czwartek, 13 marca 2014

Już dawno powinnam to zrobić!



Jestem w domu
                Przed szkołą zwalniam kroku. Ciekawe czy Robert znowu się spóźni? To cecha, której nienawidzę od samego początku naszego chodzenia. Zignorował wszystkie moje uwagi na ten temat. Zerkam na zegarek: dwie po jedenastej. Zwalniam, czekam jeszcze trzy minuty i widzę jak Robert wychodzi zza rogu ogrodzenia.            Super, znowu spóźniony! Kiedy nie patrzy, rozglądam się za Julią, ale jej nie widzę. Wiem, ze na pewno gdzieś tutaj jest. Ma mnie wspierać mentalnie.
- Cześć – Robert całuje mnie w policzek.
- Cześć - zerkam znacząco na zegarek – musimy gdzieś stąd przejść, bo zaraz będzie przerwa. Zapomniałam, ze dzieci już są w szkole.
                Dopiero teraz zauważam tekturową teczkę na dokumenty, którą ma pod pachą.
- Idziesz do jakiegoś urzędu?
- To dla Ciebie – Robert przygląda mi się uważnie.
- Mam nadzieję, że to nie intercyza – lekka drwina pobrzmiewa w moim głosie.
- Nie – jest zaskoczony – Powinniśmy usiąść w jakimś spokojnym miejscu – dodaje – Nie rozumiem, dlaczego nie możemy się spotkać u mnie? Nikogo nie ma o tej porze. No, ale skoro nie chcesz, to może w tej nowo otwartej pizzerii?
- Może być – godzę się szybko, byle już mieć to za sobą – możesz mi powiedzieć, co to za papiery?
                Idziemy wzdłuż ogrodzenia obsadzonego akacjami. Zawsze kwitną tuż przed wakacjami. Kiedy zaczynają, wszyscy kichamy od latających wokół białych puszków. Nikt jednak nie odważyłby się ich ściąć. To jakby zrobić zamach na wakacje. Teraz stoją smętne, z żółknącymi liśćmi. Wyglądają mizernie przy czerwonych i złotych klonach. No cóż, ich czas przeminął. Będziemy je podziwiać za rok w czerwcu.
                Robert nie odpowiada na moje pytanie. Jest nachmurzony i milczący. Wyczuwa się napięcie, jakie miedzy nami narasta. Z daleka widzę spory szyld nad drzwiami. Zaraz? Czy to czasami nie wujek Roberta stoi za ladą? No nie, miało być na neutralnym gruncie!
- Dzień dobry – kłaniam się z daleka bratu pani Stawiarskiej i siadam najdalej, jak się da, od lady.
- Zjesz pizzę? – Robert rozgląda się po knajpce – mama jest współwłaścicielką – informuje mnie z dumą.
                Mogłam się domyśleć. Wnętrze jest urządzone w złym guście, podobnie jak większość zaprojektowanych przez nią miejsc. Kawałki pociętego na paski lustra poprzyklejanego na ścianach, powodują, że mdli mnie przy każdym poruszeniu głową. Okropny brzoskwiniowy odcień farby przypomina mi mieszkanie Roberta. Brakuje tylko wzorzystego dywanika na podłodze, ale pewnie Sanepid się nie zgodził. Plastikowe tandetne wazoniki na stolikach wypełniono sztucznymi kwiatkami.
- Nie jestem głodna, ale chętnie wypije kawę i wodę z lodem – zerkam za okno, nadal nie widzę nigdzie Julki – Czy możemy wreszcie coś ustalić, zdaje się, że po to się spotkaliśmy?
- Proszę bardzo - Robert otwiera teczkę – wziąłem podanie o przeniesienie na wydział lekarski do Warszawy. Trzeba wypełnić formularz i podbić w dziekanacie w Krakowie…
- Robert, ja się nie przeniosę – mówię spokojnie i dobitnie – Zamierzam zostać w Krakowie. Prawdopodobnie tam również będę szukała pracy.
- Zdajesz sobie sprawę, co to oznacza dla nas? – Robert z głośnym klapnięciem zamyka teczkę – Ja zostaję w Warszawie! Jak taki układ ma funkcjonować? Przez ostatni rok było fatalnie!
- Zgadza się, można śmiało powiedzieć, że ten układ nie funkcjonował. Zastanawiam się tylko, czy odległość była jedynym powodem?
- Co masz na myśli? – Robert pochyla głowę i patrzy groźnie.
- Och, nie patrz tak, nie robi to na mnie wrażenia. Po prostu uważam, że rozmijamy się z oczekiwaniami wobec siebie. Ty chcesz stabilizacji, nawet małżeństwa. Bierzesz pod uwagę dzieci, a dla mnie to nie do przyjęcia. Nie zakopię się w pieluchy w sytuacji, kiedy mogę wreszcie wyrwać się z domu, pojechać gdzieś w świat, poznać nowych ludzi…
- Więc o to chodzi? – Robert aż się unosi z krzesła – Nie tylko siostrunia ogląda się za chłopakami z zachodu, tak? Może już masz kogoś na oku, a może nie tylko na oku?
- Uważaj, żebyś nie powiedział za dużo - teraz ja marszczę brwi – Nie mieszaj w to Julki!
                Robert dyszy jak po biegu, ale siada na krzesło. Podchodzi do nas jego wujek z dwoma kawami i wodą, więc milkniemy na chwilę. Otwiera usta, by coś powiedzieć, ale na widok naszych min, szybko się zmywa. Próbuję kawy – lura. Po włoskim espresso, prawdopodobnie żadna kawa nie będzie mi smakować. Odchylam się w tył  i patrzę na Roberta wyczekująco. Prawie widzę jak myśli kłębią mu się pod czaszką.
- Jeśli się nie przeniesiesz, to z nami koniec! – wyrzuca wreszcie z siebie słowa, na które czekałam.
- Nie przeniosę się – mówię natychmiast, chyba zbyt szybko.
- Zastanów się, pasujemy do siebie – sięga do mojej ręki – Mógłbym pracować u Twojego taty. Przecież nie od razu musimy mieć dzieci.
- Robert - wysuwam dłoń spod jego dłoni – i tak możesz pracować u mojego taty. Nie wyjdę za Ciebie. To naprawdę nie ma sensu. Chcemy od życia czegoś zupełnie innego. Jesteś fajnym facetem, ale kompletnie nie wyobrażam sobie naszego wspólnego życia.
- Ale ja Cię kocham – Robert mówi to jakoś bez przekonania, automatycznie.
- Ale ja Cię nie kocham – mówię to ze smutkiem, nie dlatego, że tak jest, ale dlatego, że myślałam, że jest inaczej…
                Nawet nie mogę powiedzieć, że mi przykro. Kiedy to wreszcie wypowiadam na głos, czuję ulgę. Samo oczekiwanie było sto razy gorsze od tej chwili. Świat się nie zawalił. Ludzie za oknem spieszą do swoich zajęć, Robert nie padł trupem, a ja czuję, jakby ktoś zdjął mi z barków plecak z kamieniami.
- Rzucasz mnie? – Robert patrzy z niedowierzaniem.
- Nie. Rozstajemy się. Każdy idzie w swoją stronę. Raz już to zrobiliśmy, pamiętasz? Teraz zrobimy tak samo, tylko już nie będziemy do siebie wracać. Ja Ci oddam Twoje listy, Ty mi oddasz moje, jeśli ich nie wyrzuciłeś, i tyle – rozkładam ręce.
- Ty dziwko! – syczy –Znalazłem tabletki. Pieprzyłaś się w tych Włoszech, a teraz mnie rzucasz? To ja powinienem Cię rzucić!
- Grzebałeś w mojej torebce? – wymierzam policzek szybciej, niż przychodzi mi na myśl, że nie warto. Wstaję. Robert siedzi, jakby go zamurowało. Zastanawiam się chwilę, czy płacić za paskudną kawę, ale dochodzę do wniosku, że ten ostatni raz może mi zafundować. Wychodzę na zewnątrz, kiwając lekko głową zaskoczonemu właścicielowi. Idę, nie oglądając się za siebie. Kiedy skręcam za róg, jak spod ziemi pojawia się obok mnie Julka.
- No i jak? – pyta niecierpliwie.
- Już dawno powinnam to zrobić! – cedzę przez zęby.  

---
Wszystkich zainteresowanych zapraszam na ciąg dalszy: Czas na miłość. roksana0707.blogspot.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz