piątek, 28 lutego 2014

Radek



Kraków
                Jak to dobrze, że mamy wolną środę. Powoli zaczyna się gorączka przed egzaminami. Nawet jestem z tego zadowolona. Przy tym poziomie stresu nie mam czasu myśleć o uczuciach. Tylko przed snem dopada mnie jakaś chandra. Nie wiem, skąd się to bierze. Mam nadzieję, że z czasem przejdzie. Tak przynajmniej mówi moja babcia: „Czas leczy rany”. A tato zawsze dodaje: „chyba, że się wcześniej od nich umrze”. Ale ja nie umieram. Przepłakałam dwie noce i wystarczy. Nie wiem, czy podjęłam słuszną decyzję czy nie, ale wiem jedno: Jeśli chcę mieć wakacje, to muszę wziąć się w garść.
                Przejeżdżam dwa przystanki i dalej idę piechotą. Jest tak pięknie, że chyba nic nie jest w stanie zepsuć mi humoru. Idę z uśmiechem po nasłonecznionej stronie ulicy. Mam na głowie burzę włosów, więc przechodnie zerkają na mnie ciekawie. Uwielbiam maj. Na naszej polance kwitną już poziomki. Może nawet są już małe zielone owocki. Dochodzę do znajomej bramy i mój dobry nastrój pryska. A co, jeśli Adam tam jest? Na chodniku stoi zaparkowana sportowa honda. Ciekawe, kto przyjechał takim wózkiem? Może Bogdan. On wygląda na taki samochód. Stoję chwilę, ale ile można się zastanawiać? Schodzę do Klubu. Wszyscy już na mnie czekają. Jak to jest, że zawsze jestem punktualnie a wszyscy są przede mną. Na szczęście ani Adama ani Bogdana nigdzie nie widać. Robimy makijaż a fotograf przegląda moje stroje. Tak jak myślałam, najbardziej pasuje mu ta krótka sukieneczka. Dopasował do niej czarny szal z kogucich piórek, połyskujący zielenią i granatem. Przypinamy go szpilkami do dołu sukienki. Wygląda bosko! Wsuwam na nogi moje szpilki, ale nie pasują. Są za masywne. Potrzebujemy czegoś lżejszego. Znajduje w swoich rzeczach czarne satynowe sandałki na obcasie. Przypinamy do nich lśniące klipsy i wyglądają z daleka na istne cudo. Są o numer za małe, ale daję radę je wcisnąć.
- Nie przejmuj się. Cały czas będziesz siedzieć – fotograf ustawia statyw z aparatem.
                Rozsiadam się na wysokim stołku na tle baru. Muszę wykręcać się we wszystkie strony, przechylać, zakładać nogę na nogę, ale ciągle coś jest nie tak.
- Słuchaj - mówi w końcu fotograf – masz przyciągnąć ludzi, masz pokazać, że tu jest fajnie, masz pokazać radość! Albo mnie uwiedź, pokaż COKOLWIEK!
                Zamykam oczy i szukam w pamięci czegoś naprawdę beztroskiego. Przychodzi mi do głowy Kuba, kiedy biegnie do mnie z pudełkiem klocków, które dostał pod choinkę i jak wiruje ze mną i Julką, kiedy prosiłam o zgodę na wyjazd do Zwardonia. Zaczynam się śmiać, bo przypomina mi się jak Adam przewrócił mnie w śnieg. Adam. Czuję jego dotyk na ciele. Tak materialnie!
- Super! – fotograf wyrywa mnie z objęć wspomnień – weź to!
                Podaje mi długą szklaną fifkę z papierosem. Barman podchodzi do mnie z zapalniczką. Zauważam, że jest duża, metalowa, jak na amerykańskich filmach. Nie patrzy na mnie, tylko na coś w głębi sali. Odwracam się powoli i widzę Bogdana z jakimś facetem w dżinsie od stóp do głów. Jeszcze tego tu brakowało! Krzywię się lekko, co nie uchodzi uwadze barmana. Wracam do pozowania. Na szczęście teraz mam siedzieć bokiem i udawać, że palę.
- Nie widać nóg! – Bogdan podchodzi bliżej.
                Bezceremonialnie wchodzi w kadr i podnosi moją rękę do ust.
- Witaj piękna – mówi to niskim szarmanckim tonem.
- Witaj – odpowiadam krótko, najspokojniej jak potrafię.
                Nagle widzę pobladłą z wściekłości twarz fotografa. Przełykam ślinę. Nie jest dobrze. Fotograf podchodzi i przybliża swoją twarz do twarzy Bogdana.
- Zechce pan zejść z kadru? – pyta lodowatym tonem.
- Oh, przepraszam – pierwszy raz widzę Bogdana zmieszanego – chciałem tylko, żeby lepiej było widać jej nogi i odsuwa swoją opierścienioną łapą brzeg mojej sukienki.
                Odsuwam jego rękę trochę zbyt gwałtownie, tak, że odrywa się jedno z piórek przypiętego szala. Fotograf blednie i umieszcza brzeg sukienki na poprzednim miejscu.
- Nie reklamujemy burdelu, tylko Klub – mówi dobitnie i wraca do zdjęć.
                Uwielbiam go w tej chwili. Zaciągam się papierosem i wypuszczam dym. Jakie cudowne uczucie. Patrzę na fotografa z podziwem. Potrafi sobie radzić z ludźmi.
Po kilku minutach kończymy zdjęcia i demontujemy mój strój. Odstawiam sandałki na stołek. Podchodzi Bogdan i ogląda je z dezaprobatą.
- Co to za badziewie? – trąca klips, który natychmiast odpada od buta.
- Na zdjęciu będą wyglądały na drogie i ekskluzywne – bronię naszego dzieła – Te oczywiście nie nadają się do chodzenia. Zresztą i tak są za małe, ale jeden numer, to do przyjęcia  jak się tylko siedzi.
                Poznaj profesjonalistów, dupku! Fotograf się nie odzywa. Chowa sprzęt do wielkiej aluminiowej skrzynki wyłożonej gąbką.
- Chciałbym Cię odwieźć – Bogdan nie odstępuje mnie na krok.
- Dzięki, ale mam coś do załatwienia tu niedaleko. Zresztą chętnie się przejdę – nie wsiądę z nim do samochodu.
                Jest zawiedziony, ale nie nalega. Zastanawia się nad czymś, ale barman woła go do telefonu, więc tylko kiwa na faceta w dżinsie. Idę do łazienki zdjąć sukienkę. Kiedy wracam, Bogdan kończy rozmawiać z „dżinsowym”, spieszy się gdzieś. Podchodzi do mnie i całuje mnie w rękę.
- Jeszcze się zobaczymy – mówi z uśmiechem i szybko wychodzi nie czekając na moją odpowiedź.
                Wciągam głęboko powietrze. Fotograf coś podpisuje, bierze od „dżinsowego” kopertę i zagląda do środka. Jest zadowolony, mruga do mnie. Facet w dżinsie podchodzi teraz do mnie.
- Kidziński, jestem właścicielem agencji Coral-Art – przedstawia się – mam się z panią rozliczyć.
                Wyciąga kartkę A4 z teczki i podaje mi do podpisania. Czytam kolejne punkty: zdjęcia SA własnością zamawiającego…, bla, bla, bla…, nie wolno publikowac bez zgody właściciela…, bla, bla, bla, wynagrodzenie dla modelki 500.000 zł. Podnoszę głowę, to chyba błąd?  Owszem ceny rosną w tempie odrzutowca, ale to już przesada. Facet wzrusza ramionami.
- Pan Bogdan tyle wpisał, to on płaci.
                Patrzę na fotografa. Ma dziwną minę. Kurde, on chyba nie myśli, że ja…? Przełykam głośno ślinę.
- Ile wynosi normalna stawka w pana agencji? – pytam „dżinsowego”.
- No, normalnie to za coś takiego, to do 100 tysięcy, ale jak właściciel daje tyle, to ja nic do tego nie mam – zaczyna się jąkać.
                Przekreślam 500.000 zł i wpisuję 100.000 zł. Nie kupisz mnie, draniu! Co za bezczelny typ! A ci durnie myśleli pewnie, że będę się wdzięczyć do tego obleśnego cinkciarza!
- Ale ja już wziąłem prowizję – jęczy „dżinsowy” – nie może pani tego zrobić.
- Mogę – staram się, żeby mój głos brzmiał podobnie jak głos fotografa, kiedy rozmawiał z Bogdanem. – Jak się panu nie podoba, to proszę przekazać resztę na… - zastanawiam się chwilę – dokarmianie zwierząt w Zoo. Ze wskazaniem na jelenie – dodaję lodowatym tonem.
                Słyszę chichot barmana. Niechcący nieźle mi wyszło.
- A czy zechce pani to dopisać tu na dole? – „dżinsowy” jest bardzo nieszczęśliwy, ale nie próbuje nawet dyskutować.
- Oczywiście – mówię już spokojnie i biorę od barmana długopis.
                Widzę w jego oczach coś w rodzaju sympatii. Podaje mi kieliszek białego wina.
- Ma koszt firmy – mówi z uśmiechem, a potem szybko dodaje – a raczej na koszt barmana.
                Wino jest raczej wytrawne, ale smakuje wspaniale, bo zaschło mi w gardle. Wychodzimy z Klubu razem z fotografem i idziemy kawałek razem.
- Dobrze zrobiłaś – mówi nagle fotograf – choć szkoda tej kasy.
- Wiem – spuszczam głowę i wzdycham.
- Nie martw się – fotograf poklepuje mnie po plecach – Piotr szykuje dla Ciebie coś naprawdę fajnego. Jak to wypali, to się obłowisz. Dostaniesz kilka zdjęć z tej sesji do albumu. Pamiętaj tylko, żeby zapisywać daty i nazwiska fotografów, jeśli nie ma pieczątki na odwrocie. Jak zdjęcie jest dla projektanta albo dla dużej firmy, to też warto to napisać.
- Daj spokój, jak się ma za sobą trzy sesje, to nie trudno pamiętać – mówię z lekceważeniem.
- Ale zdjęć będzie przybywać i ani się obejrzysz, a nie będziesz wiedziała, które są skąd – zatrzymuje się – mam tu samochód. Podwieźć Cię?
- Nie, przejdę się.
                Spacer dobrze mi zrobi. Muszę przemyśleć to, co się stało w Klubie. Dlaczego myślałam wtedy o Adamie, a nie o Robercie? Czy tylko z powodu skojarzenia ze Zwardoniem? Serce zaczyna mi bić szybciej. Dlaczego nie mogę go po prostu zapomnieć? On mnie nie kocha. Czuję jakiś ciężar w żołądku. Może to przez to wino? Nie można nikogo zmusić do miłości, choćby nie wiem co. To, że ja się w nim zakochałam, nie wystarczy! Czuję, że skądś to znam, ale szybko odganiam tę myśl. Ciągnie mnie na rynek, ale wolę nie zapuszczać się teraz w tamte rejony. Skręcam wcześniej i idę na Błonia.
---
- Ola, a są tam lwy i tygrysy? – Kuba patrzy na mnie wyczekująco.
-Są - biorę go za rękę – i są pantery i rysie. Ale najfajniejsze są chyba małpy.
- Ale pójdziemy do lwów? – Kuba ciągnie mnie do bramy Zoo.
                Idziemy przodem, a za nami rodzice. Dziwnie się czuję, przechodząc przez bramę Zoo. Rozglądam się odruchowo, jakbym spodziewała się zobaczyć Adama w każdej chwili. Przestań idiotko! Ganię się w myślach. On wcale nie musiał tu przychodzić akurat dzisiaj. W ogóle nie musiał tu przychodzić. Zastanawiam się, czy to całe przedstawienie z jeleniami nie było tylko po to, żeby mnie zaintrygować. A ja przekazałam 400.000 zł na dokarmianie jeleni. Jestem walnięta! No, ale z drugiej strony, co miałam zrobić? Idziemy do klatek z małpami. Kubie najbardziej podobają się szympansy i małe strasznie ruchliwe małpki. Teraz musimy iść do drapieżników, bo inaczej wywierci nam dziurę w brzuchu. Akurat zbliża się pora karmienia, więc mamy pokaz zręczności w wykonaniu czarnej pantery. Kuba jest zachwycony. Biegnie do wybiegu z lamami. Alejka okala cały wybieg, więc biegnę za nim. Dalej idzie się do bardziej dzikiej części, ale tam akurat nie mam ochoty się zapuszczać, więc okrążamy biegiem alejkę. Kuba szybko biega, ledwo daję radę go dogonić. Wreszcie łapię go i każę popatrzeć na małe lamy. Poczekamy na rodziców, którzy zostali daleko w tyle. Zdyszana podnoszę głowę i widzę znajomą sylwetkę w alejce za wybiegiem. Adam! Chcę się cofnąć, ale wtedy on odwraca głowę. Poznał mnie, zwalnia. Nasze oczy krzyżują się na bardzo długą chwilę. Czuję ten wzrok gdzieś w trzewiach. Nie mogę odwrócić głowy, on mnie hipnotyzuje. Mam w gardle pustynię.
- Ola, ta lama jest jakaś inna – Kuba szarpie mnie za rękę i odrywam wzrok od Adama.
- Bo to jest wielbłąd – wyduszam z siebie przez ściśnięte gardło.
                Podnoszę głowę, ale Adama już nie ma. Oddycham ciężko.
- Coś się stało? – tato patrzy na mnie uważnie – Coś słabo z Twoją kondycją. Dyszysz jak parowóz.
                Wracamy spacerkiem. Kuba się zmęczył i tato niesie go „na barana”. Idę milcząc obok mamy. W głowie mam kompletną pustkę.
- Pani Stawiarska strasznie mnie wypytywała o Ciebie – mama mówi to tak, żeby tato nas nie słyszał.
- Tak? – zerkam na mamę – a o coś konkretnego, czy tak ogólnie?
- Przede wszystkim o Twoją pracę, ale też o studia. Podobno znów jesteście razem z Robertem? – słychać w jej głosie urazę, że jej nie powiedziałam
- Podobno – mówię powoli – to okres próbny. Spotkaliśmy się, jak byłam na Wielkanoc i postanowiliśmy spróbować jeszcze raz. Zobaczymy, jak będzie.
- Ach tak – mama unosi brwi – z jej wypowiedzi wynikało coś innego.
- Nie mogę odpowiadać za wypowiedzi pani Stawiarskiej – ciekawe, co takiego – A możesz mnie oświecić?
- Ja odniosłam wrażenie, że planujecie dalsze życie razem. W każdym razie usłyszałam, że przenosisz się do Warszawy po tym roku. Szkoda, że dowiaduję się tego od obcych – mama już nawet nie ukrywa, że jest tym zbulwersowana.
- No to wyobraź sobie, jak ja jestem zdumiona – mówię powoli – skoro dowiaduję się tego od Ciebie.
                Mama nic nie mówi. Idziemy obok siebie przez dłuższą chwilę. W końcu postanawiam się dowiedzieć czegoś więcej.
- Ona to wymyśliła, czy Robert jej powiedział? – pytam ze spokojem, na jaki tylko mnie stać.
- No, podobno ustaliliście to z Robertem – mama potrząsa głową – ale kto i co, to nie wiem. Przecież nie będę jej wypytywać o plany mojej własnej córki. Pytam Ciebie. Może wypadałoby najpierw poinformować rodziców?
                Mówi to na tyle głośno, że tato zatrzymuje się i odwraca.
- O czym? – pyta zaciekawiony.
- O tym, że podobno planuję swoje dalsze życie z Robertem w Warszawie od przyszłego roku – mówię to spokojnym lodowatym tonem, jak „modliszka” – Tylko, że jakoś nikt mnie o tym nie raczył poinformować. Za to, jak znam panią Stawiarską, to pół Skarżyska o tym wie.
                Jaka ja byłam głupia, że dałam się nabrać na tę jej serdeczność. Ciekawe, co ona knuje? Robert tego nie wymyślił. On jest zbyt prostolinijny. Że też ma taką intrygantkę za matkę. Zerkam na tatę. Patrzy na mamę marszcząc brwi. Niepotrzebnie się odezwałam, ale to mama zaczęła… Mogła mówić ciszej.
- Koniec końców, przenosisz się, czy nie? – pyta wreszcie tato.
- Nie! – jestem tego tak pewna jak tego, że tu stoję.
- No, to mamy jasność – tato odwraca się i idziemy do samochodu.
                Jedziemy na obiad do „Chawełki”. Zamawiam kawałek kurczaka bez ziemniaków, tylko z surówką. Mama patrzy na to z dezaprobatą. Za to tata jest w świetnym humorze. Nalewa nam do kieliszków białe wino. Sobie tylko odrobinę, bo prowadzi.
- Za dwa tygodnie będziemy jeździć nowym samochodem – mówi.
                Patrzę zaskoczona. Mama gromi go wzrokiem, ale po chwili też wznosi kieliszek. Nic nie mówili. Nasz polonez ma dopiero pięć lat.
- Co to będzie? – nie mogę się doczekać
- Polonez Caro – mówi tato z dumą – nowy!
                Teraz, to już całkiem mnie zaskoczyli. Nowy samochód? Za co? Patrzę na mamę w osłupieniu. Przecież ciągle mówili, że spłacają raty, że nie możemy jechać na wakacje nigdzie dalej niż do Bułgarii. A teraz to? Wygrali w totolotka czy jak?
- Stać was na to? – wyrywa mi się, zanim gryzę się w język.
- No, wiesz – mama patrzy na tatę ciepło – były takie zmiany kredytowe w banku, że jakoś udało się spłacić szybciej część rat.
                No tak. Olka coś mi mówiła, ale nie wiedziałam o co chodzi. Z resztą, to nie na moją głowę. Jedno wiem, rodzice mają spłacony kredyt, więc tato może mniej pracować. Patrzę na niego. Jest przystojny. Ma pojedyncze siwe włosy, których i tak nie widać w blond czuprynie. Odpoczął trochę i wygląda dziś młodziej niż zwykle. A może to kwestia stroju. Kupują samochód. Czyli kolejny kredyt.
- Tato - załamuję ręce – znów będziesz tyle pracował, tylko teraz na samochód.
 - Nie będzie tak źle – uśmiecha się tato – wziąłem kolegę na drugi fotel.
- Od kiedy? – same zmiany u nich
- Od przyszłego tygodnia, ale fotel już stoi. Unit ma przyjechać z Niemiec za trzy dni. Kupiłem używany. Kupiliśmy – poprawia się, patrząc na mamę
----
                Kiedy tato odwozi mnie wieczorem do akademika, opowiada mi o całym przedsięwzięciu. Wygląda na to, że wreszcie staną na nogi. Spłacili pożyczkę, doposażyli gabinet i kupują nowy samochód.
- Julka wie? – pytam
- Wie – tato wzdycha – dalej jesteście pokłócone?
- Nie. Przeprosiłam ją w liście – mówię ze śmiechem – a wczoraj dostałam od niej list, bardzo podobny do mojego. Nie potrafimy się długo na siebie gniewać.
- To dobrze – tato całuje mnie na pożegnanie – Widzimy się jutro w hotelu na śniadaniu. Przyjedziesz sama?
                No pewnie, że przyjadę sama. Ja tu jestem „u siebie”.
---
                W poniedziałek                mam wrażenie, że wizyta rodziców była sto lat temu. W nocy śnił mi się Adam. Byliśmy w Zoo i podszedł do mnie blisko. Chciałam go dotknąć, ale nie mogłam. Błagałam, żeby mnie dotykał, a on tylko stał i patrzył, ale ten wzrok był taki, że nie mogłam się powstrzymać, więc zaczęłam dotykać się sama. Aż w końcu się zlitował i wziął mnie w ramiona. Kiedy upadliśmy na trawę, obudziłam się, ale byłam taka roztrzęsiona, że już do rana nie mogłam zasnąć.
- To normalne. Mnie się Artur śni do tej pory – Ola wyciąga z torby jabłko – Chcesz „gryza”?
- Daj – jest południe, a ja od śniadania nic nie jadłam – Zjesz ze mną? Rodzice przywieźli mi pieczonego kurczaka.
- Kurczaka? Jasne! – słyszę entuzjazm w głosie – O kurde, ale wózek!
                Odwracam się i widzę sportową hondę zaparkowaną niedaleko naszego akademika.
- Chyba nawet wiem, czyj –  mam nadzieję, że to przypadek.
                Niestety, kiedy podchodzimy bliżej, drzwi się otwierają i pojawia się w nich Bogdan. Nawet nieźle wygląda w dżinsach i jasnoniebieskiej koszuli. Zwracam uwagę na jasne zamszowe buty. Wyglądają na drogie. Przyspieszam kroku, ale to niewiele pomaga.
- Ola! Co za niespodzianka! – robi krok w moją stronę.
- Cześć Bogdan, co tu robisz? – kontem oka widzę, jak reszta mojej grupy ciekawie nam sie przygląda – Ola, zostań ze mną – syczę.
- Więc tutaj mieszkasz – nie odpowiada na moje pytanie.
- Owszem – mówię obojętnie – przepraszam, ale trochę się spieszę.
- Zajmę Ci tylko chwilę – mówi z uśmiechem i sięga do samochodu – to dla Ciebie.
                Wyjmuje spore białe pudełko przewiązane niebieską wstążką. Ciastka czy co?
- Dziękuję – mówię szybko – ale nie chcę prezentów. W ogóle, nic od Ciebie nie chcę.
- To nie jest ode mnie – marszczy brwi – tylko od Klubu. Nie przyjęłaś wynagrodzenia.
- Przyjęłam, ale tyle, ile mi się należało – poprawiam go uprzejmie.
- Zasługujesz na znacznie więcej – mówi, patrząc wymownie na akademik.
                Widzę, że Ewa i kilka innych osób zwolniły i nadal nas obserwują. Ola przestępuje z nogi na nogę.
- Nie mogę tego przyjąć – mówię zimno – doskonale o tym wiesz! Nie kupisz mnie, jeśli o to chodzi. Nie jestem na sprzedaż.
                Serce mi wali, ale moje słowa chyba odnoszą skutek, bo Bogdan odkłada pudełko na maskę samochodu. Patrzy na mnie uważnie.
- Przepraszam, jeśli Cię uraziłem tymi pieniędzmi – mówi wreszcie – zachowałem się jak cham. Chciałbym to naprawić. Czy możesz przyjąć ten prezent? Jest specjalnie dla Ciebie.
- Naprawdę nie mogę – mówię, zerkając na wyraźnie już zaintrygowaną grupę stojącą kilkanaście kroków od nas.
- Rozumiem – Bogdan daje za wygraną – W takim razie do zobaczenia w Klubie. Mam nadzieję, że przyjdziesz na nasz jubileusz. Przyślę Ci zaproszenie, jak tylko będzie gotowe. To ostatnia sobota maja.
- Dzięki, postaram się – macham mu ręką i odwracam się do Oli.
                Szybkim krokiem odchodzimy w stronę Ewki i reszty. Całe szczęście, że nie całował mnie po rękach. Nie cierpię tego. Wszyscy się na nas gapią.
- No co, samochodu nie widzieliście? – warczy do nich Olka.
- Fajnych masz kolegów – rzuca jeden z chłopaków drwiącym tonem.
- To nie kolega, tylko właściciel Klubu Jazzowego, ale którego robiłam zdjęcia – mówię lodowatym tonem – Nie ja go wybierałam, tylko moja agencja.
                Nie jest to do końca prawda, ale nie muszą wiedzieć. Wypuszczam głośno powietrze. Wchodzimy do budynku.
- Ale sobie miejsce znalazł, dupek! – Olka kręci głową.
- Mógł jeszcze wparować do pokoju, prosto na Ewkę – aż mnie trzęsie ze złości.
- Ciekawe, co Ci chciał dać? – Ola marszczy czoło.
- Pewnie tort – mówię z przekąsem.
                Wszyscy wiedzą, że nie lubię ciasta z kremem. W ogóle, słodycze mogą dla mnie nie istnieć. Co innego lody, najlepiej owocowe. Siadamy u Oli w pokoju nad zimnym kurczakiem. Smakuje po domowemu. To lepsze niż obiad w stołówce.
---
                Idziemy na anatomię. Dzisiaj oddają kolokwium. Ola się strasznie denerwuje, więc już nie będę jej zawracała głowy swoimi problemami. Wczoraj wieczorem gadałam długo z Robertem, a potem śniłam o Adamie. To strasznie popieprzone. Rozumiem, że Oli śni się Artur. Jest teraz sama, a on był, no cóż, świetnym kochankiem. Może jej po prostu tego brakuje. Ale ja mam chłopaka i gadam z nim prawie codziennie. Poza tym, my się nie „pukaliśmy”! Dlaczego moje głupie ciało pragnie właśnie jego, skoro głowa nie? Tylko, że sny chyba powstają w głowie? Może ja jestem jakaś nienormalna? Reaguję na Adama, jak jakaś nastolatka. Jesteś nastolatką! Podpowiada mi, jak zwykle trzeźwo, mój rozsądek. Dość, bo oszaleję! Siadamy przy stole. Ten dupek, asystent przynosi nasze prace.
- Bardzo mi przykro, ale brakuje mi jednej pracy – mówi ze smutkiem – pani Nowak oddała tylko „szpilki”.
- Niemożliwe! – Ola wstaje z miejsca blada, jak ściana – oddałam komplet.
- Ja widziałam, że oddała obie kartki – wstaję natychmiast.
- Ktoś jeszcze to widział? – „dupek-asystent” patrzy na resztę grupy.
                Siedzą ze spuszczonymi głowami. No jasne, grunt to się nie narażać. Nagle Radek wstaje.
- Ja widziałem – patrzy z góry. Jest o głowę wyższy od tego dupka.
                Mierzą się przez chwilę wzrokiem, po czym „dupek-asystent” odwraca się do Oli.
- Skoro tak, to jeszcze raz poszukam, ale jak nie znajdę, to będzie pani musiała zaliczyć to ustnie.
                Kiedy wychodzimy na przerwę, natychmiast podchodzimy z Olą do Radka.
- Dzięki – mówi Ola – nie sądziłam, że mi pomożesz. Wszyscy schowali głowy w piasek.
                Radek nad czymś intensywnie myśli. W końcu odciąga nas na bok.
- Słyszałem, że ten palant lubi studentki – mówi ostrożnie.
- Co? – jesteśmy zszokowane – Żartujesz!
                Radek kręci głową. No tak, powiedział „zaliczyć ustnie”. Czy to była aluzja? Ale tak otwarcie? Skoro wie Radek, to inni też. Nie boi się, że to się wyda? Patrzę na Olę. Jest blada jak ściana. Co tu robić? Widzę, że Ola prawie płacze.
- Może pójdę z Tobą? – pytam nieśmiało.
- Razem pójdziemy – Radek wsuwa ręce do kieszeni – Co zrobicie same?
                Patrzę na niego zaskoczona. Ma mściwy wyraz twarzy. Co mu się stało? Chodzi o Olę, czy o to, że facet się do niej próbuje dobrać? Stanąłby tak w mojej obronie? Wolę nie pytać. To nie ma znaczenia. Ważne, że pomoże Olce. Wracamy na zajęcia. Oczywiście praca się nie znalazła.
- Proponuję pojutrze, po zajęciach z trzecią grupą – „dupek- asystent” patrzy na Olę z góry.
- Dobrze – mówi Ola cicho.
                To będą ciężkie dwa dni.
---
                W środę po południu, zaraz po zajęciach zbieramy się na anatomię. Rozglądam się za Radkiem. Nigdzie go nie ma. Mam nadzieję, że nie zmienił zdania. Wychodzimy na ulicę, ale nadal go nie widać. Ola jest ledwo żywa ze zdenerwowania. Nie możemy dłużej czekać. Idziemy w kierunku anatomii. Po drodze mijają nas ludzie z trzeciej grupy. Czyli w zakładzie będzie pusto. Zerkam na Olę.
- Ola! Ola!
                Odwracam się i widzę Radka. Gdzie on był, do diabła? Ludzie się przed nim rozstępują. Jest naprawdę duży. Nagle widzę, że za nim idzie większość ludzi z „naszego stołu”.
- Przyprowadziłem posiłki – Radek jest z siebie dumny
                Ola patrzy z niedowierzaniem. Wchodzimy do zakładu i idziemy pod gabinet naszego asystenta. Ola puka do drzwi. „Dupek –asystent” otwiera drzwi i obleśny uśmiech schodzi mu z twarzy, jak stara farba. Patrzy na nas zaskoczony.
- Przyszłam zaliczyć kolokwium – Ola stoi wyprostowana.
- A  my tu poczekamy na koleżankę – mówi głośno Radek – tak na wszelki wypadek…
                Znów mierzą się wzrokiem. W końcu „dupek-asystent” robi krok w bok i wpuszcza do środka Olę. Podchodzi do biurka i otwiera szufladę.
- Mam dla pani dobre wiadomości – mówi z irytacją – koleżanka wzięła przez pomyłkę pani pracę. Proszę.
                Podaje Oli kartkę. Ola porusza ustami, ale nic nie słychać. Bierz tę kartkę i spadaj! – myślę i chrząkam, żeby zwrócić na siebie jej uwagę. Podziałało. Ola odwraca się w naszą stronę i szybko wychodzi. Zamyka drzwi. Stoimy jak barany i nagle Ola zarzuca Radkowi ręce na szyję i zaczyna szlochać mu w koszulkę. Gdyby za rogiem spadł samolot, Radek byłby pewnie mniej zaskoczony.
- Chodźcie – mówię do reszty i zagarniam ich do wyjścia.
                Widzę, jak Radek unosi rękę i zaczyna gładzic Olę po włosach.
---
cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz