środa, 5 marca 2014

Ty sobie nie poradzisz?



Rozsiadam się wygodnie u Julii. Ma większy pokój, niż my z Ewką. Całe ściany obwieszone szkicami. Niektóre są nawet niezłe.
- Mogłabyś mi odpalić taki obrazek – mówię patrząc na bogato zdobiony portal kamieniczki na jednym ze szkiców.
- Obrazek – Julia prycha jak kotka – dwa dni nad tym siedziałam! Wiesz chociaż, co to jest?
- Nie – przyglądam się uważnie szkicowi – a powinnam?
- To jedna z kamieniczek na Rynku!
- Żartujesz? – patrzę z niedowierzaniem – Na moim Rynku? Znaczy w Krakowie?
- W Krakowie! – Julia kiwa głową – Po prostu jest ich tam tyle, że nie zwracasz uwagi na detale.
                Rzeczywiście, to może być jedna z krakowskich kamieniczek. W ogólnym natłoku zabytkowych budynków, umknął mi ten szczegół. Teraz patrzę zafascynowana. Niby prosta forma, ale z zachowanymi proporcjami. Po prostu ideał dobrego smaku.
- Masz oko – mówię z uznaniem – to mogę to zabrać?
- Na razie nie, bo to moja praca domowa, ale potem to dostaniesz.
                Julia podaje mi kubek herbaty i siada naprzeciwko.
- Nie wyglądacie na zafascynowanych sobą – kręci nosem.
- W odróżnieniu od Was – zmieniam temat.
                Julia się uśmiecha w sposób, który skądś znam. Jak kot, który najadł się słodkiej śmietanki i teraz oblizuje wąsy. Już wiem, kto tak robi. Kąciki ust mi drgają.
- Podać cytrynę? – pytam niewinnie – Założę się, że masz teraz sprośne myśli.
                Julia nie odpowiada, tylko mruży oczy i oblizuje się koniuszkiem języka.
- Jest między nami coś takiego pierwotnego – mówi powoli – to jest jak magnes. Po prostu się przyciągamy. Nie mogę mu się oprzeć, ale czuję, że on ma tak samo ze mną.
                Mam wrażenie, ze ona się napawa tym, co mówi. Sprawia jej przyjemność samo mówienie o Giannim. To niesamowite, widzieć moją siostrę w takim stanie. Przypominam sobie, jak patrzyła z pobłażaniem na mnie i Roberta, jak wracaliśmy ze szkoły, trzymając się za ręce. Czy to ta sama Julia?
- Kim jesteś i co zrobiłaś z moją siostrą? – nie mogę powstrzymać śmiechu.
- Ola - Julia wzdycha – obudziłam się! Zastanawiam się tylko, dlaczego tak długo spałam?
                Sprawia wrażenie tak szczęśliwej, jak nigdy dotąd.
- Kochasz go, prawda? – mam ochotę ją przytulić – Planujecie coś na wakacje?
- No, z tym może być problem – zwiesza głowę – wiesz, jacy są rodzice.
- Może da się coś z tym zrobić – uśmiecham się tajemniczo – Piotr chce mnie wysłać do Rzymu. Mogłabyś mnie odwiedzić. Przyjaciele są mile widziani, zwłaszcza, jeśli mówią po włosku.
                Ledwo udaje mi się odstawić kubek i już mam na szyi uwieszoną moją siostrę. Mam tylko nadzieję, że to wszystko nie okaże się snem. Kiedy wreszcie mnie puszcza, pokazuję, jej papiery, które dał mi Piotr. Ogląda je z zaciekawieniem.
- Wiem, że Piotrowi można zaufać, ale czy mogłabyś poprosić tego twojego Włocha, żeby sprawdził tę agencję?
- Zawsze uważałam, że masz paranoję, jeśli chodzi o bezpieczeństwo, ale w tym przypadku się z Tobą zgadzam – Julia bierze długopis i przepisuje nazwę i adres agencji.
---
                Kiedy wracam do akademika, czuję się tak zmęczona, jakbym wstała pierwszy raz, po długiej chorobie. Zostawiam nierozpakowaną torbę z rzeczami w pokoju i idę do Oli. To ostatni dzień wolności. Od jutra bierzemy się ostro do nauki.
- Jacek poznał mnie z jednym chłopakiem z Piasta. Powiedział, że mamy szybko złożyć podanie – Ola przygląda mi się uważnie – On naprawdę chce skrzynkę piwa. Powiedziałam, że dostanie.
- Bardzo dobrze zrobiłaś – rozglądam się za jakimś papierem – może od razu to napiszemy?
- Już to zrobiłam – wyciąga podanie – Jacek mi podyktował. Tylko się podpisz.
- Marki znowu zdrożały. Chciałam zamienić to, co zarobiłam teraz, ale przy tych cenach to chyba nie ma sensu, no i muszę kupić bilet. Zastanawiałam się nad jazdą autobusem, ale Piotr mnie namówił na samolot. To będzie początek wakacji i kolejki na granicach będą gigantyczne – wzdycham – Trzeba by podziękować Justynie.
- Więc jedziesz? – Ola patrzy na mnie z zazdrością – Fajnie masz. Mówiłaś rodzicom?
- Dzwoniłam do nich od Julii – kręcę głową – nie są zachwyceni, ale sama to finansuję, więc nie bardzo mają argumenty. Julia ma sprawdzić jeszcze tę agencję w ambasadzie.
                Opowiadam jej o Giannim i o Robercie. Pomijam tylko ten fatalny pomysł na wiązanie.
- Wiesz co? – Ola waha się przez chwilę – Wiem, że to nie moja sprawa, ale wyglądałaś na szczęśliwszą, jak byłaś z Adamem.
- Ola - czuję, jak ogarnia mnie panika – nie rozmawiajmy o tym. Mamy dwa egzaminy. Muszę je zdać, żeby pojechać do Rzymu. Nie stać mnie na emocjonalną burzę. Nie w tej chwili! Po prostu zapomnijmy o Adamie na ten miesiąc, OK.?
- Jak chcesz – chyba nie jest przekonana.
---
Zadekowałyśmy się w akademiku na cały tydzień. Mam już tak dość biofizyki i biologii, że na sam widok litery „B”, robi mi się niedobrze. Dzisiaj urodziny Klubu, więc oddam te nieszczęsne buty i trochę się odprężę. Po tygodniu orki, możemy sobie pozwolić na jeden wolny wieczór. Zakładam krótką sukienkę na ramiączkach z rozkloszowanym dołem i skórkowe sandałki na niewielkim obcasie. To moja ostatnia zdobycz. Dobrze, że mam taką szczupłą i długą stopę. Były przecenione, ale przecież ceny nie widać. Ola ma założyć spodenki i tunikę ode mnie. Radek z nami idzie, więc zależy jej na efekcie. Chyba już przebolała Artura.
- Ładnie się prezentujecie – Radek bierze nas obie pod ręce i schodzimy do Klubu.
- Siądźcie tu z boku, dobra? – wskazuje jedyny wolny stolik – Ja tylko załatwię sprawę i przychodzę.
                Idę do barmana. Ma sporo roboty, bo klub jest pełen. Po drodze rozglądam się dyskretnie ale na szczęście Adama nigdzie nie widać. Bogdana też nie, co może być zaletą. Zostawię buty i cześć. Może nawet zmienimy klub na jakieś inne miejsce. Staje cierpliwie w kolejce. Nad barem wisi plakat ze mną, a obok kilka zdjęć z sesji.
- hej, dziewczyno z plakatu! – jakiś chłopak do mnie macha ręką.
                Odmachuję i uśmiecham się uprzejmie. Po chwili ktoś kolejny do mnie woła i znowu się uśmiecham i odmachuję. Ludzie pokazują mnie sobie palcami i zaczyna mnie to trochę krępować. Nie wiem, jak się zachować wobec takiego zainteresowania. Wreszcie moja kolej.
- Cześć – mówię do barmana – pamiętasz mnie?
- Trudno Cię nie pamiętać – zerka na plakat – co jest? Nalać Ci coś?
- Wiesz co? Jestem z przyjaciółmi, więc pójdę ich zapytać, co chcą – mówię półgłosem – Mam prośbę, chciałabym zostawić to dla Bogdana.
- Będzie za godzinę, to mu to oddasz – nagle patrzy na mnie z niechęcią.
                O co mu chodzi? Co ja takiego powiedziałam?
- Wolałabym zostawić to u Ciebie. On mi to dał, ale ja tego nie chcę – kładę pudełko na barze.
- Słuchaj Mała – barman marszczy brwi – nie wiem w co ty grasz? Przychodzisz tu najpierw z Adamem, potem kręcisz z Bogdanem, a jemu po prostu staje na twój widok! Nie mieszaj mnie do tego! Zabieraj się z tym pudłem!
                Stoję jak wryta. Jak on może? Kręcę z Bogdanem? Czuję, że pieką mnie policzki. Co za upokorzenie!
- Ja, ja… - chyba się rozpłaczę – nie mogę tego zatrzymać.
                Nie wiem co robić. Biorę niepewnie pudełko. Kilka osób przygląda mi się z zainteresowaniem. Mam nadzieję, że nie słyszeli, co ten kretyn powiedział. Chciałabym zapaść się pod ziemię. Odwracam się powoli i …och!
- Adam?
                Jak długo stał za moimi plecami? Ile usłyszał? Stoję jak idiotka, wpatrując się w to przeklęte pudełko.
- Daj - mówi miękko – ja to załatwię.
                Zdejmuje pokrywkę i marszczy brwi na widok szpilek. Bierze je ode mnie. Nasze palce stykają się na ułamek sekundy i czuję, jakby miedzy nami coś zaiskrzyło. Podnoszę wzrok i napotykam głębię czarnych oczu. Nogi się pode mną uginają.
- Dziękuję – szepczę  - Przepraszam.
                Wybiegam z Klubu w chłodne powietrze wieczora. Idę szybkim krokiem przed siebie. Byle dalej od tego miejsca, byle dalej od Niego. Łzy płyną mi po policzkach. Nie mogę oddychać, duszno mi! Potykam się i muszę na chwile oprzeć się o ścianę. Jest zimna, opieram się o nią plecami. Powietrza!
- Olka! - Ola i Radek dobiegają do mnie w chwili, kiedy prawie osuwam się na chodnik.
- Chodźmy stąd – proszę cicho, bez tchu. Dławi mnie coś, co czuję w gardle…
                Idę wsparta na Radku. Ola idzie obok mnie. Nic nie mówią, tylko zerkają na siebie. Co za upokorzenie! Chcę wrócić do akademika. Nie wyjdę stamtąd, aż do wyjazdu. Tylko na egzaminy. Powoli moje serce się uspokaja. Wieczór jest chłodny, pachnący bzem i kasztanami.
- Wejdźmy tu – Radek skręca do małej kafejki.
                Idę bezwolnie i siadam przy stoliku. Dostaję piwo. Siedzimy w milczeniu. Ola i Radek wpatrują się w siebie. Jak to dobrze, że nic nie mówią, że o nic nie pytają. Jak to dobrze, że są tu ze mną. Łzy znowu napływają mi do oczu.
---
                Wychodzimy z Olą z egzaminu z biologii. Ostatnie półtora tygodnia właściwie przeżyłam dzięki niej. Nie byłam w stanie zmusić się do wyjścia po zakupy. Przed nami jeszcze dwa tygodnie nauki, egzamin i wyjazd. Zastanawiam się, czy Kraków to naprawdę moje miejsce na Ziemi?
Mogę iść po bilet. Teraz wiem, że biologię zdałam, to tylko kwestia oceny. Biofizyki się nie boję. Koło Orbisu mam kantor, więc wszystko załatwię w pół godzinki.
                Wracam lżejsza o 300 tys., ale za to z biletem w torebce. Idę przez Błonia. Już pełnia lata, a ja jestem ledwie muśnięta słońcem. Z daleka widzę znajomą postać. Justyna?
- Justyna! – musze podbiec, żeby ja dogonić – muszę Ci podziękować! Gdyby nie Ty, to nie wiem, czy starczyłoby mi na bilet.
- Och, a dokąd się wybierasz? – unosi brwi.
- Lecę do Rzymu na całe wakacje – uśmiecham się blado. – mam kontrakt z „Angela’s studio” w Rzymie. Gdyby nie ten cynk od Ciebie… - zawieszam głos – naprawdę jestem Ci bardzo, bardzo wdzięczna!
- Właściwie, gdyby to ode mnie zależało, to pewnie bym Ci nie powiedziała… – Justyna patrzy na mnie bez uśmiechu.
- Co? – nie rozumiem – wiec dlaczego to zrobiłaś?
                Chyba nie stoi za tym Bogdan. Nie! To nie może być prawda! Czuję, że krew odpływa mi z twarzy.
- Bo Adam mnie poprosił – Justyna mówi to twardo, bez cienia sympatii – Sam nie chciał, bo uważał, że go nie posłuchasz. Zgodziłam się, bo mu na tym naprawdę zależało. Powinnaś jemu podziękować.
                Odwraca się i odchodzi zostawiając mnie na chodniku. Nie mogę się ruszyć z miejsca. O co tu chodzi? Facet mówi, że mnie nie kocha, nawet nie próbuje mnie zatrzymać, gdy odchodzę, potem prosi Justynę, żeby mi pomogła, sam mi pomaga odczepić się od Bogdana i jednocześnie cały czas milczy. Więc, co to, do jasnej cholery ma być? Nie kocha mnie, ale mu zależy. To się wzajemnie wyklucza! Nie rozumiem tego. Idę powoli do akademika. Muszę powiedzieć o tym Oli.
- To chyba jasne, że musisz mu podziękować – Ola chodzi po pokoju – gdyby nie on, miałabyś połowę tego, co masz!
- Wiem – przełykam ślinę – ale jak mam z nim rozmawiać?
- Normalnie – Ola staje przede mną i opiera dłonie na biodrach. – Po prostu powiedz: dziękuję!
                Myślę nad tym chwilę.
- Wiesz co? – Ola wzdycha ciężko – Jacek coś mówił, że Alicja kręci się koło Adama, więc może…
                Unoszę brwi. Co chce powiedzieć?
- Może on jest już z Alicją i wcale się nie przejmie Twoim telefonem – kończy, nie patrząc na mnie.
                Czuję, jak coś ciężkiego wpada mi do żołądka i ściąga mnie w dół.
Bądź realistką! – nakazuję sobie w myślach. Najpierw muszę powiedzieć Robertowi o wakacjach. Reszta może poczekać. Mam za tydzień egzamin. Wlokę się na dół do telefonu. To nie będzie przyjemna rozmowa.
---
- Co takiego? – nie wiem czy Robert jest bardziej zły czy zaskoczony – Na całe wakacje?
- Od 25 czerwca do 25 września – czuję się okropnie, ale wiem, że nie ma sensu ukrywać tego dłużej – to najkrótszy okres, na jaki zgodziła się właścicielka agencji.
- Ale to oznacza całe wakacje osobno! – teraz wiem, że jest bardziej zły.
- Przecież możesz do mnie przyjechać na kilka dni – to okropne, że załatwiam to przez telefon - Julia do mnie przyjedzie.
- Myślisz, że to takie proste? – ton jego głosu staje się coraz bardziej zimny – Mam do zdania biologię.
- Jeszcze nie mieliście egzaminu? – zdziwienie przebija w moim głosie.
- Mam do zdania biologię we wrześniu! – Robert prawie krzyczy dotelefonuj.
- Jak to? – nie mogę w to uwierzyć – Nie zdałeś tego?
- Nie!
- No to wytłumacz mi, jak sobie w tej sytuacji wyobrażasz nasze wspólne wakacje? – teraz ja się wściekam.
- Nie wiem – mówi to łagodniejszym tonem – miałem nadzieje, że mi pomożesz się uczyć.
- O nie - wszystko ma swoje granice – mogę Ci dać moje wykłady i notatki, ale nie będę się uczyć w wakacje.
- To chociaż przyjedź przed wakacjami do Warszawy - prosi już całkiem  spokojnie - do mnie.
- No dobra, tyle mogę Ci obiecać.
                Odkładam słuchawkę. Co za kretyn! Mówiłam, prosiłam i co? Ciekawa jestem, jak zareagują na to jego rodzice? Ja bym raczej nie była zadowolona. Zastanawiam się, czy zadzwonić do Adama? Nie, dzisiaj nie. Zadzwonię jutro. Trzeba spakować wszystko w kartony i zanieść do magazynu na dół. Będę miała mało rzeczy do zawiezienia do domu. Zastanawiam się, jak to zorganizować? Zaraz po wynikach pojadę do Warszawy. Zatrzymam się niby u Julki i stamtąd zabiorą mnie rodzice. Będziemy mieli z Robertem trzy dni dla siebie. Jestem genialna! Gdyby nie ten cholerny egzamin. Zaraz, czy on ma coś jeszcze? Biofizykę? Wolę nie pytać, czy to zdał. No i jeszcze trzeba zadzwonić do Adama. Zrobię to przed wyjazdem. Tak, to będzie odpowiedni moment.    
---
                Pokój? – opróżniony.
                Kartony? – w magazynie.
                Plecak i torba? – spakowane (prawie).
                Odhaczam kolejne punkty na liście spraw do załatwienia. Teraz muszę lecieć do zakładu „Biofizy” i zapytać, czy już mają wyniki. Skoro wywieszą je po południu, to sekretarka powinna już je pisać na maszynie. Martwię się tym egzaminem Roberta, wolałabym, żeby rodzice nie musieli mu niczego załatwiać. Popycham ciężkie drzwi i ogarnia mnie przyjemny chłód. Hol, schody, korytarz, gablota – pusta!  Trzeba iść do sekretariatu.
                Wchodzę do niewielkiego pomieszczenia zastawionego meblami z płyty zapchanymi skoroszytami i różnego rodzaju papierzyskami. Na parapecie i wszelkich innych dostępnych miejscach stoją paprotki, bluszcze i beniaminki. Czuję się, jak w oranżerii. Pani sekretarka – kobieta około czterdziestki z jasnym kokiem i jadowicie niebieskim cieniem na powiekach, patrzy na mnie życzliwie.
- Dzień dobry, czy może ma pani już wyniki z egzaminu z lekarskiego? – uśmiecham się do niej.
- Pani nazwisko? – bierze kartkę z nazwiskami i nabazgranymi z boku ocenami.
- Jezierska, Aleksandra Jezierska – piątki chyba nie dostałam, ale cztery i pół jest realne.
- Bardzo mi przykro, ale nie zdała pani – robi smutną minę.
                Opada mi szczęka: Że co? Nie zdałam?  Patrzę w osłupieniu na sekretarkę.
- We wrześniu na pewno się uda – stara się mnie pocieszyć, widząc moja minę.
                Jakie, kurde, we wrześniu? We wrześniu to ja będę we Włoszech!
- Chcę zobaczyć moja pracę – O nie! Napisałam co najmniej na czwórkę
                Idę do pokoju adiunkta Kowalskiego. Akurat ktoś od niego wychodzi. Och, to Rafał, syn szefa jednej z klinik, tylko nie pamiętam, której. Pewnie przyszedł skamlać o trójkę, bo oddał prawie pustą kartkę.
- Cześć – słychać zaskoczenie w jego głosie.
- Cześć – odpowiadam automatycznie.
                Zaraz, lepiej mieć świadka na to, co było w mojej pracy.
- Możesz tu na mnie zaczekać? – pytam niewinnie – chciałabym Cię o coś spytać. Z Kowalskim zejdzie mi trzy minuty.
- Jasne!
                Wchodzę do adiunkta, który od razu robi kwaśną minę.
- Panie adiunkcie, chciałabym zobaczyć swoją pracę – walę prosto z mostu.
- A po co pani praca? – unosi brwi – oceny będą za godzinę w gablocie.
- No właśnie – mówię z przekąsem – ale ja się nie zgadzam z oceną.
- Co takiego? – adiunkt zaniemówił.
- Nie zgadzam się z oceną – mówię spokojnie, ale czuję, jak drżą mi kolana – Dostałam niedostateczny, a uważam, że napisałam na co najmniej czwórkę. Chcę sprawdzić, czy nie nastąpiła pomyłka.
- Absolutnie nie ma takiej możliwości – adiunkt rozkłada ręce – nie udostępniamy prac studentom.
- Ale regulamin studiów daje mi takie prawo – nie ustępuję, choć mam miękkie nogi.
- Nic mnie to nie obchodzi –adiunkt podnosi głos –jak się pani nie podoba, to proszę napisać skargę do rektora!
- Dziękuję – mówię spokojnie, choć serce chce mi wyskoczyć z piersi – napiszę. Kartkę i długopis otrzymam chyba w sekretariacie?
                Odwracam się na pięcie i wychodzę na korytarz, napotykając zdumione spojrzenie Rafała.
- Idę na skargę do Rektoratu! – kipię ze złości – napisałam na czwórkę, a dostałam dwóję! Rozumiesz coś z tego? Chcę ponownego sprawdzenia pracy.
- Wiesz co? – Rafał ledwo za mną nadąża – po co się narażać? Lepiej to zostaw.
- Nie ma mowy! – staję na chwilę – mam swoje plany na wrzesień. Poza tym, ja to zdałam, tylko im się nie chciało sprawdzać albo pomylili prace. A Ty co dostałeś?
- Cztery – Rafał mówi to niechętnie, jakby zawstydzony.
- No, to może moją kartkę pomylili z Twoją? – patrzę na niego wściekła – siedziałam nad Tobą i widziałam ile napisałeś. Nie było tego na czwórkę, nie wiem czy nawet na tróję!
                Nagle Rafał łapie mnie za ramiona i potrząsa lekko.
- Nie idź do rektora – patrzy na mnie błagalnie – jakoś to załatwimy.
- My? – zaskoczył mnie tym – jak?
- Ja to załatwię, poczekaj tu na mnie! – puszcza moje ramiona i wskazuje parapet okna.
- OK., masz 5 minut – co on kombinuje? – potem idę do rektoratu!
- 10! – rzuca przez ramię i szybkim krokiem idzie do Kowalskiego.
                Po dziesięciu minutach zaczynam się zastanawiać, co robić? Czekanie dalej chyba nie ma sensu. Rafał niczego nie załatwi, to pewne. Jednak, dobrze by było mieć świadka. Stoję tak niezdecydowana, kiedy drzwi się otwierają i wychodzi Rafał.
- No i? – czuję, że serce mi wali, jak młotem.
- Masz cztery i pół, ale wisisz mi przysługę – mówi jednym tchem.
- Ja Tobie przysługę? – chyba śnię – Z jakiej racji? Należała mi się co najmniej czwórka.
- OK. – mówi ugodowo – masz rację, ale lepiej chyba tak, niż ciągać się po rektoratach?
- Jak mam pewność? – jakoś trudno mi uwierzyć, że to zrobił.
- Jak poczekamy 15 minut, to się przekonasz – siada na parapecie.
                Przyglądam mu się w zamyśleniu. Jesteśmy w dużej grupie, ale prawie się nie znamy. Rafał jest przystojny. Nie przystojny, jest ładny. Drobny, dobrze ubrany, zawsze dobrze obcięty. Jest synem profesora, powinny się koło niego kręcić dziewczyny, a tak nie jest. Zastanawiam się, dlaczego? Może jest gejem? Nie, nie zachowuje się jak gej.
- Dlaczego Ci tak zależało? – chyba trochę ochłonął.
- Chcę jechać do pracy do Włoch – ostatecznie to nie wstyd – tylko zachowaj to dla siebie.
- Jasne! – ma ładny uśmiech – Co będziesz robić?
- Mam pracować w agencji modelek. Reklama ubrań, kosmetyków, takie tam. Żadnych rozbieranych świństw! – podkreślam, widząc, że oczy robią mu się okrągłe.
- Jezu, ale fajnie! – nawet nie stara się ukryć podziwu.
- Trochę się tego boję – wzdycham – jeszcze nigdy nie byłam sama za granicą. Do tego ta praca, język,  obcy ludzie i w ogóle.
- Daj spokój – patrzy zaskoczony – Ty sobie nie poradzisz? Ty?
- A czemu uważasz, że właśnie ja dam radę?
- Bo Ty jesteś taka przebojowa - mówi to z takim przekonaniem, jakby to było oczywiste dla wszystkich – obie takie jesteście. Zupełnie inne, niż myślałem na początku roku – dodaje szybko, widząc moją minę – No wiesz, jak to jest: ładna dziewczyna to pewnie głupia albo zarozumiała…
                Dalsze rozważania przerywa nam sekretarka, która wyszła wywiesić wyniki. Czekam w napięciu. Na szczęście Rafał nie kłamał, mam czwórkę z plusem, Ola też.
- Wiesz co? – patrzę na Rafała z sympatią – niech Ci będzie z tą przysługą. Wiszę Ci ją. Tylko bez przesady – dodaję, na widok jego uradowanej miny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz