Adam
Adam
przyglądał się przez chwilę widokowi za oknem. Zwykłe szare budynki nie
pozwalały odgadnąć, gdzie się znajduje. Dopiero, kiedy uniósł głowę, ukazały mu
się zwieńczenia wieżowców połyskujących taflami lustrzanych okien. Pośród nich
dumnie pięły się w górę dwie bliźniacze wieże – symbol Nowego Yorku, oczywiście
obok Statuy Wolności…
- Coś Ty
taki milczący? – ojciec wyrwał go z zamyślenia – Monica tak na Ciebie
podziałała?
- Nie… - uśmiechnął
się – po prostu jestem zmęczony. Tak naprawdę to podczas studiów odpoczywam, a
jak przyjeżdżam tu, to dopiero dostaję w kość!
- Ale Steew
jest z Ciebie zadowolony – ojciec z dumą spojrzał na syna, a po chwili dodał -
Rozmawiałem o Tobie z mamą… Doszliśmy do porozumienia w kwestii Twoich planów.
Jak się sprężysz na uczelni, to zaraz po zakończeniu zajęć, przylecisz do mnie.
Pracę możesz pisać tutaj. Skoro nadal nie chcesz mieszkać w Polsce, to trudno…
Choć, zimą miałem wrażenie, że jest inaczej…
- Dzięki
tato! – tyle czasu czekał na te słowa – Postaram się maksymalnie wykorzystać
pierwszy semestr, a drugi może nawet jakoś skrócę… - nic mnie tam nie trzyma,
pomyślał. Zabolało…
- Szkoda…
naprawdę szkoda… - ojciec westchnął ciężko.
- Właściwie,
nigdy mi nie wyjaśniłeś, dlaczego tak Ci zależało, żebym mieszkał i studiował w
Polsce… - Adam przyjrzał się zamyślonemu, jakby nieobecnemu Karskiemu
seniorowi.
- Miałem
nadzieję, że tam wrócę, że oboje z mamą tam wrócimy… Ona nie cierpi Stanów… No
i, myślałem, że może założysz rodzinę?
- Tato, ja
mam dopiero 23 lata! Teraz mam zakładać rodzinę?
- No, nie…
ale miałem nadzieję, że kogoś poznasz… - zamyślił się – Wiesz, czasem tak
myślę, że gdyby miedzy nami była mniejsza różnica wieku… Chowałem się prawie
bez ojca… To były takie czasy… a potem poznałem Twoją mamę i chciałem nadrobić
stracony czas. Nie chciałem, żebyś doświadczył tego, co ja… ale jakoś tak
wyszło…
- Jesteś
dobrym ojcem! – prawie wykrzyknął Adam. To wyznanie zaskoczyło go całkowicie
- Nigdy nie poczułem się opuszczony!
Nigdy!
- To dobrze –
ojciec westchnął z ulgą – to zasługa Basi. Jest niesamowita. Strasznie za nią
tęsknię. Kocham ją.
Adam zaniemówił z wrażenia. Ojciec nigdy się nie
zwierzał ze swoich uczuć. Nigdy nie mówił, że
kocha żonę…
Warszawa
I znowu siedzę w samolocie.
Uwielbiam latać, teraz już wiem, co mnie czeka, więc cieszę się każdą chwilą od
momentu wejścia do budynku lotniska. Ten gwar ludzi, krążących z bagażami,
komunikaty o przylotach i odlotach, stewardessy i piloci w nienagannych
uniformach. Wiem, że to pozory, ale pachnie tu wielkim światem, elegancją. Sadowię
się na fotelu koło okna. Julia panikowała przed odlotem, dobrze, że Michael z
nią był. Teraz widzę, że on jest dla niej wymarzonym chłopakiem. Taki spokojny,
a jednocześnie z taką ilością różnych pomysłów. Nie można się przy nim nudzić.
Kiedy wreszcie przestał się przy mnie krępować, okazało się, że zna się na
roślinach nie gorzej ode mnie, fotografuje, podróżuje i pomaga prowadzić firmę
winiarską rodziców. No i kocha Julię. Kocha ją miłością bezwarunkową, ale nie
głupią. Jestem pewna, że po powrocie kupi pierścionek. Zastanawiam się tylko,
jak Julię przyjmą jego rodzice, ale Michael wydaje się taki samodzielny. A nasi
rodzice? Co oni powiedzą? Julia jest na drugim roku. Jej studia są krótsze niż
moje, ale to dopiero drugi rok!
Ale fajnie byłoby tak latać po
całym świecie i zwiedzać. Obserwuję zmieniający się pod nami krajobraz. Znowu
Alpy. Czy Adam pojechałby ze mną na narty, gdybym go poprosiła? Pewnie nie.
Może jest z Alicją albo z inną dziewczyną. Na pewno kogoś ma. Taki chłopak nie
będzie długo sam. A gdyby nie był akurat z nikim? Czy zechciałby w ogóle ze mną
rozmawiać po tylu miesiącach?
Dłubię widelcem w plastikowej
miseczce z budyniem. Jeszcze nie zakończyłam sprawy z Robertem, a myślę o
Adamie. Co prawda napisałam taki przygotowujący list, ale główna rozmowa
jeszcze mnie czeka. Najlepiej byłoby załatwić to od razu. Prosiłam, żeby poczekał
na mnie w Skarżysku, żeby nie jechał do Warszawy zanim nie porozmawiamy. Szkoda,
że nie poprosiłam go, żeby przyjechał na lotnisko. Za dwie godziny miałabym to
z głowy. Stewardesa zabiera mi rozmemłany budyń i każe zapiąć pasy. Lądujemy.
Mam tak ciężką walizkę, że aż
nie chce mi się wierzyć, że nie zapłaciłam za nadbagaż. Gdyby nie Michael, który
zabrał część moich rzeczy, to nie wiem jak bym się zabrała. Boże, ten chłopak
już się robi niezastąpiony. Idę w całej masie ludzi do wyjścia. To dziwne, ale
teraz nasze lotnisko wydaje mi się jakieś mniejsze i skromniejsze niż trzy
miesiące temu. Fiumicino jest jednak
na zachodzie. Wypatruję rodziców, stoją trochę z boku z Kubą a koło nich… Boże,
nie! Z tym przyjazdem na lotnisko to ja żartowałam! Robert stoi z bukietem róż.
Mam dziwne uczucie, że ktoś mnie obserwuje. Rozglądam się, ale nie widzę nikogo
znajomego. Mogę wrócić do samolotu? Proszę, proszę, proszę! Idę przed siebie i
w panice układam w głowie przemowę. Na szczęście Kuba mnie zauważył i już do
mnie pędzi.
- Kuba -
łapię go na ręce i tulę do siebie – jakiś ty duży!
- Kocham Cię
– Kuba mnie dusi i obcałowuje jednocześnie – dobrze, że przyjechałaś.
Tato uwalnia mnie od Kuby i też
mnie całuje, potem mama no i przychodzi kolej na Roberta. Jakoś nie mam
sumienia powiedzieć, że to koniec. Biorę kwiaty i całuję go w policzek.
Przygarnia mnie do siebie.
- Cześć kiciu,
jak było? Stęskniłaś się? – ogląda mnie od stóp do głów – Schudłaś jeszcze?
- Nie wiem,
na które pytanie odpowiedzieć najpierw – plotę coś bez sensu – Jestem zmęczona.
Zmęczenie jest świetną wymówką.
Niezależnie od pory dnia i wykonywanej czynności, można być zmęczonym.
Przykład? Siedziałam przez cały lot w fotelu, jadłam i rozmyślałam, ale jak
tylko powiedziałam, że jestem zmęczona, natychmiast spotkało się to z dużym
zrozumieniem.
- Co ty tu
przywiozłaś?– tato bierze moją walizkę.
- Gdzie
Julia? – biorę za rękę Kubę, w drugiej trzymam kwiaty – Dzięki, Robert, są
piękne.
- Julia jest
w domu. Naprawdę schudłaś – mama przygląda mi się krytycznie – ile ważysz?
- Nie wiem,
mamo, nie miałyśmy wagi – zerkam na Roberta, mógłby pomóc mojemu tacie z tą
walizą.
Między nim i rodzicami jest
jakieś napięcie. Nie podoba mi się to. Jednak kiedy wsiadamy do samochodu,
widzę, jak obaj wkładają moją walizkę do bagażnika. Jedziemy.
- Zjemy
obiad po drodze – tato patrzy na mnie zatroskany – moje biedne zagłodzone
dziecko. Na tych zdjęciach z listów wyglądasz lepiej.
- No dzięki,
tato – atmosfera trochę się rozluźnia.
Przez całą drogę opowiadam o
pierwszych sesjach, o Nadii i o Rzymie. Będę strasznie tęskniła za tamtym
życiem. Było takie nierealne, takie kolorowe… Może dlatego tak atrakcyjne, że z
góry wiadomo było, że tymczasowe. Mijamy Grójec i tato zatrzymuje się przed
zajazdem. Zamawiamy szybko kurczaka z warzywami i idziemy z mamą do toalety.
- Ola - mama
zatrzymuje mnie przy umywalkach – czy ustalałaś z Robertem kwestię przenosin do
Warszawy? Bo z góry Ci mówię, że nie zgadzamy się, abyście zamieszkali razem.
- Jakich
przenosin? Znowu?– jestem zaskoczona – Ja się nie przenoszę. W ogóle, jest
kilka kwestii, które ulegną zmianie, ale miejsce moich studiów się nie zmieni.
Skąd Ci to przyszło do głowy?
- Robert z
nami rozmawiał – mama znowu mówi tym tonem, którego nie znoszę – nie jesteśmy
zachwyceni. Podobnie, jak pomysłami Julii. Ty znasz tego Michaela? Co ona
wymyśliła?
- Mamo,
załatwmy jedną sprawę, dobrze? Na temat Julii porozmawiamy w domu - ledwo
wróciłam i już się zaczyna
Wracam do stołu. Tato poszedł do
łazienki z Kubą.
- Robert, o
co chodzi z tym przenoszeniem? Chyba jasno się wyraziłam? Zostaję w Krakowie -
jeszcze chwila i powiem mu, że się rozstajemy – Poza tym, co to za rozmowy za
moimi plecami? Jestem dorosła i sama decyduję o takich sprawach.
- Skarbie, wszystko przemyślałem. Miałaś rację z
tym, że nie możemy zamieszkać razem tak po prostu. W końcu mieszkamy wśród ludzi.
Nie chcę, żeby źle o Tobie mówili, więc uważam, że powinniśmy się pobrać –
rozkłada ręce z uśmiechem, jakby to było oczywiste i jasne – Oczywiście na
razie tylko ślub cywilny. Rozmawiałem z moimi rodzicami i oni też uważają, że
to dobry pomysł.
-
Przepraszam, jeśli można się wtrącić – mama wygląda, jakby miała zaraz dostać
zawału – a z czego zamierzacie żyć?
- No, jak
to? – Robert chyba nie wyczuł sarkazmu – Przecież dajecie Oli pieniądze na
studia, tak samo jak moi rodzice mnie. Poza tym Ola pracuje jako modelka i sporo
zarabia. Mam mieszkanie w Warszawie. Czego można więcej chcieć?
- A jak Ola
zajdzie w ciążę? – drąży mama – to co?
- To weźmie
dziekankę – Robert wzrusza ramionami.
Ja chyba śnię. Słucham tego,
jakby rozmawiali o kimś obcym, zupełnie mi nieznanym. Szkoda, że taty tu nie
ma, albo jeszcze lepiej Julki. Dopiero miałaby ubaw, słuchając tych bzdur.
Przerwać im? Nie, niech sobie pogadają. Nagle zdaję sobie sprawę, że umilkli i
patrzą na mnie wyczekująco. W tej samej chwili kelner przynosi nasze talerze.
-
Skończyliście? – pytam, ale nie słyszę odpowiedzi – To świetnie, bo jedzenie
stygnie.
Przysuwam sobie talerz i
zaczynam jeść. Niedowierzanie na ich twarzach sprawia, że chce mi się śmiać.
Tato wraca i patrzy na nas pytającym wzrokiem.
- Siadaj
Kuba - sadzam go koło siebie – jak nie są głodni, to niech nie jedzą.
- Raczysz
nam odpowiedzieć? – mama jest bliska wybuchu.
- A jakie
było pytanie? – przełykam kawałek kurczaka – Na wszystkie odpowiadam: nie. Nie
przenoszę się, nie zamieszkam z Robertem, nie wychodzę za mąż, nie jestem i w
najbliższym czasie nie będę w ciąży. Czy mogę już jeść?
Wszyscy, nie wyłączając Roberta
patrzą na mnie zdumieni. Wreszcie tato uśmiecha się lekko pod nosem i siada do
stołu.
- Skoro
wszystko już wiemy, to jedzmy – sięga po sztućce.
- Ola,
musimy to omówić – Robert wciąga głośno powietrze – może nie podejmuj
pochopnych decyzji.
- Nie
podejmuję na razie żadnych decyzji – kładę nacisk na „żadnych” – Zjedz obiad i
wracajmy do domu. Spotkamy się jutro i spokojnie to omówimy, OK.?
Dalsza podróż przebiega w
milczeniu, nie licząc tego, że gramy z Kubą w „skojarzenia”. Robert siedzi obok
mnie sztywny i obrażony. Czego on się spodziewał? Wyobrażam sobie, co będzie
jutro. Nie, tego nie można sobie wyobrazić.
Kiedy dojeżdżamy do domu, w
oknie widzę Julkę. Rzucamy się na siebie i witamy jak dwie wariatki. Dopiero
teraz czuję, że jestem silna. Mam przy sobie Julię. Kiedy patrzę jej w oczy,
widzę swoje odbicie. To jakby niepisany układ między nami: Pakt o zjednoczeniu!
Każda z nas chce czego innego, ale obie będziemy bronić swoich racji wspólnie.
Z domu wychodzi babcia i nagle
ogarniają mnie jej ciepłe miękkie ramiona. Oczywiście czeka już na nas kolacja
i cały dzbanek herbaty. Już nie pamiętam, jak smakuje porządna herbata parzona
w imbryku.
- Czy teraz
możemy spokojnie porozmawiać? – mama siada naprzeciw mnie – Po co ta cała afera
z Robertem. On specjalnie jeździł do Krakowa po jakieś papiery z Twojej
uczelni.
- Mam
nadzieję, że mu ich nie dali – zerkam na Julię, ale ona puka się w czoło –
Jutro mu wytłumaczę, że nie przeniosę się nigdzie i będzie spokój.
- Co
takiego? – mama prycha herbatą – Przecież Stawiarska mówiła…
- Stawiarska
mówi różne rzeczy, ale to nie znaczy, że tak jest – ucinam – Gdyby Robert
czytał to, co do niego piszę, a nie tylko oglądał litery, to by zrozumiał, co zamierzam.
Przykro mi tylko, że Was w to wmieszał. Niestety on ma zwyczaj załatwiania
swoich spraw rękami rodziców i pewnie uważał, że u nas też mu się uda. Jutro to
załatwię.
Czuję, jak Julia trąca mnie pod
stołem nogą.
- Czy mogę
wręczyć prezenty zanim Kuba padnie? – zerkam na niego – co wolisz, pociąg czy
samolot?
- Samolot,
albo pociąg – Kuba robi z buzi podkówkę, nie może się zdecydować
- No, to
chyba muszę Ci dać oba – wyciągam z walizki dwa zestawy Lego - mam dla ciebie
jeszcze ubrania, ale chyba jutro je przymierzysz, co?
Julia pomaga mi rozpakować
resztę prezentów. Mamie kupiłam szpilki i teraz okaże się, czy pasują. Stałyśmy
nad nimi z Julią chyba z pół godziny.
- O rany! -
mama robi kilka kroków – są cudne, dzięki.
Zerkam na Julkę. Podaje mi buty
dla taty, które przyjechały w walizce Michaela.
- Cały czas
tu były, i nic mi nie powiedziałyście? – tato patrzy na nasze łobuzerskie miny
– Co ja mam z Wami zrobić?
Widać jednak gołym okiem, że
prezent mu się podoba. Została mi jeszcze bluzka i jedwabna apaszka dla babci i
inne drobiazgi.
- No, to
mogę podać drożdżówkę – babcia idzie do kuchni, a my z Julią wyciągamy
spomiędzy ubrań butelki wina i kaffeterię, bez której już chyba nie mogłabym
żyć. Tylko, gdzie ja kupię dobrą kawę? Tato rozparł się w fotelu i śledzi naszą
krzątaninę. To takie niezwykłe, widzieć go wieczorem nie zasypiającego ze
zmęczenia.
- To jaki
jest ten twój chłopak? – zwraca się wreszcie do Julii – Jak on ma na imię,
Michael?
- Można
mówić Michał, ale ja wolę Michael – Julia siada obok taty na oparciu – ja
jestem nieobiektywna, ale Ola go poznała, więc może Ci powiedzieć, jaki jest.
Więc powiedziała im, że była w
Rzymie z Michaelem. Ciekawe kiedy zamierzała mi powiedzieć? Patrzę na Julię i
widzę zakochaną nastolatkę. Niesamowite.
- Wiesz co,
tato – mówię po namyśle – wydaje mi się, że on jest bardzo podobny do Ciebie. Teraz,
jak tak na Was patrzę, wyraźnie to widzę. Ma bardzo podobny charakter, jest też
tak samo cierpliwy i …
- i…? – tato
patrzy na mnie zaskoczony
- i nie wiem
tylko, jak Ty zniesiesz to, że ktoś kocha Julię bardziej od Ciebie? – czuję, że
broda zaczyna mi drżeć.
Julia ma wielkie, okrągłe oczy,
które wpatrują się we mnie z wyrazem bezgranicznego zdumienia. Nie spodziewała
się takiej opinii? Dlaczego? Przecież tak właśnie jest. Pewnie podświadomie
szukała mężczyzny podobnego do taty, a może nie szukała, może po prostu tak
miało być?
Mama wraca od Kuby i możemy
usiąść razem do słynnej babcinej drożdżówki.
„Spokój przed burzą”, nasuwa mi się skojarzenie. Mamy tak łatwo nie
przekonamy, ale Michael ma wrodzony wdzięk, więc z przyszłą teściową poradzi
sobie sam. Jestem tego pewna.
- Dzięki! –
Julia wślizguje się za mną do łazienki - Gdzie się umówiliście?
- Na placyku
koło szkoły, to w połowie drogi między nami. Potem zdecydujemy czy iść do
kawiarni, czy gdzie indziej – wzruszam ramionami. – Nie pomyślałam, że jest rok
szkolny, więc dzieciaki będą na boisku. Z drugiej strony, wolałabym nie spotkać
zbyt wielu znajomych.
- Chcesz
żebym z Tobą poszła? Tak na wszelki wypadek. – Julia patrzy wyczekująco.
- Wiem, o co
Ci chodzi – uśmiecham się – nie wycofam się. Nie kocham go i mam coraz więcej
wątpliwości, czy on kocha mnie. Nawet jeśli, to daje temu wyraz w bardzo dziwny
sposób. Czuję się trochę jak mebel, którym można zadysponować. Poza tym, ktoś
inny zaprząta moje myśli na tyle mocno, że nie wyobrażam sobie związku z
Robertem w takiej sytuacji.
- Chyba nie
myślisz o Giannim? - odwraca się gwałtownie w moją stronę.
- Nie - macham
ręką, ubawiona jej reakcją – on jest niebieskim ptakiem, z którym nie warto się
wiązać. Dobrze, że odziedziczy taki duży dom z wysokimi sufitami, to może rogi
jego żony tam się zmieszczą.
Chichoczemy jak nastolatki. Już
dawno się tak nie czułam.
---
Wszystkich zainteresowanych zapraszam na ciąg dalszy: Czas na miłość. roksana0707.blogspot.com
---
Wszystkich zainteresowanych zapraszam na ciąg dalszy: Czas na miłość. roksana0707.blogspot.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz