poniedziałek, 10 marca 2014

teraz ja!



Adam
                Adam przyglądał się przez chwilę widokowi za oknem. Zwykłe szare budynki nie pozwalały odgadnąć, gdzie się znajduje. Dopiero, kiedy uniósł głowę, ukazały mu się zwieńczenia wieżowców połyskujących taflami lustrzanych okien. Pośród nich dumnie pięły się w górę dwie bliźniacze wieże – symbol Nowego Yorku, oczywiście obok Statuy Wolności…
- Coś Ty taki milczący? – ojciec wyrwał go z zamyślenia – Monica tak na Ciebie podziałała?
- Nie… - uśmiechnął się – po prostu jestem zmęczony. Tak naprawdę to podczas studiów odpoczywam, a jak przyjeżdżam tu, to dopiero dostaję w kość!
- Ale Steew jest z Ciebie zadowolony – ojciec z dumą spojrzał na syna, a po chwili dodał - Rozmawiałem o Tobie z mamą… Doszliśmy do porozumienia w kwestii Twoich planów. Jak się sprężysz na uczelni, to zaraz po zakończeniu zajęć, przylecisz do mnie. Pracę możesz pisać tutaj. Skoro nadal nie chcesz mieszkać w Polsce, to trudno… Choć, zimą miałem wrażenie, że jest inaczej…
- Dzięki tato! – tyle czasu czekał na te słowa – Postaram się maksymalnie wykorzystać pierwszy semestr, a drugi może nawet jakoś skrócę… - nic mnie tam nie trzyma, pomyślał. Zabolało…
- Szkoda… naprawdę szkoda… - ojciec westchnął ciężko.
- Właściwie, nigdy mi nie wyjaśniłeś, dlaczego tak Ci zależało, żebym mieszkał i studiował w Polsce… - Adam przyjrzał się zamyślonemu, jakby nieobecnemu Karskiemu seniorowi.
- Miałem nadzieję, że tam wrócę, że oboje z mamą tam wrócimy… Ona nie cierpi Stanów… No i, myślałem, że może założysz rodzinę?
- Tato, ja mam dopiero 23 lata! Teraz mam zakładać rodzinę?
- No, nie… ale miałem nadzieję, że kogoś poznasz… - zamyślił się – Wiesz, czasem tak myślę, że gdyby miedzy nami była mniejsza różnica wieku… Chowałem się prawie bez ojca… To były takie czasy… a potem poznałem Twoją mamę i chciałem nadrobić stracony czas. Nie chciałem, żebyś doświadczył tego, co ja… ale jakoś tak wyszło…
- Jesteś dobrym ojcem! – prawie wykrzyknął Adam. To wyznanie zaskoczyło go całkowicie -  Nigdy nie poczułem się opuszczony! Nigdy!
- To dobrze – ojciec westchnął z ulgą – to zasługa Basi. Jest niesamowita. Strasznie za nią tęsknię. Kocham ją.
                Adam  zaniemówił z wrażenia. Ojciec nigdy się nie zwierzał ze swoich uczuć. Nigdy nie mówił, że  kocha żonę…       

Warszawa
                I znowu siedzę w samolocie. Uwielbiam latać, teraz już wiem, co mnie czeka, więc cieszę się każdą chwilą od momentu wejścia do budynku lotniska. Ten gwar ludzi, krążących z bagażami, komunikaty o przylotach i odlotach, stewardessy i piloci w nienagannych uniformach. Wiem, że to pozory, ale pachnie tu wielkim światem, elegancją. Sadowię się na fotelu koło okna. Julia panikowała przed odlotem, dobrze, że Michael z nią był. Teraz widzę, że on jest dla niej wymarzonym chłopakiem. Taki spokojny, a jednocześnie z taką ilością różnych pomysłów. Nie można się przy nim nudzić. Kiedy wreszcie przestał się przy mnie krępować, okazało się, że zna się na roślinach nie gorzej ode mnie, fotografuje, podróżuje i pomaga prowadzić firmę winiarską rodziców. No i kocha Julię. Kocha ją miłością bezwarunkową, ale nie głupią. Jestem pewna, że po powrocie kupi pierścionek. Zastanawiam się tylko, jak Julię przyjmą jego rodzice, ale Michael wydaje się taki samodzielny. A nasi rodzice? Co oni powiedzą? Julia jest na drugim roku. Jej studia są krótsze niż moje, ale to dopiero drugi rok!
                Ale fajnie byłoby tak latać po całym świecie i zwiedzać. Obserwuję zmieniający się pod nami krajobraz. Znowu Alpy. Czy Adam pojechałby ze mną na narty, gdybym go poprosiła? Pewnie nie. Może jest z Alicją albo z inną dziewczyną. Na pewno kogoś ma. Taki chłopak nie będzie długo sam. A gdyby nie był akurat z nikim? Czy zechciałby w ogóle ze mną rozmawiać po tylu miesiącach?
                Dłubię widelcem w plastikowej miseczce z budyniem. Jeszcze nie zakończyłam sprawy z Robertem, a myślę o Adamie. Co prawda napisałam taki przygotowujący list, ale główna rozmowa jeszcze mnie czeka. Najlepiej byłoby załatwić to od razu. Prosiłam, żeby poczekał na mnie w Skarżysku, żeby nie jechał do Warszawy zanim nie porozmawiamy. Szkoda, że nie poprosiłam go, żeby przyjechał na lotnisko. Za dwie godziny miałabym to z głowy. Stewardesa zabiera mi rozmemłany budyń i każe zapiąć pasy. Lądujemy.
                Mam tak ciężką walizkę, że aż nie chce mi się wierzyć, że nie zapłaciłam za nadbagaż. Gdyby nie Michael, który zabrał część moich rzeczy, to nie wiem jak bym się zabrała. Boże, ten chłopak już się robi niezastąpiony. Idę w całej masie ludzi do wyjścia. To dziwne, ale teraz nasze lotnisko wydaje mi się jakieś mniejsze i skromniejsze niż trzy miesiące temu. Fiumicino jest jednak na zachodzie. Wypatruję rodziców, stoją trochę z boku z Kubą a koło nich… Boże, nie! Z tym przyjazdem na lotnisko to ja żartowałam! Robert stoi z bukietem róż. Mam dziwne uczucie, że ktoś mnie obserwuje. Rozglądam się, ale nie widzę nikogo znajomego. Mogę wrócić do samolotu? Proszę, proszę, proszę! Idę przed siebie i w panice układam w głowie przemowę. Na szczęście Kuba mnie zauważył i już do mnie pędzi.
- Kuba - łapię go na ręce i tulę do siebie – jakiś ty duży!
- Kocham Cię – Kuba mnie dusi i obcałowuje jednocześnie – dobrze, że przyjechałaś.
                Tato uwalnia mnie od Kuby i też mnie całuje, potem mama no i przychodzi kolej na Roberta. Jakoś nie mam sumienia powiedzieć, że to koniec. Biorę kwiaty i całuję go w policzek. Przygarnia mnie do siebie.
- Cześć kiciu, jak było? Stęskniłaś się? – ogląda mnie od stóp do głów – Schudłaś jeszcze?
- Nie wiem, na które pytanie odpowiedzieć najpierw – plotę coś bez sensu – Jestem zmęczona.
                Zmęczenie jest świetną wymówką. Niezależnie od pory dnia i wykonywanej czynności, można być zmęczonym. Przykład? Siedziałam przez cały lot w fotelu, jadłam i rozmyślałam, ale jak tylko powiedziałam, że jestem zmęczona, natychmiast spotkało się to z dużym zrozumieniem.
- Co ty tu przywiozłaś?– tato bierze moją walizkę. 
- Gdzie Julia? – biorę za rękę Kubę, w drugiej trzymam kwiaty – Dzięki, Robert, są piękne.
- Julia jest w domu. Naprawdę schudłaś – mama przygląda mi się krytycznie – ile ważysz?
- Nie wiem, mamo, nie miałyśmy wagi – zerkam na Roberta, mógłby pomóc mojemu tacie z tą walizą.
                Między nim i rodzicami jest jakieś napięcie. Nie podoba mi się to. Jednak kiedy wsiadamy do samochodu, widzę, jak obaj wkładają moją walizkę do bagażnika. Jedziemy.
- Zjemy obiad po drodze – tato patrzy na mnie zatroskany – moje biedne zagłodzone dziecko. Na tych zdjęciach z listów wyglądasz lepiej.
- No dzięki, tato – atmosfera trochę się rozluźnia.
                Przez całą drogę opowiadam o pierwszych sesjach, o Nadii i o Rzymie. Będę strasznie tęskniła za tamtym życiem. Było takie nierealne, takie kolorowe… Może dlatego tak atrakcyjne, że z góry wiadomo było, że tymczasowe. Mijamy Grójec i tato zatrzymuje się przed zajazdem. Zamawiamy szybko kurczaka z warzywami i idziemy z mamą do toalety.
- Ola - mama zatrzymuje mnie przy umywalkach – czy ustalałaś z Robertem kwestię przenosin do Warszawy? Bo z góry Ci mówię, że nie zgadzamy się, abyście zamieszkali razem.
- Jakich przenosin? Znowu?– jestem zaskoczona – Ja się nie przenoszę. W ogóle, jest kilka kwestii, które ulegną zmianie, ale miejsce moich studiów się nie zmieni. Skąd Ci to przyszło do głowy?
- Robert z nami rozmawiał – mama znowu mówi tym tonem, którego nie znoszę – nie jesteśmy zachwyceni. Podobnie, jak pomysłami Julii. Ty znasz tego Michaela? Co ona wymyśliła?
- Mamo, załatwmy jedną sprawę, dobrze? Na temat Julii porozmawiamy w domu - ledwo wróciłam i już się zaczyna
                Wracam do stołu. Tato poszedł do łazienki z Kubą.
- Robert, o co chodzi z tym przenoszeniem? Chyba jasno się wyraziłam? Zostaję w Krakowie - jeszcze chwila i powiem mu, że się rozstajemy – Poza tym, co to za rozmowy za moimi plecami? Jestem dorosła i sama decyduję o takich sprawach.
-  Skarbie, wszystko przemyślałem. Miałaś rację z tym, że nie możemy zamieszkać razem tak po prostu. W końcu mieszkamy wśród ludzi. Nie chcę, żeby źle o Tobie mówili, więc uważam, że powinniśmy się pobrać – rozkłada ręce z uśmiechem, jakby to było oczywiste i jasne – Oczywiście na razie tylko ślub cywilny. Rozmawiałem z moimi rodzicami i oni też uważają, że to dobry pomysł.
- Przepraszam, jeśli można się wtrącić – mama wygląda, jakby miała zaraz dostać zawału – a z czego zamierzacie żyć?
- No, jak to? – Robert chyba nie wyczuł sarkazmu – Przecież dajecie Oli pieniądze na studia, tak samo jak moi rodzice mnie. Poza tym Ola pracuje jako modelka i sporo zarabia. Mam mieszkanie w Warszawie. Czego można więcej chcieć?
- A jak Ola zajdzie w ciążę? – drąży mama – to co?
- To weźmie dziekankę – Robert wzrusza ramionami.
                Ja chyba śnię. Słucham tego, jakby rozmawiali o kimś obcym, zupełnie mi nieznanym. Szkoda, że taty tu nie ma, albo jeszcze lepiej Julki. Dopiero miałaby ubaw, słuchając tych bzdur. Przerwać im? Nie, niech sobie pogadają. Nagle zdaję sobie sprawę, że umilkli i patrzą na mnie wyczekująco. W tej samej chwili kelner przynosi nasze talerze.
- Skończyliście? – pytam, ale nie słyszę odpowiedzi – To świetnie, bo jedzenie stygnie.
                Przysuwam sobie talerz i zaczynam jeść. Niedowierzanie na ich twarzach sprawia, że chce mi się śmiać. Tato wraca i patrzy na nas pytającym wzrokiem.
- Siadaj Kuba - sadzam go koło siebie – jak nie są głodni, to niech nie jedzą.
- Raczysz nam odpowiedzieć? – mama jest bliska wybuchu.
- A jakie było pytanie? – przełykam kawałek kurczaka – Na wszystkie odpowiadam: nie. Nie przenoszę się, nie zamieszkam z Robertem, nie wychodzę za mąż, nie jestem i w najbliższym czasie nie będę w ciąży. Czy mogę już jeść?
                Wszyscy, nie wyłączając Roberta patrzą na mnie zdumieni. Wreszcie tato uśmiecha się lekko pod nosem i siada do stołu.
- Skoro wszystko już wiemy, to jedzmy – sięga po sztućce.
- Ola, musimy to omówić – Robert wciąga głośno powietrze – może nie podejmuj pochopnych decyzji.
- Nie podejmuję na razie żadnych decyzji – kładę nacisk na „żadnych” – Zjedz obiad i wracajmy do domu. Spotkamy się jutro i spokojnie to omówimy, OK.?
                Dalsza podróż przebiega w milczeniu, nie licząc tego, że gramy z Kubą w „skojarzenia”. Robert siedzi obok mnie sztywny i obrażony. Czego on się spodziewał? Wyobrażam sobie, co będzie jutro. Nie, tego nie można sobie wyobrazić.
                Kiedy dojeżdżamy do domu, w oknie widzę Julkę. Rzucamy się na siebie i witamy jak dwie wariatki. Dopiero teraz czuję, że jestem silna. Mam przy sobie Julię. Kiedy patrzę jej w oczy, widzę swoje odbicie. To jakby niepisany układ między nami: Pakt o zjednoczeniu! Każda z nas chce czego innego, ale obie będziemy bronić swoich racji wspólnie.
                Z domu wychodzi babcia i nagle ogarniają mnie jej ciepłe miękkie ramiona. Oczywiście czeka już na nas kolacja i cały dzbanek herbaty. Już nie pamiętam, jak smakuje porządna herbata parzona w imbryku.
- Czy teraz możemy spokojnie porozmawiać? – mama siada naprzeciw mnie – Po co ta cała afera z Robertem. On specjalnie jeździł do Krakowa po jakieś papiery z Twojej uczelni.
- Mam nadzieję, że mu ich nie dali – zerkam na Julię, ale ona puka się w czoło – Jutro mu wytłumaczę, że nie przeniosę się nigdzie i będzie spokój.
- Co takiego? – mama prycha herbatą – Przecież Stawiarska mówiła…
- Stawiarska mówi różne rzeczy, ale to nie znaczy, że tak jest – ucinam – Gdyby Robert czytał to, co do niego piszę, a nie tylko oglądał litery, to by zrozumiał, co zamierzam. Przykro mi tylko, że Was w to wmieszał. Niestety on ma zwyczaj załatwiania swoich spraw rękami rodziców i pewnie uważał, że u nas też mu się uda. Jutro to załatwię.
                Czuję, jak Julia trąca mnie pod stołem nogą.
- Czy mogę wręczyć prezenty zanim Kuba padnie? – zerkam na niego – co wolisz, pociąg czy samolot?
- Samolot, albo pociąg – Kuba robi z buzi podkówkę, nie może się zdecydować
- No, to chyba muszę Ci dać oba – wyciągam z walizki dwa zestawy Lego - mam dla ciebie jeszcze ubrania, ale chyba jutro je przymierzysz, co?
                Julia pomaga mi rozpakować resztę prezentów. Mamie kupiłam szpilki i teraz okaże się, czy pasują. Stałyśmy nad nimi z Julią chyba z pół godziny.
- O rany! - mama robi kilka kroków – są cudne, dzięki.
                Zerkam na Julkę. Podaje mi buty dla taty, które przyjechały w walizce Michaela.
- Cały czas tu były, i nic mi nie powiedziałyście? – tato patrzy na nasze łobuzerskie miny – Co ja mam z Wami zrobić?
                Widać jednak gołym okiem, że prezent mu się podoba. Została mi jeszcze bluzka i jedwabna apaszka dla babci i inne drobiazgi.
- No, to mogę podać drożdżówkę – babcia idzie do kuchni, a my z Julią wyciągamy spomiędzy ubrań butelki wina i kaffeterię, bez której już chyba nie mogłabym żyć. Tylko, gdzie ja kupię dobrą kawę? Tato rozparł się w fotelu i śledzi naszą krzątaninę. To takie niezwykłe, widzieć go wieczorem nie zasypiającego ze zmęczenia.
- To jaki jest ten twój chłopak? – zwraca się wreszcie do Julii – Jak on ma na imię, Michael?
- Można mówić Michał, ale ja wolę Michael – Julia siada obok taty na oparciu – ja jestem nieobiektywna, ale Ola go poznała, więc może Ci powiedzieć, jaki jest.
                Więc powiedziała im, że była w Rzymie z Michaelem. Ciekawe kiedy zamierzała mi powiedzieć? Patrzę na Julię i widzę zakochaną nastolatkę. Niesamowite.
- Wiesz co, tato – mówię po namyśle – wydaje mi się, że on jest bardzo podobny do Ciebie. Teraz, jak tak na Was patrzę, wyraźnie to widzę. Ma bardzo podobny charakter, jest też tak samo cierpliwy i …
- i…? – tato patrzy na mnie zaskoczony
- i nie wiem tylko, jak Ty zniesiesz to, że ktoś kocha Julię bardziej od Ciebie? – czuję, że broda zaczyna mi drżeć.
                Julia ma wielkie, okrągłe oczy, które wpatrują się we mnie z wyrazem bezgranicznego zdumienia. Nie spodziewała się takiej opinii? Dlaczego? Przecież tak właśnie jest. Pewnie podświadomie szukała mężczyzny podobnego do taty, a może nie szukała, może po prostu tak miało być?
                Mama wraca od Kuby i możemy usiąść razem do słynnej babcinej drożdżówki.  „Spokój przed burzą”, nasuwa mi się skojarzenie. Mamy tak łatwo nie przekonamy, ale Michael ma wrodzony wdzięk, więc z przyszłą teściową poradzi sobie sam. Jestem tego pewna.
- Dzięki! – Julia wślizguje się za mną do łazienki - Gdzie się umówiliście?
- Na placyku koło szkoły, to w połowie drogi między nami. Potem zdecydujemy czy iść do kawiarni, czy gdzie indziej – wzruszam ramionami. – Nie pomyślałam, że jest rok szkolny, więc dzieciaki będą na boisku. Z drugiej strony, wolałabym nie spotkać zbyt wielu znajomych.
- Chcesz żebym z Tobą poszła? Tak na wszelki wypadek. – Julia patrzy wyczekująco.
- Wiem, o co Ci chodzi – uśmiecham się – nie wycofam się. Nie kocham go i mam coraz więcej wątpliwości, czy on kocha mnie. Nawet jeśli, to daje temu wyraz w bardzo dziwny sposób. Czuję się trochę jak mebel, którym można zadysponować. Poza tym, ktoś inny zaprząta moje myśli na tyle mocno, że nie wyobrażam sobie związku z Robertem w takiej sytuacji.
- Chyba nie myślisz o Giannim? - odwraca się gwałtownie w moją stronę.
- Nie - macham ręką, ubawiona jej reakcją – on jest niebieskim ptakiem, z którym nie warto się wiązać. Dobrze, że odziedziczy taki duży dom z wysokimi sufitami, to może rogi jego żony tam się zmieszczą.
                Chichoczemy jak nastolatki. Już dawno się tak nie czułam.     


---
Wszystkich zainteresowanych zapraszam na ciąg dalszy: Czas na miłość. roksana0707.blogspot.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz