niedziela, 2 marca 2014

Alicja?



Budzę się rano w nieco lepszym nastroju. Obiecuję sobie, że nie dam się sprowokować do rozmów o akademiku ani o przenosinach do Warszawy. Ubieram się i idę sprawdzić, czy Robert już wstał. Ku mojemu zdumieniu, znajduję go czytającego biologię. Chyba uraziłam jego męską dumę poprzedniego dnia. Idę robić jajecznicę. Patrzę na skwierczące na patelni kawałki boczku. Nie potrafię ich pokroić tak równo, jak… Czy ja się od niego kiedyś uwolnię? Wybijam jajka do miski. Pomyśleć, że przez pół roku ich cena wzrosła sześciokrotnie! Świat zwariował! Zanoszę jajecznice do pokoju. Nie chce mi się sprawdzać, kto jaką lubi. Zjedzą taką, jaka jest. Julia pokroiła pomidory i posypała je solą i pieprzem. Też nie smakują tak, jakbym chciała… Nic nie jest tak, jakbym chciała!
- Wyjdźmy gdzieś – Julia patrzy za okno – jest tak ciepło.
- Na Błonia – proponuję – albo nad Wisłę, koło smoczej jamy.
- Smoczej jamy? – Robert unosi brwi – Brzmi, jak atrakcje dla dzieci.
- Będzie fajnie – mówię i mrugam do Julii – idziemy do smoka.
                Jest naprawdę pięknie. Idziemy brzegiem rzeki w kierunku Wawelu. Byłam tu tylko raz, ale strasznie mi się to miejsce podobało. Takie dzikie, choć w centrum miasta. Nawet Robertowi udzielił się nastrój wiosennego optymizmu. Kupiliśmy po drodze lody w rożkach i teraz kapią nam na ręce.
- Nie pomyślałam – mówię zlizując różowe kropki z palców – że mogliśmy podjechać na Kazimierz. Koleżanka mi mówiła, że odkryła tam fantastyczną synagogę, a obok stary cmentarz. Jest trochę zapuszczony, ale niektóre nagrobki są dobrze zachowane.
- Można by porobić zdjęcia – zapala się do pomysłu Julia.
- Zgłupiałyście? – Robert unosi brwi – będziecie robić zdjęcia grobów?
- Dlaczego nie? – patrzę zaskoczona – Tu przyjeżdża wielu ludzi ze Stanów, albo z Izraela i fotografują Kazimierz. Groby też, to w końcu zabytki.
- Myślę, że raczej cykają zdjęcia grobu dziadka albo babki – w głosie Roberta pobrzmiewa drwina.
- My też możemy powiedzieć, że szukamy rodziny – wzruszam ramionami – wtedy nikt się do nas nie przyczepi.
- Co nie byłoby wcale takie dziwne – podchwytuje Julia – Przed wojną w Skarżysku mieszkało wielu Żydów. Kto wie, czy nie mamy z nimi czegoś wspólnego?
- To chyba żart? – Robert aż przystaje w miejscu.
- Dlaczego? – Julia patrzy prowokacyjnie – Ty też możesz mieć żydowskie geny. Twoja rodzina przecież od pokoleń tam mieszka.
- Ludzie – widzę, że zanosi się na „szczepę” – przestańcie! Jakie to ma znaczenie? A gdyby się okazało, że mamy semickie pochodzenie, to co? To by coś zmieniło?
Idziemy dalej w milczeniu. Co za brak tolerancji!
- Wiecie co? – patrzę na Julkę i Roberta spode łba – Chodźmy na Wawel, do kaplicy. Przynajmniej się przeżegnamy, w końcu jest niedziela.

- Ależ piękna – stoimy z Julią obok sarkofagu Jadwigi – jaka była wysoka. Popatrz na te dłonie!
- O ile faktycznie tak wyglądała – szepczę – ale wzrost chyba się zgadza.
                To mój ulubiony sarkofag, jeśli można tak powiedzieć. Jest z białego kamienia. Jadwiga wygląda, jakby spała. Ma taką spokojną, poważną twarz. Była nieszczęśliwa w życiu i umarła też nieszczęśliwie, po urodzeniu dziecka, które zresztą zmarło razem z nią. Julia gładzi brzeg sarkofagu. Jest zafascynowana jego wykonaniem. Oglądam się na Roberta. Siedzi najeżony w ostatniej ławce. Nie wiem, jak oni wrócą tym samym pociągiem do Warszawy. Wzdycham ciężko i idę do niego.
- Tu też Ci się nie podoba? – pytam cicho.
- Podoba mi się – patrzy na mnie chwilę – Tylko zastanawiam się, komu chciałaś sprawić przyjemność, przychodząc tu? Mnie czy Julii?
- Przede wszystkim sobie – mówię powoli – Po pierwsze lubię to miejsce, po drugie to kościół, więc nie możecie się kłócić.
                Kiwa głową w zamyśleniu. Zerkam na Julię. Przygląda nam się z daleka, po czym powoli idzie w kierunku drzwi. Dołączamy do niej i razem wychodzimy.
- Dzięki, że jakoś to wytrzymałeś – mówi nagle do Roberta – zależało mi na zobaczeniu Kaplicy. To wyjątkowe miejsce, także z punktu widzenia architekta.
- Nie ma sprawy – burczy Robert, ale widzę, że jest zaskoczony słowami Julki.
---
Rozglądam się po pustym peronie. Wreszcie pojechali. Oddycham z ulgą. We dwoje są nie do zniesienia. Za 20 minut wjeżdża pociąg z Katowic. Jeśli przyjedzie nim Ola, to zrobię jej niespodziankę. Idę na sąsiedni peron i siadam na ławce. Powoli schodzą się ludzie. Wracam myślami do tego, co powiedział Robert o naszym akademiku. Bursa jest obskurna, ale nie można się przenieść w środku roku. Muszę pogadać konkretnie z Olą i złożyć podanie do Piasta. Tam są super warunki. Własna łazienka na pokój i czasem nawet balkon. Pogadamy z Jackiem. On zna wszystkich, więc pewnie Radę Mieszkańców Piasta też. Wjeżdża pociąg, więc staję na ławce, żeby lepiej widzieć.
- Ola? – Olka patrzy zdumiona – co tu robisz?
- Czekam na Ciebie – szczerzę zęby – Daj coś, to Ci pomogę.
                Idziemy do tramwaju, dźwigając torbę wielkości małego słonia.
- Odprowadzałam Julię i Roberta – wzdycham – Oboje postanowili mi zrobić niespodziankę.
- Dali Ci w kość? – Ola kiwa głową – wyglądasz na zmęczoną.
                Zwieszam ramiona tak, że torba prawie dotyka ziemi. Tak, jestem wykończona. W tramwaju opowiadam Olce wszystko, pomijam tylko wspólny prysznic i moje odczucia po nim. Widzę w jej oczach współczucie. Właściwie niczego więcej nie oczekuję. Tego problemu nie da się rozwiązać. Zobaczymy jakie na mnie zrobi wrażenie ten Włoch Julki.
- Wiesz co? – Ola nagle sobie coś przypomina – wspomniałam tacie, żeby kupił marki, wtedy po rozmowie z Justyną.
- No i co? – ja moim powiedziałam, ale i tak nie mają teraz kasy.
- No i kurs poszedł w górę – Ola patrzy na mnie uważnie – Tato mówi, że ktoś musi mieć dobrego informatora. Zastanawiam się, czy nie jest nim Bogdan? On handluje dolarami.
- To możliwe – zastanawiam się przez chwilę – Justyna go na pewno zna.
- Myślisz, że on prosił Justynę, żeby Ci powiedziała?
- Może tak być – to dość nieprzyjemna myśl, zważywszy jego ostatnie zachowanie – Od czasu mojego rozstania z Adamem, Justyna raczej mnie nie lubi. Z własnej woli pewnie by tego nie zrobiła.
                Taszczymy torbę do akademika. Kiedy wreszcie wchodzimy do przedsionka, widzę swoje nazwisko na kartce zatkniętej za szybę dyżurki. Co znowu? Chyba nie odwołali mi zdjęć?
- Jakiś pan to zostawił – pani Józia podaje mi białe pudełko przewiązane wstążką.
- Dziękuję – mówię i kładę pudełko na torbie Oli.
                Patrzymy na siebie i bez słowa ruszamy do jej pokoju. Kiedy tylko wchodzimy, ostrożnie rozwiązuję wstążkę. Nie zatrzymam tego, więc muszę ją potem tak samo zawiązać, ale jesteśmy strasznie ciekawe, co to jest? Ostrożnie odwijam papier. Wypada koperta. Zaglądam do środka – zaproszenie na drugie urodziny Klubu. Uchylam wieko pudełka i naszym oczom ukazują się boskie szpilki!
- O, ja Cię kręcę! – Ola delikatnie wyjmuje sandałek z miękkiej skórki.
                Są po prostu boskie! Czarne, na niebotycznych szpilkach, ozdobione łańcuszkami przy kostce. Na środku, w miejscu przeplecenia paseczków mają jakby miniaturowe broszki z mieniących się szkiełek. Stoję oniemiała. Ola odwraca but i widzę wytłoczony na podeszwie znak. Znam tę pracownię. Robi też buty do tańca na miarę.
- Ale cudo! – Ola wyjmuje drugi sandałek.
- Nie mogę ich zatrzymać – szepczę – Wiesz ile takie buty kosztują? Ze 300 – 400 tysięcy, patrząc na materiały. Za buty z satyny zapłaciłam u nich 200.
- Wsuń je chociaż na stopy – Ola obraca buty, a szkiełka migoczą w świetle.
                Siadam na krześle i chowam twarz w dłoniach. Czym ja tego faceta przyciągnęłam? Nie byłam dla niego miła, wręcz starałam się go odstraszyć, powiedziałam jasno, że mnie nie kupi. Na co on liczy? Może myśli, że skoro pracuję jako modelka, to jestem dziwką? Co za palant!
- Chociaż je przymierz – Ola podaje mi cienkie podkolanówki.
- No dobra – zakładam sandałki – ale potem je oddamy.  Pojedziesz ze mną do Klubu?
- Zaraz, zaraz - Ola z zachwytem patrzy jak spaceruję po dywaniku między łóżkami – buty to nie zielenina, nie popsują się przez dwa tygodnie. I tak idziesz tam na urodziny. Idziesz? Poza tym trzeba się dowiedzieć, czy to Bogdan kazał Justynie powiedzieć nam o markach.
- Dobra – mówię odpinając maleńkie klamerki – ale pójdziesz ze mną. Będziemy tam jakieś 10 minut i możesz zabrać Radka, jeśli chcesz. Buty zostają u Ciebie w szafie. Nie będą ryzykować, że Ewka je założy i coś uszkodzi.
                Zastanawia się przez dłuższą chwilę i w końcu kiwa głową: OK.
---
Cały poniedziałek i wtorek polujemy z Olą na Jacka, żeby poprosić go o pomoc w zdobyciu miejsc w „Piaście” na przyszły rok. W końcu w środę widzę ludzi z jego roku, ale Jacka nigdzie nie ma. Za to wpadam na Alicję.
- Och, jak to dobrze, że Cię widzę – mam nadzieję, że mnie pamięta -  Szukam Jacka, ale nigdzie nie mogę go znaleźć.
- Ja Ci raczej nie pomogę – Alicja robi smutną minę – rozstaliśmy się w zeszłym tygodniu.
- Jezu! Czemu? – prawie to wykrzykuję – Przepraszam, nie chciałam…
                Nie wiem, co powiedzieć. Po prostu mnie zatkało. Patrzę na Alicję w osłupieniu. Byli ze sobą tyle czasu. Myślałam, że się pobiorą.
- Szkoda gadać – Alicja macha ręką – wiesz jak to jest. Wszystko jest cudowne, dopóki nie dojdziemy do poważnych życiowych decyzji. Wtedy nagle okazuje się, że są przeszkody nie do pokonania – Wzdycha ciężko.
                Patrzę na nią ze współczuciem. Ten Jacek wydawał się taki sympatyczny. Biedna Alicja.
- Masz chwilę? – pyta nagle.
- Jasne. Mam okienko do czwartej – patrzę na zegarek – prawie półtorej godziny.
- To choć na dół na kawę – Alicja patrzy z takim smutkiem, że nie mogę jej odmówić.
                Schodzimy po schodach i idziemy do przeszklonego „okrąglaka” przed budynkiem. Kawę mają taką sobie, ale kosztuje tylko 500 zł. Siadamy przy plastikowym stoliku przed knajpką.
- Ty też się rozstałaś z Adamem, prawda? – pyta, nie patrząc na mnie.
- Już jakiś czas temu – wzdycham.
- Nie musisz oczywiście odpowiadać - waha się przez chwilę – ale dobrze go poznałaś?
- Nie tak bardzo – dlaczego nie miałabym odpowiadać – jest bardzo skryty.
- Wiem - Alicja podnosi na mnie wzrok – wiesz coś o jego rodzicach?
                Nie wiem, do czego zmierza, ale jakoś nie czuję się uprawniona do opowiadania o Adamie. Jak ją to interesuje, to niech go sama zapyta. Kręcę przecząco głową.
- Wiem tylko, że mieszka z babcią – to akurat wiedzą wszyscy.
- Podobno mieszkają gdzieś przy Rynku – Alicja pociąga łyk kawy.
- Przy św. Anny – poprawiam ją.
- Ach tak - Alicja unosi brwi – To ich kamienica?
- Nie mam pojęcia, ale chyba tak – do czego ona zmierza? – Wiem, że Adam wynajmuje mieszkanie, w którym imprezują z chłopakami.
                „Imprezują”. Dobre sobie! Dopijam kawę.
- Niewiele o nim wiesz – Alicja przygląda mi się badawczo.
                Wzruszam ramionami. Nie podoba mi się to przesłuchanie.
- Za krótko byliśmy ze sobą, żeby poznać się lepiej – patrzę na pustą filiżankę.
- Wiesz co? – Alicja ogląda się za siebie – muszę lecieć. Dzięki, że ze mną pogadałaś.
                Kiedy odchodzi, zsuwam się niżej na krześle i wysuwam przed siebie nogi. Słońce przyjemnie grzeje moje odsłonięte kolana. Przymykam oczy. Mam w głowie absolutną pustkę. Jakie to odprężające, kiedy człowiek może przez chwilę o niczym nie myśleć. Nagle jakiś cień przesuwa się nade mną i ktoś siada na krześle obok. Otwieram oczy.
-Jacek? – co za zaskoczenie.
-Podobno mnie szukałaś? – marszczy brwi – Czego chciała ta dziwka?
- Mówisz o Alicji? – jestem zdruzgotana jego słowami.
- Nie, o Św. Kunegundzie! – patrzy na mnie gniewnie.
- Pytała mnie o Adama – mówię cicho i spuszczam wzrok.
- No tak - kiwa głową z miną, jakby połknął coś paskudnego – to było do przewidzenia.
                Patrzę na niego wielkimi oczami. O czym on, do diabła, mówi?
- Jacek – nie wiem od czego zacząć – Alicja powiedziała, że się rozstaliście. Ale była taka strasznie smutna. Ja wiem, że to nie moja sprawa, ale wiesz… Byliście razem chyba długo? Może to nie jest – szukam słów – ostateczne?
                Jacek patrzy na mnie ze zdumieniem, a potem zaczyna się śmiać. Im dłużej się śmieje, tym bardziej robi mi się głupio. Co go tak rozbawiło? Chciałam pomóc. Mam tego dość. Najwyżej poszukamy innego sposobu na dotarcie do „Piasta”. Wstaję energicznie, krzesło szura po chodniku. Jacek nagle milknie.
-Siadaj! – warczy.
                Siadam, zaskoczona tonem jego głosu. Marszczę brwi. Jak on śmie na mnie krzyczeć?
- Aleś ty naiwna – mówi ze złością – Nie rozstaliśmy się, tylko ta dziwka mnie rzuciła, bo nie mam kasy! Jestem półsierotą i mam dwie młodsze siostry. Od drugiego roku studiów utrzymuję się sam.
- Nie wiedziałam – mówię zakłopotana – sprawiałeś wrażenie takiego… pewnego siebie.
                To chyba nie jest najlepsze określenie, ale nie chcę mówić, że wydawał mi się zamożny. Całe to towarzystwo wydawało mi się dobrze sytuowane. Nie zastanawiałam się, ile kto ma pieniędzy. Na pewno myślałam, że Jacka na wszystko stać.
- Muszę być pewny siebie, bo jestem głową rodziny – mówi to twardo, jak dorosły. Kurcze, on jest dorosły.   
- A ona nie wiedziała o tym? – jakoś nie mogę sobie tego poukładać.
- Oczywiście, że wiedziała – Jacek się zamyśla – może nie ze szczegółami, ale wiedziała. Tylko, że to jej nie przeszkadzało, kiedy chodziło o zabawę, o imprezy, wyjazdy. Ale za rok kończymy studia. Wiesz jak to jest: „Piąty rok mija a ja niczyja…”. Trzeba szukać męża, a co taki facet, jak ja, ma do zaoferowania?
                Nie, tego już za wiele. Co on opowiada? Alicja go zostawiła bo jest biedny? Przecież ona nie potrzebuje pieniędzy. Ma wszystko!
- Mówisz, że pytała o Adama? – Jacek przesuwa dłonią po brodzie – Jego sobie upatrzyła? No, to zobaczymy.
                Zaraz! Co on mówi? Upatrzyła sobie Adama? Mojego Adama? Na ułamek sekundy ogarnia mnie panika. Nie, przecież on nie jest mój. Nie powinno mnie obchodzić, z kim jest. Jednak myśl, że mógłby być z Alicją, jest dla mnie okropna. Że mogły być w ogóle z inną dziewczyną! Boże, co się ze mną dzieje? Chowam twarz w dłonie. Chciałabym  zwinąć się w kłębek i zniknąć, zapaść się pod ziemię.
- Ola, wszystko dobrze? – Jacek dotyka delikatnie mojego ramienia – Co ci jest? Jesteś strasznie blada.
                Przygląda mi się spod zmarszczonych brwi. Nie jestem w stanie wytrzymać jego wzroku. Czuję, jakby zaglądał do mojej duszy. Biednej, zagubionej, skołatanej duszy. Nagle wydaje mi się, że jest strasznie zimno. Kule się, obejmując rękami ramiona.
- Słuchaj - Jacek przygląda mi się badawczo – jak to właściwie z wami było? Kto kogo zostawił?
                Zakrywam dłonią usta. Nie mogę mu nic powiedzieć. To niczego nie zmieni. Nie będę się skarżyć na swój los. On ma gorzej, niż ja.
- O, tu jesteście – Olka podchodzi rozpromieniona – wszędzie was szukam.
                Jej wzrok pada na mnie i uśmiech z jej twarzy znika. Widzę dwa wielkie znaki zapytania w jej oczach. Uśmiecham się blado w odpowiedzi.
- Wiesz co - odsuwam się razem z krzesłem – powiedz Jackowi, o co nam chodzi, a ja muszę na chwilę do toalety.
                Nie czekając na odpowiedź wstaję i chwiejnym krokiem wchodzę do budynku. Kiedy drzwi kabiny zamykają się za mną, zaczynam szlochać. Staram się, żeby nikt nie słyszał, ale to trudne. Nie mogę się pohamować. Czy on pokocha Alicję? A może ożeni się z nią, bo jest bogata? Nigdy o tym nie myślałam. Małżeństwo było dla mnie czymś tak samo odległym, jak koniec studiów, praca, dzieci. Nagle dociera do mnie, że ludzie wokół mnie się pobierają. Obok Oli mieszka małżeństwo z drugiego roku, które za chwilę będzie mieć dziecko. Dla mnie to abstrakcja, ale nie chcę, żeby Adam ożenił się z Alicją. Nie! Tupię nogą. Tylko tyle mogę zrobić. Ocieram łzy i ostrożnie uchylam drzwi kabiny. Nie ma nikogo. Idę do lustra. Widać, że płakałam. Szukam w torbie moich cudownych kropli. Została tylko odrobina. Tak szybko je zużyłam? Trzeba kupić nowe.
                Ola czeka na mnie przed budynkiem. Idziemy razem na biofizykę. Na szczęście o nic mnie nie pyta. Pewnie Jacek jej powiedział, o czym rozmawialiśmy. Kiedy już prawie jesteśmy na miejscu, Ola zwalnia.
- Jacek obiecał, że pomoże – zerka na mnie – musimy tylko kupić skrzynkę piwa.
- OK. – oddycham z ulgą, że nie muszę jej nic tłumaczyć

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz