Budzę się rano
w nieco lepszym nastroju. Obiecuję sobie, że nie dam się sprowokować do rozmów
o akademiku ani o przenosinach do Warszawy. Ubieram się i idę sprawdzić, czy
Robert już wstał. Ku mojemu zdumieniu, znajduję go czytającego biologię. Chyba
uraziłam jego męską dumę poprzedniego dnia. Idę robić jajecznicę. Patrzę na
skwierczące na patelni kawałki boczku. Nie potrafię ich pokroić tak równo, jak…
Czy ja się od niego kiedyś uwolnię? Wybijam jajka do miski. Pomyśleć, że przez
pół roku ich cena wzrosła sześciokrotnie! Świat zwariował! Zanoszę jajecznice
do pokoju. Nie chce mi się sprawdzać, kto jaką lubi. Zjedzą taką, jaka jest.
Julia pokroiła pomidory i posypała je solą i pieprzem. Też nie smakują tak,
jakbym chciała… Nic nie jest tak, jakbym chciała!
- Wyjdźmy gdzieś – Julia patrzy
za okno – jest tak ciepło.
- Na Błonia – proponuję – albo
nad Wisłę, koło smoczej jamy.
- Smoczej jamy? – Robert unosi
brwi – Brzmi, jak atrakcje dla dzieci.
- Będzie fajnie – mówię i mrugam
do Julii – idziemy do smoka.
Jest
naprawdę pięknie. Idziemy brzegiem rzeki w kierunku Wawelu. Byłam tu tylko raz,
ale strasznie mi się to miejsce podobało. Takie dzikie, choć w centrum miasta.
Nawet Robertowi udzielił się nastrój wiosennego optymizmu. Kupiliśmy po drodze
lody w rożkach i teraz kapią nam na ręce.
- Nie pomyślałam – mówię zlizując
różowe kropki z palców – że mogliśmy podjechać na Kazimierz. Koleżanka mi
mówiła, że odkryła tam fantastyczną synagogę, a obok stary cmentarz. Jest
trochę zapuszczony, ale niektóre nagrobki są dobrze zachowane.
- Można by porobić zdjęcia –
zapala się do pomysłu Julia.
- Zgłupiałyście? – Robert unosi
brwi – będziecie robić zdjęcia grobów?
- Dlaczego nie? – patrzę
zaskoczona – Tu przyjeżdża wielu ludzi ze Stanów, albo z Izraela i fotografują
Kazimierz. Groby też, to w końcu zabytki.
- Myślę, że raczej cykają zdjęcia
grobu dziadka albo babki – w głosie Roberta pobrzmiewa drwina.
- My też możemy powiedzieć, że
szukamy rodziny – wzruszam ramionami – wtedy nikt się do nas nie przyczepi.
- Co nie byłoby wcale takie
dziwne – podchwytuje Julia – Przed wojną w Skarżysku mieszkało wielu Żydów. Kto
wie, czy nie mamy z nimi czegoś wspólnego?
- To chyba żart? – Robert aż
przystaje w miejscu.
- Dlaczego? – Julia patrzy
prowokacyjnie – Ty też możesz mieć żydowskie geny. Twoja rodzina przecież od
pokoleń tam mieszka.
- Ludzie – widzę, że zanosi się
na „szczepę” – przestańcie! Jakie to ma znaczenie? A gdyby się okazało, że mamy
semickie pochodzenie, to co? To by coś zmieniło?
Idziemy dalej
w milczeniu. Co za brak tolerancji!
- Wiecie co? – patrzę na Julkę i
Roberta spode łba – Chodźmy na Wawel, do kaplicy. Przynajmniej się przeżegnamy,
w końcu jest niedziela.
- Ależ piękna – stoimy z Julią
obok sarkofagu Jadwigi – jaka była wysoka. Popatrz na te dłonie!
- O ile faktycznie tak wyglądała
– szepczę – ale wzrost chyba się zgadza.
To
mój ulubiony sarkofag, jeśli można tak powiedzieć. Jest z białego kamienia.
Jadwiga wygląda, jakby spała. Ma taką spokojną, poważną twarz. Była
nieszczęśliwa w życiu i umarła też nieszczęśliwie, po urodzeniu dziecka, które
zresztą zmarło razem z nią. Julia gładzi brzeg sarkofagu. Jest zafascynowana
jego wykonaniem. Oglądam się na Roberta. Siedzi najeżony w ostatniej ławce. Nie
wiem, jak oni wrócą tym samym pociągiem do Warszawy. Wzdycham ciężko i idę do
niego.
- Tu też Ci się nie podoba? –
pytam cicho.
- Podoba mi się – patrzy na mnie
chwilę – Tylko zastanawiam się, komu chciałaś sprawić przyjemność, przychodząc
tu? Mnie czy Julii?
- Przede wszystkim sobie – mówię
powoli – Po pierwsze lubię to miejsce, po drugie to kościół, więc nie możecie
się kłócić.
Kiwa
głową w zamyśleniu. Zerkam na Julię. Przygląda nam się z daleka, po czym powoli
idzie w kierunku drzwi. Dołączamy do niej i razem wychodzimy.
- Dzięki, że jakoś to wytrzymałeś
– mówi nagle do Roberta – zależało mi na zobaczeniu Kaplicy. To wyjątkowe
miejsce, także z punktu widzenia architekta.
- Nie ma sprawy – burczy Robert,
ale widzę, że jest zaskoczony słowami Julki.
---
Rozglądam się po pustym peronie.
Wreszcie pojechali. Oddycham z ulgą. We dwoje są nie do zniesienia. Za 20 minut
wjeżdża pociąg z Katowic. Jeśli przyjedzie nim Ola, to zrobię jej
niespodziankę. Idę na sąsiedni peron i siadam na ławce. Powoli schodzą się ludzie.
Wracam myślami do tego, co powiedział Robert o naszym akademiku. Bursa jest
obskurna, ale nie można się przenieść w środku roku. Muszę pogadać konkretnie z
Olą i złożyć podanie do Piasta. Tam są super warunki. Własna łazienka na pokój
i czasem nawet balkon. Pogadamy z Jackiem. On zna wszystkich, więc pewnie Radę
Mieszkańców Piasta też. Wjeżdża pociąg, więc staję na ławce, żeby lepiej
widzieć.
- Ola? – Olka patrzy zdumiona –
co tu robisz?
- Czekam na Ciebie – szczerzę
zęby – Daj coś, to Ci pomogę.
Idziemy
do tramwaju, dźwigając torbę wielkości małego słonia.
- Odprowadzałam Julię i Roberta –
wzdycham – Oboje postanowili mi zrobić niespodziankę.
- Dali Ci w kość? – Ola kiwa
głową – wyglądasz na zmęczoną.
Zwieszam
ramiona tak, że torba prawie dotyka ziemi. Tak, jestem wykończona. W tramwaju
opowiadam Olce wszystko, pomijam tylko wspólny prysznic i moje odczucia po nim.
Widzę w jej oczach współczucie. Właściwie niczego więcej nie oczekuję. Tego
problemu nie da się rozwiązać. Zobaczymy jakie na mnie zrobi wrażenie ten Włoch
Julki.
- Wiesz co? – Ola nagle sobie coś
przypomina – wspomniałam tacie, żeby kupił marki, wtedy po rozmowie z Justyną.
- No i co? – ja moim
powiedziałam, ale i tak nie mają teraz kasy.
- No i kurs poszedł w górę – Ola
patrzy na mnie uważnie – Tato mówi, że ktoś musi mieć dobrego informatora.
Zastanawiam się, czy nie jest nim Bogdan? On handluje dolarami.
- To możliwe – zastanawiam się
przez chwilę – Justyna go na pewno zna.
- Myślisz, że on prosił Justynę,
żeby Ci powiedziała?
- Może tak być – to dość
nieprzyjemna myśl, zważywszy jego ostatnie zachowanie – Od czasu mojego
rozstania z Adamem, Justyna raczej mnie nie lubi. Z własnej woli pewnie by tego
nie zrobiła.
Taszczymy
torbę do akademika. Kiedy wreszcie wchodzimy do przedsionka, widzę swoje
nazwisko na kartce zatkniętej za szybę dyżurki. Co znowu? Chyba nie odwołali mi
zdjęć?
- Jakiś pan to zostawił – pani
Józia podaje mi białe pudełko przewiązane wstążką.
- Dziękuję – mówię i kładę
pudełko na torbie Oli.
Patrzymy
na siebie i bez słowa ruszamy do jej pokoju. Kiedy tylko wchodzimy, ostrożnie
rozwiązuję wstążkę. Nie zatrzymam tego, więc muszę ją potem tak samo zawiązać,
ale jesteśmy strasznie ciekawe, co to jest? Ostrożnie odwijam papier. Wypada
koperta. Zaglądam do środka – zaproszenie na drugie urodziny Klubu. Uchylam
wieko pudełka i naszym oczom ukazują się boskie szpilki!
- O, ja Cię kręcę! – Ola
delikatnie wyjmuje sandałek z miękkiej skórki.
Są
po prostu boskie! Czarne, na niebotycznych szpilkach, ozdobione łańcuszkami przy
kostce. Na środku, w miejscu przeplecenia paseczków mają jakby miniaturowe
broszki z mieniących się szkiełek. Stoję oniemiała. Ola odwraca but i widzę
wytłoczony na podeszwie znak. Znam tę pracownię. Robi też buty do tańca na
miarę.
- Ale cudo! – Ola wyjmuje drugi
sandałek.
- Nie mogę ich zatrzymać –
szepczę – Wiesz ile takie buty kosztują? Ze 300 – 400 tysięcy, patrząc na
materiały. Za buty z satyny zapłaciłam u nich 200.
- Wsuń je chociaż na stopy – Ola
obraca buty, a szkiełka migoczą w świetle.
Siadam
na krześle i chowam twarz w dłoniach. Czym ja tego faceta przyciągnęłam? Nie
byłam dla niego miła, wręcz starałam się go odstraszyć, powiedziałam jasno, że
mnie nie kupi. Na co on liczy? Może myśli, że skoro pracuję jako modelka, to jestem
dziwką? Co za palant!
- Chociaż je przymierz – Ola
podaje mi cienkie podkolanówki.
- No dobra – zakładam sandałki –
ale potem je oddamy. Pojedziesz ze mną
do Klubu?
- Zaraz, zaraz - Ola z zachwytem
patrzy jak spaceruję po dywaniku między łóżkami – buty to nie zielenina, nie
popsują się przez dwa tygodnie. I tak idziesz tam na urodziny. Idziesz? Poza
tym trzeba się dowiedzieć, czy to Bogdan kazał Justynie powiedzieć nam o
markach.
- Dobra – mówię odpinając
maleńkie klamerki – ale pójdziesz ze mną. Będziemy tam jakieś 10 minut i możesz
zabrać Radka, jeśli chcesz. Buty zostają u Ciebie w szafie. Nie będą ryzykować,
że Ewka je założy i coś uszkodzi.
Zastanawia
się przez dłuższą chwilę i w końcu kiwa głową: OK.
---
Cały
poniedziałek i wtorek polujemy z Olą na Jacka, żeby poprosić go o pomoc w
zdobyciu miejsc w „Piaście” na przyszły rok. W końcu w środę widzę ludzi z jego
roku, ale Jacka nigdzie nie ma. Za to wpadam na Alicję.
- Och, jak to dobrze, że Cię
widzę – mam nadzieję, że mnie pamięta -
Szukam Jacka, ale nigdzie nie mogę go znaleźć.
- Ja Ci raczej nie pomogę –
Alicja robi smutną minę – rozstaliśmy się w zeszłym tygodniu.
- Jezu! Czemu? – prawie to
wykrzykuję – Przepraszam, nie chciałam…
Nie
wiem, co powiedzieć. Po prostu mnie zatkało. Patrzę na Alicję w osłupieniu. Byli
ze sobą tyle czasu. Myślałam, że się pobiorą.
- Szkoda gadać – Alicja macha
ręką – wiesz jak to jest. Wszystko jest cudowne, dopóki nie dojdziemy do
poważnych życiowych decyzji. Wtedy nagle okazuje się, że są przeszkody nie do
pokonania – Wzdycha ciężko.
Patrzę
na nią ze współczuciem. Ten Jacek wydawał się taki sympatyczny. Biedna Alicja.
- Masz chwilę? – pyta nagle.
- Jasne. Mam okienko do czwartej
– patrzę na zegarek – prawie półtorej godziny.
- To choć na dół na kawę – Alicja
patrzy z takim smutkiem, że nie mogę jej odmówić.
Schodzimy
po schodach i idziemy do przeszklonego „okrąglaka” przed budynkiem. Kawę mają
taką sobie, ale kosztuje tylko 500 zł. Siadamy przy plastikowym stoliku przed
knajpką.
- Ty też się rozstałaś z Adamem,
prawda? – pyta, nie patrząc na mnie.
- Już jakiś czas temu – wzdycham.
- Nie musisz oczywiście
odpowiadać - waha się przez chwilę – ale dobrze go poznałaś?
- Nie tak bardzo – dlaczego nie
miałabym odpowiadać – jest bardzo skryty.
- Wiem - Alicja podnosi na mnie
wzrok – wiesz coś o jego rodzicach?
Nie
wiem, do czego zmierza, ale jakoś nie czuję się uprawniona do opowiadania o
Adamie. Jak ją to interesuje, to niech go sama zapyta. Kręcę przecząco głową.
- Wiem tylko, że mieszka z babcią
– to akurat wiedzą wszyscy.
- Podobno mieszkają gdzieś przy
Rynku – Alicja pociąga łyk kawy.
- Przy św. Anny – poprawiam ją.
- Ach tak - Alicja unosi brwi –
To ich kamienica?
- Nie mam pojęcia, ale chyba tak
– do czego ona zmierza? – Wiem, że Adam wynajmuje mieszkanie, w którym
imprezują z chłopakami.
„Imprezują”.
Dobre sobie! Dopijam kawę.
- Niewiele o nim wiesz – Alicja
przygląda mi się badawczo.
Wzruszam
ramionami. Nie podoba mi się to przesłuchanie.
- Za krótko byliśmy ze sobą, żeby
poznać się lepiej – patrzę na pustą filiżankę.
- Wiesz co? – Alicja ogląda się
za siebie – muszę lecieć. Dzięki, że ze mną pogadałaś.
Kiedy
odchodzi, zsuwam się niżej na krześle i wysuwam przed siebie nogi. Słońce
przyjemnie grzeje moje odsłonięte kolana. Przymykam oczy. Mam w głowie
absolutną pustkę. Jakie to odprężające, kiedy człowiek może przez chwilę o
niczym nie myśleć. Nagle jakiś cień przesuwa się nade mną i ktoś siada na
krześle obok. Otwieram oczy.
-Jacek? – co za zaskoczenie.
-Podobno mnie szukałaś? –
marszczy brwi – Czego chciała ta dziwka?
- Mówisz o Alicji? – jestem
zdruzgotana jego słowami.
- Nie, o Św. Kunegundzie! –
patrzy na mnie gniewnie.
- Pytała mnie o Adama – mówię
cicho i spuszczam wzrok.
- No tak - kiwa głową z miną,
jakby połknął coś paskudnego – to było do przewidzenia.
Patrzę
na niego wielkimi oczami. O czym on, do diabła, mówi?
- Jacek – nie wiem od czego
zacząć – Alicja powiedziała, że się rozstaliście. Ale była taka strasznie
smutna. Ja wiem, że to nie moja sprawa, ale wiesz… Byliście razem chyba długo?
Może to nie jest – szukam słów – ostateczne?
Jacek
patrzy na mnie ze zdumieniem, a potem zaczyna się śmiać. Im dłużej się śmieje,
tym bardziej robi mi się głupio. Co go tak rozbawiło? Chciałam pomóc. Mam tego
dość. Najwyżej poszukamy innego sposobu na dotarcie do „Piasta”. Wstaję
energicznie, krzesło szura po chodniku. Jacek nagle milknie.
-Siadaj! – warczy.
Siadam,
zaskoczona tonem jego głosu. Marszczę brwi. Jak on śmie na mnie krzyczeć?
- Aleś ty naiwna – mówi ze
złością – Nie rozstaliśmy się, tylko ta dziwka mnie rzuciła, bo nie mam kasy!
Jestem półsierotą i mam dwie młodsze siostry. Od drugiego roku studiów
utrzymuję się sam.
- Nie wiedziałam – mówię
zakłopotana – sprawiałeś wrażenie takiego… pewnego siebie.
To
chyba nie jest najlepsze określenie, ale nie chcę mówić, że wydawał mi się
zamożny. Całe to towarzystwo wydawało mi się dobrze sytuowane. Nie
zastanawiałam się, ile kto ma pieniędzy. Na pewno myślałam, że Jacka na
wszystko stać.
- Muszę być pewny siebie, bo
jestem głową rodziny – mówi to twardo, jak dorosły. Kurcze, on jest
dorosły.
- A ona nie wiedziała o tym? –
jakoś nie mogę sobie tego poukładać.
- Oczywiście, że wiedziała –
Jacek się zamyśla – może nie ze szczegółami, ale wiedziała. Tylko, że to jej
nie przeszkadzało, kiedy chodziło o zabawę, o imprezy, wyjazdy. Ale za rok
kończymy studia. Wiesz jak to jest: „Piąty rok mija a ja niczyja…”. Trzeba
szukać męża, a co taki facet, jak ja, ma do zaoferowania?
Nie,
tego już za wiele. Co on opowiada? Alicja go zostawiła bo jest biedny? Przecież
ona nie potrzebuje pieniędzy. Ma wszystko!
- Mówisz, że pytała o Adama? –
Jacek przesuwa dłonią po brodzie – Jego sobie upatrzyła? No, to zobaczymy.
Zaraz!
Co on mówi? Upatrzyła sobie Adama? Mojego Adama? Na ułamek sekundy ogarnia mnie
panika. Nie, przecież on nie jest mój. Nie powinno mnie obchodzić, z kim jest.
Jednak myśl, że mógłby być z Alicją, jest dla mnie okropna. Że mogły być w
ogóle z inną dziewczyną! Boże, co się ze mną dzieje? Chowam twarz w dłonie.
Chciałabym zwinąć się w kłębek i
zniknąć, zapaść się pod ziemię.
- Ola, wszystko dobrze? – Jacek
dotyka delikatnie mojego ramienia – Co ci jest? Jesteś strasznie blada.
Przygląda
mi się spod zmarszczonych brwi. Nie jestem w stanie wytrzymać jego wzroku.
Czuję, jakby zaglądał do mojej duszy. Biednej, zagubionej, skołatanej duszy.
Nagle wydaje mi się, że jest strasznie zimno. Kule się, obejmując rękami
ramiona.
- Słuchaj - Jacek przygląda mi
się badawczo – jak to właściwie z wami było? Kto kogo zostawił?
Zakrywam
dłonią usta. Nie mogę mu nic powiedzieć. To niczego nie zmieni. Nie będę się
skarżyć na swój los. On ma gorzej, niż ja.
- O, tu jesteście – Olka
podchodzi rozpromieniona – wszędzie was szukam.
Jej
wzrok pada na mnie i uśmiech z jej twarzy znika. Widzę dwa wielkie znaki
zapytania w jej oczach. Uśmiecham się blado w odpowiedzi.
- Wiesz co - odsuwam się razem z
krzesłem – powiedz Jackowi, o co nam chodzi, a ja muszę na chwilę do toalety.
Nie
czekając na odpowiedź wstaję i chwiejnym krokiem wchodzę do budynku. Kiedy
drzwi kabiny zamykają się za mną, zaczynam szlochać. Staram się, żeby nikt nie
słyszał, ale to trudne. Nie mogę się pohamować. Czy on pokocha Alicję? A może
ożeni się z nią, bo jest bogata? Nigdy o tym nie myślałam. Małżeństwo było dla
mnie czymś tak samo odległym, jak koniec studiów, praca, dzieci. Nagle dociera
do mnie, że ludzie wokół mnie się pobierają. Obok Oli mieszka małżeństwo z
drugiego roku, które za chwilę będzie mieć dziecko. Dla mnie to abstrakcja, ale
nie chcę, żeby Adam ożenił się z Alicją. Nie! Tupię nogą. Tylko tyle mogę
zrobić. Ocieram łzy i ostrożnie uchylam drzwi kabiny. Nie ma nikogo. Idę do
lustra. Widać, że płakałam. Szukam w torbie moich cudownych kropli. Została
tylko odrobina. Tak szybko je zużyłam? Trzeba kupić nowe.
Ola
czeka na mnie przed budynkiem. Idziemy razem na biofizykę. Na szczęście o nic
mnie nie pyta. Pewnie Jacek jej powiedział, o czym rozmawialiśmy. Kiedy już
prawie jesteśmy na miejscu, Ola zwalnia.
- Jacek obiecał, że pomoże –
zerka na mnie – musimy tylko kupić skrzynkę piwa.
- OK. – oddycham z ulgą, że nie
muszę jej nic tłumaczyć
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz