sobota, 22 lutego 2014

Łódź i konwalie



W czwartek idę tylko na zajęcia z samego rana, potem szybko do akademika i na dworzec autobusowy. W drzwiach akademika mijam się z listonoszem. Zerkam na kilka listów, jest jeden do mnie. Wrzucam go do torby i pędzę na dworzec. Wsiadam w ostatniej chwili i przechodzę przez prawie cały autobus, żeby znaleźć wolne miejsce. Kiedy wreszcie siadam, przypomina mi się list. Wyciągam go i zamieram. Poznaję pismo Roberta. Przez chwilę zastanawiam się, czy chcę go otworzyć? Przypomina mi się spotkanie z jego mamą. Jednak ciekawość bierze górę. W kopercie są dwie kartki: jedna mała, druga duża, złożona na cztery. Zerkam na małą kartkę:
                „ Wiem, że jest już za późno na to żeby zmienić to, co się stało, ale muszę spróbować.
Napisałem do Ciebie wiele listów, ale wszystkie zniszczyłem. Został tylko ten. Błagam, przeczytaj go.
                Robert”
                Czytam jeszcze raz. Serce mi wali jak oszalałe. Ostrożnie rozkładam dużą kartkę. Jest pomięta. Została przedarta na pół i sklejona przezroczystą taśmą. Czy powinnam ją przeczytać?
                „Kochanie!
…”
                Boże, nikt od dawna tak do mnie nie powiedział. Czuję, że zasycha mi w gardle.
                „Kochanie!
Dostałem Twój list i nie mogę znaleźć sobie miejsca. Dlaczego mi to robisz? Dlaczego sprawiasz mi taki ból?...”
                Opuszczam kartkę na kolana. To list z listopada albo grudnia. Nie ma na nim daty, ale to wtedy napisałam Robertowi, że nasz związek nie ma sensu, że powinniśmy się rozstać.
                „… Czy naprawdę było Ci ze mną aż tak źle, że wbijasz mi w serce nóż?”
                No nie, przesadza! Prawie go nakryłam, a on o nożu…
                „Mogę wszystko wyjaśnić. Nocowaliśmy we trójkę: ja, Iwona i Marek z mojej grupy. Wróciliśmy pijani z imprezy i spaliśmy razem. Nic nie pamiętam, ale jestem pewien, że między nami do niczego nie doszło. Po Twoim telefonie wpadłem w panikę.”
                Brak mi tchu. Kurde!
                „ Bałem się, że Cię stracę, że nie zrozumiesz. Powinienem bardziej Ci ufać.”
                Powinieneś, dupku!
                „Gdybym mógł cofnąć czas. Gdybym mógł Cię przekonać, żebyś dała nam szansę.”
                Nie! To bez sensu. Czasu nie da się cofnąć. Ja nie chce się cofać. Opuszczam kartkę na kolana. Gdybym dostała ten list trzy miesiące temu… Ale nie dostałam!
                „Z kim pojadę na naszą polanę na poziomki? Kto pokaże mi wiosną konwalie?”
                Czuję, że broda mi drży. No nie, nie będę płakać!
                Czytam dalej i czuję, że mam wokół serca zaciskający się węzeł. Dochodzę prawie do końca:
                „Jesteś moją pierwszą i jedyną miłością. Zawsze będę Cię kochał.”
                Czuję, jak po policzkach płyną mi łzy. Ocieram je szybko. Zerkam w bok. Kobieta koło mnie drzemie. Czytam dalej.
                „Nic tego nie zmieni. Mój świat się zawalił. Nie wiem, czy nie skreślą mnie z listy studentów? Nie mogę się uczyć, nie mogę jeść, nie mogę oddychać…”
                Zawsze mówił, że mnie kocha, ale to najpiękniejsze wyznanie, jakie kiedykolwiek słyszałam. Łzy płyną i skapują mi na list. Ależ go skrzywdziłam!
                „Kiedy odeszłaś, słońce dla mnie zaszło.
                Twój na zawsze, Robert”
                Siedzę oniemiała. Co ja zrobiłam? Mam nadzieję, że nie wyrzucą go ze studiów z mojego powodu. Teraz rozumiem, dlaczego jego mama chciała ze mną rozmawiać. Za oknem migają drzewa i domy. Wszystko mi się zamazuje przez łzy, które wciąż płyną i skapują mi na bluzkę. Wyjmuję chusteczkę i wycieram nos. Węzeł wokół serca uwiera boleśnie. Nie napisał ani słowa o pożądaniu, o seksie. Czyste uczucia! Czytam jeszcze raz cały list. Czy można kochać bardziej? Siedzę bezmyślnie i wpatruję się w oparcie fotela przede mną. Wreszcie powoli składam list na pół. Na odwrocie jest jakiś dopisek.
                „Nie mam prawa o nic Cię prosić, ale błagam, daj mi znak, że nie masz do mnie żalu. Nie mogę znieść myśli, że źle o mnie myślisz.”
                Co ja mam z tym zrobić?
                Wracam myślami do ostatniego weekendu. Było nam z Adamem tak dobrze. Jednak nie powiedział, że mnie kocha. Nigdy tego nie powiedział. Nie, nie, nie! Nie chcę się nad tym zastanawiać! Żadnych porównań! Wycieram nos i chowam list do koperty. Żadnych porównań! Patrzę za okno. Wjeżdżamy na przedmieścia Łodzi. Chowam list i szperam w torbie w poszukiwaniu karteczki z adresem hotelu.
                Piotr wchodzi do mojego pokoju hotelowego i staje jak wryty.
-Jak ty wyglądasz? – patrzy na moje czerwone oczy.
                Próbowałam wszystkiego. Zimnej wody, okładów z torebek z herbatą. Jestem bezradna. Piotr kręci głową, po chwili wraca z buteleczką niebieskich kropli do oczu.
- Masz, to Mibalin. Po jednej kropli do oka – przygląda mi się chwilę – Coś się stało?
- Nic takiego – macham ręką – Już w porządku – kłamię
- Za dwie godziny widzimy się na dole. Pojedziemy razem na zdjęcia.
                Te krople czynią cuda. Po godzinie wyglądam, jakbym dopiero co wstała. Oczy mam lśniące, ani jednej zaczerwienionej żyłki. Zakrapiam po jeszcze jednej kropli i dzwonię do Julki. Dawno z nią nie gadałam. Muszę jej powiedzieć, że jestem w Łodzi.
- Dzwoniłam do Ciebie – mówi nie zważając na mnie – Ewa powiedziała, ż pojechałaś do Łodzi na zdjęcia.
-No właśnie dzwonię z Łodzi – mówię.
                Jest czymś zaaferowana.
- Poznałam niesamowitego faceta! – jest cała w skowronkach – pracuje we włoskiej ambasadzie.
- Julka! – w co ona się pakuje? – Ile on ma lat?
- Niecałe trzydzieści – słyszę w jej głosie urazę.
- Proszę Cię, uważaj! – gdzie się podział jej zdrowy rozsądek? – to o dziesięć lat więcej niż u Ciebie. Tacy faceci mają swoje potrzeby.
- A co ty możesz o tym wiedzieć? – jest lekko wkurzona.
- Niewiele - zmieniam strategię – ale się o Ciebie martwię. Kocham cię.
                Gadamy jeszcze chwilę, ale jakoś mnie nie uspokaja ta rozmowa. Julia się zakochała i to do szaleństwa. Dzwonię do Oli, ale nikogo nie ma u nich w pokoju. Trudno, zadzwonię jutro. Zastanawiam się, czy nie zadzwonić do Adama, ale postanawiam zrobić to dopiero po zdjęciach. Jeszcze znów zacznę płakać.
                Schodzę na dół do holu i po chwili jedziemy do jakichś zakładów odzieżowych. Myślałam, że zobaczymy szwalnię a tym czasem idziemy do ogromnego biurowca. Sala konferencyjna została zamieniona w studio fotograficzne. Jest nas strasznie dużo i ciężko się skupić, ale dla mnie to lepiej. Nie mam czasu na roztkliwianie się nad sobą. Pod ścianą stoi chyba z pięć wieszaków pełnych ubrań. Najpiękniejsze są sukienki i spódnice z jedwabiu. Dlaczego nie ma takich w sklepach?
- Jutro to dopiero będzie bal – mówi Piotr widząc mój zachwyt – suknie ślubne!
- Oooch! – dziewczyny wokół klaszczą w ręce.
                Zdjęcia idą sprawnie, ale i tak będziemy kończyć w piątek rano. Potem obiad i po południu suknie ślubne. I tak do niedzieli wieczorem. Wyjazd w poniedziałek rano. Okazuje się, że jest tu też Adam - fotograf i mogę wrócić do Krakowa samochodem z jego ekipą. Wieczorem próbuję zadzwonić do Oli. Nadal nie mogę się z nią skontaktować. Dzwonię do Adama i mówię mu, żeby nie czekał na mnie na dworcu. Okazuje się, że Ola jest z Arturem u niego w mieszkaniu. Co ona wyprawia? Jutro piątek, trzeba iść na zajęcia.
                Zdjęcia w sukniach ślubnych okazały się okropne! Uczesali nas beznadziejnie. Mój kok wyglądał jeszcze jako tako, ale „bezy” na głowach innych dziewczyn były koszmarne. Suknie były szyte na grubsze panny młode, więc trzeba je było spinać szpilkami na plecach. Cała jestem pokłuta, jak po stosunku z jeżem! Wieczorem znowu nie udaje mi się dodzwonić ani do Julki ani do Oli. Idę się dotlenić. Ulica Piotrkowska, przy której jest nasz hotel, wygląda podobnie jak w „Ziemi obiecanej”. Idę i rozmyślam, zamiast oglądać zabytkowe kamienice. Patrzę na wystawę księgarni. Głównie albumy ze zdjęciami i przewodniki. W środku widać stojak z kartkami. Na samej górze kartki pocztowe z różami. Podobne do tych, jakie dostałam od nieznanego nadawcy. Ciekawe, czy to przypadkiem nie Robert? Oglądam kartki ze stojaka, w końcu wybieram taką z konwaliami. Jest wystarczająco neutralna, żeby nie robić nadziei ale na tyle sympatyczna, że postanawiam ją wysłać. Wracam do hotelu. Wyciągam z torby ten nieszczęsny list i znowu go czytam. Tym razem nie płaczę, ale czuję się tak okropnie, kiedy pomyślę jaki Robert jest nieszczęśliwy. Adresuję kartkę. Może wysłać ją bez żadnego tekstu? Chodzę po pokoju w tę i z powrotem. W końcu piszę: „Nie mam żalu. Nie myślę o Tobie źle”. Idę do Recepcji na dole i wrzucam kartkę do skrzynki przy wejściu. Prawda jest taka, że prawie w ogóle nie myślałam o Robercie. Przy Adamie zapomniałam o bożym świecie. Jakie to dziwne, że ktoś tak bardzo mnie kocha i wciąż o mnie myśli, a ja nic o tym nie wiedziałam. Myślałam, że Robert mnie skrzywdził, a tymczasem to ja skrzywdziłam jego. Tak czy inaczej nie da się tego naprawić. Co się stało, to się nie odstanie. Idę spać z bólem głowy.
                Rano budzę się zmęczona bardziej, niż byłam wczoraj. Głowa mi pęka. Łykam polopirynę i idę na śniadanie. Dzisiaj kolejne zdjęcia. Wszystko mi się zlewa w jeden ciąg. Zastanawiam się, czy to robota dla mnie. Gdybym nie studiowała, to ta praca byłaby dla mnie okropnie frustrująca. Biorę ze sobą zeszyt z angielskiego, może coś uda mi się wtłoczyć do głowy między zdjęciami. Jeszcze dwa dni i wracam do Krakowa. Przed wyjazdem na Wielkanoc jeszcze mamy iść z Adamem do klubu AGH. Jeszcze tam nie byłam. Przydałaby się jakaś sukienka, albo chociaż spódnica. Muszę zapytać, czy można kupić coś z tych rzeczy które nosimy na zdjęciach.
                Wieczorem udaje mi się dodzwonić do Julki. Jest wniebowzięta. Facet zaprasza ją do restauracji i generalnie wydaje mi się, że szpanuje strasznie kasą. Na szczęście Julka sprawia wrażenie trochę bardziej opanowanej niż ostatnio. Chociaż tyle.
                Niedziela wykończyła mnie do reszty. Nie dość, że przyjechała jakaś pani projektantka z kolekcją sukni, które nazwałyśmy z dziewczynami „kupy liści” to jeszcze okazało się, że trzeba powtórzyć część zdjęć z czwartku, bo prześwietliły się dwie klisze. Jedynym plusem jest to, że jako rozliczenie za dodatkowy czas możemy wybrać sobie kilka strojów. Oczywiście głównie bierzemy te cudne sukienki i spódnice z jedwabiu. Wybieram jeszcze przepiękną ciemnozieloną cieniowaną tunikę. Wieczorem dzwonię do Oli nawet nie licząc, że odbierze, ale się mylę. Odbiera, tylko głos ma jakiś zmieniony.
- Coś się stało? – naprawdę jestem przejęta.
- Nie, trochę się przeziębiłam w weekend – jakoś jej nie wierzę.
- Ola, proszę – coś jest nie tak - powiedz mi.
- Wszystko OK – kaszel – jak przyjedziesz, to pogadamy. Gardło mnie boli.
                Idę spać kompletnie rozbita. Budzę się tradycyjnie niewyspana i zła. Pakuję torbę i schodzę z nią na śniadanie. Wyjeżdżamy wcześnie. Jak będzie dobra droga, to może zdążę na wykład z anatomii. Piotr wręcza nam koperty z wypłatą. Zdjęcia dostaniemy pocztą. Mój album trochę się pogrubi, bo na razie jest dość mizerny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz