- Tato, nie martw się. Dam sobie radę. – stoimy na peronie, a mój
kochany Tato z dezaprobatą patrzy na ludzi czekających na pociąg do Katowic.
- Naprawdę musisz jechać o 21.00?
Nie było czegoś za dnia? – jest zatroskany. Mój kochany Tatuś zawsze widzi we
mnie małą dziewczynkę.
- Tato, to tylko 3 godziny i będę
w Katowicach, a dalej jadę już z Olą i innymi.
Na szczęście
pociąg wjeżdża na peron. Wsiadam, a właściwie wtaszczam się do niego razem z
plecakiem i nartami. Dobrze, że w studium wychowania fizycznego mieli nie tylko
buty i narty, ale też pokrowce narciarskie. Oczywiście miejsc nie ma nawet na
korytarzu. Toaleta śmierdzi niemiłosiernie, więc staram się jednak przemieścić
na korytarz. Jakiś starszy pan pomaga mi zdjąć plecak i mogę teraz na nim
usiąść. Macham jeszcze Tacie i pociąg rusza z szarpnięciem, które prawie zwala
mnie na ziemię. Ciekawe jak sobie poradzę z nartami. Byłam w zeszłym roku na
dwutygodniowym obozie narciarskim w Korbielowie. Jakieś podstawy mam. Adam
pewnie świetnie jeździ na nartach. Może mnie pouczy, jeśli go poproszę. W końcu
sam zaproponował ten obóz. Będę miała dwa dni na przypomnienie sobie
wszystkiego, zanim on i Artur przyjadą do Zwardonia. Ola tez może mi pomóc,
podobno dobrze jeździ. Pociąg stuka miarowo, oczy mi się kleją… Jadę na
nartach. Ale fajnie! Czuję lekki wietrzyk na twarzy, śnieg wokół wiruje…
- Panienko, czy panienka nie
jedzie czasem do Katowic? – otwieram oczy i widzę starszego pana, który
delikatnie potrząsa mnie za ramię – za 5 minut będziemy w Katowicach.
- Dziękuję panu – mamroczę i
niezgrabnie zaczynam zapinać kurtkę.
Na peronie
jest zimno. Trzęsę się, trochę z zimna, a trochę dlatego, że spałam w
niewygodnej pozycji i teraz mam wrażenie, że wszystko mnie boli. Muszę jeszcze
przejść na III peron. Dobrze, że Tato wypytał o wszystko „paniusię” w
Informacji. On myśli o wszystkim, choć Mama twierdzi, że jest inaczej. Kocham
go strasznie. Mam nadzieję, że Kuba będzie do niego podobny, jak podrośnie.
- Panienka na narty? Tak sama, po
nocy? – dwie starsze panie podchodzą do mnie – Nie boi się panienka? – Jezu,
mówią jak moja Babcia.
- Nic mi nie będzie. Zaraz
powinni przyjechać moi znajomi – sama nie wiem dlaczego się tłumaczę – ale
bardzo dziękuję za troskę.
Idziemy razem do hali dworcowej.
Panie cały czas obok mnie.
- My też do Zwardonia, więc
poczekamy razem – to nie jest dobry pomysł, biorąc pod uwagę z kim mam
podróżować dalej. Tylko Ola jest z I roku. Reszta to III i IV rok. Pewnie już
zdążyli się upić i wytrzeźwieć i znowu upić. Jest z nimi ten Pawełek, kolega
Adama. Jakoś go nie lubię. No, ale drogie panie, lepiej zostawić same sobie.
Niestety, są zdecydowane mi towarzyszyć, mimo, że próbuję się od nich oddalić.
OK, same tego chciałyście! Idziemy na peron, zmarznę tam, ale wy też. Niestety
idą za mną. Gdzieś tu powinna być reszta ekipy. Zdaje się, że przyjechali
przede mną. Dlaczego ich nie widziałam?
„Pociąg do Zwardonia wjeżdża na
peron III”
Odwracam się,
kiedy słyszę okrzyk: „Olaaaaa!!!” i widzę wychylonego z okna Pawełka. Właściwie
to cała jego górna połowa ciała wystaje z okna, które zatrzymuje się dokładnie
obok mnie. Nagle moje nogi odrywają się od ziemi. Kilka rąk chwyta mnie i razem
z plecakiem i nartami wciąga przez okno do pociągu. Na peronie w osłupieniu
stoją dwie starsze panie. Macham im ręką i w tym momencie rzuca się na mnie
Ola.
Dom,
w którym mamy mieszkać, leży u podnóża góry, około kilometra od stacji.
Ostatkiem sił dowlekliśmy się do niego, uginając się pod ciężarem plecaków i
nart. Góral w okropnie brudnej czapeczce zsuniętej na czoło prowadzi nas przez
ciemny korytarz. Wreszcie, wchodzimy do dużego przechodniego pokoju z pięcioma
tapczanami i szafą bez drzwi. To pokój chłopaków. My mieszkamy w pokoju
oddzielonym perkalową zasłonką. Mamy w grupie dwie pary, więc nie wiem jak
będzie, ale na razie mi się podoba.
- Jadę po zakupy, chcecie coś?
–„Rocky”, nasz magister od WF-u zbiera zamówienia na alkohol.
- No, to wódki to dwie, a piwa
cztery – z namysłem wylicza Pawełek.
Cztery piwa? Oni chyba zgłupieli.
Tyle to ja sama wypiję.
- A dziewczyny?
- To już razem. Zrobimy zrzutkę.
Dzisiaj
impreza do nocy, a jutro trzeba będzie sobie przypomnieć, jak się jeździ na
nartach. Dobrze, że Olka jest ze mną i reszta też mi może coś pokaże, bo „Rocky”
przyjechał z panną i raczej nie będzie się udzielał jako instruktor. Podobno
Adam dobrze jeździ na nartach.
- Chcesz spać pod oknem – Justyna
chyba ma ochotę na łóżko, na którym położyłam plecak .
- Niekoniecznie – w zasadzie to
jest mi wszystko jedno. Sypiam kiepsko niezależnie od miejsca, a już w pokoju z
czterema dziewczynami i z pięcioma chłopakami za zasłonką, pewnie oka nie
zmrużę – jak chcesz to się przeniosę.
No, i śpię w
kąciku obok szafki nocnej, jedynej w całym pokoju, nie licząc stolika, na
którym poukładałyśmy jedzenie.
- Panie pozwolą – „Rocky” wkracza
do naszego pokoju ze skrzynką wódki, a za nim chłopcy z pozostałymi pięcioma –
Postawcie to pod stołem. Dziewczyny, nie macie dłuższego obrusa? Strasznie się
to rzuca w oczy.
- Przystawimy plecakami i będzie
dobrze – Justyna nie pierwszy raz jest na obozie.
Od samego początku
ją polubiłam, a Ona jest w stosunku do mnie taka opiekuńcza. Przynajmniej tak
to odbieram. Znają się z Adamem, więc może On ją poprosił, żeby się mną trochę
zajęła do czasu Jego przyjazdu? Patrzę, jak się krząta po pokoju. Komenderuje
wszystkimi, ale nikt się nie sprzeciwia. To ciekawe, jak niektórzy potrafią
przejąć dowodzenie. Mój tato taki jest. Znam tylko dwie osoby, które potrafią
oprzeć się urokowi taty: mama, w której tato jest tak zakochany, że chyba
bardziej nie można i Julia, która potrafi po prostu ugnieść go w swoich małych
rączkach na miękką glinkę. Patrzę na swoje dłonie i uświadamiam sobie, że są
inne niż dłonie Julki. Ona ma małe ręce, miękkie i pulchne jak u dziecka. Gdyby
nie to, że obgryza paznokcie, byłyby idealne. Moje ręce są bardzo szczupłe,
mają długie palce z podłużnymi paznokciami w kształcie migdałów. Ja nigdy nie
obgryzałam paznokci, nawet jako dziecko. To jedyna rzecz, której Julia zawsze
mi zazdrościła. Uśmiecham się na tę myśl.
- Ty się nie śmiej, tylko bierz
dwa piwa i chodź – Ola sprowadza mnie na Ziemię – Impreza u chłopaków, bo u nas
nie będziemy robić bajzlu.
Biorę dwa piwa
i pasztet, który robiłyśmy z Babcią. Właściwie to już sama go zrobiłam. Babcia
uważa, że nie znajdziemy mężów, jeśli nie będziemy umiały gotować, dlatego, od
dziecka urzędujemy z Julką w babcinej kuchni. Na szczęście obie lubimy gotować,
wiec Babcia „może spokojnie dokonać żywota”, jak mówi, w poczuciu dobrze
spełnionego obowiązku.
- Pasztecik? – obok pierogów,
zawsze wzbudza zainteresowanie facetów. Przynajmniej tak twierdzi Babcia –
dawaj. Kto robił?
- Ja, ale można spokojnie jeść -
ciasta piekę nieszczególne, ale pasztet robię wyśmienity. – mam sprawność
kucharza, kiedyś byłam harcerką.
- O kurde, dobry – Maciek,
chłopak Justyny patrzy na mnie z niedowierzaniem – Ty to upiekłaś? Justyna weź
przepis.
- Przepis nie wystarczy –
chichocze Justyna – Ola na pewno włożyła tam jakiś tajemny składnik.
- Może kawałek własnego serca? – Pawełek szczerzy
zęby – Adam to wie co dobre. Szkoda, że nie spróbuje.
Bardzo śmieszne, ale właśnie
spróbuje, bo drugi mam za oknem, palancie.
- Nie wiem tylko czy to wystarczy
– Pawełek nalewa do kieliszków następną kolejkę – dobrze jeździsz na nartach?
- Zamknij się – syczy Justyna –
co Cię to?
- Trochę jeżdżę. Nauczę się –
jestem zdezorientowana. O co im chodzi?
- Jak zdążysz – Pawełek ma
świetny humor – ale jakby co, to zawsze możesz przyjść na lekcje do mnie.
- Adam ją nauczy – burczy
Justyna, wyraźnie zirytowana. – daj jej spokój.
- Jedną pannę już próbował uczyć
– Pawełek rozkręca się coraz bardziej. – Przyjechali razem a wyjechali osobno!
– rechocze.- Ale miała inne zalety!
- Zamknij się! - Maciek i Justyna już się nie uśmiechają.
- Dajcie spokój – nie chcę, żeby
się kłócili z mojego powodu – jeździłam na obozy narciarskie w szkole.
- Skoro tak, to w porządku –
Pawełek już nieźle się podlał, ale nie ciągnie tematu.
Nie jest
dobrze. Adam chyba myślał, że jeżdżę na nartach a ja raz byłam na obozie dwa
lata temu i nauczyłam się zjeżdżać pługiem i hamować. A jeśli to coś w rodzaju
sprawdzianu? Po co on mi powiedział? Chce mnie wkurzyć? Bawi się moim kosztem.
Wiedziałam, że go nie polubię, od pierwszej chwili. Głupek! Z drugiej strony,
to może dobrze, że wiem. Będę się mogła przygotować. Tylko co można zdobić w
ciągu trzech dni?
- Nie martw się – Ola ściska mnie
za rękę – nie daj fiutowi satysfakcji. Jak się wepniesz w narty, to wszystko
sobie przypomnisz. To jak z jazdą na rowerze. – No tak, tylko trzeba się wcześniej
nauczyć na nim jeździć.
Nie
jest dobrze. Ola patrzy na mnie zatroskana. Właśnie zjechałam pierwszy raz z
górki koło domu i moje umiejętności raczej nie zrobiły na niej wrażenia.
- Zostaniemy tu dzisiaj – mówi w
końcu Ola – wypnij narty i podchodzimy.
Po
trzech godzinach jestem mokra i dyszę ciężko. Chce mi się pić. Zrobiłam jednak
postępy. Nie przewracam się za każdym razem, gdy ustawiam równolegle narty i
nie odchylam się tak bardzo do tyłu.
- Nadal wyglądasz jakbyś
siedziała na kiblu – Ola nie jest zadowolona – chodź na chwilę do domu.
Napijemy się czegoś. – też się zmęczyła, choć nie tak, jak ja.
Wypijam
dwa kubki obrzydliwie słodkiej herbaty, którą poczęstowała nas gospodyni -
przysadzista, zawsze uśmiechnięta góralka. Jestem jednak tak spragniona, że
wszystko mi jedno. Idę zmienić koszulkę, bo czuję, że pot płynie mi po plecach.
Puchowa kurtka nie przepuszcza powietrza, wiec czuję się, jak w saunie. Nie
miałam pojęcia, że jazda na nartach jest taka trudna. Jest gorzej niż myślałam.
Jutro pewnie nie dam rady się ruszać. Dobrze, że gram w siatkówkę, wiec mam
jako taką formę, ale i tak jest ciężko. Czuję się zmęczona i zniechęcona. Po co
to robię? Zależy mi na Adamie? Chcę żeby mnie docenił. Lubię, kiedy zdziwiony
unosi brew. Czasem mam wrażenie, że traktuje mnie trochę jak dziecko, dziwiąc
się, że coś potrafię, że jestem samodzielna. Z drugiej strony, zawsze liczy się
z moim zdaniem. Nie krytykuje mnie, nie ocenia. Jeśli nawet, to nie daje tego
po sobie poznać. Ale jest taki delikatny, kiedy jesteśmy sami. Nie spieszy się,
nie naciska. Daje mi czas na wszystko. To ja muszę robić kolejne kroki. Od
czasu, gdy otworzył drzwi po Sylwestrze, właściwie nie posunęliśmy się naprzód.
Tak jakby wystarczały mu pocałunki. To dziwne, ale za każdym razem, gdy się
całujemy, wydaje mi się, że coraz bardziej chcę, by mnie dotykał, pieścił.
Nawet teraz, gdy o tym myślę, robie się
wilgotna. Oblizuję usta. Chciałabym Go poczuć na ustach, w ustach. Ma silny, długi
język i potrafi nim takie rzeczy… czuję drżenie między nogami. Jezu, co się ze
mną dzieje.
- Ola! – wracam na Ziemię –
jeszcze dwie godzinki.
Mocujemy
się właśnie z butami narciarskimi, kiedy reszta naszej grupy wraca ze stoku. Też
są spoceni ale szczęśliwi jak dzieci. Sprawnie ściągają buty i składają narty,
jakby całe życie nic innego nie robili. Wszyscy są głodni jak wilki a z kuchni
dolatuje nas zapach kapuśniaku. Nie lubię kapuśniaku. Jest tłusty i pływają w
nim skwarki, ale dzisiaj zjem wszystko co mi dadzą. Nie pamiętam, kiedy byłam
taka głodna.
- Co robiłyście? – Justyna ściąga
przez głowę mokrą koszulkę – jutro musicie iść na stok. Jest super, prawie nie
ma muld.
O cholera,
zapomniałam o muldach. Nie umiem ich omijać. Justyna coś paple o cudnych
bluzeczkach i sweterkach kiedy schodzimy do dużego pokoju w suterenie
zamienionego w stołówkę. Zastanawiam się, czy „Rocky” pójdzie z nami na stok.
On mógłby mnie pouczyć. Patrzę jak szepcze cos do ucha pani mecenas, która z
nim przyjechała. Co ona w nim widzi? Facet nie przypomina Rocky’ego ani w ogóle
boksera. Nie jest brzydki ale też bez fajerwerków. Za to ona jest atrakcyjna.
Około trzydziestki, chyba raczej po trzydziestce ale zadbana i dobrze ubrana.
Wdzięczy się do niego jak nastolatka.
- Zastanawiasz się, co w nim
widzi? – Pawełek dosiada się do mnie i Oli.
- Justyna z Maćkiem tu siedzą –
mówię szybko, bo nie chcę żeby siedział koło mnie.
- Posunę się – mówi i przysuwa
się do mnie – Jest świetnym kochankiem. Gdybyś słyszała jej jęki dzisiaj w nocy…
- To jeszcze o niczym nie
świadczy – mówię bez przekonania, ale zerkam ciekawie na Rocky’ego. Ciekawe,
czy Adam jest dobrym kochankiem? Coś tam słyszałam o dziewczynach, z którymi
chodził. Jedną pokazała mi Ola. Naprawdę ładna laska ze stomatologii. Chyba z
trzeciego roku. Ciemna blondynka z dużym biustem. Patrzę na swój niezbyt
imponujący biust. Babcia twierdzi, że też miała taki i urósł jej po dzieciach.
No, nie wiem, czy mam ochotę czekać tak długo. Tylko, że operacji plastycznej i
tak sobie nie zrobię. Po pierwsze się boję, po drugie nie mam tyle kasy. Boże,
co za głupoty mi w głowie? Muldy, to jest teraz ważne.
- Przepraszam, czy idzie pan
jutro na stok? – staram się zadać to pytanie w sposób jak najbardziej
naturalny. Rocky odwraca się do mnie z uśmiechem. – Nie, ale wy możecie
spokojnie iść, Piersiaczki. – mówi to do mnie i Oli, a wszyscy wybuchają
śmiechem. Że też nie potrafię się ugryźć w język.
Wracamy do
pokoju rozleniwieni obiadem. Kapuśniak nie był taki zły, ale kaszanki nie
tknęłam. Dobrze, że na deser gospodyni upiekła nam drożdżówkę z kruszonką.
Najedzona, patrzę trochę bardziej optymistycznie w przyszłość. Gdyby tak
jeszcze gorący prysznic na obolałe mięśnie. Niestety, bojler nie wystarczy dla
10 osób. Trzeba się myć szybko, najlepiej parami. Człapiemy z Olą pod prysznic,
nie zważając na Pawełka, który bardzo chce nam towarzyszyć. W drzwiach mijamy
Justynę i Maćka. Z otwartych drzwi bucha na nas przyjemne ciepło. Rozbieramy
się szybko i odkręcamy wodę.
- Ale masz siniaka – Ola dotyka
mojego uda – boli?
Dopiero teraz
widzę, ze na lewym udzie mam siniaka wielkości dłoni. Musiałam go sobie nabić,
jak próbowałam zrobić skręt, tak jak Ola, a nie „pługiem”. Dotykam go
ostrożnie. Trochę boli, ale nie jest tak źle. Nic mi nie będzie, chyba że jutro
nabiję sobie kolejne. Polewam go ciepłą i zimną wodą na zmianę. Nie wiem, czy
to pomoże, ale przynajmniej coś próbuję zrobić. Przydałaby się jakaś maść. Może
Justyna coś ma? No, trzeba kończyć, bo inni czekają.
Wieczorem
znowu siedzimy u chłopaków. Na szczęście Pawełek jest całkowicie pochłonięty
ideą zakupu nowych nart i dyskutuje zawzięcie z Maćkiem i jeszcze jednym
chłopakiem (chyba ma na imię Jacek).
- Jak sobie radziłaś? – Justyna
podaje mi drinka z soku i wódki – przydał by się lód do drinków.
- A skąd Ci tu wezmę lód? –
Maciek odrywa się na chwile od nart.
- A popatrz za okno – Justyna
wydyma usta – co widzisz?
- Śnieg – Maciek nadal nie
rozumie. Za to ja zaczynam chichotać, patrząc na długie sople, zwisające z
dachu. Wystarczy otworzyć okno i trochę się wychylić.
Po
chwili siedzimy z dziewczynami pijąc drinki z lodem. Dobrze smakują. Oczy mi
się kleją ze zmęczenia. Justyna obiecała, że Maciek mnie pouczy jutro na stoku.
Mam mało czasu, bo pojutrze wieczorem przyjeżdża Adam. Ta myśl przyjemnie mnie
łaskocze. Tęsknię za jego pocałunkami. Patrzę na Olę. Ona też czeka na Artura.
Mają przyjechać razem z Adamem i młodszym bratem Artura. Nie zapytałam Adama,
czy ma rodzeństwo. Nigdy nie mówi o swojej rodzinie, wiem tylko, że mieszka u
Babci w kamienicy na Św. Anny. Pawełek mówił coś o domu koło ogrodu
zoologicznego, w którym imprezowali w zeszłym roku, ale chyba nie jest do dom
Adama. On tylko wynajmuje mieszkanie u Pani Mai. A może on nie ma rodziców i
musiał wynająć odziedziczony dom, żeby mieć pieniądze na studia? Chyba nie, bo
wyjeżdżał na Boże Narodzenie, a gdyby był sierotą, to siedziałby z babcią.
Ziewam. Zapytam Go, jak przyjedzie.
Idę
dziarskim krokiem z Olą, Justyną i Maćkiem. Jestem pozytywnie nastawiona. Dam
radę. Nie takie przeszkody pokonałam. Justyna woła nas do wystawy sklepu.
Faktycznie, piękne te sweterki. Zostawiamy narty i buty, i wchodzimy. Bluzki
też mi się podobają. Chyba przywieźli je z Czechosłowacji albo z NRD. No tak,
metka niemiecka. Drogie, ale na jeden sweterek chyba mi wystarczy? Ciekawe, czy
Adamowi podobałabym się w takim miłym sweterku? Wyobrażam sobie jak gładziłby
ten miękki materiał… Dobra, na razie poczekam. W przyszłym tygodniu, jak mi
zostanie pieniędzy. Justyna prosi sklepową, żeby odłożyła jej wiśniowy do
popołudnia. Kupi go, jak będziemy wracać na obiad. Mnie najbardziej podoba się
oliwkowo-zielony. Patrzę tęsknie, ale wychodzę.
Maciek
katuje mnie od dwóch godzin. Nie wiem, jak udaje mu się pamiętać o wszystkim.
„Wbij kijek, wychodzisz w górę, przenosisz ciężar ciała, zwrot, schodzisz
nisko, kolano pod kolano” i leżę.
- Nic z tego nie będzie – mówi w
końcu – musisz wziąć instruktora.
Jedziemy
powoli na dół i Maciek prowadzi mnie do drewnianej szopy, w której sprzedają
bilety na wyciąg. Okazuje się, że instruktor za jakieś pół godziny kończy
zajęcia z dziećmi i może się mną zająć. Maciek wytargował niezłą cenę za dziś i
jutro. Niestety muszę się zdecydować albo na instruktora albo na sweterek.
Trudno, sweterek jeszcze sobie kupię. Chcę się nauczyć jeździć na nartach!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz