Warszawa
Łazimy
z Julką po domach Centrum. Musimy odreagować rozmowę z Piotrem. Zrobił mi
faktycznie niesamowite zdjęcia. Zupełnie inaczej na nich wyglądam. No, ale w
końcu jest świetnym fotografem. Julka ma rację, że on potrafi pokazać, że nawet
solniczka jest seksowna. Całe szczęście, że Julka wcześniej go uprzedziła, że
jestem na medycynie. Okazało się, że nic nie wiem o pracy modelki. Na razie
jesteśmy umówieni na sesję w Krakowie. Nie przypuszczam, żeby jechał tam
specjalnie dla mnie, jak twierdzi, ale mnie to pasuje. No i zarobię pieniądze.
Piotr twierdzi, że na razie niewiele, ale to i tak coś. Biorąc pod uwagę, że
stypendium, które dostaję i pieniądze z domu ledwo mi wystarczają, to powinnam
dziękować Bogu.
- Wiesz co? – Julka ciągnie mnie
do schodów – chodźmy do Hofflandu, może będziemy miały szczęście?
- Chyba żartujesz? – ona nigdy
nie była taką optymistką jak ja, a zdobycie ciucha z Hofflandu w naszym
rozmiarze to prawie cud.
Idziemy
jednak do Juniora i naszym oczom ukazuje się długie stoisko, a przy nim
kilkadziesiąt osób. Julka zostawia mnie na chwilę i idzie do lady. Po chwili
wraca z obojętną miną.
- Idziemy do przymierzalni w rogu
– rzuca.
Ku
mojemu zdumieniu, po chwili przychodzi do nas jakaś pani, na oko w wieku mamy i
podaje dwie spódniczki. Są cudne. Czarne z podwyższonym stanem i na
szeleczkach. Nie są nawet jakieś strasznie drogie, choć i tak mnie nie stać.
- Jak to zrobiłaś? – jestem w
szoku.
- To mama kolegi z grupy – Julka
się do mnie szczerzy – Podobam mu się.
- A on Tobie? – Spódniczka leży
na mnie jak ulał. Szkoda, że nie mam już ani grosza. Ostatnie „zaskórniaki”
wydałam na bilety do Warszawy.
- Może być – Julka jest dość
tajemnicza – Ładnie Ci w tym. Bierzemy.
- Julka, ja już nie mam grosza –
zdejmuję spódnicę z rezygnacją – Kupiłam dodatkowe skrypty, a nie mogę prosić rodziców
o ekstra kasę. Wiesz, że spłacają gabinet.
- Ja zapłacę – Julka wyciąga
portfel – oddasz mi jak zarobisz.
Jak
Ona to robi, że zawsze ma pieniądze? Nie dużo, ale zawsze coś jej zostanie.
Powinna zostać bankierem, a nie architektem. Patrzę jak prześlizguje się
zgrabnie między ludźmi. Kiedy wraca zadowolona z siebie, po prostu muszę ją
ucałować.
- No, tylko bez poufałości proszę
– burczy – To pożyczka i musisz mi oddać.
- Oddam Ci, oddam – jest taka
kochana.
- Wiesz co? – mówi w końcu –
widziałam tu w Pewexie takie fajne zestawy Lego. Jak Ci zostanie trochę forsy,
to mogłybyśmy kupić razem taki zestaw dla Kuby.
Tak
dawno nie widziałam Kuby. Okropnie za nim tęsknię. Dał nam popalić, jak był
mały, a teraz, jak podrósł i zrobił się fajny, to wyjechałyśmy. Dużo młodszy
brat to niezły worek treningowy. Przynajmniej człowiek wie, co go czeka w
przyszłości. Nikt mi nie wmówi, że macierzyństwo to taka frajda. OK., dzieci są
w porządku, ale nie za szybko. Miałyśmy po 15 lat i czy nam się to podobało,
czy nie, zostałyśmy niańkami. Teraz, jak na to patrzę, to krzywda nam się nie
stała, ale to była antykoncepcja doskonała. Ja na pewno nie dam się wrobić w
dzieci na studiach, a i potem zobaczymy. Julka ma podobne zdanie, ale Kubę
kochamy strasznie.
Trzeba
wracać do akademika. Muszę się pouczyć, bo w pociągu gorzej mi idzie i nie
zrobiłam tyle, ile zaplanowałam. Rano wracam do Krakowa i jeśli chcę się
zobaczyć z Adamem, to trzeba porządnie przysiąść fałdów. Boże, ale się uparłam
z tym lekarskim. Może trzeba było słuchać Taty i iść na stomatologię? Krótsze
studia i nie mają aż tyle zajęć. To też się nie podobało Robertowi, on na
dentystyce, ja na lekarskim. Może Kuba zostanie dentystą? Tato byłby
przeszczęśliwy.
Ciekawe,
co Adam wymyśli tym razem? W kinie byliśmy na „Cotton Club” Coppoli. Stary film,
ale go nie znałam. Fantastyczny. Nie wiedziałam, że lubi takie filmy. W ogóle,
niewiele o nim wiem. Niełatwo wyciągnąć
z niego informacje. Byłby dobrym szpiegiem: mało mówi, dużo słucha i kobiety go
uwielbiają. Ma też oddanych kolegów, a przynajmniej tak się wydaje. Ciekawe,
jak tam Olka i Artur?
- Ziemia do Oli! – Julka szturcha
mnie ramieniem. Stoimy przed akademikiem. – Co Ty się tak uśmiechasz pod nosem?
Zakochałaś się, czy co?
ZIMA
Kraków
- Adam? – wysiadam z pociągu i
wpadam prosto w Jego ramiona – Co Ty tu robisz?
- Czekam na Ciebie – całuje mnie
w policzek na przywitanie – Głodna jesteś?
- Skąd wiedziałeś, kiedy
przyjadę? – patrzę podejrzliwie, ale widzę tylko dwoje roześmianych oczu. Już
wiem! – Olka Ci powiedziała.
- To chyba nie była tajemnica? –
zabiera mi torbę – Głodna jesteś? Zabiorę Cię na najlepsze pierogi w Krakowie.
- Mogę iść na obiad na stołówkę –
Dobrze, że zapłaciłam za miesiąc z góry. Przynajmniej nie umrę z głodu.
- Skoro wolisz stołówkę od mojego
zaproszenia… – Droczy się, widzę to w jego oczach.
- Dobrze, pójdę z Toba na
pierogi, ale będziesz musiał mi postawić, bo jestem spłukana – niełatwo mi to
powiedzieć, ale naprawdę chcę z nim iść.
- O to się nie martw – Patrzy na
mnie jak na dziecko – A jak ładnie zjesz, to zabiorę Cię do Zoo.
Nie
mogę uwierzyć, że zabrał mnie do „Hawełki” na pierogi. Fakt, że były pyszne,
ale myślałam raczej o barze niż o restauracji. Do Zoo jedziemy taksówką, bo w niedzielę
autobusy jeżdżą o sobie tylko znanych godzinach. Może moglibyśmy zostać w tej
taksówce? Adam gładzi moją rękę delikatnie. Jestem rozleniwiona po obiedzie i
chce mi się spać.
- Nie zasypiaj – całuje mnie –
już prawie jesteśmy.
Wychodzę
niechętnie z taksówki. Zawsze lubiłam chodzić do Zoo, ale to nie miejsce na
randkę. Pełno tu rodzin z dziećmi. Głupio się przy nich całować. Adam kupuje
bilety i wchodzimy. Przypomina mi się, jak przyjechaliśmy tu chyba z pięć lat
temu. Nie, sześć, bo nie było Kuby a Mama była w ciąży. Wtedy nam powiedzieli,
że będziemy miały rodzeństwo. Julka powiedziała po prostu, że ma nadzieję, że
to będzie chłopak, a ja zmartwiałam. Nagle mój świat się zmienił. Nie
wiedziałam, czy się cieszyć, czy nie. Nic nie wiedziałam. Czułam taki żal. Nie
do Rodziców, że zrobili sobie nowe dziecko. (Wtedy myślałam, że wpadli). Miałam
żal do świata. Chyba się bałam, że jak urodzi się chłopak, to nie będę już
ukochanym dzieckiem Taty. Zawsze czułam się bardziej związana z Tatą, niż z
Mamą. To On mnie przytulał jak coś sobie rozbiłam, On czuwał przy mnie jak
byłam chora. Przy Julii też, ale ja to odbierałam chyba mocniej, niż Ona. Ona
była zawsze bardziej podobna do Mamy i bardziej z Nią związana. Ukochana
córeczka mamusi, a jeszcze jak powiedziała, że idzie na architekturę na
uczelnię Mamy? Boże! A ja? Powinnam zostać dentystką? Dla Taty?
-Zamyślona, zadumana – Adam
zagląda mi w oczy – lubisz Zoo?
- Uwielbiam – Jemu mogę
powiedzieć. – Jak byłam mała, to obejrzałyśmy z Julką taki film „Karino”.
- O koniu wyścigowym – Też go
oglądał! No tak, był w Teleranku, więc jak mógł go nie oglądać?
- No właśnie – ciągnę – i potem
postanowiłam, że będę weterynarzem. Będę leczyła poranione konie albo inne
zwierzęta. Będę jak tamta pani weterynarz i będę pracowała w stadninie albo w
Zoo.
- Ale wylądowałaś na medycynie –
śmieje się ze mnie?
- No tak, ale to i tak nieźle, bo
Rodzice chcieli, żebym była dentystką – zawarliśmy układ.
- Dentysta to dobry zawód – Adam
poważnieje – chcieli dla Ciebie dobrze.
- Tak – mówię zgryźliwie – bardzo dobry. Mój Tato
jest dentystą. Nie ma go w domu od rana do nocy. Teraz spłaca kredyt za
gabinet, więc musi dużo pracować. No i jeszcze musi utrzymać nas na studiach w
dwóch różnych miastach.
- Pieniądze nie są aż takie ważne
– Adam macha ręką – powoli spłaci kredyt i stanie na nogi. Jako dentysta zawsze
będzie miał pracę. Jako lekarz miałby gorzej. Dyżury itd. Przynajmniej nocuje w
domu.
- To prawda – mówię ostrożnie –
Tylko czasem myślę sobie, że pieniądze nie są ważne dla tych, którzy je mają.
- Tak myślisz? – patrzy na mnie
uważnie – A gdybym Ci powiedział, że wygrałem wczoraj w totka i mam górę
pieniędzy?
- To szybko bym uciekła! –
odsuwam się od niego udając przerażenie – Na pewno by Ci się od tego
przewróciło w głowie i źle byś mnie traktował. Poniewierał i kazał szorować
podłogi… – teraz już nie mogę utrzymać powagi i wybucham śmiechem, aż jakaś
pani odwraca głowę w naszą stronę.
- Taaak – Adam patrzy na mnie
mrużąc oczy – chciałbym zobaczyć Cię w łachmanach, jak szorujesz tę podłogę –
przygryza dolną wargę i unosi brew. Ależ na mnie to działa!
- Przestań tak na mnie patrzeć –
czuję , że serce mi przyspiesza. Ja, pochylona nad podłogą, powiedzmy sobie
szczerze, po prostu wypięta, na kolanach!
Rany, o czym ja myślę?
- Choć – Adam bierze mnie nagle
za rękę – coś Ci pokażę.
Idziemy
szybszym krokiem coraz dalej i dalej. Ta część ogrodu jest mało uczęszczana,
bardziej dzika. Prawie nikogo tu nie ma. Obok nas przemknął jakiś facet w
kombinezonie, pewnie pracownik. Przed nami zagroda z grubych drążków, za nią
druga, podobna, ale trochę wyższa. Adam wyciąga z kieszeni jabłko i łamie je na
pół a potem unosi w górę. Co on robi? Aha, wiatr wieje od naszej strony do
zagrody. Wabi zwierzęta zapachem jabłka! Rozglądam się za tabliczką, ale już mi
niepotrzebna bo na małej górce pojawia się jeleń. Parska głośno i powoli idzie
w naszą stronę. Za nim wychodzą łanie. Całe stado. Skąd wiedział?
- Często tu przychodzisz? –
pytam, nie spuszczając oczu z jeleni.
- Kiedyś tak – Adam rzuca połówki jabłka za zagrodę i
patrzy mi w oczy – ale potem nie miałem z kim tu przychodzić - mówi to niskim
ciepłym głosem.
W
pobliżu nie ma nikogo. Czuję na twarzy Jego ciepły oddech. Jestem oparta o
barierkę. Adam opiera po obu stronach ręce i delikatnie muska nosem moje
policzki. Czy On właśnie powiedział, że teraz ma z kim tu przychodzić? Czuję
jego oddech na twarzy. Szukam ustami jego ust. Są ciepłe. Dziwne, bo na dworze
jest zimno. Łapię zębami za jego dolną wargę i pociągam. Pomruk zadowolenia,
podoba Mu się. Całuję Go powoli, bardzo powoli. Znów mruczy. Teraz On wsuwa
język do moich ust i zaczyna zataczać nim koła, najpierw powoli, potem coraz
szybciej. Napiera na mnie biodrami i przyciska do barierki. Jęk – to ja. Brak
mi tchu, ale nie cofam głowy. Wciągam powietrze nosem i teraz mój język
przyłącza się do tańca. Adam minimalnie porusza biodrami, ale ja to czuję jak
napór. O rany, on się nie porusza, on stwardniał! To odkrycie powoduje, że znów
mam motyle w brzuchu. Odruchowo wysuwam biodra i nieruchomieję bo Adam nagle
się zatrzymuje. To trwa chwilę, ale wiem, że poczuł mój ruch. Co on pomyśli?
Och, nie ważne, też jest podniecony. Język Adama porusza się w moich ustach w
przód i w tył, jak… Adam, błagam, nie przestawaj. Czuję, że wilgotnieję
pod naporem jego bioder. Za szybkie tempo dla mnie! Cofam głowę i dyszę ciężko
ze spuszczoną głową. Naprzeciw mnie Adam robi to samo. Nagle przygarnia mnie do
siebie i tuli do piersi. Jest taki duży i ciepły, mogę się schować w jego
ramionach.
- Śnieg pada – szepcze mi do
ucha.
Rzeczywiście
wokół nas wirują płatki śniegu. Jelenie stoją i przyglądają nam się wielkimi
oczami. Były świadkami niezłej sceny. Nagle wstrząsa mną dreszcz. Nie czułam
wcześniej, że mi zimno.
- Zmarzłaś? – w głosie Adama
słychać troskę.
Myśli
nad czymś przez chwilę i zerka na zegarek. Wreszcie bierze mnie za rękę i
idziemy z powrotem. Oglądam się i widzę, że jelenie się nie poruszyły.
Odprowadzają nas wzrokiem. Piękne są. Wzdycham.
- Nie jadłaś dziś lodów, a dalej
smakujesz truskawkami – Adam oblizuje się patrząc na mnie – można Cie całować i
przepijać szampana.
- Przestań – czuję, że się
czerwienię – dokąd idziemy?
- Zobaczysz – Adam zerka znów na
zegarek – dobrze biegasz?
Biegniemy
do bramy. Mnie łatwiej, bo mam wolne ręce, ale Adam niesie moją torbę. Nie jest
ciężka, ale dość nieporęczna. Radzi sobie jednak świetnie. Musi na co dzień
biegać albo uprawia inny sport, ale na pewno jest w ruchu. Przed nami brama, a
za bramą autobus. Wskakujemy w ostatniej chwili. Nie chcę jeszcze wracać, tak
mi z nim dobrze. Zerkam na zegarek, jest dziesięć po trzeciej. Mam czas.
Uczyłam się u Julki i w pociągu. Wieczorem tylko powtórki z Ewa i Olą. Adam
pociąga mnie za rękaw, przerywając moje rozważania. Już wysiadamy? Dopiero dwa
przystanki. Rozglądam się ciekawie. Jesteśmy w dzielnicy willowej. Domki są
zadbane, niektóre bardzo ładne z dużymi ogrodami. Cały Kraków: blisko centrum
takie miejsce! Adam prowadzi mnie do jednego z większych domów i nie dzwoniąc,
naciska klamkę. Nie otwiera się, ale on wsuwa rękę między pręty i przekręca
klucz, jakby robił to wiele razy. Kto tu mieszka? Przecież mówił, że mieszka z
Babcią koło Rynku. Idzie pewnie przez zadbany ogród, więc ja za nim.
- Kto tu mieszka? – Rodzice też
nie, więc kto?
- Ja – Adam uśmiecha się szeroko
i zanim mogę coś powiedzieć, naciska dzwonek.
Drzwi
otwierają się prawie natychmiast, jakby ktoś na nas czekał i widzę pulchną
kobietę około pięćdziesiątki. Uśmiecha się do nas.
- Dzień dobry, pani Maju – Adam
całuje ją w rękę.
- Dzień dobry, Adamie! – kobieta
cofa rękę i chichocze.
- Dzień dobry – uśmiecham się
nieśmiało i zerkam na Adama. Nie czekam, aż mnie przedstawi. – Jestem Ola.
- Przepraszam za kłopot – mówi
szybko Adam – ale dałem klucze koledze, a trochę zmarzliśmy w Zoo.
- Pan Paweł jest u Ciebie – mówi
szybko pani Maja – Wchodźcie, bo faktycznie zimno dzisiaj.
Adam
marszczy brwi i zerka na mnie niezdecydowany. Coś poszło nie tak, jak chciał.
Pani Maja też to zauważyła. Patrzy chwilę na Adama, po czym bezceremonialnie
zagarnia mnie ręką do środka. Wchodzimy razem na werandę. Po lewej stronie są
drzwi bez okna, ale mijamy je i idziemy na wprost przez przeszklone drzwi do
przedpokoju. Adam pomaga mi zdjąć płaszcz i zawraca, ale pani maja Go
zatrzymuje. Zdejmuję buty, mimo protestów pani Mai i zakładam grube wełniane
skarpety, które miałam w torbie. To taki patent do pociągu.
- Wejdźcie do mnie – mówi – nie jest
sam.
Adam
jeszcze bardziej się nachmurza, ale pani Maja wydaje się zachwycona tym, że ma
gości. Prowadzi nas w prawo, obok kuchni, do dużego pokoju z kominkiem. Ogień
trzaska wesoło. Jak tu ciepło. Patrzę na moje zziębnięte stopy.
- Siadaj, dziecko przy kominku –
pani Maja wskazuje mi fotel – zaraz przyniosę Wam coś ciepłego i szarlotka się
prawie upiekła.
Rzeczywiście,
w całym domu pachnie ciastem. Sadowię się w fotelu, a Adam siada obok na pufie.
Kładzie sobie moje stopy na kolanach i zaczyna rozcierać. Łaskocze przy tym
niemiłosiernie, więc chichoczę cicho. Pani Maja przynosi nam gorącą herbatę z
miodem. Patrzy na nas z uśmiechem.
- Zaraz podam szarlotkę – mówi –
tylko trochę przestygnie.
- A pani nie z Krakowa? – patrzy
na mnie ciepło.
- Nie, –mówię – ale proszę mi
mówić po imieniu. Przyjechałam ze Skarżyska koło Kielc, na studia. Jestem na
pierwszym roku medycyny.
- Mój Boże – załamuje ręce – taka
młodziutka! A nie boi się pani tych, no – szuka słów – nieboszczyków?
- Nie, - mówię rozbawiona. Wszyscy
mnie o to pytają – Umarli nie zrobią nam krzywdy. Już prędzej żywi.
Adam
przysłuchuje nam się i nic nie mówi. Zerkam na niego. Chciał mnie przyprowadzić
do wynajętego mieszkania. Do swojego mieszkania. Co On sobie myśli? Miałabym
tak po prostu do Niego pójść? No dobra, to w Zoo było cudowne, ale zaraz seks?
Przecież Ci nie proponował, głupia. Ganię się w myślach, ale rozsądek każe mi
zadać sobie pytanie: Po co w takim razie Cię tu przyprowadził? Żeby się ogrzać?
Akurat! Pani Maja przynosi całą blachę szarlotki. Jednak nie dała się wyjąć na
gorąco. Jest pyszna, na cienkim kruchym spodzie z warstewką pigwy pod jabłkami.
- Pyszna – mówię szczerze –
uwielbiam szarlotkę z pigwą.
- Oh, – pani Maja jest zachwycona
– mamy tu kucharkę nie lada!
Gadamy
chwilę o starych recepturach i o mojej Babci, która uczyła nas gotować tak,
jakby to był cel jej życia. Adam nas na chwilę opuścił. Chyba wiem, gdzie
poszedł. Ciekawe, kto jest w jego mieszkaniu, czy pokoju. Chyba mieszkaniu.
- To Adam wynajmuje u pani
mieszkanie? – staram się, aby to zabrzmiało naturalnie.
- Ano tak – pani Maja przygląda
mi się badawczo, tak, że czuję pieczenie policzków – ale dość długo go tu nie
było. Stale któryś z kolegów ma klucze.
- Ach, tak – nie wiem, co
powiedzieć – rozumiem.
Pani
Maja przygląda mi się z takim babcinym uśmiechem. Jest młodsza od mojej Babci,
ale jest w niej takie ciepło. Chce coś jeszcze powiedzieć, ale wraca Adam.
Musimy się już zbierać. Rozgrzałam się szarlotką i kominkiem. Muszę tylko na
chwilę do łazienki. Pani Maja pokazuje mi drzwi na końcu przedpokoju. Kiedy już
mam wyjść, słyszę przyciszone głosy Adama i pani Mai. Otwieram drzwi…
- … taka młodziutka – pani Maja
mówi z troską, przyciszonym głosem.
Nagle
uświadamiam sobie, że oni mnie nie słyszą, bo na nogach mam skarpety. Może ten
Paweł przyprowadził jakąś małolatę i pani Maja się denerwuje, nie wyglądała na
zachwyconą jego wizytą. Pociągam drzwi
do siebie, otwieram je głośno i idę jakby nigdy nic do przedpokoju. Adam już
czeka na mnie z płaszczem. Zerka na nas niepewnie, kiedy pani Maja przygarnia
mnie do siebie i całuje w policzek. Jestem trochę zaskoczona, ale też cmokam ją
w policzek. Pachnie szarlotką. Lubię ją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz