niedziela, 26 stycznia 2014

Jesień 1990



JESIEŃ 1990

Warszawa
                Nie mogę znaleźć telefonu. Podobno wkrótce uda się wprowadzić przenośne telefony, takie jak w samochodach. Wyjmujesz z torebki telefon i dzwonisz kiedy tylko chcesz. Fajnie co? Ale bajer, jak z Bonda. No, jest automat i nawet wolny. Kurde, gdzie ja mam numer? Muszę się go nauczyć na pamięć. Julka jest na rysunkach do czwartej, więc mamy czas. O, jest numer.
Stoję, jak głupia przy aparacie: ale długo nie odbiera. Może nie ma go w domu? Powinnam zadzwonić wczoraj, ale tak chciałam mu zrobić niespodziankę. Po tym, jak się zachowałam ostatnio, coś mu się ode mnie należy. Był tak zawiedziony, że nie będziemy razem na studiach w Warszawie. Myślałam, że powie, że to koniec. „Zawiodłaś mnie”- jeszcze słyszę ten jego szept. Kurde, jestem okropna. On jest taki, taki… wspaniały. Mógł chodzić z kim chciał, a wybrał mnie. A ja go tak zawiodłam. Mam wyrzuty sumienia od chwili złożenia papierów. –tuuut, tuuut… - no chyba go nie ma w domu.
- Halo? – jest zaspany.
- Cześć, Kochanie. Obudziłam Cię? Przepraszam. – mówię z poczuciem winy, ale cieszę się, że w końcu odebrał.
- Nie – mówi zaskoczony – cieszę się, że dzwonisz. Coś się stało? – niepokoi się. Niepokoi się o MNIE.
- Nie, tylko chciałam Ci zrobić niespodziankę. – Przez chwilę nic nie słyszę, bo właśnie zapowiadają opóźniony pociąg z Białegostoku.
- Gdzie jesteś? Co tam się dzieje? – jest jeszcze bardziej zaniepokojony. – Co się stało???
- Nic, po prostu nie mogłam już wytrzymać bez Ciebie. Jestem ma Centralnym, za pół godziny będę u Ciebie. Cieszysz się? – mruczę do telefonu
- Ola! Dlaczego nie zadzwoniłaś wcześniej? Przyjechałbym po ciebie na dworzec. – jest zdenerwowany. Głuptas, przecież nic mi się nie stanie. Jestem dużą dziewczynką.
- Daj spokój. Wezmę taksówkę – uspokajam go – zaraz będę.
Jedziemy przez miasto, które dopiero się budzi. O siódmej rano w sobotę Warszawa nie jest jeszcze zakorkowana, wiec szybko się przemieszczamy. Robert mnie rozczula. Wiem, dlaczego się martwi. Kiedy wsiadałam do pociągu, było jeszcze ciemno. Boże, on jest jak moja Mama. Taki rozsądny i poukładany. Czuję się przy nim taka bezpieczna. No i jest mój. Tylko mój. Tyle razy mówił mi, że mnie kocha. Źle zrobiłam, że poszłam do Krakowa. Czuję się tam taka samotna. Zawsze z trudem zawierałam znajomości, a teraz jest jeszcze gorzej. Tęsknię i będę tak tęsknić jeszcze przez rok albo dwa. Raczej nie będę się mogła przenieść do Warszawy po roku studiów, jak obiecałam Robertowi. Program wyrównuje się dopiero po 2 latach. No nic, jakoś to będziemy musieli przetrawić. Na razie nic mu nie powiem. Zresztą jeszcze nic nie wiadomo na 100% - rozgrzeszam się w myślach z tego, że zatajam przed Robertem uzyskane w dziekanacie informacje.
- Już się pani chce od nas przenosić? – sekretarka patrzyła na mnie jak na UFO – może się pani jeszcze namyśli. Kraków to miasto studentów. Wszyscy chcą tu studiować – No tak, ona na pewno jest „rodowitą Krakuską”, choć nie można jej odmówić racji.
- 1000 zł. Jesteśmy na miejscu.– głos taksówkarza wzywa mnie na Ziemię. Drogo, ale płacę i wysiadam.
Firanka w oknie na II Pietrze lekko się porusza. Zanim udaje mi się dojść do klatki schodowej, w drzwiach ukazuje się Robert. Nie mogę oderwać od niego wzroku. Ma na sobie błękitną koszulkę i granatowe dżinsy. Jego oczy wydają się prawie tak niebieskie jak koszulka. Prawie tak niebieskie jak moje.
- Masz takie niebieskie oczy – mówię – Kocham je.
- Wiesz, że tego nie lubię – krzywi się – ale i tak Cię kocham.
Robert nie lubi niebieskich oczu. Uważa, że są pospolite. Gdyby tak można było zmienić kolor oczu. Zrobiłabym sobie brązowe, prawie czarne. Fajnie by wyglądały przy jasnych włosach.
Nie znam drugiego tak pedantycznego faceta jak Robert. Może dlatego daje mi takie poczucie bezpieczeństwa. Moja Mama też go lubi. Czasem żartuje, że dzięki Robertowi jestem choć trochę bardziej zorganizowana. Wiem, że to nieprawda, ale nie chcę się z nią kłócić. Jestem zorganizowana, tylko na swój sposób, tak po męsku. Wiem, gdzie co mam, choć nie jest to wszystko idealnie poukładane.
Mama jest dziwna. Darzy Roberta takim zaufaniem. Czasem wydaje mi się, że bardziej ufa jemu niż mnie. No, ale w końcu nasze mamy pracują w tym samym biurze projektowym, wiec gadają o dzieciach. „Ola jest taka roztrzepana.” – to moja Mama. „Robert jest taki zrównoważony”- to mama Roberta. Gdyby wiedziała, co wyprawialiśmy u niej w domu. Raz omal nas nie nakryła. Ale Robert jest taki opanowany, a jego mama wierzy mu bezgranicznie. Szkoda, że moja taka nie jest.
Grzebię w plecaku. Gdzie ta koszulka? Kupiłam ją wczoraj. Kosztowała zdecydowanie za dużo, ale co tam. W poniedziałek powinien przyjść przekaz z pieniędzmi. Chyba, że Rodzice postanowią poczekać do listopada. O cholera, tego nie przewidziałam. Najwyżej pożyczę parę złotych od Julki. Nie cierpię nie mieć pieniędzy. Nie to, żebyśmy byli biedni, ale ciągle musimy oszczędzać. A to dom, a to gabinet Taty, a to nasze studia. Teraz jeszcze każda z nas w innym mieście. – No, ale to już tylko twoja wina – mówię na głos sama do siebie. -  Gdyby nie twój upór, mieszkałabyś z Julką w tym samym pokoju.
Jezu, ile czasu można kupować bułki i jajka? Zmarzłam już w tej koszulinie. Może Robert ma gdzieś tę bawełnianą koszulę, którą kupił sobie w Turcji. - W szafie czy w komodzie? - Rany, ma koszule powieszone kolorami, od najciemniejszych do najjaśniejszych. Koszulki też tak poukładał. To cały on! Śmieję się sama do siebie. Ależ ja bym Ci tu namieszała. Kiedyś, jak tu zamieszkam, wprowadzę trochę szaleństwa. Ciekawe, czy skarpetki tez poukładał kolorami? – podchodzę do komody i odsuwam szufladę. – No jasne, że poukładał kolorami. Slipy obowiązkowo białe. – A to co?
Obok równo poukładanych majtek leżą dwie kolorowe paczuszki. - Prezerwatywy? Po co mu? Przecież się nie kochamy. To znaczy, kochamy się, ale nie uprawiamy seksu. Chyba, że planował, że zaczniemy. Ale przecież nie wiedział, że przyjadę. Tak na przyszłość? Na wszelki wypadek? – wyjmuję ostrożnie żółte pudełeczko. Jest otwarte. W środku dwie foliowe paczuszki. – trzy sztuki – czytam na opakowaniu. - O kurde! – wyjmuję czerwone pudełeczko – truskawkowe, trzy sztuki – w środku jedna paczuszka. Idę do łazienki. Obok sedesu stoi mały kubełek. Jest pusty. – No pewnie, idiotko. Przecież nie robił tego dzisiaj. A może? – idę do kosza w kuchni. Tylko opakowanie z mojej koszulki i zmięty bilet Kraków-Warszawa. Nagle odechciewa mi się przytulania. Patrzę na swoje odbicie w lustrze w przedpokoju. Wyglądam dziwnie w koszulce, z posiniałymi z zimna nogami i wypiekami na twarzy. -  Trzeba się ubrać.  
Wchodzę do sypialni i zrzucam koszulkę. Zostaję tylko w majtkach. – Gdzie moje spodnie? – leżą smętnie na łóżku. Na starannie pościelonym łóżku, przykrytym miękkim kocem. Odkrywam koc i wącham poduszkę. Jest świeżo powleczona, tak samo jak kołdra i prześcieradło. Zmienił pościel o siódmej rano? Serce mi wali. – gdzie wsadziłeś starą pościel, skarbie? – otwieram szafę. – Tu nie, w łazience nie. Rozglądam się. Kanapa w dużym pokoju! Otwieram schodek i… - Bingo! – wyciągam starą pościel. Pachnie Robertem, moim kochanym Robertem. Wdycham ten zapach, wciągam go głęboko do płuc jak topielec, rozpaczliwie potrzebujący powietrza. Wyciągam rękę po poszewkę poduszki. Jest ubrudzona pudrem i pachnie słodkimi perfumami. – Brawo Scherloku!
---
- Ola! Co Ty wyprawiasz? – Robert stoi w drzwiach i wpatruje się w pościel. – Ola, to pościel mojej Mamy. Po co ci ona?
Znam perfumy Twojej mamy myślę, nie patrząc na niego. Czy to znaczy, że ma kogoś? Znalazł sobie dziewczynę w ciągu miesiąca od przyjazdu do Warszawy? A może znali się wcześniej? Może na wakacjach?
- Kochanie, uspokój się. Choć do mnie. Zimno Ci. – Mówi spokojnie - Nic się nie stało. Kocham tylko Ciebie. Naprawdę.
Patrzę na niego i sama nie wiem, co myśleć. Nie wiem, czy chcę wiedzieć… Czy Ty mnie zdradziłeś? Czy to możliwe?
- Co z nami będzie? – nie mogę uwierzyć, że to zrobił. Nie On!
- A co ma być? – patrzy, jakby nie rozumiał, o co mi chodzi – Nic się nie zmieniło.
- Nie zostawisz mnie?– Boże, co ja mówię.
- Oczywiście, że nie – bierze mnie w ramiona i czuję, że mogłabym mu uwierzyć. Zaczynam płakać.
Co ja mam robić? Kocham go. Nie wyobrażam sobie świata bez Roberta. Nie mogę go stracić. Co ja  robię? Dlaczego szperałam w tej szufladzie? Dlaczego przyjechałam bez uprzedzenia? Dlaczego pojechałam do Krakowa? Jestem beznadziejna! Robert tuli mnie mocno. Pachnie tak pięknie i jest taki ciepły. Dotyka mnie delikatnie. Najpierw kark, potem dół pleców. Powoli przesuwa palce po moim ciele, a ja nie potrafię się temu oprzeć. Skóra natychmiast reaguje i krew zaczyna krążyć w moim zmęczonym ciele.
-Oooch – tak mi dobrze, kiedy to robi.
- Tak Żabciu, tak – pieści teraz moje piersi. Powoli zatacza kółka, coraz mniejsze i mniejsze, aż dotyka brodawek. Czuję w nich każde jego dotknięcie, są nabrzmiałe i tkliwe. Jak to możliwe, że tak szybko mnie podniecił? Byłam załamana i zła, a teraz czuję jak moje majtki robią się wilgotne. Robert sięga w dół, powoli sunie dłonią po moim brzuchu i wsuwa mi dłoń między uda, rozchyla je powoli.
- Nie, Robert, proszę – to bardziej jęk rozkoszy, niż prośba.
- Nie? – pyta cicho, nie przestając mnie pieścić – nie?
Jestem tak blisko spełnienia, czuję napięcie w dole brzucha, wyginam się napierając na dłoń Roberta.
- Tak – szepcze mi do ucha – zaraz będzie Ci dobrze.
Gdzieś w głębi mojej głowy kiełkuje niewyraźna myśl, że być może tak samo pieścił rano tę, której perfumy czułam na pościeli. Odpędzam ją jak natrętną muchę, ale ona zatacza koło i wraca, wkręca mi się w mózg. Nie pozwala się odprężyć.
- Co się dzieje? – Robert uważnie mi się przygląda, a ja dyszę ciężko. – Nie możesz skończyć?
Co mam powiedzieć?
- Odpręż się – głos ma taki spokojny, ciepły i znów zaczyna pieścić moje piersi.
Oddycham głęboko. Powoli odpływam, gdy Robert przesuwa się w dół: pępek, brzuch, kępka włosków nad spojeniem. Rozchylam powoli uda, a on sunie dalej – Oooch – jęczę cicho i rozchylam mocniej nogi. Czuję jak palec Roberta wsuwa się we mnie. Jest płytko ale ja i tak sztywnieję. Czy chcę tego? Teraz, kiedy nie jestem pewna? A czy kiedykolwiek byłam? Już sama nie wiem. Znowu czuję uwierającą mnie myśl, która zaczyna przejmować kontrolę nad moim mózgiem. Czy zatrzymam w ten sposób Roberta? A czy ja chcę go zatrzymać? Niech On przestanie! Już nie chcę, żeby mnie dotykał. Chwytam jego dłoń swoją i nagle czuję bolesny skurcz gdzieś u podstawy brzucha. Z moich ust wyrywa się głośny jęk.
- Właśnie tak, Żabciu – Robert jest zadowolony. Chyba źle zinterpretował to, co przed chwilą usłyszał. A niech tam. Niech myśli, że miałam orgazm. Wzdycham głęboko, co sprawia, że Robert cofa dłoń i tuli mnie do siebie. Siedzę bez ruchu na jego kolanach. Zaraz, zaraz, a On? Czy będę musiała zadbać teraz o Niego?
- A Ty? – pytam z nadzieją w głosie.
Z nadzieją, że powie: Nie. Jakoś nie mogę się przemóc do seksu oralnego, choć wiem, że Robert by tego chciał.
- Nie muszę – przygląda mi się – wyglądasz na zmęczoną. – Zsuwa mnie z kolan na łóżko, całuje ostrożnie w czoło i idzie do kuchni.
Poszedł robić śniadanie? Nie mogę uwierzyć, że tak po prostu przeszedł nad tym wszystkim do porządku. Niewiele zostało mi w głowie z całego tego dnia, gdy wlokę się po schodach akademika Julki. Jajecznica była bez smaku, opowieści Roberta o zajęciach, asystentach, profesorach, kumplach itd. zlały mi się w jeden kłąb informacji bez znaczenia. Wreszcie o trzeciej wyszliśmy z domu. Pojechaliśmy autobusem, którego numeru nie pamiętam i wysiedliśmy niedaleko akademika ASP. Całe szczęście, że nie upierał się, żeby mnie odprowadzić. A teraz wlokę się po schodach bez końca. Kiedy wreszcie otwieram drzwi pokoju, rzucam się na szyję zaskoczonej Julii i szlocham.
-Jezu, Ola, co Ci jest? – moja biedna siostra, po raz pierwszy w życiu, zaniemówiła.
Kiedy wreszcie się uspokajam, mogę jej o wszystkim opowiedzieć. Teraz, kiedy nie ma przy mnie Roberta, patrzę na to inaczej. Jakoś bardziej racjonalnie. Julia jest wściekła. Nie wiem, na kogo bardziej, na mnie czy na Roberta? Siedzę i patrzę, jak nerwowo krąży po pokoju. Przypomina tygrysa w klatce. Widzę pomiędzy jej brwiami zmarszczkę, która staje się coraz głębsza. Nie wróży to niczego dobrego. Wreszcie staje naprzeciw mnie.
- Wiedziałam, że tak będzie! – mówi wreszcie.
Julka od pierwszego wejrzenia nie cierpi Roberta. Zresztą z wzajemnością.
– Wiedziałam! Ale nie sądziłam, że posunie się tak daleko. Nie miałam pojęcia, że to taki drań. - Patrzy na mnie ze złością. - Mam nadzieję, że go pogoniłaś!
- Jak to, pogoniłaś? – Że niby ja jego? Nie mogłabym. Jakim sposobem?
- Nie??? – Julka aż kipi ze złości – No to posłuchaj, moja głupia siostro. – ryczy –  Świat się na nim nie kończy.
- Jezu – jęczę i znowu zbiera mi się na płacz. – Myślałam, że mnie kocha. Mówił, że tak jest.
- Widocznie się przesłyszałaś! – krzyczy Julia. Jest naprawdę wkurzona. – Nawet nie myśl o tym, że pozwolę Ci nocować u tego dupka. Idziesz ze mną na imprezę dziś wieczorem. Jeśli ta glista się do Ciebie zbliży to go ubiję jak psa!
- Julia – jęczę – ja nie chcę . Kocham go!
- Jesteś chyba ślepa, jeśli nie widzisz, co się dzieje – Julka jest wściekła – On Cię ma w dupie! Pieprzył jakąś pannę zanim upłynął miesiąc studiów. Myślisz, że będzie lepiej? Skoro raz to zrobił …
- Ale powiedział, że tylko mnie kocha – wiem, że Julka ma rację, ale nie chcę tego przyznać.
- Ola, to tylko słowa – Julka przypomina mi teraz Mamę. Jest do niej bardziej podobna, niż myślałam – - Ty go zostaw, zanim on to zrobi. Po co ci facet, który Cię oszukuje?
cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz