sobota, 15 lutego 2014

Mama Roberta



-Naprawdę nie możesz jechać z nami? – Adam stoi na peronie, a ja patrzę na niego z góry.
- Obiecałam rodzicom, że wrócę na dzień do domu. Poza tym muszę zabrać trochę rzeczy.
                Pociąg rusza, więc Adam tylko dotyka szybko mojej ręki i musimy się rozstać. To dziwne, ale już za nim tęsknię. Jak tylko gdzieś wyjeżdżam, natychmiast wciska się do moich myśli. Podobnie jest, kiedy opuszczam Kraków. Tak, jakby przebywanie w tym miejscu było stanem umysłu. Opuszczam je i zmienia się moje postrzeganie świata. Adam jakoś wpisał się w to miejsce. Jest moim fragmentem Krakowa. To tak, jakby stanowił jego cząstkę, którą wszędzie z sobą zabiera. Przymykam oczy i powoli morzy mnie sen. Jak dobrze, że Adam zabrał moje narty i buty. Mam lekki bagaż, bo zjedliśmy i wypiliśmy wszystko do cna. Łatwo będzie się przesiąść w Katowicach.
---
                Rozglądam się po peronie, ale nikt na mnie nie czeka. Tato pewnie pracuje, jak w każdą sobotę, a mama nie zawraca sobie głowy takimi sprawami. Okrążam budynek dworca, nie mam ochoty wchodzić do środka. Skarżysko, jak każdy węzeł kolejowy ma duży dworzec. Teraz jest pełen Rosjan z tobołami, którzy okupują wszystkie ławki. Krzywię się na myśl, że kilka lat temu my tak handlowaliśmy na bazarach „demoludów”. Niektórzy to nawet nieźle sobie radzili. Ojciec Roberta przywoził całe torby ciuchów z Turcji i futra z Mongolii. Potem sprzedawali je wśród znajomych i znajomych znajomych. Moi rodzice nigdy nie mieli do tego głowy. Podejrzewam, że uważają takie zarabianie pieniędzy za poniżej ich godności, choć mama nigdy nie powiedziała tego wprost, zwłaszcza przy mamie Roberta. Na postoju jest tylko jedna taksówka. Mam nadzieję, że zgodzi się zawieźć mnie do domu. Nie mam kasy, więc mama zapłaci, jak dojedziemy. Mam nadzieję, że jest w domu. Szukam telefonu, jakieś żetony mam.
- Halo, mamo, jestem na dworcu – mówię szybko, bo coś przerywa – nie wychodź nigdzie.
                Przerwało, a ja nie mam już czym zadzwonić. Wsiadam do taksówki nie mówiąc, że nie mam pieniędzy. Kiedy dojeżdżamy, mówię kierowcy, że musi chwilę zaczekać i zostawiam go z moim plecakiem. Wpadam do domu.
- Mamo, daj mi na taksówkę – całuję ją w policzek.
                Facet nawet się na mnie nie złości. Patrzę jak odjeżdża i taszczę plecak po schodach.
- A gdzie masz narty? – Kuba stoi na werandzie.
- Moi znajomi zabrali je do Krakowa – mówię szybko i zagarniam go do domu. Jeszcze się przeziębi.
                Wieszam kurtkę w przedpokoju i idę do kuchni. Mama stawia przede mną dzbanek z herbatą.
- Zjesz coś? – patrzy na mnie z troską – obiad będzie później, bo u taty jest sądny dzień.
- Czyli na razie nie schodzić do niego? – chciałam się przywitać
- Chyba nie – mama kręci głową –To zjesz coś?
- Może być kanapka – jestem głodna jak wilk.
                Idę do plecaka i wyciągam z niego baranka, którego kupiłam dla Kuby. Jest zachwycony. Jak łatwo sprawić dziecku radość. Uśmiecham się, kiedy patrzę na jego minę. Adam zrobił taką samą, jak zobaczył płytę, którą mu dałam. Dorosły facet, który potrafi się cieszyć jak chłopiec.
- Renia Stolarska coś od ciebie chciała – Mama wyrywa mnie z zadumy.
- Mama Roberta? – patrzę na mamę ze zdziwieniem – Nie wiesz, czego chce?
- Podobno chodzi o jakąś jej kuzynkę. Chyba mieszka, czy uczy się w Krakowie... – mama patrzy na mnie groźnie – Chyba możesz z nią porozmawiać? To moja koleżanka z pracy.
- Dobra, dobra – nie mam ochoty z nią rozmawiać. Zawsze traktowała mnie jak córkę, ale teraz nie wiem, jaki ma do mnie stosunek. W końcu rzuciłam jej ukochanego syna.
- Zadzwoń do niej teraz – mama nie ustępuje – jutro wyjedzies,z a jej naprawdę zależy.
                Dzwonię, choć naprawdę nie mam na to ochoty. Rodzice zawsze tak robią: obiecają coś w naszym imieniu, a potem my musimy się z tych obietnic wywiązywać. Julia lepiej sobie z tym radzi, ja jestem zdecydowanie zbyt mało asertywna. Szkoda, że nie ma kursów asertywności.
- Halo, Ola? – słyszę znajomy głos. Nie jest nieprzyjemna. Oddycham z ulgą – To nie jest na telefon. Wiesz, taka kobieca delikatna sprawa.
                Nie mogłam jej odmówić. Jest taka uprzejma. Nawet po tym, co zrobiłam. Robert pewnie jej nie powiedział dlaczego odeszłam, więc jest przekonana, że to moja wina, a mimo to, jest dla mnie miła. Chyba, że jej naprawdę zależy na tej dziewczynie. Możemy się spotkać po obiedzie. W końcu to tylko kawa. Nie zje mnie. Mam nadzieję, że nie będziemy rozmawiały o Robercie. Na pewno nie!
                Nakrywam do stołu, kiedy wchodzi Tato. To połączenie domu z gabinetem ma swoje zalety. Teoretycznie zawsze jest w domu. Chociaż, ja chyba nie chciałabym tak pracować. Dom to dom, a praca to praca.
- O, Ola – przytula mnie – jak dobrze, że jesteś. Zmęczona?
- Nie – patrzę na jego zaokrąglone plecy – Wyprostuj się, Tato! – mówię z wyrzutem.
- Zmęczony jestem – patrzy na mnie i zaczyna się śmiać – To ja powinienem upominać Ciebie!
                Kocham Go strasznie. Jest taki pogodny we wszystkim co robi. Tak strasznie chciałam być podobna do niego, że podświadomie wybierałam książki, które czytał i rozwijałam w sobie jego zainteresowania. Tylko z tą stomatologią się nie udało. Może dotarło do mnie, że jednak się różnimy?
                Uwielbiam rodzinne obiady. Nie takie świąteczne, tylko takie zwykłe, codzienne. Wszyscy wtedy gadamy i przekomarzamy się. Nawet Kubie już się to udzieliło. Fajny dzieciak z niego wyrósł. Nie zmienia to faktu, że mnie się do dzieci nie spieszy. Za dobrze wiem, co to jest niemowlak.
                Po obiedzie Tato ma jeszcze kilku pacjentów. Mama wyjątkowo wyręczyła mnie w zmywaniu, a ja idę na spotkanie. Patrzę w lustro, opaliłam się na twarzy, szyję mam białą. Piotr mnie prześwięci. Trzeba będzie iść do kosmetyczki, niech coś z tym zrobi.
- Dzień dobry – wchodzę do znajomego domu. Nic się nie zmieniło. Dziwnie się czuję, przychodząc tu nie do Roberta.
- Witaj Olu! – cmoknięcie w policzek. Kurcze, ale słodycz! – Zapraszam.
                Siadamy w dużym pokoju na miękkich fotelach. Ostatni raz siedziałam na tym fotelu prawie naga a Robert klęczał przede mną… Robi mi się gorąco. Nie powinnam o tym myśleć!
- Kawy?
- Tak, poproszę.
- Wiesz - mama Roberta stawia na ławie dwie filiżanki – zaprosiłam Cię, żeby porozmawiać o moim synu.
                No, nie! Tylko nie to! Próbuję wstać, ale ona łapie mnie za rękę.
- Zaczekaj – mówi błagalnie – on tak strasznie rozpaczał po waszym rozstaniu.
- Nie sądzę – staram się mówić spokojnie, choć wszystko się we mnie gotuje.
- To, że nie mówi Ci o tym, wcale nie znaczy, że nie cierpi – patrzy na mnie uważnie – mężczyźni niechętnie się zwierzają ze swoich uczuć.
- Mógł chociaż zadzwonić – Jestem zła, że daję się wciągnąć w tę rozmowę.
- To prawda – kiwa głową – ale wiesz, jak to jest. Zraniona duma.
- Ja też mam swoją dumę – czy wie jak mnie zranił?
- Wiem, że miałaś ważny powód, żeby go tak potraktować - nie wierzę w to co słyszę. Powiedział jej? Przyznał się??? – ale to było kompletne nieporozumienie.
- Ja to widzę inaczej – Kurde, co to ma za znaczenie? Kocham Adama. Chcę z nim być.
- On Cię bardzo kocha – mówi cicho – Prawdę powiedziawszy to nawet byłam trochę zazdrosna, kiedy mi o tym mówił.
                To mnie zwala z nóg. Robert rozmawiał z mamą o nas? Opowiadał o swoich uczuciach do mnie? I teraz jego matka przekazuje to mnie? O co tu do diabła chodzi? Czuję się zażenowana.
-  Czy Robert wie o naszej rozmowie? – przełykam ślinę.
- Skąd? – unosi brwi – Absolutnie nie! I proszę Cię, nie mów mu. Miałby mi za złe, że go zdradzam.
- Co jeszcze pani mówił? – serce mi wali.
- Mówił, jak bardzo mu ciężko bez ciebie – znów ten wzrok zranionej sarny – On się kompletnie załamał. Oblał egzamin.
- Nie wiedziałam - szczerze mu współczuję, ale czy przypadkiem nie tłumaczył się w ten sposób z niezdanego egzaminu?
- Myślisz, że chce na Ciebie zrzucić winę za niepowodzenia? – skąd ona wie o czym myślę?
- Szczerze mówiąc, tak…  – A jakże by inaczej?
- Powiedział, że to wyłącznie jego wina, bo nie dość się starał – głos jej się łamie – To mój ukochany syn. Daj mu szansę. On Cię naprawdę kocha.
- Proszę mnie źle nie zrozumieć - co ja jej mam powiedzieć. Nawet rodzicom nie mówiłam o Adamie. – ale to chyba nie ma sensu. Minęły trzy miesiące, prawie cztery…
                Wychodzę kompletnie rozbita. Nie spodziewałam się czegoś takiego. Ona musi go strasznie kochać, skoro zdecydowała się na rozmowę ze mną. Na taką rozmowę! Ciekawe, czy moja mama zrobiłaby dla mnie coś takiego? Akurat! Kazałaby mi się zabrać za robotę i tyle! A więc Robert rozpaczał po moim odejściu. Nie napisał listu, nie zadzwonił, ale rozpaczał. Ciekawe, czy to prawda? Z drugiej strony, coś musi być na rzeczy, bo inaczej nie byłoby tej rozmowy. Nie, no coś musiało się stać, bo takich rozmów nie prowadzi się z byle powodu. Tylko, co mnie to obchodzi? Kocham Adama… A czy On mnie kocha? Nigdy tego nie powiedział. Jest nam tak dobrze ze sobą. W łóżku pewnie też będzie nam dobrze. A będzie? Będzie, będzie. Jak długo? Mój rozsądek mnie czasem dobija. Jak to jak długo? Nie zastanawiałam się nad tym. Długo. A jeśli mnie nie kocha, tylko bawi się rolą „przewodnika po doznaniach erotycznych”? Nie, jestem nienormalna, że w ogóle o tym myślę! Dobrze, że jutro jadę do Krakowa. Tam wszystko wróci na swoje miejsce. Spotkam się z Adamem i zapomnę o tej rozmowie. 
- No i co? – Mama jest strasznie ciekawa o co chodziło.
- A, takie tam! – macham ręką – Prosiła żebym pogadała z jakąś dziewczyną, która wybiera się na medycynę, ale nie jest pewna czy sobie poradzi.
- Ty sobie poradziłaś, to dlaczego ona nie może? – mama patrzy zdziwiona.
- No, dzięki mamo! – ona chyba nie zdaje sobie sprawy, co to są studia medyczne - Wiesz ile pracy mnie to kosztuje?
- Moje dzieci zawsze sobie radzą – mówi z przekonaniem.
- Nasze, kochanie, nasze – tato ogarnia mnie ramieniem – Jestem z Ciebie bardzo dumny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz