podnoszę
głowę i widzę znajomą sylwetkę w alejce za wybiegiem. Adam! Chcę się cofnąć,
ale wtedy on odwraca głowę. Poznał mnie, zwalnia. Nasze oczy krzyżują się na
bardzo długą chwilę. Czuję ten wzrok gdzieś w trzewiach. Nie mogę odwrócić
głowy, on mnie hipnotyzuje. Mam w gardle pustynię.
- Ola, ta lama jest jakaś inna –
Kuba szarpie mnie za rękę i odrywam wzrok od Adama.
- Bo to jest wielbłąd – wyduszam
z siebie przez ściśnięte gardło.
Podnoszę
głowę, ale Adama już nie ma. Oddycham ciężko.
- Coś się stało? – tato patrzy na
mnie uważnie – Coś słabo z Twoją kondycją. Dyszysz jak parowóz.
Wracamy
spacerkiem. Kuba się zmęczył i tato niesie go „na barana”. Idę milcząc obok
mamy. W głowie mam kompletną pustkę.
- Pani Stawiarska strasznie mnie
wypytywała o Ciebie – mama mówi to tak, żeby tato nas nie słyszał.
- Tak? – zerkam na mamę – a o coś
konkretnego, czy tak ogólnie?
- Przede wszystkim o Twoją pracę,
ale też o studia. Podobno znów jesteście razem z Robertem? – słychać w jej
głosie urazę, że jej nie powiedziałam
- Podobno – mówię powoli – to
okres próbny. Spotkaliśmy się, jak byłam na Wielkanoc i postanowiliśmy
spróbować jeszcze raz. Zobaczymy, jak będzie.
- Ach tak – mama unosi brwi – z
jej wypowiedzi wynikało coś innego.
- Nie mogę odpowiadać za wypowiedzi
pani Stawiarskiej – ciekawe, co takiego – A możesz mnie oświecić?
- Ja odniosłam wrażenie, że
planujecie dalsze życie razem. W każdym razie usłyszałam, że przenosisz się do
Warszawy po tym roku. Szkoda, że dowiaduję się tego od obcych – mama już nawet
nie ukrywa, że jest tym zbulwersowana.
- No to wyobraź sobie, jak ja
jestem zdumiona – mówię powoli – skoro dowiaduję się tego od Ciebie.
Mama
nic nie mówi. Idziemy obok siebie przez dłuższą chwilę. W końcu postanawiam się
dowiedzieć czegoś więcej.
- Ona to wymyśliła, czy Robert
jej powiedział? – pytam ze spokojem, na jaki tylko mnie stać.
- No, podobno ustaliliście to z
Robertem – mama potrząsa głową – ale kto i co, to nie wiem. Przecież nie będę
jej wypytywać o plany mojej własnej córki. Pytam Ciebie. Może wypadałoby
najpierw poinformować rodziców?
Mówi
to na tyle głośno, że tato zatrzymuje się i odwraca.
- O czym? – pyta zaciekawiony.
- O tym, że podobno planuję swoje
dalsze życie z Robertem w Warszawie od przyszłego roku – mówię to spokojnym
lodowatym tonem, jak „modliszka” – Tylko, że jakoś nikt mnie o tym nie raczył
poinformować. Za to, jak znam panią Stawiarską, to pół Skarżyska o tym wie.
Jaka
ja byłam głupia, że dałam się nabrać na tę jej serdeczność. Ciekawe, co ona
knuje? Robert tego nie wymyślił. On jest zbyt prostolinijny. Że też ma taką
intrygantkę za matkę. Zerkam na tatę. Patrzy na mamę marszcząc brwi.
Niepotrzebnie się odezwałam, ale to mama zaczęła… Mogła mówić ciszej.
- Koniec końców, przenosisz się,
czy nie? – pyta wreszcie tato.
- Nie! – jestem tego tak pewna
jak tego, że tu stoję.
- No, to mamy jasność – tato
odwraca się i idziemy do samochodu.
Jedziemy
na obiad do „Chawełki”. Zamawiam kawałek kurczaka bez ziemniaków, tylko z
surówką. Mama patrzy na to z dezaprobatą. Za to tata jest w świetnym humorze.
Nalewa nam do kieliszków białe wino. Sobie tylko odrobinę, bo prowadzi.
- Za dwa tygodnie będziemy
jeździć nowym samochodem – mówi.
Patrzę
zaskoczona. Mama gromi go wzrokiem, ale po chwili też wznosi kieliszek. Nic nie
mówili. Nasz polonez ma dopiero pięć lat.
- Co to będzie? – nie mogę się
doczekać
- Polonez Caro – mówi tato z dumą
– nowy!
Teraz,
to już całkiem mnie zaskoczyli. Nowy samochód? Za co? Patrzę na mamę w
osłupieniu. Przecież ciągle mówili, że spłacają raty, że nie możemy jechać na
wakacje nigdzie dalej niż do Bułgarii. A teraz to? Wygrali w totolotka czy jak?
- Stać was na to? – wyrywa mi
się, zanim gryzę się w język.
- No, wiesz – mama patrzy na tatę
ciepło – były takie zmiany kredytowe w banku, że jakoś udało się spłacić
szybciej część rat.
No
tak. Olka coś mi mówiła, ale nie wiedziałam o co chodzi. Z resztą, to nie na
moją głowę. Jedno wiem, rodzice mają spłacony kredyt, więc tato może mniej
pracować. Patrzę na niego. Jest przystojny. Ma pojedyncze siwe włosy, których i
tak nie widać w blond czuprynie. Odpoczął trochę i wygląda dziś młodziej niż
zwykle. A może to kwestia stroju. Kupują samochód. Czyli kolejny kredyt.
- Tato - załamuję ręce – znów
będziesz tyle pracował, tylko teraz na samochód.
- Nie będzie tak źle – uśmiecha się tato –
wziąłem kolegę na drugi fotel.
- Od kiedy? – same zmiany u nich
- Od przyszłego tygodnia, ale
fotel już stoi. Unit ma przyjechać z Niemiec za trzy dni. Kupiłem używany.
Kupiliśmy – poprawia się, patrząc na mamę
----
Kiedy
tato odwozi mnie wieczorem do akademika, opowiada mi o całym przedsięwzięciu.
Wygląda na to, że wreszcie staną na nogi. Spłacili pożyczkę, doposażyli gabinet
i kupują nowy samochód.
- Julka wie? – pytam
- Wie – tato wzdycha – dalej
jesteście pokłócone?
- Nie. Przeprosiłam ją w liście –
mówię ze śmiechem – a wczoraj dostałam od niej list, bardzo podobny do mojego.
Nie potrafimy się długo na siebie gniewać.
- To dobrze – tato całuje mnie na
pożegnanie – Widzimy się jutro w hotelu na śniadaniu. Przyjedziesz sama?
No
pewnie, że przyjadę sama. Ja tu jestem „u siebie”.
---
W poniedziałek mam wrażenie, że wizyta
rodziców była sto lat temu. W nocy śnił mi się Adam. Byliśmy w Zoo i podszedł
do mnie blisko. Chciałam go dotknąć, ale nie mogłam. Błagałam, żeby mnie
dotykał, a on tylko stał i patrzył, ale ten wzrok był taki, że nie mogłam się
powstrzymać, więc zaczęłam dotykać się sama. Aż w końcu się zlitował i wziął
mnie w ramiona. Kiedy upadliśmy na trawę, obudziłam się, ale byłam taka
roztrzęsiona, że już do rana nie mogłam zasnąć.
- To normalne. Mnie się Artur śni
do tej pory – Ola wyciąga z torby jabłko – Chcesz „gryza”?
- Daj – jest południe, a ja od
śniadania nic nie jadłam – Zjesz ze mną? Rodzice przywieźli mi pieczonego
kurczaka.
- Kurczaka? Jasne! – słyszę
entuzjazm w głosie – O kurde, ale wózek!
Odwracam
się i widzę sportową hondę zaparkowaną niedaleko naszego akademika.
- Chyba nawet wiem, czyj – mam nadzieję, że to przypadek.
Niestety,
kiedy podchodzimy bliżej, drzwi się otwierają i pojawia się w nich Bogdan. Nawet
nieźle wygląda w dżinsach i jasnoniebieskiej koszuli. Zwracam uwagę na jasne
zamszowe buty. Wyglądają na drogie. Przyspieszam kroku, ale to niewiele pomaga.
- Ola! Co za niespodzianka! –
robi krok w moją stronę.
- Cześć Bogdan, co tu robisz? –
kontem oka widzę, jak reszta mojej grupy ciekawie nam sie przygląda – Ola,
zostań ze mną – syczę.
- Więc tutaj mieszkasz – nie
odpowiada na moje pytanie.
- Owszem – mówię obojętnie –
przepraszam, ale trochę się spieszę.
- Zajmę Ci tylko chwilę – mówi z
uśmiechem i sięga do samochodu – to dla Ciebie.
Wyjmuje
spore białe pudełko przewiązane niebieską wstążką. Ciastka czy co?
- Dziękuję – mówię szybko – ale
nie chcę prezentów. W ogóle, nic od Ciebie nie chcę.
- To nie jest ode mnie – marszczy
brwi – tylko od Klubu. Nie przyjęłaś wynagrodzenia.
- Przyjęłam, ale tyle, ile mi się
należało – poprawiam go uprzejmie.
- Zasługujesz na znacznie więcej
– mówi, patrząc wymownie na akademik.
Widzę,
że Ewa i kilka innych osób zwolniły i nadal nas obserwują. Ola przestępuje z
nogi na nogę.
- Nie mogę tego przyjąć – mówię
zimno – doskonale o tym wiesz! Nie kupisz mnie, jeśli o to chodzi. Nie jestem
na sprzedaż.
Serce
mi wali, ale moje słowa chyba odnoszą skutek, bo Bogdan odkłada pudełko na
maskę samochodu. Patrzy na mnie uważnie.
- Przepraszam, jeśli Cię uraziłem
tymi pieniędzmi – mówi wreszcie – zachowałem się jak cham. Chciałbym to
naprawić. Czy możesz przyjąć ten prezent? Jest specjalnie dla Ciebie.
- Naprawdę nie mogę – mówię,
zerkając na wyraźnie już zaintrygowaną grupę stojącą kilkanaście kroków od nas.
- Rozumiem – Bogdan daje za
wygraną – W takim razie do zobaczenia w Klubie. Mam nadzieję, że przyjdziesz na
nasz jubileusz. Przyślę Ci zaproszenie, jak tylko będzie gotowe. To ostatnia
sobota maja.
- Dzięki, postaram się – macham
mu ręką i odwracam się do Oli.
Szybkim
krokiem odchodzimy w stronę Ewki i reszty. Całe szczęście, że nie całował mnie
po rękach. Nie cierpię tego. Wszyscy się na nas gapią.
- No co, samochodu nie
widzieliście? – warczy do nich Olka.
- Fajnych masz kolegów – rzuca
jeden z chłopaków drwiącym tonem.
- To nie kolega, tylko właściciel
Klubu Jazzowego, ale którego robiłam zdjęcia – mówię lodowatym tonem – Nie ja
go wybierałam, tylko moja agencja.
Nie
jest to do końca prawda, ale nie muszą wiedzieć. Wypuszczam głośno powietrze. Wchodzimy
do budynku.
- Ale sobie miejsce znalazł,
dupek! – Olka kręci głową.
- Mógł jeszcze wparować do
pokoju, prosto na Ewkę – aż mnie trzęsie ze złości.
- Ciekawe, co Ci chciał dać? –
Ola marszczy czoło.
- Pewnie tort – mówię z przekąsem.
Wszyscy
wiedzą, że nie lubię ciasta z kremem. W ogóle, słodycze mogą dla mnie nie
istnieć. Co innego lody, najlepiej owocowe. Siadamy u Oli w pokoju nad zimnym
kurczakiem. Smakuje po domowemu. To lepsze niż obiad w stołówce.
---
Idziemy
na anatomię. Dzisiaj oddają kolokwium. Ola się strasznie denerwuje, więc już
nie będę jej zawracała głowy swoimi problemami. Wczoraj wieczorem gadałam długo
z Robertem, a potem śniłam o Adamie. To strasznie popieprzone. Rozumiem, że Oli
śni się Artur. Jest teraz sama, a on był, no cóż, świetnym kochankiem. Może jej
po prostu tego brakuje. Ale ja mam chłopaka i gadam z nim prawie codziennie.
Poza tym, my się nie „pukaliśmy”! Dlaczego moje głupie ciało pragnie właśnie
jego, skoro głowa nie? Tylko, że sny chyba powstają w głowie? Może ja jestem
jakaś nienormalna? Reaguję na Adama, jak jakaś nastolatka. Jesteś nastolatką!
Podpowiada mi, jak zwykle trzeźwo, mój rozsądek. Dość, bo oszaleję! Siadamy
przy stole. Ten dupek, asystent przynosi nasze prace.
- Bardzo mi przykro, ale brakuje
mi jednej pracy – mówi ze smutkiem – pani Nowak oddała tylko „szpilki”.
- Niemożliwe! – Ola wstaje z
miejsca blada, jak ściana – oddałam komplet.
- Ja widziałam, że oddała obie
kartki – wstaję natychmiast.
- Ktoś jeszcze to widział? – „dupek-asystent”
patrzy na resztę grupy.
Siedzą
ze spuszczonymi głowami. No jasne, grunt to się nie narażać. Nagle Radek
wstaje.
- Ja widziałem – patrzy z góry.
Jest o głowę wyższy od tego dupka.
Mierzą
się przez chwilę wzrokiem, po czym „dupek-asystent” odwraca się do Oli.
- Skoro tak, to jeszcze raz
poszukam, ale jak nie znajdę, to będzie pani musiała zaliczyć to ustnie.
Kiedy
wychodzimy na przerwę, natychmiast podchodzimy z Olą do Radka.
- Dzięki – mówi Ola – nie
sądziłam, że mi pomożesz. Wszyscy schowali głowy w piasek.
Radek
nad czymś intensywnie myśli. W końcu odciąga nas na bok.
- Słyszałem, że ten palant lubi
studentki – mówi ostrożnie.
- Co? – jesteśmy zszokowane –
Żartujesz!
Radek
kręci głową. No tak, powiedział „zaliczyć ustnie”. Czy to była aluzja? Ale tak
otwarcie? Skoro wie Radek, to inni też. Nie boi się, że to się wyda? Patrzę na
Olę. Jest blada jak ściana. Co tu robić? Widzę, że Ola prawie płacze.
- Może pójdę z Tobą? – pytam
nieśmiało.
- Razem pójdziemy – Radek wsuwa
ręce do kieszeni – Co zrobicie same?
Patrzę
na niego zaskoczona. Ma mściwy wyraz twarzy. Co mu się stało? Chodzi o Olę, czy
o to, że facet się do niej próbuje dobrać? Stanąłby tak w mojej obronie? Wolę
nie pytać. To nie ma znaczenia. Ważne, że pomoże Olce. Wracamy na zajęcia.
Oczywiście praca się nie znalazła.
- Proponuję pojutrze, po
zajęciach z trzecią grupą – „dupek- asystent” patrzy na Olę z góry.
- Dobrze – mówi Ola cicho.
To
będą ciężkie dwa dni.
---
W
środę po południu, zaraz po zajęciach zbieramy się na anatomię. Rozglądam się
za Radkiem. Nigdzie go nie ma. Mam nadzieję, że nie zmienił zdania. Wychodzimy
na ulicę, ale nadal go nie widać. Ola jest ledwo żywa ze zdenerwowania. Nie
możemy dłużej czekać. Idziemy w kierunku anatomii. Po drodze mijają nas ludzie
z trzeciej grupy. Czyli w zakładzie będzie pusto. Zerkam na Olę.
- Ola! Ola!
Odwracam
się i widzę Radka. Gdzie on był, do diabła? Ludzie się przed nim rozstępują.
Jest naprawdę duży. Nagle widzę, że za nim idzie większość ludzi z „naszego
stołu”.
- Przyprowadziłem posiłki – Radek
jest z siebie dumny
Ola
patrzy z niedowierzaniem. Wchodzimy do zakładu i idziemy pod gabinet naszego
asystenta. Ola puka do drzwi. „Dupek –asystent” otwiera drzwi i obleśny uśmiech
schodzi mu z twarzy, jak stara farba. Patrzy na nas zaskoczony.
- Przyszłam zaliczyć kolokwium –
Ola stoi wyprostowana.
- A my tu poczekamy na koleżankę – mówi głośno
Radek – tak na wszelki wypadek…
Znów
mierzą się wzrokiem. W końcu „dupek-asystent” robi krok w bok i wpuszcza do
środka Olę. Podchodzi do biurka i otwiera szufladę.
- Mam dla pani dobre wiadomości –
mówi z irytacją – koleżanka wzięła przez pomyłkę pani pracę. Proszę.
Podaje
Oli kartkę. Ola porusza ustami, ale nic nie słychać. Bierz tę kartkę i spadaj!
– myślę i chrząkam, żeby zwrócić na siebie jej uwagę. Podziałało. Ola odwraca
się w naszą stronę i szybko wychodzi. Zamyka drzwi. Stoimy jak barany i nagle
Ola zarzuca Radkowi ręce na szyję i zaczyna szlochać mu w koszulkę. Gdyby za
rogiem spadł samolot, Radek byłby pewnie mniej zaskoczony.
- Chodźcie – mówię do reszty i
zagarniam ich do wyjścia.
Widzę,
jak Radek unosi rękę i zaczyna gładzic Olę po włosach.
---
cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz