Rzym
Siedzę naprzeciw Patrika w małej
przytulnej knajpce na Zatybrzu. Wyglądamy chyba jak para. Zresztą wokół nas
siedzą prawie wyłącznie pary.
- Co bierzesz? – pyta Patrik i
patrzy na mnie badawczo. Wiem, że jest głodny, ale w naszej sytuacji jedzenie
to prawie przestępstwo. Andrea by nas chyba zabiła, widząc gdzie się stołujemy
tego wieczoru.
- No, nie wiem… - mówię ostrożnie
– nie znam zbyt dobrze włoskiej kuchni.
Nie wiem, czy mogę czuć się przy
nim swobodnie. W końcu poznałam go trzy tygodnie temu i właściwie spotykaliśmy
się tylko w pracy. Jezu, ale to brzmi. Ostatnio „w pracy” leżałam na jego nagim
torsie, udając, że mnie to bardzo podnieca. Szczerze mówiąc, to nawet trochę
mnie to podniecało, choć facet od makijażu skutecznie mi przeszkadzał. Fotograf
w ogóle nie był ze mnie zadowolony. Dopiero, gdy Patrik pogonił makijazystę,
udało mi się skupić na pozowaniu.
- Dzięki, że mi pomogłeś na
zdjęciach – mówię cicho- naprawdę nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie Ty.
- Daj spokój – śmieje się. Ależ
on ma uśmiech. Wygląda jak rasowy Włoch. Nie do wiary, że jest Irlandczykiem –
Świetnie sobie radziłaś. Tylko ten palant z pędzelkiem Ci przeszkadzał!
Zamawiamy?
- A czy mógłbyś zamówić też dla
mnie? Jestem okropnie głodna, a nic nie rozumiem z tej karty - może wreszcie coś zjemy.
- No dobra, weźmiemy bresaurę z kaparami i parmezanem i
grillowane warzywa. Dla mnie białe wino. Nie pasuje do wołowiny, ale jest
lżejsze niż czerwone – patrzy na mnie w skupieniu - Jak mnie wydasz Andrei, to
Cię zabiję.
Jezu! Już się bałam, że będziemy
jedli sałatę i popijali ją wodą.
Kelner odchodzi, a ja rozglądam
się ostrożnie dokoła. W półmroku migoczą płomyki świec, oświetlając twarze
ciepłym światłem. Słychać szmery przyciszonych rozmów i słodką delikatną muzykę
w tle. Wszystko jest takie eleganckie i dyskretne. Nagle moją uwagę przykuwa
facet, siedzący dwa stoliki dalej. Jest taki przystojny! Znam tę twarz! O rany,
facet z RAI UNO. Ależ jest przystojny. Chyba się gapię, bo Patrik zerka w tamtą
stronę i drwiąco się uśmiecha.
- Podoba Ci się, co? – pyta z
wyraźną drwiną w głosie.
- Pewnie, że tak. To facet z RAI
UNO. Nie mów, że nie jest przystojny. Poza tym, to ktoś znany. Nie co dzień
spotykam znanych przystojnych facetów! – wyrzucam z siebie te słowa bez
zastanowienia.
- Wiesz, tu często spotyka się
znanych ludzi – mówi Patrik spokojnie- Trzeba tylko wiedzieć, dokąd pójść.
- Dla mnie to ciągle nowość –
mówię zgodnie z prawdą - Nie wiem, czy kiedykolwiek się przyzwyczaję. Nie wiem,
czy będę miała wystarczająco dużo czasu na to, by się przyzwyczaić.
- Jeszcze nie zdecydowałaś, czy
podpiszesz kontrakt? – On chyba nie może uwierzyć, że się waham – To świetna
agencja. Andrea jest wymagająca, ale ma pozycję na rynku. U niej nie siedzisz i
nie czekasz na telefon. Po prostu lecisz z jednego planu na drugi. Myślisz, że
wszędzie tak jest?
- Nic nie myślę! Jestem nowa. Nie
mam pojęcia, jak jest wszędzie. Zresztą to nie o to chodzi – mówię w końcu.
- Wiec o co? – Patrik jest
wyraźnie zirytowany.
- Wiesz, nie znamy się aż tak
dobrze – mówię ostrożnie, aby go nie urazić - po prostu nie wiem, czy chcę
przerwać studia. Właściwie, to nie chcę, ale wiem, że ta praca nie będzie na
mnie czekać. Poza tym, mam 20 lat! Jestem za stara, żeby zaczynać. Andrea mi to
powiedziała, więc tak jest! – mówię trochę zbyt głośno, widząc, że Patrik macha
lekceważąco ręką.
Głowy przy sąsiednich stolikach
odwracają się w nasza stronę. Przystojniak z RAI UNO też przez chwilę patrzy na
mnie, a ja czuję, że robi mi się gorąco. Jego wzrok prześlizguje się po mnie
beznamiętnie, a on spokojnie wraca do
rozmowy ze znajomymi.
- Widzisz – mówię – nie robię na
nim wrażenia! Jestem blondynką z nogami do szyi, ale faceci jakoś nie padają na
mój widok.
- Głupia jesteś - Nie wierzę, że
to powiedział.
Na szczęście nadchodzi nasze
zamówienie i nie muszę reagować na ostatnie zdanie, wypowiedziane pod moim adresem.
Jedzenie jest pyszne. Po 2 tygodniach na jogurcie i otrębach, mam ochotę zjeść coś naprawdę dobrego. Cieniutkie plasterki bresaury rozpływają się w ustach, kapary są przyjemnie kwaśne, a świeżo zmielony pieprz drażni podniebienie.
- Rany, ale to dobre- mówię z
pełnymi ustami.
- Jedz powoli. Delektuj się. Nie
wiadomo, kiedy znów będziemy mogli tak zaszaleć - Patrik przygląda mi się
uważnie. Jest coś w jego wzroku, co
powoduje, że przestaję jeść.
- Często tu bywasz? –pytam.
- Bywałem - odpowiada w
zamyśleniu - ale nie chcę o tym mówić. Zresztą, nie ma o czym. Zostawiła mnie
dla jednego faceta z odrzutowcem i własnym pałacem. Jonatan! Dziwka i tyle!
Kiedy to mówi,
oczy mu ciemnieją. Nie podoba mi się to, co w nich widzę. Jakby żal pomieszany
z nienawiścią. Musiał ją bardzo kochać, skoro tak jej teraz nienawidzi. Czy
Adam tak mnie znienawidził? Może nie każdy facet jest taki, a może żeby
nienawidzić, trzeba wcześniej bardzo kochać, a Adam powiedział przecież, że
mnie nie kocha. A Robert? Kocha mnie, mówi, że bardzo mnie kocha, a nie
znienawidził mnie. List, który dostałam po „tamtym” w Warszawie był taki
spokojny. No, ale Robert to chodzące opanowanie.
- Pogadamy o tym ?– Patrik dotyka
mojego ramienia, tak, że się wzdrygam.
-A o czym tu gadać? - najeżam się
– Uważasz, że jestem głupia, bo trzeźwo patrzę na świat? Jestem realistką. Nie
mogę żyć marzeniami o karierze modelki tylko dlatego, że jednemu fotografowi wydawałam
się dobra.
- Nie jednemu. Pracowało z tobą
trzech, odkąd jesteś u Andrei, i żaden nie narzekał- przygląda mi się znowu tym wzrokiem. Czuję się
nieswojo. Zaczynam się wiercić.
- Chyba muszę na chwilę wyjść –
bąkam niepewnie. O matko, czemu on mi się tak przygląda?
-Wcale nie musisz – mówi niskim,
lekko zachrypniętym głosem - chciałbym wiedzieć o czym myślałaś przed chwilą? –
niełatwo zbić go z tropu.
Czuję, że
zaschło mi w gardle. Upijam łyk wina, ale to nie pomaga. Patrik nachyla się nad
stolikiem, tak, jakby miał mi powierzyć jakąś tajemnicę. Bezwiednie nachylam
się w jego stronę. Czuję prawie jego oddech, palą mnie policzki.
- Twój problem polega na tym, że
nie jesteś obiektywna w stosunku do siebie - mówi cicho, prawie szeptem – Masz
w sobie to coś. Tylko sama o tym nie wiesz. Ten fotograf, który cię polecił
Andrei, to dostrzegł. Widziałem jego zdjęcia. Jesteś na nich taka…, taka….
apetyczna.
- Apetyczna?- cofam się z
niedowierzaniem - Apetyczna? Co to za określenie?
- No, nie wiem jak ci to
wytłumaczyć. – dotyka kosmyka moich włosów – Na tych zdjęciach emanuje z Ciebie
seks. Nie taki oczywisty, wulgarny. To raczej coś, jak obietnica, która może
się spełnić albo nie, ale facet, który ogląda zdjęcia czuje, że mu twardnieje w
spodniach. Rozumiesz? - patrzy na mnie uważnie.
Więc o to chodzi!
-Andrea Cię przysłała? – pytam ze
złością - Dla niej nie pracuję tak dobrze, jak dla Piotra, tak? Nie jest ze
mnie wystarczająco zadowolona? To czemu mi tego nie powie sama?
- No co ty? – Patrik mruga zaskoczony
- Andrea nie bawi się w takie bzdety! Ona po prostu mówi, co myśli, albo
wykrzykuje Ci to w twarz.
Wiem coś o
tym. Nawrzeszczała na mnie i Nadię, kiedy nakryła nas w barze na Piazza Navona
o 23.00, na dzień przed zdjęciami. Nie przeszkadzali jej ludzie wokół, ani
turyści, ani kelnerzy. Zresztą ci ostatni chyba nie pierwszy raz widzieli
podobną scenę w jej wykonaniu. W życiu nie najadłam się takiego wstydu. No,
może wtedy, gdy mama Roberta o mały włos nie nakryła nas u niego w domu. To
było nieodpowiedzialne i głupie. Adam nigdy by na coś takiego nie pozwolił. Nie
naraziłby mnie. Nigdy! Na samo wspomnienie czerwienię się i głupkowato
uśmiecham. Rany, co on robi w moich myślach?
- To jest to! – dociera do mnie
głos Patrika – O czym teraz myślałaś? Miałaś w oczach coś takiego…
Patrzę i widzę w jego oczach -
pożądanie? Nie! Odpędzam tę myśl. To kolega. Chce mi pomóc.
- Nie ważne – mówię – o czymś
przyjemnym. O chłopaku. O moim byłym chłopaku – poprawiam się -O moim
narzeczonym. Nie o narzeczonym. O chłopaku. Jezu! To skomplikowane.
- Ty jesteś skomplikowana. –
Widzę parę ciemnych oczu, które przyszpilają mnie do krzesła – Jesteś piękna,
wiesz? Jesteś też seksowna, pociągająca, atrakcyjna a w każdym razie potrafisz
być, tylko nad tym nie panujesz. To się pojawia, kiedy się wyluzujesz. Nie myśl
podczas pozowania, tylko daj się ponieść emocjom – myśli przez chwilę nad czymś
– Odebrałaś tradycyjne wychowanie, szkoła katolicka itd.?
- Niezupełnie. Jesteśmy
katolikami i tak mnie wychowano, ale chodziłam do państwowej szkoły.
-OK. Możesz teraz zadzwonić do
rodziców i powiedzieć, że zmieniasz mieszkanie i przeprowadzasz się do
chłopaka? – pyta.
- No coś ty? Chybaby mnie zabili.
Zresztą, to nieprawda – mówię szybko, bo czuję już, do czego zmierza - Uważasz,
że mam zahamowania, bo w domu panują surowe zasady?
- Coś w tym rodzaju, ale bardziej
dotyczy to tego, jak postrzegasz siebie i innych. Jakimi kategoriami myślisz,
czy wszystko dzielisz na to, co wypada, a co nie… – mówi powoli, z naciskiem –
Kiedy robię ruch w Twoją stronę, ty się usztywniasz. Nie podejmujesz gry.
- Nie jestem zainteresowana. Mam
chłopaka – to nie ma sensu. O czym my gadamy?
- Ale go tu nie ma! Gra jest tylko
po to, żeby grać. Nie oświadczę Ci się, choć mi się podobasz – kiedy to mówi,
ścisza głos do szeptu – Poflirtuj ze mną, tak dla treningu.
- Przestań, to głupie – znów się
najeżam, choć jego słowa mile łaskoczą moją próżność.
- Choć, przejdziemy się i
opowiesz mi o tym chłopaku „nie-narzeczonym” – mówi cicho. Ma ładny głos i
potrafi nim czarować.
Kiedy
wychodzimy, otula nas chłodne powietrze przesycone zapachem kwiatów. Nad Tybrem
unosi się wilgotna mgiełka. Dobrze, że założyłam balerinki. Spacer w szpilkach
po rzymskim bruku nie należy do przyjemności.
-Nie zimno Ci? – pyta Patrik i
nie czekając na odpowiedź otacza mnie ramieniem – to opowiadaj, zamieniam się w
słuch.
Jest mi w tej chwili tak dobrze i błogo. Jak fajnie komuś powiedzieć o swoich rozterkach. Komuś, kto będzie znał tylko moją wersję, tylko moje odczucia, komuś bezstronnemu. Czuję się bezpiecznie. Patrik ich nie zna, żadnego z nich. I nigdy nie pozna. Mogę mu powiedzieć więcej, niż Ewie, więcej, niż Oli i więcej niż Julce, zwłaszcza Julce. I zaczynam opowiadać o wyborze studiów, kłótni z Robertem, jak poznałam Adama i jak go zostawiłam, i wróciłam do Roberta i jaka jestem zagubiona…
- Nie mogę uwierzyć, że
opowiedziałam to wszystko facetowi, którego poznałam 3 tygodnie temu – patrzę na
Patrika.
- O rany, ale Ty wszystko
komplikujesz - Przyciąga mnie do siebie
- Tak nie można! Jesteś taka młoda i piękna. Powinnaś się bawić,
korzystać z życia. Chcesz teraz zakładać rodzinę? Nie wierzę.
Stoję otoczona jego ramionami i
nie wiem co zrobić. Dobrze mi, błogo, ciepło. Czuję, że Patrik wtula twarz w
moje włosy. Całuje je, a mnie przeszywa dreszcz. Otula nas zapach kwiatów i
noc. Rzym nie śpi, ale jest jakby odurzony, senny… Stoimy tak, przytuleni.
- Choć do mnie, mieszkam niedaleko – szepcze tym swoim
ciepłym głosem i muska mnie delikatnie ustami za uchem.
- Nie, Patriku – mówię prawie z żalem – nie pójdę do Ciebie.
Nie chcę jeszcze bardziej komplikować sobie życia.
-To nie komplikuj – nie ustępuje – będzie nam dobrze, jestem
czułym kochankiem – kusi.
Podnieca mnie to, co mówi.
Gładzi moje plecy łagodnie, zaczyna od
karku i powoli sunie w dół. Wyginam się lekko, gdy czuję ciepłą dłoń sunącą do
moich pośladków – chcesz tego - głos ma
zachrypnięty – czuję to. Przede mną nie musisz udawać.
Nie, nie muszę. Moje pożądanie
jest prawie namacalne. Chcę tego, chcę bardzo! Ale nie z Tobą Patriku. Jesteś
cudowny, przystojny, seksowny. Ale nie Ciebie pragnę.
- Proszę, puść mnie – odsuwam się. Nogi mam jak z waty .
Serce mi wali i czuję pulsowanie w skroniach – Nie mogę - odwracam się.
-Ola, zaczekaj! – biegnie za mną – Co się stało? Zrobiłem
coś nie tak?
- Nie, Patriku, nie. To ja. Zostaw mnie, proszę - nie mogę na
niego spojrzeć, choć jest tuż obok – Nic mi nie jest.
- Można uprawiać seks bez miłości – mówi w końcu – seks jest
przyjemny i radosny.
- Zgadza się – jakoś mnie nie onieśmiela ta rozmowa. Dziwne
- Tylko, że ja chcę uprawiać seks tylko
z tym, kogo kocham. Chcę być pewna, że to właściwa osoba, rozumiesz?
- A jeśli nigdy nie będziesz pewna? – Patrik nie daje się
łatwo przekonać.
- Nie wiem – waham się. Nigdy mi to nie przyszło do głowy.
- A widzisz! – triumfuje.
- Słuchaj, - mówię w końcu – może w Twoim kraju tak jest
przyjęte. My jesteśmy bardziej tradycyjni. Możesz to nazwać zacofaniem, jak
chcesz!
- Jesteś dziwna – mówi w zamyśleniu – chodź, coś Ci pokażę.
Podchodzimy do postoju taksówek.
- Stazione Termini
– rzuca Patrik, kiedy wsiadamy. Jedziemy na dworzec? Po co?
Ulice
stają się szersze i mniej zaludnione w miarę jak oddalamy się od Centro Storico. Wysiadamy przed dworcem,
ale nie wchodzimy. Patrik bierze mnie za rękę i prowadzi trochę w bok, między
brudne domy i hoteliki koło stacji. Boże, przecież to dzielnica prostytutek!
Patrik ciągnie mnie za sobą i odważnie wchodzi w jedną z uliczek. Oglądam się
za siebie z niepokojem. Będę umiała wrócić stąd sama, jakby co? Przede mną, nie
wiadomo skąd, pojawiają się nagle wyzywająco ubrane dziewczyny. Zerkam na nie.
Patrzą na mnie z niechęcią, za to Patrik wyraźnie je interesuje. Pokrzykują coś
do siebie. Wydaje mi się, że słyszę także polskie słowa. Z bocznej uliczki
wychodzi nagle dwóch facetów. Zatrzymujemy się z Patrikiem, zaskoczeni ich
pojawieniem się. Faceci nam się przyglądają, wreszcie jeden kiwa na mnie. Cofam
się przerażona i potykam o krawężnik. Patrik łapie mnie w pasie i przyciąga do
siebie.
- E con me! – warczy do faceta.
- Zuza, pogoń tę małą! – słyszę za plecami i odwracam głowę. Mocno
umalowana dziewczyna z włosami utlenionymi prawie na biało patrzy na mnie
nienawistnie – Via!!! – krzyczy.
- E con me! – powtarza Patrik, ale jeden z facetów robi dwa kroki w
naszą stronę. Jedzie od niego alkoholem. Chowam się za Patrikiem przerażona.
- Non e putana! – woła inna, widząc mój strach i kiwa na facetów,
którzy jakoś nie kwapią się odejść.
- Polacca? – dziewczyna za moimi plecami zwraca się do mnie po włosku.
Kiwam głową przerażona – Spadaj stąd! – mówi groźnie.
- Patrik, chodźmy stąd – proszę
prawie płacząc – Błagam, chcę stąd iść.
Odwracamy
się i szybkim krokiem odchodzimy ścigani rechotem dziewczyn i rozochoconych
klientów. Po co on mnie tu przyprowadził? Co chciał udowodnić? Że Polki są
dziwkami? Głupi palant! Jak mógł mnie zaciągnąć w takie miejsce w nocy? A gdyby
Ci dwaj byli agresywni, gdyby nie pozwolili nam odejść? Nie chcę nawet myśleć,
co by się stało. Brak mi tchu. Czuję, jak do oczu napływają mi łzy złości. Tu
jest pełno prostytutek z Polski, ale to nie znaczy, że wszystkie jesteśmy
takie. Nie mogę oddychać. Nie wiem, czy to ze zdenerwowania czy od szybkiego
marszu, ale potykam się i Patrik znów musi mnie podtrzymać. Na szczęście już
jesteśmy na głównej ulicy przed dworcem. Patrik zatrzymuje się i kadzie mi
dłonie na ramionach.
- Przepraszam – mówi w końcu –
Przepraszam, nie chciałem Cię przestraszyć.
- Coś Ty sobie myślał? – tłumione
emocje wybuchają teraz ze zdwojoną siłą – wiesz, co mogło się stać?
- Nic się nie stało – mówi
pojednawczo, ale widzę, że mu głupio – chciałem Ci pokazać, że … - szuka słów.
- Że Polki to dziwki? – jestem
wściekła. Dociera do mnie, że też byłam okropnie bezmyślna, pozwalając się tu
przyprowadzić po nocy – Tu są dziwki ze wszystkich krajów świata , z Irlandii
też – mówię mściwie. Chcę go zranić.
- No, nie wiem… – chce coś
jeszcze powiedzieć, ale na mój widok milknie i spuszcza głowę.
- Odwieź mnie do domu – mówię
gniewnie – mam dość męskiego towarzystwa na ten wieczór.
Gdyby
Rodzice wiedzieli, co zrobiłam, siłą zatargali by mnie do Polski i zamknęli w
piwnicy do Bożego Narodzenia. Na tę myśl
robi mi się słabo, ale oddycham już
spokojniej. Jestem bezpieczna, a z Patrikiem jeszcze się policzę. Idziemy do
taksówki milcząc. Kiedy dojeżdżamy do mojej dzielnicy, Patrik nieśmiało dotyka
mojej dłoni. Aż podskakuję. Adam mnie tak dotykał. Niespodziewanie, nieśmiało,
delikatnie. Nawet kiedy wiedział, że tego chcę. Jakby zawsze potrzebował mojego
przyzwolenia. Patrzę na Patrika, jakby ten dotyk sprawiał mi ból. Cofa rękę
przestraszony wyrazem mojej twarzy.
- Przepraszam – mówi jeszcze raz.
---
W
poniedziałek Nadia podaje mi cappuccino do łóżka. Delektuję się jej smakiem,
uwielbiam mieć urodziny. Po wyjściu z tramwaju, idziemy razem do „Angela’s
studio” oglądając po drodze wystawy. Znamy je na pamięć, ale po weekendzie
wyglądają inaczej, bo w piątek po południu wszyscy zmieniają wystrój, aby przyciągnąć
więcej klientów w weekend. To śmieszne, bo w sklepach „wielkich marek” głównie
kupują turyści, którzy nie znają wcześniejszych wystaw. Najczęściej i najwięcej
kupują Japończycy. Chyba muszą bardzo dobrze zarabiać, bo potrafią wyjść z
dwoma czy trzema torebkami Chanel. Ja chciałabym mieć jedną!
Angela już na
nas czeka. To dziwne, bo jesteśmy przed czasem. Idziemy za nią na zaplecze, do
małego studia zdjęciowego. Siedzi tam jakaś kobieta, na oko, około
trzydziestki.
- Skoro chcesz blondynek, to
proponuję te dwie – mówi Angela po angielsku – są bardzo słowiańskie.
- OK. - Kobieta przygląda nam się ciekawie. – przedstawicie się?
- Jestem Nadia, pochodzę z Rosji
– Nadia wdzięczy się niemiłosiernie.
- Jestem Aleksandra z Polski –
mówię uprzejmie i nieśmiało się uśmiecham. Kobieta jest bardzo ładna. Sama
mogłaby być modelką. To chyba Amerykanka, sądząc po akcencie.
Angela
podaje jej nasze albumy z wcześniejszymi zdjęciami. Kobieta przerzuca szybko
strony z fotkami, najpierw Nadii, potem moje. Zatrzymuje się na zdjęciu, gdzie
stoję w dżinsach Piotra i kusym sweterku, to moje ulubione. Miałam jeszcze
fajniejsze, ale dałam je Adamowi. Czekam w napięciu. Kobieta patrzy na zdjęcie
i na mnie, jakby chciała się upewnić, że podejmuje właściwą decyzję i w końcu kiwa
nam głową. Zwraca się potem do Angeli, by uzgodnić warunki. Stoimy z Nadią,
czekając aż Angela nas poprosi. Ona jednak nie podchodzi. Zamiast tego bierze
kobietę pod rękę i idą do jej biura.
- Co ona się tak gapiła na to
zdjęcie? – Nadia kręci kłową – Jest dobre.
- Tak – śmieję się, na
wspomnienie tamtej sesji – ale nie przypominam na nim siebie. Mam nadzieję, że
jej pasujemy. Jak myślisz?
- Dobrze będzie! – Nadia patrzy
na mnie uradowana – Większe zlecenie. Może nawet poza Rzymem. Dostaniesz
prezent na urodziny.
- Urodziny? – nie słyszałyśmy,
kiedy Angela wróciła – Twoje? – patrzy na mnie zadowolona.
- Moje – mówię – dwudzieste.
- No, to przyniosły Ci szczęście
– Angela jest w świetnym humorze – jedziecie na tydzień na Sardynię. Macie
zdjęcia dla amerykańskiej firmy, która produkuje naturalne kosmetyki. Lecicie
dzisiaj wieczorem do Olbii. Ciuchy bierzecie z agencji, Maria Assunta was
spakuje - myśli przez chwilę i dodaje – Nadia, zabierzesz Panią Summer na lunch,
na rachunek agencji. Tylko nie zapomnij paragonu! Alessandra – to do mnie – idź
na dół do Stefano i skończcie wreszcie te piżamy!
Zbiegam
po schodach uradowana. Sardynia, ja cię kręcę! Ale czad! Nawet nie śmiałam o
tym marzyć. Już przyjazd do Rzymu był po prostu cudem, ale Sardynia? To prawie
jak lot na księżyc. Gdyby ktoś mi to powiedział pół roku temu… Gdyby ktoś
powiedział mi to wczoraj… i tak bym nie uwierzyła. Jak tylko skończymy, polecę
się pakować. Muszę zabrać aparat. Dobrze, że rodzice dali mi prezent urodzinowy
przed wakacjami. Cudowny aparat Minolta, automat z datownikiem i maleńkim
statywem. Przeskakuję po dwa stopnie.
- piano, piano – Stefano podnosi głowę znad aparatu.
- Jadę na Sardynię! – wołam
rozpromieniona.
- To nie połam nogi – Stefano
patrzy na mnie z dezaprobatą, ale się uśmiecha.
Szybko
zbieram dwie piżamki z wieszaka. Po chwili cała w falbankach i koronkach
wskakuję do przygotowanego żelaznego łóżka z bajeczną pościelą.
- Powoli – burczy Stefano –
wszystko skotłujesz.
- Myślisz, że ludzie śpią na
baczność? – z nikim innym nie odważyłabym się droczyć, ale Stefano jest dobry i
miły. Lubię go, a on lubi modelki. Lubi nas takie jakie jesteśmy, wszystkie.
Zamykam
na chwilę oczy. Wyobrażam sobie, że spędziłam upojną noc z ukochanym, a teraz
budzę się rozleniwiona. On mnie zaraz przytuli i powie mi jak mu było dobrze.
Przeciągam się i otwieram oczy. Patrzę w obiektyw aparatu, jakby to były oczy.
Ciemne, o odcieniu głębokiego brązu. Uśmiecham się zalotnie.
-Tak, tak, dobrze! – Stefano jest
wniebowzięty.
Sardynia
Sardynia to
nie wyspa, to magiczne miejsce na Ziemi. Włosi podobno mówią, że Bóg wziął kawałki
wszystkich plaż Włoch i zrobił z nich najpiękniejszą wyspę, Sardynię. Coś w tym
jest. Robiliśmy zdjęcia na plaży, która miała przy brzegu górę wyglądającą jak
Copa Cabana, na plaży z olbrzymimi głazami, z której było widać wybrzeże
Korsyki i wśród malowniczych domków jak z greckich pejzaży. Byliśmy w Porto
Cervo wykutym w skałach, pełnym włoskich piłkarzy i aktorów, i w zapomnianych
przez Boga zatoczkach, otoczonych skałami, z łachą piachu na jeden ręcznik. Nie
wiem, czy jeszcze kiedykolwiek będzie mi dane tu przyjechać, ale wiem, że warto
żyć takim marzeniem. Monica Summer, która nas zatrudniła, zabrała nas do „raju”
i jesteśmy jej dozgonnie wdzięczne. Jak dla mnie, mogłaby mi nawet nie płacić.
Siedzę
na tarasie hotelu przy małej lampce, którą przyniósł mi obłędnie przystojny
kelner. Po raz kolejny czytam to, co napisałam do Roberta. Strona opisu raju na
ziemi. Co dalej? Rozglądam się dookoła. Punta Rafael to oaza maleńkich
hotelików na kilka pokoi, dwie restauracje i kilka eleganckich sklepów wokół placyku,
zakończonego plażą i pomostem z miejscem do zacumowania dwóch łodzi. Wszystko u
podnóża góry, zabudowanej ekskluzywnymi bungalowami. Należą do włoskich
bogaczy. Mają swoje letnie prywatne kawałki raju…
- Jeszcze nie śpisz? – Monica
stoi z kieliszkiem białego wina obok mojego stolika – mogę się przysiąść?
- Oczywiście – odsuwam kartkę –
Nie mogłam zasnąć. Próbuję napisać list do chłopaka.
- Coś Ci nie idzie… –patrzy na
zapisaną kartkę – Po jakiemu to?
- Po polsku – pokazuję list. I
tak nie rozumie, co napisałam.
- Jest w Polsce? – przebiega
oczami po kartce z obojętnym wyrazem twarzy.
- Nie, pojechał do Szwecji, zbierać
truskawki – wzdycham – dostanie ten list, jak wróci do domu.
- Kochasz go? – patrzy na mnie i
kiwa na kelnera – Napijesz się wina?
- Tak – odpowiadam odruchowo na
pytanie o wino –Trudno powiedzieć.
- To tak, czy trudno powiedzieć?
– Monica się uśmiecha.
- Napiję się wina – odwzajemniam
uśmiech – Nie wiem, czy go kocham. On ciągle mi mówi, że mnie kocha.
- Och, to masz problem …
Podpieram
głowę rękami. Nie ujęłabym tego lepiej. Naprawdę mam poważny problem ze sobą.
Monica siedzi zapatrzona w dal. Jest naprawdę piękna i taka spokojna…
- Byłaś tu wcześniej? – pytam.
- Tak - uśmiecha się rozmarzona -
to moja podróż sentymentalna. Mój pierwszy mąż był Włochem. Przyjeżdżaliśmy tu
na wakacje.
- Pierwszy mąż? – nie wygląda na
kogoś, kto miał dwóch mężów. Jest młoda.
- Owszem - patrzy na mnie
rozbawiona – zdziwiona?
- Trochę – głupio mi –
Przepraszam, to nie moja sprawa.
- Daj spokój - macha ręką – Dawne
dzieje. Zdradzał mnie.
- Och, przykro mi – dlaczego mi
to mówi?
- Teraz jestem naprawdę
szczęśliwa – uśmiecha się lekko – Rozwód, to było najlepsze, co mogłam zrobić.
Ale nie chciałam tu wcześniej przyjeżdżać. Miejsca potrafią być magiczne i
zmienić nasze widzenie świata.
Patrzę
na nią ze zdumieniem. Ona coś wie. Wie coś o mnie i o tym, co mnie gryzie. Ona
wie o Adamie i Robercie. Kim ona jest? Nie, mam paranoję! Jestem zagubiona i to
wszystko. Czuję jak oczy robią mi się wilgotne. Na szczęście w tym momencie
kelner przynosi mi kieliszek wina, a Monica mówi coś do niego po włosku. Zdaje
się, że każe mu przynieść całą butelkę.
- Sprawiasz wrażenie zagubionej –
mówi Monica, patrząc na mnie badawczo – nietrudno to zauważyć.
Nagle
czuję, że siły mnie opuszczają. Zwieszam głowę i łzy kapią na śnieżnobiały
obrus.
- Mój Boże, przepraszam – Monica
delikatnie dotyka mojego ramienia – Nie chciałam Cię dotknąć.
- Nic się nie stało – mówię
szybko – Może to i lepiej. Czasem, jak człowiek popłacze, to mu lżej. Nic to
nie zmieni, ale zawsze jakaś pociecha.
- Jesteś nieszczęśliwa? – unosi
brwi zdziwiona – Przecież powiedziałaś, że ten chłopak Cię kocha.
- Ale ja go nie kocham – mówię
cicho – Tak mi się przynajmniej wydaje.
Monica
nic nie mówi, tylko patrzy na mnie tymi wielkimi oczami. Sączy wino i spokojnie
czeka na to, co powiem dalej. Chce mnie wysłuchać, a ja tak bardzo potrzebuję
powiedzieć komuś, co czuję.
- Byłam w kimś zakochana – mówię
przez ściśnięte gardło – ale on mnie nie kochał. Myślałam, że tak jest, ale
powiedział, że nie. Było nam tak cudownie, a potem wszystko się zawaliło… Nawet
nie próbował mnie zatrzymać… – pociągam nosem. – Po prostu nie byłam dla niego
aż tak ważna, jak myślałam…
- Tylko, że nadal go kochasz? –
Monica przygląda mi się badawczo.
- Sama już nie wiem, kogo kocham,
a kogo nie! – ocieram łzy wierzchem dłoni – Robert, chłopak, z którym jestem,
błagał żebym do niego wróciła. Mówi, że nie może beze mnie żyć. O mało co nie
wyleciał ze studiów. Nawet jego mama ze mną rozmawiała…
- Jesteś gotowa być z nim z tego
powodu? –dlaczego ona mnie tak dręczy? – Nie boisz się, że zrobisz krzywdę sobie?
- Dlaczego? – nie rozumiem – Bo
odwzajemnię uczucie komuś, kto naprawdę mnie kocha? Kto chce mojego szczęścia?
- Twojego czy swojego? – Monica
dolewa nam wina – Ten Robert pytał, czy go kochasz? Czy jesteś z nim
szczęśliwa?
Nigdy
się nad tym nie zastanawiałam. Zawsze mówił, że mnie kocha i to mi wystarczało.
Adam nigdy nie mówił, że mnie kocha. Ba! Nawet powiedział, że nie jest
zakochany! Tylko, że on, poza tym jednym jedynym razem, kiedy powiedział, że
mnie pragnie, zawsze pytał, czego ja chcę. Zawsze dostosowywał się do moich
potrzeb. Nawet, kiedy powiedziałam, że odchodzę. Robert mówił, że mnie kocha,
ale zawsze chciał, żebym to ja się dostosowała. Tylko, co to ma za znaczenie?
Czy to chodzi o rozsądny wybór czy o uczucia? Monica patrzy gdzieś zamyślona. A
może ona ma rację? Może gdybyśmy nie spotkali się z Robertem na tej polanie,
byłoby inaczej? A list?
- A co Ty byś zrobiła na moim
miejscu? – pytam.
- Ja? – jest zaskoczona moim
pytaniem – Nie mam pojęcia.
- Ano widzisz! – kiwam głową – Niełatwo
dokonać wyboru.
- Chcesz naprawdę wiedzieć, co
bym zrobiła? – patrzy na mnie poważnie.
- Naprawdę - powiedz mi, proszę,
wszystko jest lepsze od takiego zawieszenia.
- Ja bym zostawiła obu – Monica
patrzy mi teraz w oczy – Wierzę w magiczną moc miejsc, ale wierzę też w
przeznaczenie. Jeśli pozwolisz mu zadziałać, to ono pokaże Ci, co robić.
Słucham
tego i nagle to do mnie dociera. To ma sens. Całe życie kierowałam się
rozsądkiem. Tym, co powinnam zrobić, żeby rodzice byli ze mnie zadowoleni, tym
co wypada, tym, jak mnie widzą inni. Jeden jedyny raz zrobiłam coś dla siebie,
coś kompletnie szalonego, kiedy poszłam na studia do Krakowa. Gdyby nie to,
pewnie nie trafiłabym na imprezę do Piotra, nie pojechałabym do Rzymu i nie
siedziałabym teraz w najpiękniejszym miejscu na Ziemi… Czy to nie było
przeznaczenie? Jeśli nie, to co? A ta magiczna moc miejsc? Zawsze uważałam
Kraków za moje magiczne miejsce. Czy nasza polana zadziałała na mnie magicznie?
Nie, to bzdury! Czyżby? To dlaczego między nami nie ma chemii? Dlaczego dotyk
Roberta na mnie nie działa, a wystarczyło, że Adam na mnie spojrzał i poczułam
to tak mocno? Może moje ciało zapamiętało w jakiś sposób jego pieszczoty i nie
chce innych? Czuję jak policzki mnie pieką. Nawet teraz myśl o Adamie powoduje,
że serce mi przyspiesza. Może Monica ma rację? Może powinnam uporać się
najpierw z samą sobą?
- Potrafisz być radosna jak
skowronek – Monica wzdycha i zaczyna się zbierać – ale tak w głębi serca nie
jesteś szczęśliwa. Miałam Ci poradzić coś zupełnie innego, ale tak bardzo
przypominasz mi pewną dziewczynę sprzed lat, że po prostu nie mogę inaczej…
Moja rada była szczera.
Robi
gest do kelnera, żeby dopisał wino do rachunku i wychodzi. Co to ma znaczyć?
Chciała mi dać inną radę? Jaką? Skąd ona wie, że nie jestem szczęśliwa? I to
porównanie: „radosna jak skowronek” w angielskim nie ma chyba takiego idiomu.
Wino zaczyna mi szumieć w głowie. Zbieram kartki ze stołu. Przebiegam wzrokiem po
równych rzędach literek, które nanosiłam przez dwa dni na papier. „Nadia jest radosna, jak skowronek…”.
Czytam jeszcze raz. Kurde, czyżby Monica to przeczytała? Niemożliwe! Drę ze
złością kartkę i rzucam do popielniczki. Nie będzie żadnego listu!
Następnego
dnia wydaje mi się, że poprzedni wieczór był snem. Przy śniadaniu Monica jest
taka, jak zwykle. Rozmawia z nami uprzejmie. Nie robi najmniejszej aluzji do
naszej rozmowy i zaczynam się zastanawiać, czy to się w ogóle zdarzyło?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz